Naliaka powoli przebierała nogami, idąc ku rzece, kiedy Chavac jej odpowiadał. Głowę miała uniesioną do góry, ale jej spojrzenie gubiło się gdzieś w koronach drzew, widać, że zamyśliła się nad czymś. Gdy skończył mówić, jeszcze kilka sekund milczała, po czym zaczerpnęła oddechu i otworzyła usta, bo widocznie chciała coś powiedzieć, ale jej czółko się zmarszczyło i z powrotem je zamknęła. Popatrzyła na Chavaca, który podnosił się z ziemi, zmierzyła go wzrokiem. Jej oczy przeobraziły się w te wężowe. Po czym znowu odwróciła głowę, tym razem gapiąc się w wodę, bo stanęła przy brzegu. Była skupiona i wyraźnie niezadowolona. Mężczyzna powoli zbliżył się do niej nie wykonując przy okazji żadnych gwałtownych ruchów, bo wiedział jak to się może dla niego skończyć. Nie zamierzał znowu tracić czasu tylko po to by zgubić ociężałe cielsko wężowej kobiety w lesie. Westchnął cicho spoglądając na kobietę, która wpatrywała się w taflę płynącej rzeki. Dlaczego akurat jak wszystko już mu się układało pojawiła się ona? Kobiety zawsze coś rujnowały, były kruche i to zawsze mężczyźni musieli je bronić. Ukucnął przy brzegu i niepewnie włożył dłoń pod wodę. Była chłodna, ale przyjemna. Nigdy tak naprawdę nie spędzał dużo czasu w tym miejscu. Było to bowiem miejsce, które jeszcze dość niedawno namiętnie przeszukiwała inkwizycja. Przymknął powieki a przed jego oczyma pojawił się jego ojciec z biczem w ręku. Śmiał się. Chavac momentalnie otworzył oczy i w przypływie chwilowego strachu wpadł do wody pociągając przypadkiem za sobą biedną blondwłosą dziewczynę.
- Poradziłabym sobie - burknęła, odruchowo kuląc ramiona zupełnie tak, jakby jej było zimno. Nie miało to jednak związku z uczuciem chłodu. - Ja... - Zacięła się i stała tak skulona, patrząc w ziemię szeroko otwartymi oczami, mogła się wydawać niespełna rozumu, co niewiele odbiegałoby od prawdy. - Nie lubię, jak mnie ktoś dotyka. – Powtórzyła.
Chavac zorientował się, że dziewczyna musiała przeżyć w życiu coś naprawdę okropnego, ale nie chciał jej o to pytać. To nie była jego sprawa. On sam niezbyt lubił rozmawiać o swojej przeszłości. Na samą myśl o tym wszystkim jego ręce automatycznie zacisnęły się na sztyletach, zaczął ciężko oddychać. Przypomniał sobie o tym jak traktowało go rodzeństwo, w jaki sposób się nad nim znęcali, aż w końcu przed nim pojawił się obraz jego brata, któremu osobiście wepchnął pukiel włosów z haczykiem do gardła. Tkwił tak w miejscu jeszcze przez chwile po czym jego ręce opadły bezwładnie wzdłuż ciała. Kobieta uniosła wzrok.
- Przykro mi, że tak bardzo cię drażnię - rzuciła z wymuszoną ironią, ale jej głos był zbyt niski i zduszony, by nie było słychać, że tylko próbuje ukryć zdruzgotane samopoczucie. Gdzieś w głębi naprawdę było jej przykro, że nie podziękowała za pomoc tak, jak powinna uczynić młoda dama. - Ale i tak miałam już stąd iść. Ty masz swój las i inkwizycję, ja mam pustynię... - wymamrotała.
Kąciki jej ust opadły w dół. Chciało jej się płakać na samo wspomnienie pustyni. Była sucha i, jak sama nazwa wskazuje, pusta. Nie było tam kwiatów i ptaków, do których tak bardzo przyzwyczaiła się od małego. Nigdy nie poczuła się częścią plemienia Teyc'an. Inni wężowaci również postrzegali ją raczej jako dalszą krewną, a nie siostrę. Nie chciała tam wracać, ale nie miała też drogi powrotu do dawnego życia. Nie przynależała więc nigdzie.
- Nalia… - przerwał nie wiedząc czy może sobie pozwolić na wymówienie jej imienia. – Słuchaj, to…znaczy ja…nie chciałem byś poczuła się źle. Nie kontroluję do końca tego co robię w przypływie tak silnych emocji…bo widzisz, ja…to wcale nie tak, że się na Ciebie gniewam bo nie podziękowałaś, po prostu coś mi się przypomniało, coś związanego z moją przeszłością… - westchnął ciężko. Przybił go nieco fakt, że w końcu poznał kogoś kogo nie zabił w przeciągu kolejnych kilku minut a ta osoba już mu ucieka. Naliaka uniosła wzrok. W jej oczach nie było zaskoczenia, tylko jakiś dziwny blask. Źrenice z wężowych przeobraziły się w ludzkie, szerokie. Dziewczyna nie wiedziała, co powiedzieć. Po raz pierwszy od wielu lat ktoś był dla niej miły. Jasne, plemię na pustyni również wyciągnęło do niej pomocną dłoń, ale Naliaka nigdy nie powiedziałaby, że są przyjaźni. Irytował ją brak manier i uprzejmości panujący u Teyc'anów, ale ukrywała to i próbowała wtopić się w tłum. Bezskutecznie. Potrafiła być agresywna, ale nigdy nie zbliżyła się do naturalności zwyczajów wężowatych urodzonych na pustyni. Oni o tym wiedzieli i ona również czuła, że pomiędzy nimi nie ma nici porozumienia.
