sobota, 29 czerwca 2019

Od Aerandira do Kelezarra - Białe kłamstwa

Nie sądziłem, że ten dzień wyróżni się z pozostałych, jeśli nie licząc podróży do tej wioski. Był to zwyczajny, szary dzień jak każdy inny, podczas których ludzie pracują, a Inkwizycja szuka nieludzi. Przyjechałem do tej wioski, by odwiedzić starego przyjaciela mojego ojca oraz kupić gwoździe. Mogłem je zakupić gdzie indziej, ale w tej wiosce produkowano najlepsze, dlatego mogłem załatwić dwie sprawy za jednym zamachem. Podróż minęła szybko, dlatego nim się obejrzałem, byłem na miejscu. Przywitać mnie przyjechał starszy mężczyzna ze swoją żoną, oraz malutką wnuczką. Dziewczynka mnie nie znała, dlatego stała u boku swej babci i uważnie mi się przyglądała.
Wydusiłem z siebie sztuczny uśmiech, kiedy mężczyzna do mnie podszedł.
- Witaj Aerandirze, im jesteś starszy, tym bardziej przypominasz ojca – odkąd on umarł, widzieliśmy się ze trzy razy. Zawsze do niego przyjeżdżałem pomóc w czymś, można powiedzieć, że to tradycja mojego ojca, którą odziedziczyłem. Za każdym razem mówił to samo, a ja wiedziałem, że kłamie. Mój ojciec był potężnym mężczyzną, silnym i bardzo przystojnym, ja przypominałem matkę, miałem nawet jej budowę, która niezbyt umożliwiała mi nabranie masy (ale to nie oznacza, że wcale jej nie miał).
Zmusiłem się do uścisku dłoni z dziadkiem oraz z babcią, która posłała mi serdeczny uśmiech. Potem kucnąłem obok dziewczynki.

piątek, 28 czerwca 2019

Od Kelezarra do Aerandira - Białe kłamstwa

Słońce grzało niemiłosiernie. Lato zawsze wydawało się gorętsze wewnątrz murów miasta. Kelezarr doskonale o tym wiedział i trzymał się od miast z daleka. Naturalnie, nie był to jedyny powód zachowywania bezpiecznego dystansu. „Bezpiecznego” to trafne określenie, bo rzeczywiście chodziło tu głównie o bezpieczeństwo. Nie umiał jednak określić, czyje dokładnie.
Niemniej mężczyzna odniósł wrażenie, że oto właśnie maluje się przed nim obraz miasta, chociaż nigdy w żadnym nie był. Odwiedzał miasteczka i wsie, niektóre o bardzo bogatej kulturze i z własnymi klasztorami nauczającymi dzieciaki bogatych szlachciców, lecz nie czuł tam… Cóż, nie był właściwie pewien, czego. W końcu nie wiedział, czym jest „atmosfera murów miejskich”. A jednak w jego podświadomość wrósł pewien stereotyp, a on, doskonale świadom istnienia owego stereotypu, wcale nie próbował go wyprzeć. Bawiło go, iż oto on, zwolennik tolerancji i radosna dusza, szufladkuje miastowych.
Lecz właśnie oto teraz miasto zaszczyciło wieś wizytacją, pomyślał z uśmiechem, który zresztą nie schodził mu prawie w ogóle z ust, tylko tym razem stał się nieco złośliwy. Kelezarr leżał na pudłach, jakie przed chwilą sam przyniósł – można by powiedzieć, że obijał się w pracy. Zaczął pracować przed szóstą rano, a do godziny w pół do dziesiątej – obecnej – przeniósł nieco ponad tonę. Część została już zabrana przez zaskoczonych, acz zadowolonych handlarzy, którzy nie oczekiwali, że zdołają wyruszyć tak wcześnie i przy tym zaoszczędzić na pracownikach. Reszta stanowiła świetną wymówkę do zrobienia sobie przerwy, której tak bardzo potrzebował.
Potrzebował jej dla zachowania wizerunku społecznego, a nie ze względu na zmęczenie.

środa, 26 czerwca 2019

Od Xarena do Miry - Nostalgię czas zacząć...

Po opatrzeniu dziewczyny, chłopak z dumą i przekonaniem patrzył na efekt swojej pracy. Nie był wstanie jednak w pełni oddać się tej przyjemności. Pochodzenie chłopca dawało o sobie znać, gdy wyczuł ból oraz cierpienie narastające w wiosce pod okupacją inkwizycji. Szukali ich zawzięcie,,, Nie cofali się przed najgorszymi metodami. Wyciągnięcie informacji było czymś czysto zawodowym, lecz w powietrzu unosił się odór negatywnych emocji. Po chwili usłyszał trzask i dostrzegł czerwone policzki swojej nowej towarzyszki. Ze zdziwieniem w oczach przyglądał się kolejnym zdarzeniom. Jej determinacja sprawiła, że chłopak jeszcze bardziej chciał poświęcić wszystko co ma by ją chronić.
„Odważna jesteś, lecz widać twój stres gołym okiem” – poklepał ją pieszczotliwie po czubku głowy 
„Nikt nie kara Cię za to, że jesteś jaka jesteś. Sama obierasz swoją drogę, lecz będzie to dla mnie zaszczytem móc nadal Cię chronić i służyć pomocą” – chłopak uśmiechnął się szeroko, jednak po chwili spoważniał i odwrócił wzrok w stronę wioski. Wiedział, że jeżeli zaraz nie wyruszą to inkwizycja dokona czystki wszystkich mieszkańców, pozostawiając za sobą tylko zgliszcza. Tracił krew i czuł, że słabnie. Mroczki przed oczami dawał znać, że dochodzi do niedotlenienia, a słabość odczuwana w jednej z nóg prowadziła do lekko widocznego utykania. Wiadome było, że to najgorsza chwila jaką można sobie wybrać na tego typu stany fizyczne i emocjonalne, dlatego chwycił mirę za rękę i z uśmiechem na twarzy poprosił by dokończyła w spokoju swoje jedzenie, a on ruszy rozejrzeć się po okolicy. Dosłownie chwile później zniknął, a zmieszana dziewczyna sięgnęła po kolejną porcję strawy do plecaka. 
Mijały kolejne cenne minuty. Stężenie krwi w powietrzu zdawało się osiągnąć apogeum. Masa cierpienia oraz bólu, to ma być ta sławna inkwizycja, która zapewnia porządek i wspiera zwykłych obywateli? Wyciągając ten paradoksy sytuacji, chłopak z pełnym impetem wbiegł na rynek gdzie było widać masę Ciał oraz niektórych ludzi w rozpaczy i bólu. Nie obyło się oczywiście bez jego ulubionych znajomych, którzy w tym momencie zabawiali się i prawie spełniali swoje niezaspokojone potrzeby podczas przesłuchania kilku dziewczyn. Widząc to chłopak skorzystał z okazji i ustawił masę pułapek przy wyjściu z rynku oraz po dachach. Gdy już miał pewność, że nikt mu nie ucieknie, ustawił ostatnią pieczęć na ziemi i już po niecałej minucie obszar rynku pokryła ogromna chmura pyłu. Zdezorientowani ludzie całe szczęście bali się poruszyć i nie uciekali jednak inkwizycja z pełnym impetem wybiegła z rynku w obawie przed trującym gazem i po chwili wybuch rozbrzmiał na cały regulator. Większość inkwizycji, a raczej ich pachołków leżała właśnie martwa na wejściu do świętego placu. Niektórzy stanęli do walki i czekali na atak ze strony oponenta. Gdy się go doczekali zaczeli bez składu ani ładu atakować Xarena wszystkim co mieli. Od magii początkowej po najbardziej zaawansowane zaklęcia i od sztyletow po nowoczesną broń sieczną do walki z nadprzyrodzonymi.
Gdy doszło do wybuchu jednego z budynków obalając się przygniótł nie tylko inkwizycje ale i również Xarena. 
„Cholera jasna jestem uziemiony… Nie mam jak walczyć skoro wszystko co mi pozostało to dwa sztylety” – chłopak szamotał się i starał uwolnić nogę jednak bezskutecznie. Gdy ostatni z stacjonujących inkwizytorów podszedł do niego i uśmiechnął się szeroko celując w niego swoim toporem, pozowlił wypowiedzieć mu ostatnie życzenie w swoim życiu. Po tym niestety nie zostało z niego wiele ponieważ chwila opanowania Xarena właśnie minęła, nawet po oczach było widać, że pierwotny instynkt przejął nad nim kontrolę. Gdy zaczął latać opentany po mieście zabijał wszystkich inkwizytorów, którzy dotarli do wioski w szybkim czasie. Owiele za szybkim jak na wsparcie z kwatery głównej. Coś tu śmierdziało jednak chłopak niczego się nie spodziewał. Dobijając ostatniego z członków ugrupowania dostrzegł, że Mira mu się przygląda, jednak wyglądał trochę inaczej. Przez ilość energii jaką użył jego włosy lekko się odbarwiły, a oczy przybrały barwę purpuru i czerwieni. Xaren nie chciał by Mira to widziała, by dowiedziała się, że coś z nim nie tak. 
„teraz to już na pewno koniec naszej znajomości” – pomyślał

<Przepraszam, że musiałaś tyle czekać niewiasto 😉 ale mam nadzieje, że nadal będziemy intensywnie pisać :3 >

piątek, 21 czerwca 2019

Od Ophelii

Słonce wstawało leniwie, oświetlając swoimi promieniami pobliskie ziemie. Ziarnka piasku przybrały jaśniejsza barwę, z czasem stawały się również ciepłe. Morze tego dnia było o dziwo wyjątkowo spokojne, żadnych dużych fal czy potężnych wiatrów. Ten widok zapierał dech w piersiach, malutkie wybrzeże prezentowało się godnie, tak jakby namalował je znany artysta. Ptaki jako pierwsze zaznaczyły swoją obecność przepięknym śpiewem, witały one kolejny dzień. Kiedy na powierzchnia zaczęła powoli tętnić życiem, ocean i jego mieszkańcy już dawno byli na swoich ogonach czy też płetwach. Przemierzali oni setki kilometrów, by znaleźć coś do jedzenia. Jedną z tą istot była Ophelia, młoda, ciekawska syrenka, która nadzwyczaj uwielbiała przesiadywanie na skałach i rozmowę z tutejszymi mieszkańcami. W dłoniach trzymała w pół zjedzoną rybę, biedna tak bardzo się spieszyła, że nie zdążyła nawet porządnie się posilić. Prędko wypłynęła na powierzchnie i pomachała wschodzącemu słońcu, to była jej codzienna rutyna odkąd została mieszkanką wód. 
- Witaj słońce - szepnęła, podpływając do skały. Szybko przysiadła na samym szczycie i urwała kolejny kawałek zwierzątka. Nie minęło wiele czasu a na horyzoncie pojawiły się kraby. Kobieta uśmiechnęła się, widząc jak zbierają się w małe grupy pod jej skałą. 
– Tak, ja też się cieszę że mogę was znowu zobaczyć. Mimo, że widzieliśmy się wczoraj, to tęskniłam za wami tam na dnie oceanu. - Przekręciła lekko głowę.
Jedno ze stworzeń poruszyło szczypcami. 
- Oj tak, zgadzam się, dzisiaj będzie bardzo upalny dzień. Może moi bracia oraz siostry też niedługo przypłyną na powierzchnie, na razie wolą siedzieć pod wodą. - Westchnęła lekko. 
Kolejny podobny gest
- Dlaczego nie siedzę z nimi? Siedzę, są oni bardzo blisko, po prostu bardzo lubię wasze towarzystwo i to ciepło, które zapewnia mi słońce. Jest ono tak samo kojące jak głębie oceanu. Czuje się przy was bezpiecznie. - Machnęła lekko ogonem. 
Reszta czasu minęła Opheli w świetnym towarzystwie, w pewnym momencie usłyszała głos. Ktoś zbliżał się nieubłaganie w jej kierunku. Syrena rozejrzała się tylko na boki i szybko zsunęła się ze skał prosto do wody. 
 
Ktoś?

Nowa Postać - Ophelia Sparda


 
✰ Ophelia || 22 lata || Syrena ✰
"Jako małe dziecko dorastała w małej, ale kochającej rodzinie, jej rodzice pracowali na wszystko ciężko, żeby zapewnić swojej małej księżniczce wszystko, czego tylko chciała. Na przestrzeni lat Ophie wyrosła na piękną młodą kobietę, która od dawna fascynowała się oceanami i tym co w nich żyło, uparła się na drogie kształcenie w innym mieście, by tylko dotrzeć do swojego celu. Niestety nie wszystko poszło po jej myśli, rodzice nie mieli odpowiedniej ilości pieniędzy, żeby zafundować córce wymarzoną szkołę. Dochodziło do częstych kłótni pomiędzy nimi, przez co dziewczyna często wychodziła z domu i kręciła się gdzieś po lasach albo chodziła nad morze.
W pewnym momencie poznała przystojnego mężczyznę, z którym zaczęła się potajemnie spotykać i zwierzać ze wszystkich sekretów. Obydwoje weszli w stadium związku, byli ze sobą bardzo szczęśliwi. Pewnego dnia owy mężczyzna zaprosił ją do domu na noc, obiecał jej że będzie się świetnie bawić i że dostanie od niego mały prezent. Nieświadoma Ophelia wybrała się do domu chłopaka, tam czekało na nią chłodne powitanie. Po przekroczeniu progu została pojmana i skrępowana. Kilku mężczyzn wykorzystało ją do własnych potrzeb, wśród nich był jej „ukochany”, który z uśmiechem na ustach przyglądał się temu. Po tym całym horrorze wypuścił dziewczynę i rozrzucił dużo monet pod jej nogi. „Masz to, co chciałaś”[...]"

czwartek, 20 czerwca 2019

Nowa Postać - Kelezarr Vivid

✰ Kelezarr || 32 lata || Wendigo ✰
"Urodził się w wiosce Sitegea, miejscu wiecznie zakrytym przez śnieg. Dokładnie pamięta dni, w których ojciec pił, a jego matka trudniła się jedynym praktycznym zajęciem dostępnym dla mieszkańców wioski – handlem. Nigdy nie rozumiał, dlaczego ojciec zatracał się w butelce. Będąc małym chłopcem, pytał o to matkę. Ta mówiła o jakimś dziwnym wypadku, którego okoliczności mały Kelezarr nigdy nie pojął. Nie nawiązując żadnych relacji z tatą, chłopiec i jego mniejsza siostrzyczka każdego wieczoru czekali na powrót matki ze straganu. Lecz pewnego dnia słońce zaszło, a matka nie wróciła. Zmęczone dzieci poszły spać, by rankiem dowiedzieć się, że ich matka upadła w drodze do domu i zamarzła przez noc. Nieboraki czuły się samotne. Samotne i winne. Ich ojciec nie pozwolił im na żałobę – wygonił szkraby z domu, nakazując im żebrać od obcych handlarzy na ścieżkach prowadzących do wioski. Dziecięce łzy zamarzały więc na piekących od mrozu policzkach. Kelezarr, jako starszy, odebrał śmierć matki bardziej emocjonalnie. Osłabiony psychicznie i chorowity od niemowlęcia, prędko trafił do chaty medycznej z zapaleniem płuc i spojówek. W międzyczasie, gdy dobrzy ludzie z Sitegea’y próbowali go uzdrowić, jego siostra padła ofiarą pedofilii. Została ograbiona, zgwałcona i zamordowana. Kelezarr stał się wewnętrznie pusty. Z początku ojciec go bił, lecz później dał mu spokój, bo chłopak mówił w przestrzeń bez żadnego powodu, a czasami uśmiechał się do czegoś niewidzialnego. [...]"

Od Miry do Xarena - Nostalgię czas zacząć

Mira nie zdawała sobie ani trochę sprawy z tego, co minęła chwilkę wcześniej, gdy przerażona uciekała przed tymi bandziorami z Inkwizycji. Była tak zapatrzona w drogę przed siebie, że nie zauważyła tego, na co zwrócił uwagę Xaren. No, ale cóż jej się dziwić, biegła ponad 100 kilometrów na godzinę, a panika wcale nie pomagała.
Ale przenieśmy się do czasu, gdy nasze duo stoczyło się już 'spokojnie' ze wzgórza, kiedy Xaren rozkopywał podręczną psełdo apteczkę.
- Tak, tam powinna być jeszcze gaza, ale nie musisz się martwić, spokojnie wystarczy na wielkość twojej rany. - odparła Mira, gdy nowy znajomek odkładał na bok niepotrzebne rzeczy, które jak zwykle odgradzały najbardziej w tym momencie potrzebne bandaże od światła dziennego.
- Moja rana jest nie ważna w tym momencie, pokaż ten bok. - ruszył w jej stronę niczym Dwayne Johnson ze słonecznego patrolu. Nie dało się ukryć, że Mira poczuła się przez chwilę trochę niezręcznie i zrobiła gest, machając dłonią, że nie trzeba i będzie w porządku.
- Nie no, daj spokój, moja się już przemyła w tej wodzie, sobie przewiążę ją... eee... tym rękawem... - tutaj wskazała na rękaw swojej prawej ręki - ... no i będzie.
Myślała, że jakoś przekona, żeby jednak on zabrał sobie ten bandaż na swoją ranę, ale w życiu, Xaren za Chiny sobie nie dał nic wmawiać, tylko wziął jej opatrzył tę jej brzuchowo boczną ranę. Mira przez chwilę czuła się dziwnie, jednak zignorowała to uczucie.
Podczas opatrywania nastała cisza tak wielka, że aż Mira zaczęła się zastanawiać skąd tak właściwie jest Xaren i czy gdzieś mieszka, w ogóle kogo szukał wtedy przy pierwszym spotkaniu, no o co chodzi. Nie zwracała zbytnio uwagi na różne rasy i tego typu rzeczy, bo jednak wszystkich uważała za równych, ale sami wszyscy wiemy, jak działa ciekawość, zwłaszcza, gdy ktoś inny okaże nam zainteresowanie.
- Gotowe, powinno wytrzymać, dopóki nie kupisz nowego bandażu! - chłopak oparł dłonie o swoje biodra, wyraźnie zadowolony z rezultatu swojej pracy.
- Ło, dziękuję! - Mira także była uradowana, ale niestety trochę smutna z faktu, że ostatni bandaż nie poszedł na ranę w nodze Xarena, tylko na nią.
Po tym wyciągnęła ze swojego bagażu... jedzenie, bo cóż by to mogło być innego i skorzystała z okazji, że przebywają na miłej łączce nad rzeką. Gdy tak wsłuchiwała się w     słowa swojego nowego ziomka, sama zaczęła się zastanawiać nad tym, gdzie pójdzie. Spojrzała na zawalające się, jeszcze przed chwilą starannie wykonane domki i innego rodzaju budowle w wiosce. Dziwiła się okropnie, no i smuciła, że ktoś potrafi tak po prostu zniszczyć wszystko tylko i wyłącznie dla swojej wygody. Zmarszczyła brwi, kiedy Xaren zwrócił uwagę na ludzi, którzy giną z rąk tych zwyroli.
Gdy po chwili usłyszała kolejne wyrazy, to na koniec sama nie poczuła, kiedy się zaczerwieniła, kiedy usłyszała ostatnie słowa, bo nie była przyzwyczajona do takich określeń, a jedynie, kiedy je słyszała, to od swoich kochanych opiekunów, gdy była jeszcze mała. Odchrząknęła.
- Daj spokój, opatrunek jest w porządku. - uśmiechnęła się i stanęła na baczność - A to, czy odwaga mi kiedyś wzrośnie, to zielonego pojęcia nie mam.
Związała plecak, po czym założyła go na plecy.
- Tak sobie myślę, że sama nawet często wpadam w tarapaty, a ta ucieczka była przez tych chorych świrów, a nie przez ciebie, więc nie panikuj. Ty raczej uratowałeś nasze tyłki, a jak widać , jeszcze żyję, to znaczy że mam na świecie jakąś misję do spełnienia.
Uśmiechnęła się do towarzysza. Czuła gdzieś podświadomie, że totalnie nie nadaje się do tego typu misji, bo nie dość, że bała się okropnie, to jeszcze był strach przed tym, że coś popsuje w planie. Ale gdy pomyślała o ludziach, którzy są teraz w miasteczku i cierpią okropnie, to jej się szkoda ich zrobiło.
- Z resztą jestem ci winna ciasto. I opatrunek. - wzniosła rękę, jakby miała bardzo ważne przemówienie -  No i do spieczonego beza, chcę też jakoś pomóc, jeśli będę mogła. W tej wiosce nadal może być ktoś, kto panikuje i nie wie, gdzie się udać, trzeba ludzi wyciągnąć z tego bagna.
Chociaż miała bardzo duże obawy przed wszystkimi misjami i w ogóle przed ludźmi pokroju tych z Inkwizycji, to Tenge pomogła jej dojrzeć, że Mira jednak może się na coś przydać.
- No i to ja powinnam cię przeprosić za to okropne uderzenie...
Podrapała się po głowie. Było jej trochę głupio, ale co się stało, to się nie odstanie.
Mimo strachu przed wszystkim dookoła, to przez czas przyjaźni z kruczą dziewczyną doceniła trochę samą siebie i tą pomoc, którą sama też jednak w jakimś stopniu potrafi zastosować wobec innych. Z resztą przerośnięty gepard zawsze się na coś przyda, chociażby do przekazywania listów. Także mimo okropnie pocących się dłoni ze stresu, z jednej strony chciała zwiewać gdzie pieprz rośnie dalej przed tymi zbirami, których spotkali wcześniej, jednak z drugiej strony... Każdy chyba kojarzy ten moment w życiu, gdy  nie możemy zdecydować, gdzie iść. Rozrywa nas wtedy wewnętrznie. Mira miała już takie momenty w życiu i to wiele, wiele razy, zwłaszcza odkąd próbowała przegonić kruka, który ją obudził na drzewie.
Nagle Mira strzeliła sobie z liścia.
- Dobra, idę z tobą, bez przesady, sumienie by mi żyć nie dało.
Tylko, że na prawdę sobie nie zdawała sprawy z tego, że nie tylko sumienie by jej nie dało żyć.
- Chyba, że mnie wykopiesz siłą w inną stronę, to ja się nie rzucam... - podniosła dłonie w geście "spokojnie, ja nic nie zrobiłam".
Tak więc czekała teraz, czy Xaren ją odeśle, czy co on zrobi, bo sama się nie chciała narzucać, gdyby miała jakoś przeszkadzać, ale też chciała pomóc.

<Xaren?>

wtorek, 18 czerwca 2019

Od Xarena do Miry - Nostalgię czas zacząć...

Chłopak biegł na ile tylko pozwalała mu krwawiąca noga oraz zadyszka. Martwił się o swoją nową znajomą, którą zostawił na pastwę losu modląc się o to by była bezpieczna, a napastnicy pobiegną za nim. Gdy dotarł do głównej ulicy, wybuchy oraz ogień rozchodziły się już po całym obszarze.
„Nie pierdolą się w tańcu. Zniszczenie całej wioski zrzucą na mnie i innych nadprzyrodzonych, więc całą mogą zrównać z ziemią” – rozmyślając o tym usłyszał jak szyba w jednym z domów pęka, a przez nią wyskakuję młode małżeństwo. Młode według Xarena oznaczało między 30, a 35 rokiem życia. Po chwili wszystko jakby ucichło, a mężczyzna i kobieta runęli na ziemie podlewając ją własnym osoczem. Inkwizycja nie pozostawi nikogo, teraz wszyscy muszą umrzeć za to czego są świadkami. Nikt nie może puścić farby, że to inkwizycja likwiduje zwykłych ludzi jako świadków katastrofy i rzezi.
Podbiegł do nich, uważając przy okazji na nagrożenie czające się gdzieś w pobliżu. Próbował uratować tych nieszczęśników, lecz na darmo. Mężczyzna nie żył… Miał zbyt rozległe rany wewnętrzne, a nieznana dotąd chłopcu magia spowodowała zator żył i tętnic. Kobieta ledwo dychała, jednak nie chciała pomocy.  pomrukiwała jakieś imię cały czas a na sekundę przed swoją śmiercią dopowiedziała, że ta osoba to jej syn. Xaren nie był pewny, jednak z impetem rozwalił drzwi wejściowe i znalazł w środku chłopczyka, skulonego i zapłakanego w rogu pokoju.
„Boże jedyny to tylko dziecko, zapewne jedno z niewielu, które jeszcze może się nacieszyć czynnością jaką jest oddychanie. Jest taki młody, a już doświadczył okropieństw tego świata, zupełnie jak ja. Muszę go stąd zabrać. Ale gdzie, jak” - chłopak nie mógł się zdecydować co zrobić. Gdy udało mu się pozbierać myśli i dojść do wniosku, że zaraz oboje wyzioną ducha. Wyleciał z budynku z młodym na barana, prawie tak szybko jak wkroczył. Zaczął biec przed siebie, aż uciekł za wioskę w pobliżu skały i poinstruował dzieciaka, dokąd ma się udać i o kogo wypytywać. Poprosił również, by nie wspominał nikomu co stało się w wiosce. Jeden fałszywy gest oraz słowa w stronę fanatyka tych diabłów i dziecko będzie krótsze o głowę. Teraz gdy miał pewność, że dziecku nic nie grozi wracał po swoją znajomą. Stopy bolały go jak nigdy dotąd. Nie był przyzwyczajony do ich nadmiernej eksploatacji, a przynajmniej nie w takim tempie. Wbiegając za róg zderzył się z chyba z jakimś bykiem, bo odrzut był niesamowicie potężny. Po chwili jednak trzymał już w objęciach Mirę, która najwyraźniej posiadła moc byków latających bez celu po wioskę i chciała ją wypróbować. Gdy już zrobił kilka salt i piruetów ze swoją ziomalką, wylądowali i od razu zaczął się raban. To, że Xaren miał ranną nogę to było jedno z wielu jej zmartwień. Bardziej było widać przejęci, gdy przeglądała zawartość zniszczonego plecaka w nadziei, że jej prowiantowi nic się nie stało. Po chwili jednak wyciągnęła w stronę chłopaka bandaż i chciała by oczyścił i ochronił swoje podudzie przed zakażeniem. Chłopak doskonale wiedział, że to jedyny bandaż w jej podręcznym ekwipunku, a sama miała dość poważnie wyglądającą ranę. Xaren chwycił bandaż, zabrał jeszcze gazę z podręcznej apteczki po czym dość nachalnie przewrócił Mirę na zdrowy bok i zaczął opatrywać jej ranę, nie przejmując się swoją. Spaczeni raczej nie mają co martwić się o zakażenia i tego typu ludzkie choroby. Oni sami są chorzy jakby nie patrzeć. Uśmiech chłopaka, gdy trzymał Mirę był dość niezręczny. Czuł, że chce to zrobić najlepiej jak potrafi, ale niestety nie ciężko było zauważyć jak nawet kawałek jej ciała sprawia mu problem. Bał się dotyku swojej dłoni. Mimo że zapewniała go o swoich odczuciach i przyjemnościach podczas kontaktu z dłonią znajomego, on nie potrafił w to uwierzyć. Po wypielęgnowaniu rany dziewczyny, nadszedł czas, aby wymyślić jakiś dalszy plan działania. Gdy Mira niewzruszona wcinała co udało jej się odratować z przeprutego plecaczka, Chłopak myślał, jak ominąć to gniazdo Inkwizycji i ruszyć w bezpieczne miejsce.
„Wybacz Mira jednak musimy tutaj się rozstać, kolejna podróż może być już przeze mnie bardzo niebezpieczna, i lepiej by było byś udała się do ludzi, którzy dalej pokierują twoimi ścieżkami w życiu.”
Jednak najpierw trzeba pozbyć się robactwa, które splamiło tą wioskę. Jak dalej tak pójdzie, nie przestaną i będą wiecznie głodni nadludzkiej krwi na ich ostrzach albo w ich jaskiniach tortur „Po słowach wypowiedzianych przez chłopaka, resztki budowli na obrzeżach zaczęły się sypać, takiego obrazu nie zapomni tak samo jak swoich rodziców, którzy oddali za niego życie.
„To co zrobisz Mira należy do Ciebie, więcej odwagi i brnij przez życie. S ama decydujesz o tym kim jesteś, co robisz, no i dlatego. Przepraszam od razu za to, że wpakowałem Cię w te tarapaty, nie mówiąc już o tym dość chaotycznym i niespokojnym bandażowaniu boku brzucha pięknej niewiasty”.

<Mira?>

niedziela, 16 czerwca 2019

Od Miry do Xarena - Nostalgię czas zacząć

- No, ciekawe imię masz - odpowiedziała, po czym kichnęła na reakcję jej nosa z popiołem. Chwilkę po tym, gdy "robiła porządki" w swym bagażu, usłyszała prośbę chłopaka, a następnie zobaczyła, jak jego twarz zmienia kolor na iście pomidorowy.
Jedyne, co jej przyszło wtedy na myśl, to to, że pomidory są zdrowe. Nie miała wtedy zbytnio czasu na dalsze przemyślenia, bo usłyszała nagle świsty lecących strzał. Jedna z nich przebiła nogę towarzysza, na co Mira się cała zatrzęsła. Zrobiło jej się niedobrze na sam widok rany, ale jeszcze nie aż tak, jak w przypadku jakiś czas wcześniej przebitego skrzydła Isariona. Z labiryntu myślowego wyrwało ją jednak nagłe uniesienie nad ziemię. Zanim sama zdążyła cokolwiek powiedzieć, usłyszała dosyć mocny wybuch. Wszystkie dźwięki na moment stały się dla Miry słyszane jakby znajdowała się w wodzie, a w głowie poczuła pulsowanie. Odczuwała tak dużo emocji, że przez chwilę nie wiedziała, co się dzieje.
Gdy w kolejnych sekundach zorientowała się, że Xaren biegnie ze zranioną nogą, jeszcze z nią na rękach (no i z jej nie zbyt lekkim plecakiem), zestresowała się, że facet sobie jeszcze bardziej tę nogę załatwi, jeśli zaraz czegoś nie zrobią.
Czas jednak biegł coraz szybciej, a chłopak nagle zatrzymał się i wybił jedno z napotkanych okienek. Gdy Mira była już w środku prawdopodobnie nie zbyt często odwiedzanej piwnicy, odwróciła się czekając, by towarzysz także wszedł przez okno, jednak on pobiegł dalej. Mira chciała sobie normalnie wszystkie włosy z głowy powyrywać, gdy to zobaczyła.
- O matko, ludzie kochani, cóż on wyrabia?!?! - zapytała samą siebie szeptem, ponieważ przez wcześniej zaistniałe sytuacje czuła jeszcze strach w płucach.
Serce biło jej jak oszalałe, ale mimo wszystko próbowała się skupić na wymyśleniu czegoś, ale za chiny nie wiedziała, po pierwsze- gdzie on pobiegł, a po drugie- czy ci zwyrole jeszcze ich gonią i gdzie sami pobiegli, czy zastawiają jakieś pułapki, czy kto wie co oni tam jeszcze wymyślą. Na odpowiedź na swoje drugie pytanie nie musiała długo czekać, ponieważ gdy się odwróciła, ujrzała wychodzące z cienia dwie dosyć wysokie sylwetki tych samych gości, przed którymi na początku zwiewali. Zauważyła też, że jeden z nich zablokował drzwi, przez które normalnie wchodziło się do piwniczki.
- My sami nie wiemy co wyrabia twój kolega, oboje pójdziecie z nami. - powiedział jeden z nich dosyć szorstko. Mirze w tej chwili już ciężko było oddychać, gdy zobaczyła, jak w dłoniach uzbrojonych mienią się sześciany, którym jeden z nich rzucił w jej stronę. W trakcie lotu, gdy kostka była już w połowie niewielkiej dzielącej ich drogi, otworzyła się i rozłożyła na średnich rozmiarów specjalną sieć. Mira nie zdążyła się zmienić, jednak cudem uniknęła wpadnięcia w sidła, odskakując w ostatniej chwili dosyć daleko w bok. Ręce jej się trzęsły z nerwów, jednak to nie przeszkodziło jej, by dobiec do półek, na których były poustawiane zapasy konfitur oraz innych podobnych. W czasie, gdy wrogowie wyciągali coś z torebek, które mieli przyczepione do pasa, Mira wzięła szybko kawałek prześcieradła, które wypatrzyła przy okazji ucieczki i nabrała nim tak dużo mąki z jednego z otwartych worków, ile tylko się zmieściło do tej szmatki.
Po zrobieniu tej jakże wymyślnej konstrukcji psełdo procy, zakręciła nim nad głową kilka razy, aby nabrało jakiegoś rozpędu, po czym z całej siły rzuciła zawiniątko w sufit zaraz nad dwoma bandziorami. Sufit całe szczęście nie był wysoko, dlatego mąka rozproszyła się na tyle, aby na bardzo krótki czas zakryć sporą część piwnicy. Nie tracąc więc ani chwili, Mira poprawiła ramiączko w plecaku a następnie zaliczyła transformację w geparda i zwiała przez to samo okienko, przez które pomógł jej wejść Xaren. Mąka, która jeszcze została jej na rękach, a teraz już na futrze, pozwoliła się nie ślizgać, gdy musiała się niemalże wspiąć. Nie obyło się jednak bez jakiegokolwiek zadrapania, ponieważ Mira za bardzo się śpieszyła, aby patrzeć na to, którą stroną okna wychodzi. Przedarła sobie bowiem kawałek boku o wystające kawałki szkła. Jednak dzięki adrenalinie nie czuła w tym momencie zbytnio bólu, co pozwoliło jej w miarę bezpiecznie zwiać.
Biegła niczym struś pędziwiatr, cholernie martwiąc się, czy z nowym znajomym wszystko jest w porządku.
Gdy jej głowę zaprzątało zamartwianie się o nowego ziomka, to gdy minęła zakręt, władowała się właśnie na niego. Uderzyli się o siebie tak mocno, że pod wpływem prędkości, z jaką teraz Mira biegła, wyrzuciło ich przez rosnący w pobliżu żywopłot. Po okradnięciu rośliny z liści, towarzysze polecieli dalej, niczym kula śnieżna zaczęli spadać w dół po trawie. Mira przez wcześniejsze uderzenie łbem prosto w twardą klatę Xarena, nie była w stanie zatrzymać tej karuzeli, przez co oboje nabrali rozpędu niczym wyścigówki w formule 1. Także gdy napotkali na swej trasie mniejszą górkę, to ta zadziałała jak skocznia. Dzięki niej wybili się i wzlecieli w powietrze. Gdy się rozdzielili w locie, Mira zaczęła wywijać wszystkimi łapami i ćwierkać ze strachu przed tym, że zaraz się mogą rozbić o ziemię. Przelecieli jedno z niewielkich pól, które było ogrodzone murkiem, a rolnicy, którzy właśnie robili sobie przerwę, widząc lecące postacie, wylali resztę wina, które pili. Jednak lecącym na szczęście nic się nie stało. Oboje chlupnęli bezpiecznie do rzeki, która płynęła sobie spokojnie u stóp góry, z której towarzysze właśnie się stoczyli.
Mira zaraz po wylądowaniu w rzece wypłynęła na brzeg, otrzepała się jak pies z wody i kichnęła. Przemieniła się z powrotem w swoją ludzką formę, chcąc spytać Xarena, czy nic mu nie jest, a przy okazji go przeprosić za to toczenie. Jednak mimo tego wszystkiego, Mira była ogromnie nabuzowana po tych ucieczkach, czego nie dała rady za nic ukryć.
- Osz ty do spalonego pączka, też im zwiałeś?? - stojąc rozkraczona w pozie, jakby przed chwilą wyszła pierwszy raz z siłowni, ucieszyła się, że nowy kolega jest w całości. Przypomniała sobie jednak o pewnej rzeczy.
- O ludzie, twoja noga! - odparła pełna emocji, patrząc na Xarena, po czym znowu sobie coś przypomniała i spojrzała na bok swojego torsu:
- O ludzie, mój bok! O nie, plecak! - już po chwili trzymała bagaż, z którego kapało. Albowiem nie wiedziała, że jej plecak raczej przetrzyma tak krótki pobyt w wodzie bez przemoknięcia. Zawartość więc była cała i zdrowa, łącznie z niewielką apteczką, którą zawsze przy sobie nosiła z resztą rzeczy.
- Yyyy... Bandażu? - Mira uśmiechnęła się do towarzysza, wyciągając bandaże i inne waciki do opatrunku.

sobota, 15 czerwca 2019

Od Xarena do Miry - Nostalgię czas zacząć...

„No i pięknie, to się nazywa fart. Żaden z tych inkwizytorskich debili nie skapnął się, że nadprzyrodzeni jak sama nazwa wskazuje mają moce?? Myśleli, że będziemy tylko biec jak świnie na rzeź i czekać, aż ktoś nas ubije? Niedoczekanie!! – mówił sam do siebie w myślach. Chociaż w tej chwili bardziej zastanawiała go sytuacja, w której znajdowała się jego nowa znajoma. W amoku szaleństwa biła w cegły z całej siły jakby chciała wywalić ten mur, do tego koniec końców poddała się i ustawiła sobie barykadę z jednej skrzynki. Gdy cała sytuacja się uspokoiła, dziewczyna wyciągnęła rękę do chłopaka przedstawiając mu się. Zmieszany lekko chłopak podał jej rękę, ale po chwili przestraszył się. Jego pochodzenie mogłoby sprawić, że ta cudowna dziewczyna przestałaby się do niego odzywać albo nawet mogłoby się jej coś stać. Niepewnym głosem odpowiedział jej:
„Jestem Xaren, miło mi Cię poznać Miro” – uśmiechnął się i ostatni raz oglądnął po otoczeniu zanim usunął pieczęć powodującą chmurę popiołu.
Przykładając ręce do ściany muru, przyglądał się uważnie dziewczynie, która nie mogła oprzeć się pokusie skosztowania kolejnej porcji pyszności ze swojego plecaka. „Musiała być naprawdę głodna, jednak nie jest to teraz tak istotne jak to, dlaczego akurat na niej inkwizycja próbowała położyć swe łapska” – rozmyślał coraz dłużej i starał się głębiej zanalizować sytuację. Kończąc pieczęć na ścianie, poprosił dziewczynę o rękę. Po chwili zdał sobie jednak sprawę z dwuznaczności swojej prośby i spalił się czerwonym rumieńcem. Wyglądał teraz gorzej niż dojrzały pomidor, do którego docierały wszelkie promienie słoneczne. Ta chwila sprawiła właśni, że niemal jedna z dwójki poznanych niedawno znajomych nie straciła życia. Bełt kuszy przeleciał blisko głowy chłopaka, a drugi umiejscowił się w jego goleni po tym jak w ostatniej chwili osłonił dziewczynę przed śmiertelnym ciosem w klatkę piersiową. „Nigdy nie dajecie za wygraną cholerne ścierwa??” – spojrzał się w ich stronę gniewnym spojrzeniem, lecz w wypowiedzianych słowach nie można było usłyszeć nawet krzty negatywnych emocji. Po złamaniu bełtu w nodze podniósł dziewczynę na rękach i skupił dosłownie sekundę uwagi na ścianie za nimi.
„Wybacz Miro nie mamy czasu. Wyglądasz na wystraszoną, ale pomimo mojej rany damy radę się stąd wydostać” – uśmiechnął się w tym samym momencie co rozległ się potężny dźwięk wybuchu tuż za ich plecami. Chłopak szybko obrócił się na pięcie zdrowej nogi i pobiegł przez wyrwę w ścianie. Gdy tylko skręcili za róg usłyszeli kolejne hałasy oraz krzyk inkwizycji.
„Teraz już na pewno nie będą nas ścigać, jedyne na co musimy uważać to na kolejnych oponentów, dlatego rozsądniej będzie zastosować jakiś plan”. Skręcił w kolejną ślepą uliczkę, jednak tym razem wybił okienko prowadzące do piwnicy i pomógł dziewczynie się przez nie przecisnąć, a sam pobiegł dalej. Taktyki młodzieńca zawsze zakrawały o szaleństwo, lecz teraz jedyne na czym mu zależało to by dziewczyna nie podzieliła losu jego rodziców. Dostał się na wysoki budynek i starał się dostrzec wszelkie zagrożenia. Nie było totalnie nikogo, co sprawiło, że chłopiec poczuł jeszcze większy niepokój. „teraz tylko czekać na zdarzenie, które nie ma nic wspólnego z działaniem inkwizycji. To zaleta jak i wielka wada waszego oddziału. Niby nie można was oskarżyć o to, że stado byków albo innych stworzeń akurat zabiło nadprzyrodzonego, jednak, gdy ktoś jest na miejscu zdarzenia sprawa staje się dość jasna i przejrzysta. Dlatego wystarczy jeden mały ruch w mieście, który może doprowadzić do tragedii lub zamieszek i już wiem, gdzie jesteście”. Gdy tylko w mieście zaczęło dziwnie pachnieć chłopak wiedział, że się zaczęło, jednak było o wiele za późno. Poczuł unoszącą się woń trotylu, którego inkwizycja używała do wydobywania rzadkich minerałach w kopalniach, a to miasteczko leży u podnóża lasu jak i górzystych terenów, gdzie wykopaliska były na porządku dziennym. Chłopak wiedząc, że siedząca teraz w piwnicy piękna niewiasta jest w wielkim niebezpieczeństwie ruszył z całym impetem w stronę ślepego zaułka.

<Mira?>

piątek, 14 czerwca 2019

Od Miry do Xarena - Nostalgię czas zacząć

Mira była tak bardzo wdzięczna za podarowane jedzenie i za naprawiony plecak, że postanowiła skomponować coś na przegryzkę nowemu znajomemu, gdy tylko nadejdzie taka okazja. W tamtym momencie tylko przytrzasnęła sobie policzki dłońmi i podziękowała, nie ukrywając zdziwienia. Kochała robić różnego rodzaju ciasta i słodycze i korzystała z każdej nadarzającej się okazji, tudzież gdy znalazła idealne składniki bądź gdy miała okazję skorzystać z jakiejś lepszej blachy. Ale na zwykłym ognisku też sobie radziła, także to nie tak, że porzuciła swoje hobby.
Pomyślała przez chwilę, że w zasadzie, to szorstkość skóry nowo poznanego wcale jej nie przeszkadzała. Zważając także na to, że często sypiała w swojej futrzastej postaci, to bardzo lubiła szorstkie i drapiące powierzchnie. Może nie przez cały czas, ale tak czy siak kochała szczotki, czy korę drzewa. Machnęła więc tylko na to ręką, żeby się facio nie przejmował, bo tak na prawdę, to nie szkodzi.
Gdy oboje po chwili stali przed gościem w zbroi, Mira przyglądała się ukradkiem zza pleców śnieżnowłosego właśnie temu uzbrojonemu."Jak jemu nie jest gorąco, to ja się nie mogę nadziwić" - myślała, przegryzając bagietę, którą otrzymała w prezencie. Nie było jej dane jednak w spokoju spożyć jakże wykwintnego dania, ponieważ zorientowała się, że chłopak każe jej spierniczać, a moment po tym poczuła mocny uścisk na nadgarstku, co wywołało u niej to, że głowa przez chwilę została w tyle, gdy jej ciało ruszyło w przód.
- O JAPIERNICZE - powiedziała z przerażeniem w oczach, gdy dostrzegła, że za nimi biegnie kolejny, uzbrojony gościu. "O ten cwaniaczek, chciał nas zajumać od tylca"- pomyślała i nadal biegła za swoim nowym ziomkiem, uważając, żeby nie wpaść na żadną beczkę ani skrzynię, które mijali po drodze. Mirze zaświeciła się świeczka nad głową, bowiem wpadła na pomysł. Nie zbyt wyszukany, ale zawsze coś. W biegu zrobiła więc obrocik, a nogą kopnęła jedną z beczek, najszybciej jak potrafiła. Drewniana beczka poleciała prosto na ich oprawcę, jednak niestety, ku wielkim zdziwieniu Miry, beczka nie wyrządziła mu żadnej krzywdy, a jedynie rozbiła się o coś, czego użył do obrony. Nie dostrzegła dokładnie, czy to był jakiś miecz, ręka czy coś jeszcze innego, w każdym razie już tak nie cwaniaczkowała i włączyła motorek, aby biec nieco szybciej. Przestraszyła się jak cholera. Do tego nie miała zielonego pojęcia, z jakiego klanu był ten facet i jakie dokładnie miał zamiary, dlatego zaczęła dopiero teraz szukać w pamięci, czy przypadkiem nie zna chociażby charakteru zbroi.
"Chwila... inkwizycja, inkwizycja, tak tak, przecież przed chwilą tak do niego powiedział..."- no to jeden problem miała już z głowy.
Gdy dobiegli do ślepego zaułka, Mira ześwirowała, bo cholera jasna, trafili na zaślepkę, akurat wtedy,  gdy za nimi podążała złowroga trójca i na pewno nie mieli dobrych zamiarów.
"Jak niektórzy to robią, że ktoś nie ma zapachu, a go wyczuwają, o co chodzi" - Myśli Miry nie chciały ani trochę współpracować w tej sytuacji, przez co wróciła pamięcią do momentu przed chwilą. Po rozpoczęciu kamuflowania, jej mózg zaczął świdrować, no w każdym razie przez chwilę nie wiedziała, co się dzieje. Podeszła więc bliżej wysokiego, prostego muru i zaczęła szukać dłońmi ruchomej cegły, bo ubzdurało jej się, że skoro uciekają, a trafili na ścianę, to gdzieś w niej musi być ukryta cegła, która aktywuje tajne przejście. A mur był trochę przechylony u samej góry, więc musiałaby się tak czy siak odbić jako gepard od jakiegoś dachu naprzeciwko. W tej chwili jednak zważając na to, że albo ta cała inkwizycja, albo aura użyta do ochrony przez nowego towarzysza była wyczuta przez nią pierwszy raz, to na moment się zbytnio zamyśliła. Do tego dodajmy zbytnio stresującą sytuację, a powstanie istny armagedon.
- Nie mogę znaleźć, wszyscy zginiemy. - łapiąc się za głowę zaczęła panikować i próbowała ogarnąć jakoś zaistniałą sytuację. Zrobiła więc to, co potrafiła najlepiej. A mianowicie przysunęła jedyną skrzynię, która znajdowała się w jej zasięgu i za nią przykucnęła, wystawiając tylko pół głowy. Jednak po chwili usłyszała coś w stylu: "O nie, tak nie będzie" zza rogu. Okazało się bowiem, że inkwizytorzy ich nie odnaleźli, tragedia się nie wydarzyła, ale co się najadła strachu, to jej. W kolejnych sekundach zorientowała się, że są tutaj w miarę bezpieczni, bo jakimś cudem oprawcy jeszcze ich nie namierzyli.
Rozglądnęła się więc dookoła, później spojrzała na kompana, z którym zwiała, później jeszcze raz po wszystkich ścianach dookoła i zrobiła minę pod tytułem: "Co się tutaj właściwie stało?". Bandziory chyba sobie odpuścili, bo już nie było ich nawet słychać, jednak Mira nie była pewna, czy zaraz któryś z nich nie zaatakuje ich po użyciu ukrytego przejścia w murze za nimi...
- Tak w ogóle, to miło cię poznać, jestem Mira. - podała mu dłoń, bo tak szczerze, to sama osobiście nie lubiła, gdy z kimś przebywa chociaż chwilę dłużej, a nie zna chociażby imienia drugiej osoby. - Mam nadzieję, że nas nie śledzą... - zmarszczyła nos i znowu się rozglądnęła, bo na prawdę nie była dobra w wyczuwaniu jakiegokolwiek zagrożenia. Jedyne, co w tej chwili przyciągało jej nos, to było ciastko, które dostała wcześniej od nieznajomego, a które zostawiła sobie na później, bo jak to się nie podzielić takim prezentem.

czwartek, 13 czerwca 2019

Nowa Postać - Ashaigan Tenebrae

✰ Ashaigan || 26 lat || Człowiek ✰
"Ash urodził się formalnie jako pierwsze dziecko Wielkiego Inkwizytora Durahana. W rzeczywistości pierwszym jego narodzonym dzieckiem był Kairtah, bękart spłodzony z jego pierwszą nastoletnią miłością. Jeszcze przed jego urodzinami ojciec z góry zaplanował jego przyszłość, postanowił, że jego syn ożeni się z jedną z córek rodu Valkanów – a dokładniej tą najmłodszą – Svafilą. Młody Jade nigdy nie protestował w tej sprawie, wydało mu się to w porządku, dopełni woli ojca w zamian za naukę dobycia miecza, tak by w przyszłości mógł zająć miejsce kapitana w jednym z oddziałów. Zresztą, nawet to było mu pisane. Kiedy wchodził w wiek dziesięciu lat na świat przyszła jego mała siostrzyczka – Ayshiko. Nie trudno było zauważyć, że Ashaigan pokochał ją od pierwszego razu jak tylko ją ujrzał.  Była taka drobna i niewinna, nie mógłby sobie wybaczyć gdyby ktoś ją skrzywdził. Od tamtej pory pojawiał się codziennie na treningach, obiecał sobie, że obroni to małe dzieciątko nawet za cenę własnego życia. Lata mijały, a już wtedy mężczyzna, stawał się coraz silniejszy. [...]"

Od Xarena do Miry - Nostalgię czas zacząć...

Chłopak widząc jak nieznajoma dziewczyna sprawnie przeskakuje kolejne przeszkody i ucieka był zdumiony i bardzo chciał ją poznać…
„Nie czas teraz na to” – myśląc jeszcze chwilę o tajemniczej dziewczynie odwrócił się i zaczął uspakajać sprzedawcę.
„To nie była żadna wiedźma. Niech mi Pan zaufa. To był tylko i wyłącznie dziewczyna, która jeszcze chwilę temu próbowała uratować pana wypieki przed tymi krwiożerczymi gołębiami” – mówiąc to spokojnym tonem do sprzedawcy, uśmiechnął się i sięgnął do swojej sakiewki.
„Proszę zapomnieć o całej sytuacji, pokryję Pańskie straty i będziemy wszyscy zadowoleni”. Handlarz doszukując się podstępu koniec końców odpuścił i z uśmiechem przyjął gotówkę. Chłopak również poczuł się o wiele lepiej oddając przysługę nowej przyjaciółce. Przypominając sobie o niej, poprosił sprzedawcę o kilka bagietek oraz jakiś dobry słodki wypiek, który zdobędzie podniebienie każdej pięknej kobiety. Po opłaceniu całości udał się na poszukiwanie. Nie zajęło mu to długo gdyż w tym momencie spadła ona przed nim z drzewa, trzymając swój, rozerwany lekko od boku plecak. Przez chwilę rozkojarzony chłopak zastanawiał się jak powinien na to zareagować, ale po oddaniu swojej nowej znajomej szerokiego uśmiechu, usiadł przy niej i wyjmując małe pudełko z zestawem igieł i nici, zaczął cerować dziurę w jej plecaku.
„Nie jesteś stąd jak mniemam. Masz inny typ urody od okolicznych kobiet. Proszę!! Gotowe… Teraz będziesz mogła schować sobie strawę oraz inne przydatne rzeczy” – oddając plecak w ręce dziewczyny delikatnie przejechał swoim palcem po jej dłoni… „Przepraszam powinienem bardziej uważać, moje dłonie są bardzo szorstkie i nieprzyjemne w dotyku, dlatego mógł Cię zdenerwować kontakt z nimi”. Chłopak zaczął się delikatnie rumienić. Powodem tego było to, że już dawno z nikim nie rozmawiał, nikogo nie widział, nie mówiąc już nawet o dotyku. Miał tylko nadzieje, że przez jego nieuwagę nowo poznana osoba nie pozna jego pochodzenia oraz tego czym jest. Nie chciał stracić szansy na rozmowę z rozrywkową osobą o tak empatycznej osobowości.
Nagle przerwał im donośny trzask z uliczki obok, w której doszło do jakiś zamieszek. Okazało się, że nie wszystkie byki rozeszły się po kątach. Jeden z nich zaczął zachowywać się na tyle agresywnie, że swoimi rogami mógł przebić nawet sporej grubości drzwi. Chłopaka zastanowiło zachowanie oraz dziwny schemat ruchowy zwierzęcia, dlatego podszedł bliżej. Po chwili jednak zdał sobie sprawę, że to nie wina zwierzęcia, lecz tego kto wykorzystuje to biedne stworzenie do niecnych pobudek.
„Wyłaź kimkolwiek jesteś”. Słowa te wywołały z cienia dziwną postać ubraną w zbroję, której blask oraz kształt poznałby nawet najmłodszy mieszkaniec tych rejonów.
„Słyszałem o was dość dużo, ale myślałem, że jesteście tylko mitem do straszenia dzieci… Oddział inkwizycji stworzony do Cichego zabijania nadprzyrodzonych… Robicie wszystko by zataić w tym wasz udział jednak, ludzie zaczną gadać i w końcu wpadniecie i staniecie się ofiarą własnych podstępków”
Inkwizytor zaśmiał się głęboko i z drwiną rozkazał swojemu chowańcowi zaatakować Chłopaka oraz Dziewczynę, która aktualnie chowała się za jego plecami, dogryzając ostatniego kęsa pierwszej bagietki.
„Chodź!!! Wiejemy!!!” – krzyknął do dziewczyny zakładając w międzyczasie rękawiczki i chwytając ją mocno za nadgarstek zmuszając ją do biegu… Docierając do ślepego zaułka zakamuflował przestrzeń tak aby uniknąć bezpośredniej konfrontacji z nowym oponentem.

<Mira?>

Od Miry do Xarena - Nostalgię czas zacząć

- Co to ma być za śledzenie? - żując kolejny kawałek bagiety, Mira zadała pytanie retoryczne gołębiowi, który za nią cały czas łaził, oczekując kawałka chlebka. Gołąbek jednak zachowywał się jak profesjonalny tajny agent i nie odpowiedział nawet słowem. Zagruchał tylko kilka razy. Mira już wiedziała, ona już czuła, że to nie był pokojowy odgłos. Momentalnie zleciało się całe stado gołębi. Stada ją dzisiaj prześladowały.
- Oooooo nie, nie nie nie, nie weźmiesz mnie na litość, ja też muszę wykarmić całą moją jednoosobową rodzinę, wie...
Nie zdążyła dokończyć zdania, a gołębie się rzuciły na nią i na jej chlebek, co wywołało wymachiwanie rękami w każdą możliwą stronę, na jaką tylko pozwalały stawy, no i wyrzuceniem plecaka gdzieś w kosmos, którym Mira zamierzała się obronić choć trochę przed dziobaniem i drapaniem.
Nie dość, że jej ukradzione jedzenie zostało ukradzione, to jeszcze drugą część żarcia wyrzuciła gdzieś w powietrze. Razem z torbą. Przez tą całą sytuację dopiero teraz zauważyła, że przebieg stad już się skończył. Wypluła więc pióra, które przykleiły jej się do języka, gdy się wydzierała w niebogłosy, a następnie poczłapała szukać plecaka. Gdy tak przeszła kilka kroków, usłyszała wołanie. Zastanowiło ją to okropnie, bo to, co wypowiadał gościu, brzmiało cholernie nietypowo, jak na poszukiwania kogoś.
Poruszając się nadal po dachach domów, podbiegła bliżej, żeby się temu przyjżeć. Zaparkowała na psełdo attyce obok komina, siadając po turecku, bo przy okazji zgubiła buta, bo też jej gdzieś w powietrze wyleciał.
- Hej, Panie Śnieżka, kogoś coś pan zgubił? Może się ludzie pogubili w tym zmieszanym tłumie - gdy ten się odwrócił w jej stronę, wyprostowała się i wskazała palcem w stronę, w którą pognało stado ludzi, bo to drugie się gdzieś rozbiegło. - Albo może niech pan ogłoszenia rozwiesi, bo brzmi pan jak Narcyz wołający jakąś kobite - po tym spojrzała na nieznajomego z miną w stylu: "Serio, ja nie zmyślam".
Zanim facet zdążył cokolwiek powiedzieć, Mira wtrąciła jeszcze kolejne pięć groszy:
- Ale możliwe, że tego, kogo pan szuka, zadziobały gołębie. - to znów wywołało u niej smutną retrospekcję sprzed kilku minut. Nieznajomy podniósł rękę, no widać było jak w mordę strzelił, że ma coś ważnego do powiedzenia. Mira w międzyczasie sobie na spokojnie zeskoczyła z dachu i podeszła parę kroków. Już chciała spytać nieznajomego, gdzie kupił tą zarąbistą kamizelkę.
- To ona, zapierdzieliła mi bagiete! - dalszy rozwój akcji przerwał facio, który wyszedł zza rogu budynku i ujrzywszy Mirę całą w piórach i zadrapaniach, rzucił się do biegu w ich stronę, unosząc chwiejną rękę, w której znajdował się nóż do chleba.
Mira jak to Mira, myślała, że jej serce zaraz wyskoczy, ale niewiele myśląc, obczaiła ile ma piór na sobie i zaczęła poruszać rękami jak kura, kracząc przy tym jak wrona, poruszajac charakterystycznie głową. Facet musiał być nachlany, bo migusiem się zatrzymał.
- Ojjjj... biedny człowiek... miałeś trudny przebieg biznesu przez te niemiłe gołębie, które zjadały ci chleb... - Mira miała nadzieję jakoś przedłużyć czas na ogarnięcie, czy gdzieś tutaj nie ma jej plecaka przy okazji. Gdy tak mówiła, ujrzała, że jednak go nie ma w tym obszarze.
- Ale chwila... - straszny sprzedawca podrapał się po łysinie - ... przecież ty jesteś ich przywódcą! GIŃ MASZKARO, wiedźmo francowata!
Przełknęła ślinę i odeszła parę kroków w tył, machając rękami.
- Wiejemy - powiedziała szeptem do nowo poznanego, białowłosego wędrowca, po czym natychmiast zaczęła spierniczać przed okradzionym, wyskakując na płot, a później dzięki niemu robiąc sobie skrót, biegła przez kolejną alejkę. Przez chwilę słyszała za sobą krzyki sprzedawcy, jednak po chwili ucichły. Mira zwolniła bieg, a po chwili już stała w miejscu, oglądając się za siebie.
- Co on, załatwił go? Oooooo nie, ooooo nie nie nieeee - trzymając się za głowę zaczęła się wracać myśląc, co powie na pogrzebie nieznajomego, no i jeszcze ile będzie ją kosztować dobry adwokat... Ukratkiem wyjrzała więc zza murku, by ogarnąć sytuację w miejscu, gdzie wyskoczył zza rogu ten gościu od bagiety.

<Xaren?>

Od Zory do Elijaha - Ad Mortem

Zbudziło ją słońce. Mieszkała we wschodniej części rezydencji, gdzie okna wpuszczały najwcześniejsze promienie słońca. Między innymi przez to budziła się najwcześniej spośród całej rodziny Mortem, a służba określała ją porannym ptaszkiem. Jednak ostatnie poranki były dla Zory trudniejsze, niż zazwyczaj. Niedawno matka dowiedziała się o notorycznym opuszczaniu przez Rumeysę zajęć z etyki dworskiej. Zagroziła, że jako jej rodzicielka zmusi męża do wydania córki z domu, niezależnie od jego ambicji w tej kwestii. Dziewczyna podejrzewała, że oficjalna zgoda ojca na rozpoczęcie szkolenia przysposabiającego do Inkwizycji wiele zmieniła i matka nie mogłaby od tak wyrzucić jej z domu. Jednakże wchodzenie w polemikę z lady Shahiyeną należało do wielce nierozsądnych posunięć, gdyż owa kobieta miała w sobie więcej uporu od muła ciągnącego pług, by dosięgnąć marchewki. Nie chcąc wysłuchiwać kłótni, w jakich stałaby się głównym obiektem zwady, biernie zgodziła się na kontynuację porannych lekcji dobrych manier, retoryki, kaligrafii i poprawnej dykcji. Treningi polowe zaczynała od godziny czternastej. Bolało ją, że nie może już spędzać godzin porannych tak jak wcześniej - w ogrodzie, w stajni lub na spacerze w lesie, gdzie uwielbiała chodzić boso po rosie. "W zasadzie to i tak się kłócą z mojego powodu. Matkę zawsze denerwowała moja obecność. Oraz fakt, że w ogóle się urodziłam. Może nie powinnam się starać zapobiec kolejnej kłótni? Pewnie i tak zaczną się użerać między sobą. Jeśli nie z mojego powodu, to o małego", myślała zaspana dziewczyna, nie potrafiąc skupić się na słowach guwernantki. Głowa uciekła jej w bok, w stronę okna. To okno jednak nie ukazywało widoku ogrodów, tylko plac przed rezydencją. Ten plac był wzorowany na miejsce iście królewskie - wjazd do grodu otoczony był białymi murami ze złotymi wykończeniami, a nad główną, wyłożoną kamieniami ścieżką wznosiły się kolumny, na których zainwentowano powietrzny ogród. Za bramą, wokół fontanny umiejscowionej przed wejściem do rezydencji, stały białe posągi przedstawiające różne postacie, lecz były to same anioły. Ich skrzydła roztaczały kamienny krąg wokół fontanny, zaś z ramion zwisały kołysane na wietrze jedwabne wstęgi i sprowadzane z bardzo daleka egzotyczne kwiaty. Warto przy tym wspomnieć, że w niemal każdym kącie pałacu czaiły się motywy przywodzące na myśl tropiki lub pustynię, gdyż właśnie z takich stron pochodziła lady Shahiyena.
Guwernantka krzyknęła na uczennicę, ponownie przyłapując ją na braku uwagi. Zora westchnęła cicho, spoglądając na ganiącą ją kobietę. Słowa guwernantki nie urażały dziewczyny, bo po latach stała się obojętna na obelgi, ale niesamowicie drażniło ją powoływanie się na zalecenia lady Shahiyeny. Tym bardziej, że były sprzeczne z tym, co Zora miała zaplanowane przez ojca.
- Lady dworu jest wysoce zawiedziona twoimi wynikami, Rumeyso - ciągnęła kobieta dobitnym, wzniosłym tonem. - Ja również nie pochwalam twojego lekceważącego podejścia do nauk potrzebnych młodym damom dworskim. Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że zgodnie z oczekiwaniami twojej matki, mam cię przygotować do zaślubin. A arystokratyczny tytuł nie wystarczy, by zdobyć uwagę godnych rodów! - Zakończyła z podkreśleniem oczywistości tej informacji, jak gdyby zamążpójście było jedynym marzeniem dziewczyny.
- Przepraszam, ale wydaje mi się, że niektóre kwestie wymagają dopowiedzenia - wtrąciła ostrożnie Zora po chwili zastanowienia, wiedząc, że źle zbudowana lub nieprawidłowo wygłoszona wypowiedź jest zupełnie ignorowana przez guwernantkę. - Mój ojciec wyraził zgodę na, em... na rozpoczęcie mojego szkolenia. Jako inkwizytorka... - Dziewczyna chciała wytłumaczyć, lecz kobieta jej przerwała.
- Twój ojciec, panienko Mortem, oczekuje od ciebie wypełniania obowiązków córki wobec matki, a ty jak dotąd nie wykazałaś się w tej kwestii.
Próbując zachować spokój i wysoką kulturę osobistą, dziewczyna zacisnęła palce na krawędzi stolika, przy którym siedziała, a jej zęby cichutko zgrzytnęły.
"Niby jak mam być dobrą córką, skoro tak naprawdę nie mam matki? Mam iść się utopić? Chyba to by ucieszyło je obie".
- Szkolenie inkwizytorskie nie zwalnia cię z obowiązku zdobywania niezbędnej wiedzy. Wręcz przeciwnie. – Kobieta przechadzała się przy niewielkiej tablicy, sztywno wyprostowana, z dłońmi ułożonymi przy talii.
Zora przewróciła oczami, co natychmiast sprowokowało nauczycielkę.
- Jak widzę, jesteś bardziej zainteresowana ośmieszaniem się.
- Może następnym razem powinna przekazać pani mojej matce, że wykazuję odpowiednie predyspozycje na dworskiego błazna, a nie damę – powiedziała Rumeysa bardzo wyraźnie, lecz ze słyszalną złością w głosie.
Dziewczyna nie dała sobie odpowiednio dużo czasu, aby przemyśleć skutki takiej odpowiedzi, ale czuła się zbyt przytłoczona przez narastające w ostatnich dniach emocje i nie miała ochoty dłużej wstrzymywać kąśliwych ripost. Co prawda żałowała swoich słów, ale też czuła się znacznie lżej po wyrzuceniu z siebie zakazanych sentencji.
Guwernantka nie wydawała się zaskoczona reakcją młodej arystokratki. Z jej twarzy można było wywnioskować, że wręcz oczekiwała na moment, w którym dziewczyna ujawni całą irytację. Oczy kobiety pozostały skupione, a głowa uniesiona, lecz na jej ustach rysowało się coś na wzór tłumionego rozbawienia.
- Nawet dworski błazen, panienko Mortem, musi posiadać odpowiednie wykształcenie, jakim ty obecnie nie możesz się pochwalić – podsumowała głosem przepełnionym zachwytem nad sposobnością wykazania swojej racji. -  Lecz wkrótce to się zmieni. Mogę to zagwarantować. – Zatrzymała się i obróciła ku uczennicy, patrząc na nią z góry. – Obecnie uważam lekcję za zakończoną. Chcę cię widzieć za półtorej godziny.
- Słucham? – Znużony wzrok Rumeysy utkwił w chłodnych tęczówkach guwernantki. – Mam wtedy zaplanowany trening z ojcem.
- Lord Mortem już zgodził się ze mną, że edukacja powinna przedkładać się nad szkolenie. Z mojej wiedzy wynika, że tego popołudnia miałaś zaplanowany trening konny. Zgadza się? – Moment milczenia utwierdził kobietę w przekonaniu, że tak właśnie było. – Twoje plany, panienko Mortem, nie uległy znacznej zmianie. Albowiem od dziś będziesz uczyć się kobiecej jazdy konnej. W kobiecym siodle – oznajmiła tonem sugerującym, że każdy inny sposób dosiadania konia przez kobietę jest niedopuszczalny.
Dziewczyna westchnęła ciężko, opierając się na krześle zupełnie krzywo i niepoprawnie. Wiedziała o tym, bo doskonale znała wszystkie zasady estetyki dworskiej, ale w tamtej chwili niewiele ją to interesowało. Spoglądała w okno, nienawidząc anielskich posągów bardziej niż kiedykolwiek. Nie mogła uwierzyć, że jej ojciec naprawdę wyraził poparcie tak idiotycznego szkolenia.
Rumeysa wstała, z trudem przeciskając przez zaciśnięte od stresu gardło formułki pożegnalne. Miała w planach przebrać się ze sztywnego, szkółkowego ubrania, w jakim zawsze musiała przychodzić na zajęcia, lecz uznała, że to bez sensu i udała się wprost do ogrodów, w nadziei, że znajdzie tam ojca.

Dzień w grodzie Mortemów upływał schematycznie, acz pracowicie. Ogrodnicy i stajenni pieczołowicie uwijali się między ogrodami, podjazdem do rezydencji zaopatrzonym w liczne szopy i magazyny, i stajniami. Zora kroczyła ścieżkami przeznaczonymi dla klasy robotniczej, żałując, że nie zmieniła ubrania, bo w prostej, ciasnej sukience nie mogła przebiec przez grządki pełne wysokich kwiatów. Szła więc szybkim krokiem, po drodze witając się ze zdumionymi ogrodnikami.
- Zora! – zawołał starzec, podnosząc się wolno znad różanego krzewu.
- Dziadyga! – Zaśmiała się dziewczyna, machając do niego energicznie. – Wszystko w porządku?
- Lata już nie te. – Starszy ogrodnik machnął ręką. – A ty? – Zmierzył ją wzrokiem, podpierając dłonią obolały od schylania się kręgosłup. – Szaty godne damy! Lecz niepasujące ci, Zoro.
- …Tak. To trochę skomplikowane. – Westchnęła nerwowo. – Właśnie. Widziałeś tu gdzieś mojego ojca?
- Lorda Aleksandra? Wierzę, że udał się do stajni. W końcu macie dziś odbywać wspólny trening, czyż nie?
- No właśnie nie – odrzekła zirytowana dziewczyna, na co zaciekawiony starzec uniósł brwi. – Guwernantka zmieniła mi plany.
- Ach… Lady Shahiyena… - Zamyślił się głośno starzec, wymawiając imię matki Zory z nutą pogardy.
- Też tak myślę, Anton, lecz nie ryzykuj. Może praca w grodzie Mortemów nie jest najwygodniejsza, ale wolę cię widzieć tutaj, niż żyć ze świadomością, że zostałeś wyrzucony przez moją matkę. – Dziewczyna rozwinęła zażyłą relację ze starym Antonem, który chętnie opowiadał jej bajki, gdy była mała, a także opowiedział jej o swojej kryminalnej przeszłości i nauczył otwierania nieskomplikowanych zamków. Można śmiało powiedzieć, że znała tego starca lepiej niż własnych rodziców i brata. Razem wziętych, rzecz jasna.
- Nie byłbym sobą, Zoro, gdybym bał się twojej „egzotycznej” matki – zachrypiał, szydząc z pochodzenia lady Shahiyeny.
- Wiem, Anton. Ale chociaż spróbuj udawać. – Obdarzyła go słabym uśmiechem.
- To, droga panno, jest coś, czego musimy dokonać oboje.
Zora kiwnęła głową w zrozumieniu i poszła odnaleźć ojca. Nie zajęło jej to długo, bo stał przed stajniami, zajęty oporządzaniem swojego konia – majestatycznego ogiera fryzyjskiego w typie barokowym, nazwanego dumnym imieniem Savior. Dziewczyna przystanęła, wodząc zmęczonym wzrokiem po innych koniach. Nie było żadnego przeznaczonego dla niej. „A więc to prawda. Ojciec wiedział”, pomyślała z goryczą. Miała ochotę odwrócić się i odejść do swojego pokoju, po czym zamknąć się w nim i nigdy więcej nie wychodzić, ale wydał ją Savior. Ogier zarżał donośnie i potrząsnął głową, po czym wyciągnął szyję i postąpił dwa kroki naprzód, pomimo przytrzymującej wodze dłoni lorda Aleksandra. Arystokrata obejrzał się zdumiony, aby sprawdzić źródło zainteresowania swojego wierzchowca.
- Ach! Rumeysa! – Zawołał, klepiąc konia po szyi. – Lubi cię, co?
- Zdarzyło mi się nim zajmować. Parę razy… - mruknęła dziewczyna, wiedząc, że ojciec niejednokrotnie ganił stajennych za dopuszczanie jego córki do inkwizycyjnych ogierów bojowych.
Mężczyzna zaśmiał się przyjaźnie. Najwyraźniej odkąd usłyszał, że jego córka chce zostać inkwizytorką, zwiększył się jego próg tolerancji dla podejmowanych przez nią niebezpiecznych czynności.
- A skąd taka mina? – zapytał po chwili.
Zora była nieco zaskoczona pytaniem. Planowała opowiedzieć ojcu o całym zajściu, ale jak dotąd tkwiła w przekonaniu, że ojciec tak naprawdę o niczym nie wie. Tymczasem wiedział. Co więc miała odpowiedzieć?
- Po prostu myślałam, że to ty będziesz mnie dzisiaj czegoś uczył – odparła smętnie, patrząc z utęsknieniem na dobrze wykonane, skórzane siodło Saviora i jego wykończoną stalowymi elementami uprząż.
- Na to jeszcze przyjdzie czas, córko. Posłuchaj. Twoja matka nie chce dla ciebie źle. – Gdy ojciec wypowiadał te słowa, Zora obróciła głowę w bok, by ukryć zmarszczone brwi i zaciśnięte usta. – Nosząc arystokratyczne nazwisko, musisz znać arystokratyczne zwyczaje. Inaczej narazisz się na kpiny rekrutów z niższych warstw społecznych. Pamiętaj, w oddziale każdy wart jest tyle samo, a o twoich postępach decydują czyny.
- No właśnie, czyny, tato. W czym może mi pomóc siedzenie na koniu bokiem? – prychnęła, krzyżując ręce na piersi, a przynajmniej próbując, bo ciasny materiał krępował jej łokcie.
- Och, przestań, Rumeyso. Wybitni inkwizytorzy często bywają na dworze samego Króla. Nie chciałabyś chyba odbierać specjalnego odznaczenia za swoje wyczyny, siedząc na koniu po męsku, hm? – Lord próbował zachęcić córkę, wyprowadzając przy okazji konia na drogę.
- A co w tym złego? – Zora rozłożyła ręce w geście niewiedzy, odsuwając się, by zrobić przejście dla Saviora. – Moim zdaniem to tylko potwierdza wagę wyczynu. Odbierając nagrodę za zabicie lorda wampirów wolałabym, żeby ludzie zapamiętali mnie przez siłę – powiedziała wzburzonym głosem. - …A nie, żeby gadali po kątach, że pewnie tylko podeszłam przybić kołek. – Opuściła głowę, bo samo wyobrażenie sobie tak okrutnego dobicia pokonanej istoty napawał ją wstrętem.
- Gadali? A cóż to za słownictwo wybrzmiewa z ust młodej damy? – Lord ponownie się zaśmiał. – Zaufaj mi, Rumeyso. Elegancja się ceni.
- Tak, zwłaszcza dla mojej matki – powiedziała z sarkazmem.
- Jakby nie patrzeć, nosi tytuł lady tego dworu.
- Tato, ona chce się mnie pozbyć! Chce mnie wydać za mąż! Właśnie to mnie czeka, kiedy zakończę edukację! – zajęczała Zora, uporczywie gestykulując i modląc się, by ojciec zwrócił na nią uwagę.
- Moja droga córko – zaczął ten, wsiadając na konia. – Po zakończeniu edukacji dworskiej czekają cię długie, wyczerpujące i trudne szkolenia polowe, a także dłużące się dnie spędzone nad księgami opisującymi każdego ze szkodników, na jakiego poluje Inkwizycja. – Ton arystokraty był poważny, a dosiad dumny i profesjonalny. – Czyżbyś zapomniała, że to ojciec ma ostateczny głos przy wydawaniu córki za mąż? – zapytał srogo.
- Nie… - bąknęła niepewnie Zora, patrząc na swoje eleganckie buciki, ubrudzone ziemią podczas przechodzenia wąskimi ścieżkami. – Nie zapomniałam… Tylko… Po prostu wiem, że wszystko, czego chce dla mnie matka, wiąże się właśnie z tym – wyjaśniła smutnym głosem. – Damska jazda konna też.
- Doprawdy? – Lord ujął wodze i zerknął w bok na swoją zmartwioną córkę. – I cóż miałabyś z tą zdolnością uczynić? Jeździć wokół nieszczęsnych chłoptasiów z okolicznych grodów, wymachując im swoimi zgrabnymi nogami i nakazując im robić uniki? – Aleksander prychnął, a Rumeysa wybuchła niekontrolowanym śmiechem. – I nawet gdyby koń szedł stępa, żaden z nich by nie podołał. Nie są warci uwagi córki Inkwizytora! – Savior zarżał, wtórując rozbawionej dziewczynie. – Widzisz, nawet on to wie.
- No chyba tak, ojcze. Prędzej podziała to na nich, niż na wampiry. Prawda? – Śmiała się.
- A jakże! To się nazywa dywersja, Rumeyso. Która pijawka oparłaby się wdziękom mojej córki, hm?! – zagrzmiał, wywołując rozbawienie u pracujących w okolicy stajennych.
- Obawiam się, że każda, ojcze.
- Wówczas spotkają się z moim mieczem! – oświadczył gniewnie, po czym obdarzył córkę łagodnym uśmiechem. – Muszę jechać. A ty przygotuj się do zajęć. Ach, bym zapomniał. Przekaż matce, że ze względu na naglące wezwanie nie będzie mnie na jutrzejszym rodzinnym obiedzie. W związku z tym zjemy dziś wspólną kolację.
- Tak jest, ojcze.
- Jeszcze jedno. Przekaż jej, że życzę sobie, aby przy kolacji obecny był mój syn, Elijah. – Po tych słowach lord popędził konia i odjechał szybkim galopem.
- …Och.
Zora poczuła, jak przechodzą ją ciarki. Potrafiła doskonale przewidzieć reakcję matki na to polecenie i nie miała ochoty przekazywać jej tego osobiście.

Pierwsza lekcja damskiego dosiadu upłynęła szybko. W normalnych warunkach Rumeysa byłaby niezwykle znudzona, gdyż wstępne zajęcia polegały na przyswojeniu wiedzy teoretycznej o prawidłowym sprzęcie, ubiorze (przy okazji dostało jej się za „niewystarczająco szykowną kreację”) oraz dosiadzie, ale dziewczyna była myślami daleko od białego konia, sukienki i guwernantki. Układała około czterdziestu razy wypowiedź, którą wkrótce miała przekazać matce. Czas mijał nieubłaganie, a Rumeysa wiedziała, iż musi iść do matki odpowiednio wcześniej, by ta miała okazję się przygotować… Siebie i syna.
Dziewczyna odczuwała nieprzyjemne łaskotanie w żołądku już wtedy, gdy wchodziła po schodach prowadzących do zachodnich komnat. Normalnie nie wolno jej było wchodzić do części przeznaczonej dla lady Shahiyeny i Elijaha. Czuła, jak jej serce nieprzyjemnie przyspiesza, gdy stanęła przed drzwiami otwierającymi wejście do salonu. Z kolei w tym salonie znajdowały się liczne pokoje przeznaczone dla lady i panicza Mortem – tych członków rodziny, których Rumeysa w ogóle nie znała.
„Pukać, nie pukać? Raczej mnie nie usłyszą… Ale może jest tam służba?”, zastanawiała się dziewczyna, stojąc niezręcznie przed drzwiami i bawiąc się palcami. „Och, po prostu wejdę. To w końcu jest moja matka…”.
Otworzyła drzwi, licząc na to, że lady Shahiyena będzie zamknięta w pokoju razem z synem. Niestety, myliła się. Żołądek podskoczył jej do gardła, gdy na środku salonu dostrzegła spoglądającą w okno kobietę w turbanie na głowie, odzianą w jedwabną, czarno-czerwoną suknię, ze złotymi bransoletami sięgającymi od nadgarstków aż po barki. Lady Shahiyena powiodła spojrzeniem ku otwartym drzwiom. Widząc w nich Rumeysę, odwróciła się powoli, a jej oblicze przybrało zgorszony wyraz.
- Mamo… - wykrztusiła dziewczyna, nie pamiętając, kiedy ostatnim razem zwracała się tak do własnej rodzicielki.
- Rumeyso. – Sam głos Shahiyeny, połączony z jej przywodzącym na myśl wężowe spojrzeniem skutecznie napawał strachem rozmawiające z nią osoby. – Nie powinno cię tu być. Czyż nie wyraziłam się jasno, zakazując ci wstępu do moich komnat?
- Tak, ale…
- Natychmiast wyjdź.
- Ojciec kazał mi coś przekazać – wyrzuciła z siebie pospiesznie, rozumiejąc, że nie wskóra niczego w inny sposób.
Kobieta zmrużyła oczy i przyglądała się Rumeysie, jak gdyby zastanawiała się, czy to wystarczający powód, by dopuścić córkę do głosu. Po kilkunastu sekundach kiwnęła głową i powróciła spojrzeniem do czegoś za oknem.
- Ojciec wyjeżdża i nie będzie go na jutrzejszym obiedzie. Życzy sobie, byśmy zjedli dziś wspólną kolację – powiedziała, czując, jak od środka zalewa ją smutek, a wnętrze ust staje się gorzkie.
Shahiyena ponownie kiwnęła głową.
- Czy to wszystko?
- Nie. – Rumeysa czuła, że brakuje jej oddechu w piersiach. – Kazał przekazać, że… - Czuła, jak załamuje się cała jej wola, jaka dotąd uchodziła za silną. – Życzy sobie, aby Elijah również był obecny.
Dziewczyna widziała, jak wyraz twarzy jej matki gwałtownie zmienia się ze zniesmaczonego na gniewny. Rodzicielka wbiła w nią spojrzenie, jakiego nie powstydziłaby się sama Meduza. W istocie, Shahiyena przypominała nieco wężowatych ludzi, lecz w tamtym momencie mogłaby pozować jako ucieleśnienie nienawiści i zemsty.
Rumeysa miała ochotę uciec przed złością matki, ale spodziewała się, że po prostu dane jej będzie przyjąć cały ten gniew na siebie. Wtem wydarzyło się coś, co musiało powstrzymać nawet coś tak straszliwego i niezłomnego, jak lady Shahiyena. Jedne z bogato zdobionych drzwi otworzyły się od środka, przepuszczając majestatyczne promienie popołudniowego słońca, w jakich skąpany był pokój. Rumeysa miała nadzieję, że to ktoś ze służby, kto być może odwróci uwagę jej matki. Zdziwiło ją, gdy z początku nie dostrzegła nikogo w drzwiach. Wówczas zniżyła nieco wzrok, a jej oczom ukazało się dziecko o tak uroczym wyrazie twarzy, że nagle cały ten lęk przed gniewem Shahiyeny zdał się zaledwie drobnostką przy sposobności dostrzeżenia czegoś tak ślicznego i niewinnego zarazem. Dziewczyna wielokrotnie odczuwała głuchą złość względem swojego brata, bo czuła, że to przez niego straciła matkę raz na zawsze. Jednak w tamtej chwili wszystkie negatywne emocje żywione względem chłopczyka wydawały jej się niepoprawne, nieodpowiednie. Było jej wstyd, że kiedykolwiek pomyślała o nim źle.
Elijah wpatrywał się przez krótki moment w Shahiyenę, po czym jego wzrok przesunął się na Rumeysę. Dziewczyna odczuła coś dziwnego, gdy napotkała spojrzenie małego braciszka. Jego oczy były urokliwe, jak zresztą on cały, a jego oblicze promienne i roztapiające najtwardsze serca. A jednak w głębi duszy Rumeysa poczuła smutek. Zamrugała, chcąc się upewnić, czy dziecko nie jest przygnębione. Lecz nadal widziała jego prześliczną, może nieco zdumioną buzię. Zaś gdzieś w jej głowie kotłowały się dziwne myśli. Przypomniała sobie, jak parę dni temu za stajnią zobaczyła martwego szczura. Zwierzę było w stanie rozkładu, a jego wnętrzności wyżerało obrzydliwe robactwo. Co gorsza, szczur był jedzony także przez okoliczne koty. Równie obrzydliwe, jak padlina – wychudzone, z chorobami skóry, z ropiejącymi ślepiami. Dziewczynę przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Starała się wyrzucić ten okropny widok z pamięci. „Dlaczego powrócił akurat teraz?”
Tymczasem chłopiec uniósł paluszek i wskazał nim na Rumeysę.
- Mamusiu, a kto to jest? – zapytał tak uroczym głosikiem, jakiego dziewczyna nigdy sobie nawet nie wyobraziła.
Rumeysa odkryła, że nie tylko na nią chłopiec ma duży wpływ. Oblicze lady Shahiyeny natychmiast złagodniało, a nawet stało się radosne i na tyle przyjazne, że można by ją w tamtej chwili podejrzewać o bycie dobrą matką. Kobieta energicznie obróciła się w stronę syna, protekcjonalnie podchodząc do niego i stając za nim. Pochyliła się i położyła dłonie na jego dziecięcych ramionkach.
- Ona jest twoją starszą siostrą, kwiatuszku – powiedziała miłym, dźwięcznym głosem. – Niestety, jest bardzo zajęta. – Wypowiadając te słowa, uniosła wzrok i korzystając z tego, że dziecko go nie widziało, utkwiła gniewne spojrzenie w córce. – Musimy wracać do środka.
Rumeysa odczuła, jak narasta w niej gniew. O wiele intensywniejszy, niż zazwyczaj. W jej głowie pojawiły się myśli, do jakich nigdy wcześniej się nie dopuściła. A to wszystko przez bezczelne kłamstwo matki. Nie liczyło się to, że nie znała tego dziecka. Ani to, że do niedawna odczuwała pasywną agresję na myśl o tym, iż gdzieś w komnatach w zachodniej części pałacu znajduje się jej brat, skupiający wokół siebie całą miłość matki. Teraz liczyło się już tylko to, że jako rodzeństwo mogli się poznać. Zawsze znalazłby się na to czas. Nawet teraz, gdy Rumeysa ma naprawdę niewiele wolnych chwil.
Nie mogła pojąć, skąd wziął się ten nagły gniew do matki i uwielbienie względem braciszka, ale jakoś nie miała ochoty na tłumienie żadnego z odczuć. I wiele wskazywało na to, że dziecko również polubiło swoją siostrę, bo chłopiec najzwyczajniej w świecie wyrwał się spod dłoni matki i pobiegł ku nowo poznanej osobie. Z ust lady Shahiyeny wyrwał się stłumiony dźwięk zaskoczenia, a na jej twarzy wymalowała się najprawdziwsza matczyna boleść. Czyżby jej wieloletnie starania miały właśnie pójść na marne?
Chłopiec zatrzymał się tuż przed zdziwioną siostrą, która w geście zdumienia uniosła nieco ręce, ale nie cofnęła się. Nie zwracała uwagi na matkę. Jej brat również, bo w swojej dziecięcej niewinności objął ją drobnymi rączkami. Rumeysa powiedziała ciche „ojej”, po czym zaśmiała się krótko. Przytuliła braciszka, by chwilę później nieco go odsunąć. Przyklęknęła naprzeciwko niego tak, by zrównać się z nim na wysokości spojrzenia.
- Wystarczy. – Rozbrzmiał podenerwowany głos matki. – Rumeysa, wracaj do swoich zajęć.
- Cześć, mały – przywitała się pogodnie, patrząc mu prosto w oczy i ukradkiem poprawiając szykowną suknię krępującą jej kolana w tej pozycji. – Ty jesteś Elijah, prawda? A ja Rumeysa Zora. Gdybyś chciał się pobawić… - mówiła, ale w tej właśnie chwili ich interakcja została przerwana przez rozeźloną rodzicielkę.
- Dość tego. – Kobieta wkroczyła niemalże pomiędzy nich i odepchnęła córkę, która ze względu na ograniczające ruchy ubranie zachwiała się i musiała podeprzeć ręką, by nie wylądować na plecach na podłodze. – Nie będę ignorowana. – Schyliła się i chwyciła za ramię Elijaha, łagodnie acz stanowczo ciągnąc go do pokoju.
Rumeysa wydała z siebie niekontrolowane westchnienie złości, podnosząc się do pozycji prostej, a salon wypełniło szlochanie zasmuconego chłopca, który właśnie tracił jedyną w swoim życiu okazję do pobawienia się z kimś.
- Elijah! – krzyknęła kobieta, próbując przywołać swoje ukochane dziecię do rozsądku. – Czyżbyś zapomniał o wszystkim, co ci tłumaczyłam? – W jej tonie pobrzmiewała desperacja.
- Co mu tłumaczyłaś, matko? Że nie może widywać się z własną siostrą? Zdaje się, że w ogóle nie wiedział o moim istnieniu. – Wtrąciła się Zora, czując nagły przypływ odwagi na myśl o tym, że ten malec znowu zostanie zamknięty w pokoju przez jakąś fanatyczkę.
Rozszlochany chłopiec spoglądał na matkę wzrokiem zbitego szczenięcia, a w jego oczach było widać błagalną prośbę zezwolenia mu na zabawę z siostrą. Lady Shahiyena jednak w tamtej chwili nie była skupiona na synu, a na córce, która ośmieliła się podważać jej rozkazy. Kobieta puściła dziecko i podeszła do Rumeysy, a Elijah podążał za nią wzrokiem.
- Ośmielasz się podważać MOJE metody wychowawcze? Śmiesz sądzić, że robię to dla WŁASNEGO dobra? Co ty i twój ojciec możecie wiedzieć o życiu, wyjaśnij mi? A o ile dobrze mi wiadomo, zdecydowałaś się pójść w jego ślady. – Głos kobiety wyraźnie sugerował, że dziewczyna przekroczyła dopuszczalną granicę.
Rumeysa również to czuła, ale duma nie pozwalała jej wycofać się w takim momencie.
- Wiedziałaś, że wychodzisz za Inkwizytora, matko – powiedziała z lekkim roztrzęsieniem, ale też z pewnością.
Kiedy tylko wygłosiła to, co miała do powiedzenia, wściekła matka wymierzyła jej bolesny policzek. Siła uderzenia zmusiła dziewczynę do cofnięcia się o krok. Odruchowo podniosła dłoń do piekącej twarzy. Miała ochotę zatkać też uszy, bo połowę rezydencji wypełnił ogłuszający wrzask rozpłakanego Elijaha, który bardzo nie lubił, jak jego matka się z kimś kłóciła, a na pewno nie był przygotowany na taką scenę.
Najbardziej oddalone drzwi w głębi salonu otworzyły się niemalże z hukiem, a ze skromnie urządzonego pomieszczenia wybiegło pospiesznie kilka kobiet.
- Lady Shahiyeno, czy coś się stało? – zapytała jedna z nich, rozgorączkowana, zupełnie ignorując obecność Rumeysy.
- Czy pan Elijah jest ranny?
- Czy to jakiś atak?
Jedna przez drugą zadawały pytania, starając się ustalić przyczynę dziecięcego napadu płaczu, a Zora obserwowała własną matkę, która wydawała się kompletnie nieprzygotowana na tę sytuację i tym samym całkowicie rozbita. Dziewczyna miała ochotę podbiec do brata, podnieść go i przytulić – nie wątpiła w to, że by go uniosła, bo wyglądał na o wiele lżejszego od ciężarów, jakie już niejednokrotnie dźwigała – lecz z orszakiem specjalnej służby oraz rodzicielką w pobliżu nie podejrzewała, że jej się to uda.
- Nie – wykrztusiła w końcu arystokratka. – Odejść. – Szybko wyminęła płaczącego syna, by nieco szerzej otworzyć drzwi jego pokoju i pociągnęła go do środka. – Przygotujcie moje szaty wieczorowe.
Po czym zatrzasnęła wrota zamykające przejście pomiędzy jej światem – światem matki i izolowanego syna – a światem, jaki znała Zora. Zanim drzwi się zamknęły, dziewczyna z konsternacją oglądała, jak Shahiyena z trudem przytrzymuje krzyczącego i wyrywającego się Elijaha. Chciała coś zrobić, ale przeczuwała, że będzie musiała jeszcze poczekać. Przyzwyczaiła się do cierpliwości, lecz tym razem zwlekanie wierciło jej dziurę w brzuchu. Co nie znaczyło, że w jej głowie nie pojawił się pewien pomysł.
Służące lady dworu ze zmartwieniem zapatrywały się w zamknięte już chwilę temu drzwi, zza których nadal dobiegał płacz dziecka. Rumeysa westchnęła i odwróciła się, żeby wyjść, chociaż dręczyło ją wrażenie, iż w tym salonie zostawia swoją własną duszę.
- A co pani tu robi? – Usłyszała zza pleców, kiedy już otwierała drzwi.
- Wychodzę. Nie widać? – rzuciła kąśliwie, nawet się nie odwracając.
Nie czuła potrzeby bycia uprzejmą wobec służących swojej matki. Wiedziała, że to nie czyni z niej eleganckiej damy, ale uważała, że skoro te panie nie starają się zachować wymaganych uprzejmości wobec niej – córki lorda Mortema – to ona tym bardziej nie powinna się dla nich wysilać.

środa, 12 czerwca 2019

Od Xarena do Miry - Nostalgię czas zacząć...

„Strasznie tu cicho jak na las obfitujący w jadalne owoce oraz pełen zwierzyny” – pomyślał sobie Xaren siedząc oparty o drzewo w głębi lasu. Przeszukując swoje kieszenie w poszukiwaniu jakiś drobnych, dostrzega niewiastę, która najwyraźniej miała problem z zapełnieniem koszy żywnością. Od razu zerwał się na równe nogi i pobiegł bezszelestnie w stronę rozmieszczonych wcześniej pułapek. Dezaktywował magiczne kręgi jeden po drugim by tylko ta dziewczyna była cała i zdrowa. Po usunięciu ostatniego kręgu napełnił pojemnik, który miał w podręcznym bagażu owocami i starał się wyczuć, gdzie niewiasta mogła mu uciec. Dostrzegł ją niedaleko krzewu. Była cala brudna od ziemi, z której usilnie próbowała wyrwać dziwnego rodzaju roślinę. Chłopak podszedł do niej i rozpoczął konwersację. Dziewczyna z początku bardzo się go bała, ale pomimo to przyjęła od niego podarunek i wsypała owoce z pojemnika do koszyka. Gdy ich drogi się rozeszły, Xaren poczuł, że coś jest z nią nie tak i potwierdził to ujrzawszy siniaki na jej ramionach oraz w okolicy goleni. „Była bita… zapewne i katowana… tylko kto mógł się tego dopuścić. Nie wyglądała na inkwizytorkę, ale to nie są rany zadane przez nich. Oni uwielbiają się pastwić nad ofiarami, ale raczej rzadko zdarza się by taka osoba uchodziła z tego cało” – Rozmyślał Xaren. Opuszczając las, chłopiec dostrzegł miasteczko oddalone dobre kilka godzin od jego aktualnej pozycji. „No cóż wypadałoby coś zjeść i się rozejrzeć za pracą. To miasto jest raczej wolne od inkwizycji więc nic mi nie grozi” – zapewniał siebie w głębi duszy młody mężczyzna. Podróż odbyta bez większego problemu zaczęła nużyć młodzieńca, dlatego postanowił zmienić drogę i wstąpić do okolicznych domostw znajdujących się poza miasteczkiem. „Dobrzy byłoby się przespać i odświeżyć zanim ruszę na targowy szał cenowy” – uśmiechnął się sam do siebie Xaren. Zapukał do drzwi starszego faceta, zamieszkującego dom z młodszą od siebie żoną i dwójką dzieci. „Przepraszam Pana czy jest może u państwa miejsce dla zmęczonego podróżnika?” – zapytał się mając nadzieję na usłyszenie odpowiedzi pozytywnej. Próby konwersacji jednak na nic się zdały, ponieważ facet traktował swoje domostwo jak własną dusze. To on i tylko on mógł decydować tam o wszystkim. Siadając bezradnie na ławce chłopiec dostrzega jak ten starszy człowiek karmi w swojej ogromnej zagrodzie krowy… „Zaraz zaraz, to są byki… żadna krowa nie ma przecież takich rogów” – chwycił się za głowę i zastanawiał co z nim nie tak. Po jakiś 5 minutach usłyszał hałas dochodzący właśnie zza tego ogrodzenia. Zauważył tego samego faceta, którego jeszcze kilka minut temu prosił o schronienie, bijącego i znęcającego się nad dziewczyną, którą miał przyjemność poznać w lesie. Próba krzyczenia, że zaraz facetowi przemówi do rozsądku jak nie przestanie nie zdała się na nic. Jedyne co usłyszał w odpowiedzi na swoją reakcję to śmiech mężczyzny. Wtedy chłopak nie wytrzymał wskoczył przez ogrodzenie i zablokował kolejny cios pasem wymierzonym w bogu ducha winną istotkę.
„Dlaczego to robisz. Do tego jeszcze własnemu dziecku? Zastanów się czy chciałbyś by Ciebie tak ojciec traktował” – wycedził mu prosto w twarz młodzieniec. Wtedy właśnie usłyszał jak mężczyzna spokojnym głosem opowiada jak to jego ojciec, a później ojczym lali go niemiłosiernie i że jemu akurat nikt nigdy nie pomagał. Chłopak nie wytrzymał i dobył rękojeści sztyletu. Chociaż były one tylko pamiątką i nie walczył nimi nigdy wcześniej, użył ich jako straszak na niewdzięcznego starca. Gdy doszło do szarpaniny młodzieniec opuścił sztylet i zaczął bić się na pięści z starcem. Było mu ciężko, gdyż co po chwilę starali się ich rozdzielić, jednak na próżno. Kolejne Ciosy dosięgały zarówno twarzy Xarena jak i starca. Podczas bójki Xaren umieścił kilka pieczęci i wysadzając przez przypadek bramę otworzył klatki byków, a one nie czekając na kolejną okazję wybiegły i zaczęły taranować wszystko na swojej drodze. By uratować całą sytuację chwycił sztylet, leżący na ziemi i schował do pochwy przytwierdzonej na plecach. Biegnąc za stadem, które już taranowało całą okoliczną przestrzeń wlecieli do miasteczka… Gdzie zarówno ludzie uciekali przed bykami i odwrotnie. „Prawdziwa kwintesencja równości” – zaśmiał się pomimo beznadziejnej sytuacji Xaren. Dostrzegł biedną dziewczynę z jedzeniem w ręku, kucającą na drodze tych bezwzględnych bestii. Młodzieńcowi udało się jednak opracować plan i zatrzymać byki przed bezpośrednią konfrontacją z tajemniczą dziewczyną. Zablokował on ucieczkę jak i dalszy bieg byków dzięki ustawieniu i wysadzeniu beczek z olejem zwierzęcym za pomocą magii kręgu. Dostrzegł jednak, że speszona dziewczyna uciekła dalej w boczną uliczkę.
„No cóż będę musiał pobawić się z nią w kotka i myszkę zanim dowiem się o niej czegoś więcej – uradowany całą sytuacją, biegł i rozglądał się szukając tropów i krzycząc za nią bez przerwy…
Jednak na próżno się to zdawało. Dziewczyna zniknęła mu z pola widzenia i nawet nie mógł jej wyczuć z powodu jej mało charakterystycznego perfumu. Jednak nie przerywał poszukiwań i szukał dalej, swojej nowej znajomej…

< Twoja kolej Gepardzio :3 jak miło znowu móc z tobą pisać <3 >

wtorek, 11 czerwca 2019

Nowa Postać - Rumeysa Mortem

✰ Rumeysa || 13 lat || Człowiek ✰
"Rumeysa urodziła się jako pierwsze dziecko lorda Aleksandra Mortema, wybitnego inkwizytora, cztery lata po jego hucznych zaślubinach z lady Shahiyeną. Stała się znamienitym zwieńczeniem związku, jaki z wielu powodów w oczach społeczeństwa miał uchodzić za idealny. Jednak nic nie było idealne. Lord Mortem pragnął syna, który w przyszłości poszedłby w jego ślady i zapewnił mu dumę. Powierzył wychowanie córki egzotycznej wybrance, podczas gdy on odbywał wielotygodniowe wyprawy i piął się w hierarchii królewskiej. Dziewczyna nie pamięta tych czasów, ale z opowieści służących wywnioskowała, że już wtedy matka nie chciała się nią zajmować. To kucharka słyszała, jak Rumeysa wypowiada pierwsze słowo. Sprzątaczki uczyły ją stawiać pierwsze kroki. Zaś ogrodnicy opowiadali jej bajki o cudownych oraz przeklętych stworzeniach. Z braku opieki, dziewczynka od maleńkości wymykała się na dwór i przebywała tam całymi dniami, niejednokrotnie wracając do domu z otarciami i siniakami. Chętnie pomagała służbie w codziennych zajęciach, ponieważ nauczyła się postrzegać ich jako rodzinę, a nie niewolników – w przeciwieństwie do jej rodziców. Nawet dzisiaj nie lubi być obsługiwana i czuje się bardzo niezręcznie, gdy ludzie, którzy ją wychowali, zwracają się do niej per „pani”. Rumeysa może i miałaby szansę na zbliżenie się do rodzicielki, gdyby nie fakt, że Shahiyena ponownie wydała na świat potomstwo, kiedy dziewczynka miała zaledwie sześć lat. Akurat wtedy dane jej było przystąpić do nauki kaligrafii, dyktowania i retoryki. Bała się, iż nie będzie mieć już nigdy czasu na bieganie po ogrodach, pomaganie w stajni, czy podkradanie owoców z sadu (które i tak należały do niej, ale skradanie się należało od zawsze do jej ulubionych zajęć), lecz o wiele bardziej cieszyła ją myśl, że w końcu pozna swoją matkę. Zgodnie z regułami dworskimi, wyedukowana matka udziela niezbędnych lekcji swojej córce. Jakże żałośnie smutne było oblicze Rumeysy, gdy oglądała zza uchylonych drzwi własną matkę przechadzającą się po pokoju z cichutko szlochającym zawiniątkiem. To wtedy po raz pierwszy usłyszała, jak matka śpiewa. Bowiem Shahiyena chętnie nuciła kołysanki swemu nowonarodzonemu synkowi, Elijahowi, chętnie do niego mówiła, a na jej twarzy gościł wówczas promienny uśmiech i zachwyt, jakim nigdy nie obdarzyła córki. [...]"

Nowa Postać - Xaren Idealo

✰ Xaren || Wiek niezn. || Spaczony ✰
"Na początku drogi swojego życia był małym chłopcem, zamieszkującym przedmieścia Królestwa Mue’Casta. Już w wieku 4 lat chciał być kimś wielkim. Uczyć się i stać się osobą, która zakończy to co zaczęło się wieki temu. Jego rodzice, wspaniała i nienagannie urodziwa mama, którą kochał nad życie oraz surowy, lecz opiekuńczy i kochający ojciec zawsze tłumaczyli mu sumiennie, że różnice rasowe nie mają najmniejszego znaczenia… że tak naprawę liczy się wnętrze istoty i jej pragnienia, cele w życiu. Te idealistyczne podejście do życia sprawiło, że mały chłopiec dostrzegał zło w aniołach oraz dobro w demonach. Widział bardzo wiele, ponieważ wraz z rodzicami chodził na parady inkwizycji. Celem ich uczestnictwa nie było triumfalne wznoszenie toastu za kolejnych zamordowanych nadprzyrodzonych, lecz oddanie im pewnego rodzaju szacunku i współczucia, że musieli się urodzić w świecie takim jak ten. Pomimo swojego podejścia do sprawy nie mieli wrogów wśród społeczeństwa, które zamieszkuje stolicę, Serce Wielkiej Inkwizycji. Wszystko jednak obróciło się o 180% w jedną noc, gdy do ich domu zawitał nieproszony gość. W poszarpanych szatach, goniony przez oprawców prosił Pana domu o to by schował go gdziekolwiek i że mu się odwdzięczy jak tylko nadejdzie na to pora. [...]"

Od Miry - Nostalgię czas zacząć

"Nigdy bym nie pomyślała, że ten rozdział podróży tak szybko się skończy"- pomyślała Mira, gdy machała do Tenge, która także jej odmachiwała już z daleka. A jeszcze kilka dni wcześniej razem przeżywały niezłą akcję z Isarionem, który też z resztą musiał odejść w całkiem inną stronę. A jakieś 10 minut wcześniej Mira nie chciała puścić nogi Tenge, bo była załamana, że ta musi odejść.
Mira mimo smutku była trochę przyzwyczajona do samotnej podróży, jednak nie była przygotowana na taką sytuację. Tenge została natychmiast wezwana w pewne odległe miejsce, niestety sama, ponieważ to jakaś sprawa tajna, na pewno niemałej wagi. Zmiennokształtna nadal patrzyła na oddalającą się sylwetkę przyjaciółki, trzymając w dłoni niewielkie drewienko, takie otwierane, w którym był wspólny portret Miry i Tenge, który dostały, gdy spotkały na polnej drodze ulicznego rysownika.
Gdy sylwetka zniknęła za pagórkiem, a jednocześnie horyzontem razem z oddziałem kruków, które radośnie skrzeczały na pożegnanie, Mira zmarszczyła brwi i westchnęła. Otworzyła drewienko, które było jak okładka książki bez kartek w środku i zobaczyła sobie jeszcze raz na rysunek, zanim schowała go w swoim torbo plecaku.
- No cóż - westchnęła, zawiązując plecak - czas iść coś wszamać.
Mimo co jakiś czas poburkującego żołądka, myśli Miry nie odbiegały ani trochę od wcześniejszych przeżyć. Mimo, że niektóre ucieczki sprawiały, że jej włosy jeżyły się na głowie, to i tak bardzo miło wspominała czas z krukowatą kobitą.
Jej nostalgię przerwał nagły, mega słodki zapach jakiegoś dziwnego sosu, któego jeszcze wcześniej nigdy nie spotkała. To oznaczało, że miasteczko już blisko, a gdzie miasteczko- tam żarcie. Podbiegła więc za krzaki a przed jej oczami wyrosły kamienno drewniane chałupy. Uradowana zaczęła więc dreptać w obszar karczmowo- targowy.
Gdy tak chodziła i zachwycała się wyglądem i zapachami różnorodnego jedzenia, nagle zobaczyła, jak niektórzy ludzie wbiegają do swoich (lub nie) domów, inni wyglądają z okna pobliskiej jadłodajni, a jeszcze inni po prostu się patrzą. Mira także spojrzała w miejsce zamieszki, gdzie zobaczyła na serio jakąś zamieszkę, ale to typowe, także strażników nikt nawet nie wzywał, o ile tutaj jacyś są. Mira, wykorzystując całą sytuację, od razu chapnęła bagiete, a z innego kramiku łapnęła gruszkę, a jeszcze z jednego obok jakiegoś zdechłego, chudego kurczaka, obskubanego z piór. Po tym natychmiast skoczyła w jedną z wąskich uliczek i biegła tak z buta jeszcze chwilkę upewniając się, że nikt za nią nie podąża. Odetchnęła z ulgą, gdy się obejrzała, po czym przykucnęła za jakąś beczką, by schować zdobycze do plecaka.
- Pam, param pam... - uśmiechając się i nucąc, wstała na równe nogi, ale w oddali usłyszała, jakby jakieś stado biegło w stronę, gdzie ona się znajduje. Odwróciła głowę w prawo i nagle zbledła z przerażenia. Stado ludzi biegło chyba jakiś maraton, bo zapierniczali tak, aż się ziemia trzęsła. U Miry od razu pojawiła się myśl: "Ja piernicze. To wszystko przez te głupie bagiety", następnie wzięła nogi za pas, i skręciła w jakąś alejkę, by później wyskoczyć na jeden z dachów.
Siedząc tak z oczami jak u gołębia, dostrzegła, że stado ludzi przed czymś ucieka. Wyjrzała więc bardziej znad ściany, by zobaczyć mniejsze stado młodych byków pędzących tak, że sie kurzy. Dostrzegła także, że za tym całym stadem biegnie jeszcze jedna postać, ale niestety Mira nie miała aż tak perfekcyjnego wzroku, aby dostrzec dokładnie kto to. Do tego nad ziemią unosiła się dosyć spora chmura dymu przez oba stada...

<Tajemnicza postacio? I mean Łuki>

poniedziałek, 10 czerwca 2019

Nowa Postać - Elijah Mortem

✰ Elijah || 7 lat || Maldykantur ✰
"Można by rzec, że ten mały siedmioletni chłopiec tak naprawdę nie posiada swojej własnej, wykreowanej przez los historii, a to wszystko za sprawą matki, która nadmiernie się nim opiekowała wręcz nie spuszczając go z oczu, nigdzie nie wychodził, służba przynosiła wszelakie rzeczy do komnaty jego i matki. Oderwany on normalnego życia stał się nieco introwertyczny, a momentami nawet milkł na kilka minut. W końcu o czym ma rozmawiać skoro jedyny widok jaki ma na świat to ten za okna. Wszelakie tematy poruszane przez jego rodzicielkę stały się nudne, miał w pamięci wyuczone odpowiedzi. Zaczął się zastanawiać dlaczego właściwie jest trzymany w jednym pomieszczeniu pod ścisłą ochroną. Czyżby był chory? A może to inni są jacyś spaczeni? Niestety te myśli kiełkowały coraz bardziej pobudzając w chłopcu niesmak do rasy ludzkiej. Od głosów za ściany – wywnioskował, że to ojciec, dowiedział się, że ma siostrę, starszą siostrę. Tak bardzo chciał się z nią pobawić, zaznać chociaż trochę normalności, ale matka zawsze stała na przeszkodzie, rujnując każdą próbę ucieczki. Tak więc do tej pory wyglądało jego życie…"

sobota, 8 czerwca 2019

Od Chavaca do Naliaki - Bo do kąpieli trzeba dwojga

- W pewnym okresie mojego życia zdarzało się dosyć często, jednak nie zdarzało mi się omdlewać. Przyszło to dopiero wraz z wiekiem. Kiedy czułem, że to już ten czas starałem się jak najszybciej znaleźć najbardziej odległe zakamarki jaskini by w razie dłuższej „nieobecności” Inkwizycja mnie nie dopadła. Skromnie mówiąc, nie sądzę by chcieli mnie zabić, jestem im zbyt potrzebny. Wiem to czego oni nie wiedzą, a szczególnie zależy im na moim dzienniku. Ale odpowiadając na pytanie, nie zdarza się to nazbyt często. – spojrzał na nią niepewnie.
Naliaka powoli przebierała nogami, idąc ku rzece, kiedy Chavac jej odpowiadał. Głowę miała uniesioną do góry, ale jej spojrzenie gubiło się gdzieś w koronach drzew, widać, że zamyśliła się nad czymś. Gdy skończył mówić, jeszcze kilka sekund milczała, po czym zaczerpnęła oddechu i otworzyła usta, bo widocznie chciała coś powiedzieć, ale jej czółko się zmarszczyło i z powrotem je zamknęła. Popatrzyła na Chavaca, który podnosił się z ziemi, zmierzyła go wzrokiem. Jej oczy przeobraziły się w te wężowe. Po czym znowu odwróciła głowę, tym razem gapiąc się w wodę, bo stanęła przy brzegu. Była skupiona i wyraźnie niezadowolona. Mężczyzna powoli zbliżył się do niej nie wykonując przy okazji żadnych gwałtownych ruchów, bo wiedział jak to się może dla niego skończyć. Nie zamierzał znowu tracić czasu tylko po to by zgubić ociężałe cielsko wężowej kobiety w lesie. Westchnął cicho spoglądając na kobietę, która wpatrywała się w taflę płynącej rzeki. Dlaczego akurat jak wszystko już mu się układało pojawiła się ona? Kobiety zawsze coś rujnowały, były kruche i to zawsze mężczyźni musieli je bronić. Ukucnął przy brzegu i niepewnie włożył dłoń pod wodę. Była chłodna, ale przyjemna. Nigdy tak naprawdę nie spędzał dużo czasu w tym miejscu. Było to bowiem miejsce, które jeszcze dość niedawno namiętnie przeszukiwała inkwizycja. Przymknął powieki a przed jego oczyma pojawił się jego ojciec z biczem w ręku. Śmiał się. Chavac momentalnie otworzył oczy i w przypływie chwilowego strachu wpadł do wody pociągając przypadkiem za sobą biedną blondwłosą dziewczynę.
- Poradziłabym sobie - burknęła, odruchowo kuląc ramiona zupełnie tak, jakby jej było zimno. Nie miało to jednak związku z uczuciem chłodu. - Ja... - Zacięła się i stała tak skulona, patrząc w ziemię szeroko otwartymi oczami, mogła się wydawać niespełna rozumu, co niewiele odbiegałoby od prawdy. - Nie lubię, jak mnie ktoś dotyka. – Powtórzyła.
Chavac zorientował się, że dziewczyna musiała przeżyć w życiu coś naprawdę okropnego, ale nie chciał jej o to pytać. To nie była jego sprawa. On sam niezbyt lubił rozmawiać o swojej przeszłości. Na samą myśl o tym wszystkim jego ręce automatycznie zacisnęły się na sztyletach, zaczął ciężko oddychać. Przypomniał sobie o tym jak traktowało go rodzeństwo, w jaki sposób się nad nim znęcali, aż w końcu przed nim pojawił się obraz jego brata, któremu osobiście wepchnął pukiel włosów z haczykiem do gardła. Tkwił tak w miejscu jeszcze przez chwile po czym jego ręce opadły bezwładnie wzdłuż ciała. Kobieta uniosła wzrok.
- Przykro mi, że tak bardzo cię drażnię - rzuciła z wymuszoną ironią, ale jej głos był zbyt niski i zduszony, by nie było słychać, że tylko próbuje ukryć zdruzgotane samopoczucie. Gdzieś w głębi naprawdę było jej przykro, że nie podziękowała za pomoc tak, jak powinna uczynić młoda dama. - Ale i tak miałam już stąd iść. Ty masz swój las i inkwizycję, ja mam pustynię... - wymamrotała.
Kąciki jej ust opadły w dół. Chciało jej się płakać na samo wspomnienie pustyni. Była sucha i, jak sama nazwa wskazuje, pusta. Nie było tam kwiatów i ptaków, do których tak bardzo przyzwyczaiła się od małego. Nigdy nie poczuła się częścią plemienia Teyc'an. Inni wężowaci również postrzegali ją raczej jako dalszą krewną, a nie siostrę. Nie chciała tam wracać, ale nie miała też drogi powrotu do dawnego życia. Nie przynależała więc nigdzie.
- Nalia… - przerwał nie wiedząc czy może sobie pozwolić na wymówienie jej imienia. – Słuchaj, to…znaczy ja…nie chciałem byś poczuła się źle. Nie kontroluję do końca tego co robię w przypływie tak silnych emocji…bo widzisz, ja…to wcale nie tak, że się na Ciebie gniewam bo nie podziękowałaś, po prostu coś mi się przypomniało, coś związanego z moją przeszłością… - westchnął ciężko. Przybił go nieco fakt, że w końcu poznał kogoś kogo nie zabił w przeciągu kolejnych kilku minut a ta osoba już mu ucieka. Naliaka uniosła wzrok. W jej oczach nie było zaskoczenia, tylko jakiś dziwny blask. Źrenice z wężowych przeobraziły się w ludzkie, szerokie. Dziewczyna nie wiedziała, co powiedzieć. Po raz pierwszy od wielu lat ktoś był dla niej miły. Jasne, plemię na pustyni również wyciągnęło do niej pomocną dłoń, ale Naliaka nigdy nie powiedziałaby, że są przyjaźni. Irytował ją brak manier i uprzejmości panujący u Teyc'anów, ale ukrywała to i próbowała wtopić się w tłum. Bezskutecznie. Potrafiła być agresywna, ale nigdy nie zbliżyła się do naturalności zwyczajów wężowatych urodzonych na pustyni. Oni o tym wiedzieli i ona również czuła, że pomiędzy nimi nie ma nici porozumienia.
Brakowało jej życia, do którego wiedziała, że już nie wróci. Dawno temu pogodziła się z faktem, że wszystkie ucieszne chwile spędzone z bratem - momenty wypełnione śmiechem, zabawą i miłymi słowami - były tylko iluzją. Jedną z tych, jakie mijają z czasem. Bowiem to czas był odpowiedzialny za osłabianie ludzkich emocji. Złości, smutku i niestety miłości także. Naliaka nie umiała myśleć o ludziach w inny sposób niż w ten, iż przemijają. Żałowała tylko, że ból wywoływany jej wspomnieniami nigdy nie chciał ustać.
Spoglądała na chłopaka smutnym wzrokiem, z tym dołującym przeświadczeniem, że należy odejść. Bo przecież wiedziała, że tak będzie lepiej i tak właśnie należy postąpić, kierując się nabytym doświadczeniem.
Pomyślała o bracie, o przeszłości, a także o przyszłości czekającej ją na pustyni. Uniosła drobne rączki i zaczęła się bawić palcami. Ponownie opuściła wzrok.
- Może powiesz mi, co się stało? - powiedziała głosem, który niejednego mógłby przerazić. Nie dlatego, że brzmiał ochryple lub ciężko, jak to zazwyczaj miało miejsce, gdy dziewczyna przeobrażała się w gorgonę. Dlatego, że po raz pierwszy od wielu lat Naliaka przemówiła swoim prawdziwym głosem. Dźwięcznym i delikatnym, przypominającym dziecięcy. - No bo... No bo ja nie wiem, jak się z tobą rozmawia - orzekła trochę tak, jakby była małą dziewczynką tłumaczącą dorosłemu swój nietakt.
- Ja…cóż, nie jestem pewny czy jest to historia, którą chciałabyś usłyszeć, ale jeśli to w jakiś sposób sprawi, że kolejna osoba mnie nie opuści to jestem w stanie się przemóc. – spojrzał na nią tym samym skrzywdzonym wzrokiem, którym kiedyś dawno temu obdarzył swoją ukochaną nianię podczas gdy ta przymuszona, wystawiła małego chłopca przed wielkie drzwi posiadłości i tam zostawiła. – Nazywam się, a właściwie nazywałem Vael Chavac. Zostałem wydziedziczony i nie wypada posługiwać mi się już tym nazwiskiem…poza tym czuję do niego urazę. Urodziłem się jako ósme dziecko mego…ojca. Nigdy nie poznałem matki, powiedziano mi, że niedługo po porodzie uciekła. Moje rodzeństwo z jakiegoś powodu mnie nienawidziło, byłem i jestem chory…może to im przeszkadzało. Jako dziecko niewiele rozumiałem, wszystko doszło do mnie dopiero wtedy kiedy zostałem tak po prostu wyrzucony za drzwi posiadłości. Ojciec powiedział, że nie chce widzieć w domu kogoś spaczonego taką chorobom. Dość długo błąkałem się po świecie, czasami znalazłem kogoś z kim zostawałem na dłużej, ale szybko to traciłem. Moje życie odmieniło się dopiero w momencie kiedy Inkwizycja pojmała mnie, niesłusznie oskarżając o zabójstwo staruszki u której pomieszkiwałem. Torturowano mnie, próbowano wymusić zeznania, których tak naprawdę nie miało prawo być bo w końcu nic jej nie zrobiłem. Ale… – tutaj na chwilę się zawiesił – W końcu udało mi się uciec. Nie pamiętam w jaki sposób. Trafiłem w pewne miejsce gdzie chęć przeżycia zmusiła mnie do podjęcia decyzji…albo zjem ludzkie mięso, albo umrę z głodu. Chciałem żyć, wiedząc, że za chwilę choroba i tak mnie wykończy, jednak tak się nie stało. Zauważyłem, że kiedy spożywam ludzi…moja choroba cofa swoje stadium. Od tamtej pory nałogowo żywię się ich mięsem, zabijam dla zabawy. Zamordowałem już siostrę i nieco bardziej okrutnie jednego z braci. Obiecałem sobie, że na tym świecie już niedługo nie będzie nikogo kto będzie nosił to spaczone nazwisko. – Mężczyzna ścisnął dłonie w pięści.

<Naliaka?>
Template by...