Brakowało jej życia, do którego wiedziała, że już nie wróci. Dawno temu pogodziła się z faktem, że wszystkie ucieszne chwile spędzone z bratem - momenty wypełnione śmiechem, zabawą i miłymi słowami - były tylko iluzją. Jedną z tych, jakie mijają z czasem. Bowiem to czas był odpowiedzialny za osłabianie ludzkich emocji. Złości, smutku i niestety miłości także. Naliaka nie umiała myśleć o ludziach w inny sposób niż w ten, iż przemijają. Żałowała tylko, że ból wywoływany jej wspomnieniami nigdy nie chciał ustać.
Spoglądała na chłopaka smutnym wzrokiem, z tym dołującym przeświadczeniem, że należy odejść. Bo przecież wiedziała, że tak będzie lepiej i tak właśnie należy postąpić, kierując się nabytym doświadczeniem.
Pomyślała o bracie, o przeszłości, a także o przyszłości czekającej ją na pustyni. Uniosła drobne rączki i zaczęła się bawić palcami. Ponownie opuściła wzrok.
- Może powiesz mi, co się stało? - powiedziała głosem, który niejednego mógłby przerazić. Nie dlatego, że brzmiał ochryple lub ciężko, jak to zazwyczaj miało miejsce, gdy dziewczyna przeobrażała się w gorgonę. Dlatego, że po raz pierwszy od wielu lat Naliaka przemówiła swoim prawdziwym głosem. Dźwięcznym i delikatnym, przypominającym dziecięcy. - No bo... No bo ja nie wiem, jak się z tobą rozmawia - orzekła trochę tak, jakby była małą dziewczynką tłumaczącą dorosłemu swój nietakt.
- Ja…cóż, nie jestem pewny czy jest to historia, którą chciałabyś usłyszeć, ale jeśli to w jakiś sposób sprawi, że kolejna osoba mnie nie opuści to jestem w stanie się przemóc. – spojrzał na nią tym samym skrzywdzonym wzrokiem, którym kiedyś dawno temu obdarzył swoją ukochaną nianię podczas gdy ta przymuszona, wystawiła małego chłopca przed wielkie drzwi posiadłości i tam zostawiła. – Nazywam się, a właściwie nazywałem Vael Chavac. Zostałem wydziedziczony i nie wypada posługiwać mi się już tym nazwiskiem…poza tym czuję do niego urazę. Urodziłem się jako ósme dziecko mego…ojca. Nigdy nie poznałem matki, powiedziano mi, że niedługo po porodzie uciekła. Moje rodzeństwo z jakiegoś powodu mnie nienawidziło, byłem i jestem chory…może to im przeszkadzało. Jako dziecko niewiele rozumiałem, wszystko doszło do mnie dopiero wtedy kiedy zostałem tak po prostu wyrzucony za drzwi posiadłości. Ojciec powiedział, że nie chce widzieć w domu kogoś spaczonego taką chorobom. Dość długo błąkałem się po świecie, czasami znalazłem kogoś z kim zostawałem na dłużej, ale szybko to traciłem. Moje życie odmieniło się dopiero w momencie kiedy Inkwizycja pojmała mnie, niesłusznie oskarżając o zabójstwo staruszki u której pomieszkiwałem. Torturowano mnie, próbowano wymusić zeznania, których tak naprawdę nie miało prawo być bo w końcu nic jej nie zrobiłem. Ale… – tutaj na chwilę się zawiesił – W końcu udało mi się uciec. Nie pamiętam w jaki sposób. Trafiłem w pewne miejsce gdzie chęć przeżycia zmusiła mnie do podjęcia decyzji…albo zjem ludzkie mięso, albo umrę z głodu. Chciałem żyć, wiedząc, że za chwilę choroba i tak mnie wykończy, jednak tak się nie stało. Zauważyłem, że kiedy spożywam ludzi…moja choroba cofa swoje stadium. Od tamtej pory nałogowo żywię się ich mięsem, zabijam dla zabawy. Zamordowałem już siostrę i nieco bardziej okrutnie jednego z braci. Obiecałem sobie, że na tym świecie już niedługo nie będzie nikogo kto będzie nosił to spaczone nazwisko. – Mężczyzna ścisnął dłonie w pięści.
<Naliaka?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz