środa, 20 lutego 2019

Od Devi do Vinloy'a - Goniąc za marzeniami

Przyglądałam się mężczyźnie w czasie posiłku. Nie bardzo rozumiałam, dlaczego miałam wspominać o wcześniejszej sytuacji. Przecież to był zwykły zbieg okoliczności, a on i tak mi pomógł, przywołując swojego wilka.
Nasza kolacja minęła nam w ciszy i spokoju. Nikt specjalnie nie kwapił się do rozmowy. W tym samym czasie co mój gość skończyłam posiłek.
- Pozwoli pan, że zaprowadzę pana do jego sypialni - odezwałam się pierwszy raz od początku całego spotkania.
Mężczyzna skinął głową i wstaliśmy od stołu. Ruszyłam w stronę schodów na pierwsze piętro. Skręciłam w stronę swojego pokoju, ale nim do niego doszłam, zatrzymałam się mniej więcej w połowie przejścia. Otworzyłam drzwi i weszłam do przestronnej sypialni dla gości. Przez niezasłonięte, duże okno wpadało światło księżyca, oświetlając delikatnie pomieszczenie. Oprócz dużego łóżka na którym zmieściłoby się kilka osób, znajdowała się też spora szafa, kredens i kilka sof przy kominku.
- To jest pana sypialnia. Po lewo znajduje się wejście do łazienki. Może pan spokojnie korzystać z ubrań, które są w szafie. Jeżeli czegoś pan potrzebuje, innych ubrań czy pieniędzy, proszę mówić - odezwałam się jak pan Vinloy obejrzał nowe miejsce.
Dawniej jak mieszkałam z rodzicami, w naszym domu czasem gościli ludzie biedni. Mama i tata ich karmili, odziewali, czasem leczyli i dawali pieniądze jeśli było trzeba. Stąd też moja propozycja nie była dla mnie niczym nowym, czego nie mogę powiedzieć o moim towarzyszu.
~ Devi nie powinnaś być aż tak dobroduszna, on ci groził ~ usłyszałam w głowie głos Hejita.
Zignorowałam go, ponieważ miecz dobrze wiedział jaka jestem i że tak będę robić.
- Ja już tu pana zostawię, miłej nocy - po tych słowach trochę dłużej popatrzyłam na mężczyznę, który zrobił już wcześniej na mnie wrażenie.
Usłyszałam jakąś jego odpowiedź pod nosem po której wyszłam, zamykając za sobą drzwi. Nim wróciłam do swojej sypialni, sprawdziłam czy dawny pokój rodziców i gabinet są zamknięte. Z pewnych względów tata nie chce aby ktokolwiek tam przebywał a ja nie zamierzałam się dopytywać. I tak bym się pewnie niczego nie dowiedziała.
Po upewnieniu się, wróciłam do siebie. Przebrałam się w strój na noc, włosy rozpuściłam i przemyłam twarz. Następnie ułożyła się na swoim łóżku, wcześniej zasłaniając go materiałem z baldachimu i poszłam spać.
W nocy obudziły mnie kroki kogoś, kto był w moim pokoju.

<Vinloy? >

niedziela, 17 lutego 2019

Od Vinloy'a do Devi - Goniąc za marzeniami

Obserwowałem tylko jak dziewczyna wsiada na swojego poszkodowanego konia i czym prędzej odjeżdża w kierunku, w którym sam musiałem zmierzać. Zdziwiło mnie jednak to, że jasnowłosa nie zdawała się uciekać przede mną, a przed czymś co ujrzała gdzieś zza drzew. Sam nieco zdezorientowany rozejrzałem się dookoła, ale jedynymi żywymi duszami w okolicy byłem już tylko ja i ten wilczur. W takich okolicznościach wzruszyłem po prostu ramionami i kontynuowałem swoją podróż, której cel wydawał się być już całkiem niedaleko. Idąc słyszałem za sobą stukot pazurów co dawało mi do wiadomości, że wilk się jeszcze ode mnie nie odczepił. Spojrzałem przez ramię na czarnego futrzaka, który nos miał prawie że przyciśnięty do ziemi intensywnie węsząc. Na jego pysku zaschła już krew, a wzrok widocznie trzymał odwrócony ode mnie jakby mając mi za złe, że przerwałem jego polowanie. Przewróciłem oczami musząc przyznać, że niektóre zachowani zwierzęcia są nadzwyczaj śmieszne i nieco żałosne. Po drodze pozwoliłem sobie wyjąć z plecaka jabłko, po czym pożreć je w kilka minut. Byłem dosyć głodny, a ostatnio nie miałem okazji porządnie zjeść jak to się powinno. Póki co musiałem zadowolić się jabłkiem i małą butelką wody. W końcu po pół godzinie piechoty znalazłem się w tym małym, przeuroczym miasteczku. Było już ciemno, ale ścieżki i chodniki pooświetlane były słabym światłem z latarni. Na ulicach już praktycznie nikogo nie było co pozwoliło mi zachować większą dyskrecję. Zanin udałem się pod zapisany adres, pogoniłem wilczura dochodząc do wniosku, że taka wioska to raczej nie miejsce dla kogoś jego gabarytów i talentu do wpakowywania mnie w kłopoty. Zaczekałem jeszcze chwilę aż futrzak zniknął z mojego pola widzenia. Może zanim wrócę uda mu się na coś zapolować i nie będzie już na mnie taki cięty. Zakryłem strzelbę swoim plecakiem i udałem się przed siebie w poszukiwaniu domu. Nie trudno było mi go namierzyć, gdyż był spory, a z licznych okien biło jasne światło dając znać, że domownicy są jeszcze na nogach. Przytrzymałem się pod drzwiami mając pewne wątpliwości co do wiarygodności zamawiającego. Wolałbym, żeby mnie nie wkopał, w końcu moja działalność nie jest kontrolowana przez żaden rząd czy królestwo. Z drugiej strony dobrze widać, że ich stać na legalne bronie, a jednak ktoś musiał polecić mnie jako tego lepszego. Kiedy zrobiłem się już spokojniejszy zbliżyłem się do drzwi, ale zanim zdążyłem do nich zapukać, ktoś je już szeroko otworzył.
- O, pan Vinloy! Miło mi pana gościć - nieco starszy mężczyzna przywitał mnie lekkim uśmiechem.
- Ta, wzajemnie - odwróciłem wzrok nieco zażenowany iście przyjaznym nastawieniem - Ja z zamówieniem.
- Naturalnie, czekaliśmy na pana - ożywiony pokiwał głową i osunął się na bok, aby zrobić przejście - Zapraszam do środka.
Kiwnąłem głową i niepewnie wszedłem do środka rozglądając się przy tym uważnie. Skoro już zapraszają mnie do takiego mini królestwa mogę skorzystać i wzbogacić się o parę kosztowności. Jak przykro, że nie wiedzą jak lepkie potrafią być moje łapki. Postanowiłem przyjąć odpowiednią postawę, a dzięki temu może zaproponują mi więcej.
- Oto pańska strzelba myśliwska przeznaczona do polowań, głównie na kaczki. Tutaj jest kilka opakowań naboi zrobionych przeze mnie, aczkolwiek podobne, również dobre można zakupić w pobliżu - wyjaśniłem prostując się lekko i wyjąłem zza pleców cały opisany towar.
- Och, wyjątkowa robota - starzec cicho westchnął odwijając materiał po czym obserwując broń z każdej możliwej strony - Mam nadzieję, że działa równie dobrze?
- Naturalnie. Przeszła kontrolę bezpieczeństwa i skuteczności - a raczej dwa strzały w drzewo, dopowiedziałem w głowie chytrze unosząc kąciki ust.
- Świetnie. Zapłata jest przygotowana, aczkolwiek Pani Falguni pozwoliła mi doliczyć do tego nocleg wraz z wyżywieniem. Zechciałby pan zostać u nas na jedną noc w ramach podziękowania za dobrze wykonaną robotę? - zaproponował kamerdyner przewieszając sobie strzelbę przez ramię.
Chwilę się namyśliłem, ale zważając na pewnie nie byle jakie wyżywienie, nocleg oraz moje wcześniejsze zamiary kradzieży, nie miałem zbyt wiele wątpliwości.
- Jeżeli właściciel tej jakże dostojnej posiadłości nie ma nic przeciwko, bardzo chętnie - uśmiechnąłem się teatralnie chcąc stworzyć jak najlepsze wrażenie.
Drzwi do przedpokoju zostały otwarte, a za zapraszającym gestem mężczyzny wszedłem do środka. Dom w środku prezentował się jeszcze lepiej niż z zewnątrz. Po podłogach ciągnęły się długie miękkie dywany, na prawie każdej ścianie znajdował się jakiś obraz, a samo wnętrze było elegancko i bogato ozdobione. Starałem się nie zdradzać za bardzo swoim zamiarów, więc oderwałem wzrok od kosztowności i skupiłem się na słowach faceta.
- Dziękuję panu, że jednak zgodził się pan zostać. Musi pan poznać naszą panienkę, naprawdę niesamowita niewiasta. Jeżeli się zgodzi, może nawet pan zabawić kilka dni u nas - zaproponował prowadząc mnie prawdopodobnie do jadalni, w której miałem poznać tą ,,niesamowitą niewiastę”. Wspomniane przez niego kilka dni mogły być dla mnie dobrym pomysłem. Jak bardzo uda mi się wzbogacić po kilku dniach w tym pałacyku? - Panie Vinloy, oto nasza panienka - dodał, gdy przekroczyliśmy próg jadalni.
Młoda dziewczyna odwróciła się w moją stronę, a gdy ujrzałem jej twarz nieco mnie zamurowało. Otworzyłem szerzej oczy orientując się, że to właśnie z jej konia mój wilk postanowił zrobić sobie kolację. Byłem już prawie pewien, że w tym oto momencie zostanę wydalony, a z mojej zapłaty będą nici. W takim przypadku musiałem odpowiednio zagrać. Zanim jasnowłosa zdążyła otworzyć usta, zbliżyłem się i ujmując jej rękę zbliżyłem do nich usta. Zanim złożyłem pocałunek na wierzchniej stronie jej dłoni, spojrzałem jej w oczy i cicho szepnąłem.
- Jeżeli coś piśniesz to zapewniam, że wilk zaatakuje znowu, a wtedy nie powstrzyma go nawet moja strzelba jak i nie zadowoli go tylko twój koń - szepnąłem po czym musnąłem wargami jej skórę i wyprostowałem się.
Co do wilka mówiłem zupełną prawdę. Zwierzę było przecież bardzo głodne, gdyż nie jadło możliwe od kilku dni usiłując znaleźć sobie odpowiednią ofiarę. To nie tak, że nie potrafił polować. On po prostu był na tyle wybredny, że za króliki czy małe sarny nawet nie chciał się zabierać. Co do jego wytrzymałości też nie było wątpliwości. Przekonałem się o tym, kiedy pierwszy raz go ujrzałem sprzedając mu kilka kulek, którymi niezbyt się przejął szybko pozbywając się ich przy pomocy zębów. Rozejrzałem się po stole zauważając wszystkie ładnie pachnące i wyglądające potrawy po czym spojrzałem na dziewczynę uśmiechając się fałszywie. Jakby mogła mnie teraz nie zaprosić do stołu?


Devi?

Fabuła I

"Idąca lasem istota rozglądała się jakby szukając czegoś co przypominało jej dawny dom. Pojawiła się znikąd, jakby będąc odłamkiem innej czasoprzestrzeni. Otulona jedynie w śnieżny puch spacerowała po kontynencie poznając ten świat. Zapragnęła w nim zostać, tworzyć swoją historię, jak inni żyjący tutaj. Czy jej się to udało? [...]"

~Waszym zadaniem jest napisać, w jaki sposób potraktowaliście nowo przybyłą istotę. Imię kobiety nie jest znane. Wiesz tylko tyle, że przybyła z innego wymiaru, ale w jaki sposób już niestety nie. Każdy z was może wymyślić jej imię, a to które najbardziej będzie pasowało trafi na jej formularz postaci pobocznej. Opowiadanie nie koliduje z obecnymi wątkami. Zapraszam do zabawy. Na napisanie macie tydzień czasu. Ten czas nie obejmuje osób nieobecnych lub ze zmniejszoną aktywnością.
PS: Link do postaci - KLIKNIJ MNIE

Administratorka
Pszemuś

czwartek, 14 lutego 2019

Od Mirona do Aesandi - Nostalgiczny spokój


Szliśmy tak dłuższą chwilę, a ja zastanawiałem się nad tym, jaki temat by tu rozpocząć do rozmowy. W moich myślach powstała taka incepcja, że zanim się z niej wybudziłem, to już dotarliśmy do terenu, gdzie wioska była już dosyć blisko. Dziewczyna schowała się w zaroślach trochę dalej za drzewami, aby nikt jej nie zobaczył. Ja zaś ruszyłem do swojego domu w celu znalezienia tych ubrań na zmianę.
Wpadłem z buta do mieszkania, jeszcze wcześniej pośpiesznie witając się z przyjaciółmi sąsiadami, którzy całe szczęście nie zatrzymywali mnie tym razem. Zaraz po wejściu w pierwszym pomieszczeniu zobaczyłem jak zwykle nie zbyt dokładnie posprzątany psełdo salon, gdzie znajdował się stolik praz gdzieneigdzie do kitu porozstawiane meble. Pierniczę tę modę, są ważniejsze rzeczy na głowie. Wbiegłem na górę biorąc po trzy schody i rzuciłem się na skrzynię, która stała sobie spokojnie na poobijanych, drewnianych kostkach obok nieco większej komody. Zanurkowałem w tonie ciuchów, które wrzucone były do skrzyni, a kolejne warstwy klamotów pojawiały się na ziemi.
- W końcu! - ucieszyłem się, gdy znalazłem w końcu jeszcze trzymający się w kupie pakiet odzieżowy. Popatrzyłem na niego i z wypiętą piersią zawróciłem w celu opuszczenia budynku. W progu, o zgrozo, zatrzymała mnie grupa słodziaków. Nosz ty w niedorobione ptysie, nie teraz!
- Ej Miron, bo Janina mówi, że mnie nie lubisz! - zobaczyłem smutną podkówkę na ustach jednego z dzieciaków.
Strzeliłem facepalm.
- Słuchaj, ona nie wie, co ja myślę, kogo lubię, a kogo nie. - przykucnąłem przy małym człowieczku. - Przecież Hugo, ile ja ci razy mówiłem, że jesteś spoko ziomek i ciebie bardzo lubię.
Ściągnąłem z nadgarstka ozdobną opaskę, którą kupiłem dosyć niedawno na jednym z targów i wręczyłem młodemu. Ten od razu zaczął się zachwycać, podziękował i razem z innymi dzieciakami pognał w stronę jednego z placów. Ja ucieszony z powodu, że Hugo sie cieszy, no i że mam ich z głowy, ruszyłem truchtem w stronę, gdzie skrywała się nowo poznana dziewoja. Szybko do niej dotarłem, zadowolony z siebie, że znalazłem odpowiedni strój, wręczyłem go jej, a ona nagle bez ostrzeżenia ściągnęła swoje dotychczasowe ubranie. Nie dość, że było go mało... znaczy ja nie narzekam, no ale tak czy siak nie było go wiele, to jeszcze nic pod spodem nie miała.
Nikt sobie teraz w tym momencie nie zdaje sprawy, jak bardzo musiałem się pieprznąć w twarz w myślach, by się w nią nie wgapić, albo nawet gorzej. Mam nadzieję, że się nie zaczerwieniłem na caej twarzy. Na szczęście nie jest ze mną tak źle, by rzucać się bez ostrzeżenia na kobiety, to nie leży w mojej naturze... mam nadzieję.
Moje zamyślenie przerwał głos nieznajomej.
- Tak apropo, nazywam się Aesandi, możesz mi mówić po imieniu, lub w skrócie, Di.
Ładne imię. Chwila, chciałem to powiedzieć na głos.
- Ładne imię, pasuje ci. - Odwzajemniłem uśmiech. Przypomniałem sobie, że faktycznie, nie przedstawialiśmy się sobie wcześniej.
- Ja mam na imię Miron, miło poznać. - podałem dłoń nowo poznanej. Ta jeszcze do końca nie naciągła portek na ogoniasty tyłek, ale jak widać mało się tym przejmowała i uścisnęła moją dłoń. Cholera, jakim cudem ona ma taką gładką skórę, jak widać, że to walcząca kobieta???
Chwile jeszcze zajęło, aby Aesandi skończyła się przystrajać.
- Hm... - spojrzałem na rzucone obok poprzedni strój dziewczyny. - To nie może tu tak zostać.
- Schowaj je gdzieś w swoim domu, bo jak tu je znajdą, to mogę mieć bardzo przerąbane. - Rzuciła tylko okiem na leżące smutno, odrzucone ciuchy.
- Coś ty, jakby u mnie ktoś to znalazł, to by mi za nic spokoju nie dali, zwłaszcza, że nikt z okolic nie ubiera się w taki sposób.
- To weź je spal. - odparła obojętnie.
- Nie chcesz ich zachować na pamiątkę?
- Pffff! - zarzuciła kucykiem poprawiając koszulę.
Westchnąłem tylko patrząc, jak Di zwija swój były, odrzucony strój w kulkę. Nagle szarpnąłem głową, patrząc głębiej w las, po czym odskoczyłem w bok. W miejscu, gdzie przedtem stałem, przemknęła strzała, która pędziła tak, że strażnik dałby chyba pińćset monet kary.
- Żryj gruz, frajerze! - Aesandi tylko strzeliła raz w odwecie i chyba trafiła, bo usłyszeliśmy stęk z między drzew. - Szybko! - Nie zdążyłem nic zrobić, nawet przyjżeć się, kto strzelał i skąd dokładnie, bo poczułem jednorazowe szarpnięcie za mój podkoszulek. Nim się obejrzałem, a nie miałem innego wyboru, niż się obejrzeć, o ujrzałem, jak Aesandi spiernicza w całkiem przeciwnym kierunku.
Niestety, o zgrozo, to nie był jedyny nikczemnik, który się nam napatoczył. To całe szczęście nie byli ci z klanu Aesandi, ale gorzej- byli to niektórzy z tych ochydnych gildii zabójców, albo łowców... sam nie wiem. Wiem tylko, że tych dwóch gildii najbardziej nie cierpię.
-Osz ty w spalony piernik... - jakichś pięciu gości celowało do mnie z łuku, a czterech celowało albo biegło do Di. - To ja żegnam... -posłałem stresowy uśmiech do panów, po czym sam zabrałem nogi za pas. Nie mogłem się zmienić teraz na wizji, nie chcę dodatkowo narażać osoby, która była ze mną. Lawina strzał posypała się w naszą stronę. Kątem oka zobaczyłem, że jak jedna z nich trafiła w jeden z krzaków, to ten momentalnie zwiędnął.
Mimo tego, że biegliśmy oboje bardzo szybko, to tamci chyba mieli jakiś napęd na strzały! No przecież tak nie można! To jest zamach... a, chwila, przecież im o to chodziło. Mimowolnie zacząłem się po trochu śmiać. Nie wiem dlaczego, ale zawsze, gdy była konieczna ucieczka, to wyobrażałem sobie, jak komicznie musi wyglądać ta sytuacja z poa widzenia osoby, która stałaby z boku i wszystko obserwowała. Na nasze nieszczęście biegliśmy po dosyć rozległej łące, więc to był istny raj dla tych za nami, którzy bezustannie celowali w nas strzałami. Gdy tak biegliśmy obok siebie z Aesandi wydawało mi się, że łatwiej im będzie nas trafić. Niewiele więc dłużej myśląc wziąłem Di na ręce i włączyłem tryb zwiększonych kroków. Nie wiem, jak to można nazwać dokładniej, ale polegało to na tym, że biegnąc mogłem robić o wiele większe kroki, dzięki czemu rozpędzałem się niczym hipopotam z napędem na cztery kopyta. Domyślam się, że transportowana pani nie była zbytnio zadowolona, ale to później będę ją musiał przeprosić.
- Głowa! - Aesandi miała lepszy widok na tyły, więc ostrzegła mnie przed atakiem. Ten bieg zżerał okropnie dużo energii, ale całe szczęście szybko znaleźiśmy się za wyżynami, a później w kolejnym lesie. Minęliśmy ruiny, wybrałem jakieś dziwne dróżki, żeby tylko zgubić tych huncwotów. Już z ostatkiem sił w nogach rozejrzałem się wokoło, gdzie my w ogóle zawitaliśmy, po czym poczułem klepanie po policzku i kręcącą się sylwetkę na moich rękach.
- Może byś mnie już Miron odstawił na ziemię?? -Di zaczęła się szarpać, aż w końcu zaczaiłem bazę i ją odstawiłem. - A teraz oddaj mi proszę moje zawiniątko z ubraniem, trzeba się go pozbyć.
Zamarłem. Ja go przy sobie nie miałem. Najpierw myślałem, że robi sobie żarty, ale tą myśl zastąpiła nowa, która mówiła, że ubranie zaginęło w akcji.
- Eeee.... - podniosłem palec do góry - No słuchaj...
No to nieźle. Miejmy tylko nadzieję, że nie mają zmiennokształtnego psa tropiącego... Po chwili usłyszałem, że Aesandi się chyba zapowietrzyła.

<Aesandi?>

wtorek, 12 lutego 2019

Od Miry do Isariona - Piękne zachody słońca/Całkiem inny dzień

Gdy wyciągnęłam strzałę z tego skrzydła, myślałam, że zwymiotuję. Ale jemu potrzebna była pomoc, także starałam się, aby moje myśli krążyły wokół wszystkiego innego, byleby nie na tym, co teraz robię. Tenge opatrzyła przebite skrzydło, po czym obie nas przedstawiła nowo poznanemu. Po chwili ciszy, przez którą słychać było tylko szumy liści i hałasy ptaków z oddali, Tenge odwróciła się bardziej w moją stronę.
- Czyli tu też mieli zwiadowców z gildii... - powiedziała nieco zdenerwowana. Nie dziwię się jej, też mnie już zaczęły denerwować te ataki.- Ale ci nie mogą być z tej samej grupy, skoro jak widać od razu zabili nawet innych ludzi.- wskazała głową na ciała leżące w oddali. Reii w tym czasie przyleciała i gdy usadowiła się na ramieniu Tenge, zrobiła sobie pelerynkę z włosów przyjaciółki. Ja nadal nie mogłam się ogarnąć po zaistniałej sytuacji, więc nawet zapomniałam podziękować krukowi za ocalenie nam życia. Nawet zapomniałam o tym, że zgłodniałam, a to już była na prawdę niecodzienna sytuacja, że zapomniałam o drugiej najważniejszej rzeczy w życiu.
- Ej, ale może się stąd lepiej zmywajmy... Zanim ten gościu powstanie...- wskazałam kciukiem na tego, który chwilę temu ustrzelił Isariona.
- Hmm... Czekaj chwilę, rzucę tylko szybko okiem na jego naramiennik, na pewno ma tam znak (...)- reszty nie zrozumiałam, bo Tenge już pognała w stronę gościa, kóry jeszcze przed chwilą miał zamiar nas pozabijać. Ja zmarszczyłam tylko brwi, no i pot mnie znowu oblał. Chwilę poczekałam, no bo nie będę się kurde odwracać plecami, jakby coś się miało stać. Gorzej, jakby nas od tylca zaatakowali, to już by było pozamiatane...  Na myśl o tym włosy stanęły mi dęba. No i w końcu mój żołądek przypomninał o swoim istnieniu donośnie wołając o pomstę do kucharza, na co się tylko skrzywiłam. Gdy ujrzałam, jak Tenge już wraca, podeszłam do Isariona, który zamyślony w swoim wymiarze siedział parę metrów dalej. Dziwiłam się, że jeszcze nie odszedł gdzieś do siebie, albo coś w tym stylu. Ale wygądał na zestresowanego, bo siedział zgięty w pół, jakby bolał go jeszcze brzuch. Może też zgłodniał od tego wszystkiego? A może się zgubił i go przy okazji próbowali upolować? Ogólnie to jestem dosyć słaba w odgadywaniu ras, ale u niego to już chyba odrzuciłam połowę dla mnie znanych możliwości rasowych, ale to nie ważne.
- Hej, Isarion, słuchaj, ty sobie poradzisz z powrotem do domu?- podrapałam się po szyi, chyba uchwyciła się mnie jakaś cholerna pchła. Przykucnęłam przy plecaku, by zawiązać supeł. - Bo wiesz, stąd to wypadałoby się już oddalać moim zdaniem. Ja i Tenge idziemy w stronę lasu Duhaki, ale tak czy siak się chyba po drodze zatrzymamy, bo jestem już tak cholernie głodna... -w tym momencie już połowicznie zwróciłam się do Tenge, która dołączyła do naszego kółeczka naradzeniowego. Tak szczerze, to miałam cichą nadzieję, że chociaż ona ma coś przy sobie do wszamania, albo chociaż zna miejsce, gdzie jakiś przystojny piekarz... znaczy się, miejsce, gdzie można zjeść jakieś normalne jedzenie. - ...Tak w ogóle, to wszystko w porządku? - zwróciłam się tutaj znowu do Isariona, no bo powiedzmy sobie szczerze- nie wyglądał najlepiej, ale to najprawdopodobniej przez to jego biedne skrzydełko... Chyba mi ślinka cieknie na myśl o skrzydełkach z kurczaka.

<Isarion?>

niedziela, 10 lutego 2019

Podsumowanie tygodnia - 04.02.2019 - 10.02.2019

Najwięcej punktów w tym tygodniu zyskał/a: Ifrite bo aż 50.
Ranking pozostałych: 
Dagan - 0 pkt
Delaila - 0 pkt
Rina - 15 pkt
Insani - 0 pkt
Hasharian - 15 pkt
Nessa - 0 pkt
Tenge - 0 pkt
Mira - 0 pkt
Lucy - 15 pkt
Ignis - 0 pkt
Yennefer - 30 pkt
Alvaro - 0 pkt
Searil - 25 pkt
Reece - 0 pkt
Blacil - 0 pkt
Saber - 0 pkt
Elise/Elize - 0 pkt
Kiran - 10 pkt
Isarion - 10 pkt
Miron - 0 pkt
Aerandir - 20 pkt
Aesandi - 10 pkt
Vinloy - 0 pkt
Devi - 30 pkt
Zork - 0 pkt
Ifrite - 50 pkt
Ten tydzień wypada zdecydowanie najgorzej ze wszystkich. Zdarza się, ale mam nadzieje, że w tym tygodniu będzie już lepiej. Dziękuję za uwagę kochani. Do zobaczenia w następnym podsumowaniu~

Miłego dnia życzy,
Administratorka Pszemuś

Od Yennefer do Searila - Nauka latania i zaufania...

Uważnie nasłuchiwałam słów Searila chodząc przy tym niespokojnie w tą i z powrotem. Co prawda nie mówił zbyt wiele, postawił raczej na rękoczyny, co i tak mało poskutkowało. Niecierpliwie czekałam na jakąkolwiek odpowiedź ze strony wytatuowanego, ale ten uważał całą tą sytuację za jakąś gierkę, w której miał przewagę, a przecież to on sterczał obolały i przywiązany do drzewa. Spodziewałam się, że nie będzie chciał gadać, ale zawsze mam w sobie tą głupią nadzieję. Muszę nauczyć się, że nie zawsze to działa jak powinno. Krążąc tak w pobliżu jasnowłosego wbijałam spojrzenie w ziemię zastanawiając się jak sprawić żeby nieznajomy cokolwiek powiedział. Nawet jakiś głupi żart, z którego udałoby się nam wywnioskować resztę faktów. Miałam w głowie już prawie wszystko poukładane gdy to usłyszałam głośne chrząknięcie przez co przystałam i spojrzałam w kierunku reszty. Widać było po skrzywionej minie naszego więźnia, że nieźle przed chwilą oberwał i mogłam przysiąc, że był gotów coś wyśpiewać. Searil pokazał na co go stać, więc może zbieg się jednak namyślił. Zamiast tego jego skrzywiony wyraz twarzy szybko zmienił się w rozbawiony. Dało się nawet dosłyszeć jego cichy i drwiący śmiech. W tym momencie straciłam wszelką cierpliwość, a także pozbyłam się z głowy swojego wcześniejszego planu. Wyrwałam do przodu wyciągając z pasa spodni krótki, ale niesamowicie ostry sztylet i wymijając mojego pomocnika, dopadłam do niewolnika. Nastąpiłam mu grubym obcasem na palce u stóp co dodatkowo dodało mi kilka centymetrów i bez problemu znajdowałam się twarzą w twarz z mężczyzną. Przystawiłam mu nóż do gardła, a jego ostrze zahaczyło o bladą skórę tworząc na niej lekkie rozcięcie. Sztylet naprawdę był ostry, gdyż ledwo dotknął on krtani, a już pozostawił krwawy ślad.
- Nie będziemy się tak bawić - warknęłam mocniej zgniatając palce faceta, na co tylko lekko zmarszczył brwi - Albo zaczniesz gadać do rzeczy albo nie będziemy już tacy łaskawi - dodałam mając nadzieję, że Searila stać na więcej i gdy będzie trzeba popisze się swoimi umiejętnościami.
- To nie ja się tutaj bawię - wzruszył ramionami patrząc na mnie pobłażliwie jak na małe dziecko - Tracisz na mnie swój cenny czas - parsknął starając się poruszyć palcami, ale wtedy na chwilę uniosłam piętę, żeby zaraz ponownie mocno zgnieść jego stopę.
- Czasu mam pod dostatkiem, nie martw się. Za to twój dobiega końca - odparłam gniewnie w końcu odsuwając się od faceta przy okazji rozcinając mocniej jego szyję jednak nie na tyle, żeby uszkodzić tętnicę.
Cofnęłam się do Searila i odwróciłam plecami do drzewa nie chcąc, żeby zbieg do niego przywiązany mnie słyszał.
- Wiem, że to strata czasu, ale muszę się czegoś dowiedzieć... Czegokolwiek - westchnęłam odwracając wzrok - Ciebie jednak to nie dotyczy, więc zrozumiem jeżeli odejdziesz - dodałam kierując się w stronę swojej chaty, która była stąd dobrze widoczna.
Weszłam do środka mocno zatrzaskując drzwi, przez co wszystkie meble się zatrzęsły, a przedmioty zagrzechotały. Oparłam się o drzwi i zjechałam po nich do pozycji siedzącej opuszczając przy tym głowę ze zmęczenia. Bez bicia się przyznam, że cierpliwością nie grzeszę, ale po tylu latach w końcu udało mi się natrafić na jakiś trop. Wcześniej podróżowałam tylko bez celu i wypytywałam przypadkowych ludzi, ale ci albo mnie spławiali albo uważali za mało godną zaufania. Cóż im się dziwić, jeżeli przestaję ufać sama sobie. Najwidoczniej ochota zemsty na tyle mną zawładnęła, że przestaję odczuwać cokolwiek poza gniewem i frustracją. Mogłabym się zwyczajnie poddać i dać zakłamanemu ojcowi żyć dalej, ale po co, skoro mogę pomścić matkę jak należy? Zrezygnowana wplotłam palce we włosy i cicho westchnęłam starając się odzyskać zdrowy rozsądek i szybko ułożyć dalszy plan działania. Przypomniałam sobie znak na ramieniu faceta i nagle wszystko stało się jasne i całkiem proste. Skoro skrzydła były poobdzierane z piór znaczy to, że jest łowcą czy może nawet zabójcą aniołów, a tak się składa, że ja również pragnę śmierci jednego z nich. W ułamku sekundy odzyskałam wiarę i podniosłam się szybko z podłogi niemalże wybiegając z chaty.
- Wiem co może się u.. - zaczęłam z podekscytowaniem jednak spostrzegłam, że Searil posłuchał mnie i odszedł.
W głębi miałam nadzieję, że jednak został i zdecydował się mi pomóc. Z drugiej strony mówiłam prawdę. Nie dotyczyło go to, a ja nie chciałam zawracać mu głowy swoimi sprawami. Pokręciłam więc szybko głową oczyszczając umysł i podeszłam do mojego więźnia.
- Zapytam inaczej. Zdaje mi się, że nie cierpisz aniołów? - uniosłam jedną brew zdając sobie sprawę, że odtąd muszę ukrywać to, że ja również jestem po części jednym z nich - Otóż tak się składa, że jeden podpadł mi na tyle, że jego śmierć bardzo by mnie zadowoliła, a dla ciebie to zapewne codzienność.
- I co niby będę z tego miał? Skąd masz pewność, że wpierw nie zabiję ciebie? - zmarszczył brwi znudzony kopiąc podeszwą buta w ziemię.
Racja, tego nie wiedziałam. Zwróciłam jednak uwagę na jego całkiem opłakany stan w postaci wielu sińców, rozcięć i nadmiaru krwi na ubraniach.
- Bo jeżeli spróbujesz, to wtedy ja zabiję ciebie - odparłam unosząc wysoko głowę jakby chcąc pokazać swoją przewagę. Może i marna to była pogróżka, ale nic innego nie zostało - O wynagrodzeniu porozmawiamy po drodze.
Zdołałam powiedzieć tylko tyle, gdyż chwilę później usłyszałam dźwięk pękania liny. Zdezorientowany mężczyzna oswobodził swoje ramiona uśmiechając się chytrze, ale jego mina zaraz zrzedła, gdy tym razem związano mu ręce za plecami twardym i zimnym łańcuchem. Uniosłam spojrzenie na wysoką sylwetkę jasnowłosego i poczułam ulgę. Cały czas byłam zdania, że on niepotrzebnie się w to wszystko miesza, ale jednocześnie wiedziałam, że bez niego byłoby dosyć ciężko.
- No, to w którą stronę do tego królestwa? - zapytał z uśmiechem Searil zaciskając twarde łańcuchy na nadgarstkach niewolnika. Jego skrzywiona mina wskazywała również na to, że musiały one wyrządzać mu nieprzyjemny ból. Wysiliłam się na lekki uśmiech w stronę chłopaka.

<Searil? No to w drogę c:>

Od Aerandira do Reece - W poszukiwaniu szczęścia

Pokiwałem powoli głową, ciągle patrząc mu w oczy. Nie chciałem myśleć, co takiego zrobił, w końcu w konflikt można popaść w wiele sposób: wyzwać kogoś, poniżyć, okraść, odmówić, zabić… a po co mam wiedzieć? W końcu nie zamierzałem się z nim zaznajamiać na długie lata. Mężczyzna się odwrócił i wybrał drogę, a ja ruszyłem za nim, kompletnie nie mając pojęcia, gdzie się znajdowałem, tym bardziej, że po ciemku wszystko wydawało się dokładnie takie same, jakby wszędzie były porozstawiane lustra. Przez chwilę szliśmy w ciszy, między drzewami, zostawiając za sobą ślady w śniegu. W końcu dotarliśmy do jakiejś drogi; przynajmniej takie miałem wrażenie, ponieważ drzewa przed nami były bardziej odsunięte w bok, zamiast stać przed naszymi nosami. Biała ścieżka była co jakiś czas oświetlana przez słabe światło księżyca, który wychodził zza chmur, by znowu się za nimi skryć.
- Jak się nazywasz? - usłyszałem pytanie, które wybudziło mnie z monotoniczności naszego zadania. Przestałem nasłuchiwać sów, skrzypienia śniegu i świstu wiatru. Przez chwilę milczałem.
- Aerandir – odpowiedziałem po paru krokach. - A ty? - także wolałem znać imię mojego nieznanego towarzysza, choćby tylko po to, by wypełnić czymś to wspomnienie na przyszłe lata.
- Reece – odparł. Znowu zapadła cisza. Ponownie nasłuchiwałem otoczenia, przypominając sobie jego słowa o śledzeniu. Czy ktoś naprawdę mógł nas podglądać? Jeśli tak, czemu teraz nie zaatakują? Teren na pewno jest bezpieczny, przynajmniej miałem takie wrażenie. Nie słyszałem niczego podejrzanego, nawet nie musiałem się bać, gdyż taka osoba jak ja, nie ma czego. - Co robiłeś tak właściwie w lesie o tej porze? - zadał po chwili, a ja zacząłem się zastanawiać, czy powiedzieć prawdę, gdyż mimo wszystko „oglądałem gwiazdy i zasnąłem na drzewie” brzmiało w pewien sposób śmiesznie i nienaturalnie; przynajmniej tak to odbierali inni ludzie.
- Poszedłem się przejść, aż straciłem poczucie czasu. Dopiero po fakcie zauważyłem, że zabłądziłem – wytłumaczyłem. Słowa te w pewien sposób oddawały prawdy, ale jej nie przekazały. Idealnie. Szliśmy już długo, zacząłem się zastanawiać, czy chłopak zna drogę, bo jeśli tak, naprawdę daleko się zapuściłem, aż sobie przypomniałem, że mówił o okrężnej drodze. Po chwili zauważyłem blade światło na niebie, które nie mogło być wynikiem ogniska czy jakiejś tam gwiazdki. Musieliśmy się zbliżać do miasta.
- Miałeś szczęście trafiając na mnie – stwierdził.
- Racja – odparłem krótko, nie mogąc się doczekać zamknięcia w swoich czterech ścianach.
Jednak to, co się wydarzyło w zaledwie trzy sekundy, mogło zmienić moje plany. Okrążyło nas parę osób, było ich niewielu, a dwóch z nich podsunęło pod nasze gardła jakieś ostrza. Zatrzymałem się, czując lekkie ukłucie na szyi.
- Nareszcie cię mamy… - usłyszałem czyjś głos. Od razu się domyśliłem, że słowa te zostały skierowane do towarzysza. Przełknąłem ślinę, na chwilę zamykając oczy. Chociaż wiedziałem, że nic mi się nie stanie, nie mogłem się pozbyć lekkiego strachu, który dalej we mnie siedział.
- A co z tym drugim? - usłyszałem innym głosem. Poczułem na sobie spojrzenia obcych ludzi.
- Zabić każdego świadka – odparł suchym głosem.
Nie poczułem niczego, ale widziałem kątem oka, jak czyjaś dłoń sięgnęła do mojego karku, a po chwili jego właściciel został odrzucony do tyłu na drzewo. Zrobiło się zamieszanie, gdzieś obok błysnął ogień, a strzała zatrzymała się przed moją twarzą. Została złamana.

<Reece?>

sobota, 9 lutego 2019

Od Searila do Yennefer - Nauka latania i zaufania...

Mój uparty aniołek przyznał, że potrzebuje pomocy z tym ciałami. I niestety w trakcie wspólnego zakopywania zwłok, jeden ze zbirów nie wyzionął ducha. Kobieta postanowiła go utrzymać przy życiu, co naprawdę mi nie odpowiadało. Jakichkolwiek informacji potrzebowała, nie cierpię przesłuchań. Wyciąganie z kogoś informacji, zwłaszcza z tak parszywych organizacji graniczyło z cudem. Oczywiście będzie musiało się użyć przemocy, zejdzie jej to nawet do kilku dni, tygodni jeśli okaże się naprawdę wytrzymałym typem. Nie próbowałem już rozmawiać z Yennefer, w jakikolwiek sposób komentować to wszystko. Straciłem na to nastrój, a uświadomienie jej, że to co robi jest bezsensowne. Nawet jeśli chciała go zastraszyć cierpieniem bliskimi, to nie miała jak tego zrobić. Wątpię w to, by miała kontakty na tyle by ustalić wszystkie niezbędne informacje. To strata czasu na takiego szaraka.
-Dziękuję - wydukała cicho pod nosem. Dla poprawy humoru musiałem ją trochę przydusić. Drugi raz mogę tego nie usłyszeć. Satysfakcjonujące kiedy jednak tak sroga kobieta potrafi powiedzieć ci dziękuję.
-O co masz zamiar go wypytać - zapytałem z nutą powagi, jednak na mojej twarzy nadal igrał niebezpieczny uśmieszek.
- Lider gildii, do której należę wspominał o tych znakach - wzruszyła ramionami. To zbyt błachy powód do przesłuchania.
-Ale nie o to chodzi - zwróciłem jej uwagę wprost. Jest kiepska jeśli chodzi o kłamanie.
-Może mieć ważne dla mnie informacje, okay? - poczułem, że to dość drażliwy temat. Chociaż kto ją tam wie, kobiety raczej lubią wyolbrzymiać. - Szukam czegoś, a od dawna nie miałam żadnego tropu aż do dzisiaj. Nie zaprzepaszczę takiej okazji - podeszła do przywiązanego mężczyzny.
Nasz chwilowy kolega patrzył na nas spod byka. Ostry kolor jego oczu mocno kontrastował z jego trupio-bladą skórą. Gdzieniegdzie spod ubrań widać było siniaki czy blizny. Ból będzie odczuwał mocniej. Z mojej wstępnej analizy budowy ciała wynika też, że nie jest istotą nadludzką. Jest prawdopodobieństwo, że się mylę ale to zwykły człowiek. Ściągnąłem brwi ku sobie i ruszyłem stanąć tuż obok Yennefer. Tatuaże na jego głowie, biegnące aż po kark i szyję napawały mnie jakimś dziwnym niepokojem. Zastanawiał mnie też jeden symbol: skrzydła poobdzierane z piór. Dla mnie kojarzył się z upadkiem aniołów, nefilimami i innymi aniołopodobnymi. “Drowy też mogą mieć swój symbol?”, zapytałem siebie w myślach. Po chwili jednak parsknąłem śmiechem przyciągając tym uwagę obu otaczających mnie postaci.
-Nikt jeszcze nie wytępił szaraków? - zakpił ze mnie myśląc, że nie odpłacę mu się w żaden sposób.
-Nikt jeszcze nie wytępił istot z IQ na poziomie węgla kopalnego? - uniosłem jedną brew ku górze zbliżając się do mężczyzny. - Słuchaj, zróbmy to szybko i bezboleśnie, a może zafundujemy ci piękną śmierć. Co ty na to? - zniżyłem głowę do jego poziomu.
Nieznajomy jedynie splunął, co mi niezbyt odpowiadało. Wyprostowałem się i z niewiarygodną szybkością kopnąłem go w brzuch. Chciał zgiąć się w pół ale liny skutecznie mu to uniemożliwiły. Zwiesił głowę mając nadzieję, że mu to coś da. Ze skwaszoną miną jednak zbyt szybko ją podniósł. Przekrzywiłem swoją lekko na bok z dziecinnym wyrazem.
-Uznajmy to, za wspaniały początek współpracy. Zadzierać z ‘szarakiem’ nie jest dobrym pomysłem. Wiedziałeś o tym? Ot, taka ci ciekawostka. Moje kolejne pytanie brzmi: z jakiego ugrupowania pochodzisz? Wiesz, bardzo nas interesuje kto był na tyle zuchwały zaatakować moją przyjaciółkę - z przyjaciółką sobie pozwoliłem skłamać, nie może mnie złapać za żadne słówko.
-Niech was to nie interesuje kim jestem - odparł pewny siebie. Pogroziłem mu palcem.
-Nie prosiłem o to, żebyś mi powiedział kim ty jesteś. Twoja jednostka mnie nie interesuje. Interesuje mnie wasze ugrupowanie. Wypadałoby słuchać co się mówi, bossa też w taki sposób traktujesz? - zacząłem bawić się swoim lekkim uzbrojeniem. Yennefer pozwoliła mi go zastraszyć, pobawić się z nim. Przynajmniej przez jakiś czas. Potem ona przejmie pałeczkę i wyciągnie od niego informacje dla siebie.
Nasz uparciuch milczał za co oberwał kopniakiem w twarz z półobrotu. Słychać było charakterystyczny chrupnięcie.

<Yennefer? ulegnie nam czy nie?>

Od Kirana do Hasharian – A więc tak/Poszukując celu

Z samego rana obudziło mnie dziwne uczucie bycia obserwowanym. Wstałem i zacząłem się rozglądać. Początkowo nie widziałem nic niepokojącego, ale kiedy miałem wracać spać, moją uwagę przykuło białe światło. Po dokładniejszym przyjrzeniu się, zauważyłem jak to światło zaczyna przybierać kształt ogromnego jelenia. Poczułem się dosyć dziwnie. Najpierw sytuacja w której się znalazłem była dla mnie niekomfortowa, ale im dłużej patrzyłem na jelenia a on na mnie, miałem wrażenie, że to ktoś kogo powinienem dobrze znać.
Chciałem już coś powiedzieć, kiedy jeleń zaczął iść. Przeszedł przez ścianę do pokoju w którym spały dziewczyny. Nie myśląc za dużo, ruszyłem za nim. Wszedłem do pomieszczenia zajmowanego przez Rinę i Hasharian. Chyba wybrałem zły moment, ale nie patrzyłem na nie tylko na stojące za nimi zwierzę. Przyglądałem mu się z przechyloną głową.
Kiedy zrobiłem krok do przodu, mój obiekt obserwacji znowu przeszedł przez kolejną ścianę. Ja tak jak poprzednio ruszyłem za nim. Musiałem biec, aby go nie zgubić. Nie zwracałem uwagi na drogę, co było moim błędem. Z każdą minutą oddalałem się coraz bardziej od miejsca w którym zatrzymałem się na noc.
Zatrzymałem się dopiero koło południa w miejscu, którego nie znałem. Jeleń, którego goniłem, zniknął. Rozpocząłem się rozglądać, ale nie mogłem znaleźć niczego, co by mogło mi pomóc wrócić. Nagle z oddali usłyszałem strzał. Złapałem się za serce, które zaczęło mnie okropnie boleć. Oparłem się o drzewo, nie mogąc stać o własnych siłach. Co najdziwniejsze, nie byłem ranny, a czułem się tak, jakby pocisk przeszył moje serce. Czując na swoich plecach pień drzewa, osunąłem się na ziemię, nie mogąc już nawet normalnie oddychać.
Nie wiem jak długo ten stan trwał, ale kiedy usłyszałem kroki, zmusiłem się do wstania. Serce nie bolało już aż tak, ale dalej byłem słaby. Zacząłem węszyć w powietrzu i poczułem zapach innego mężczyzny. Nie chcąc ryzykować, ruszyłem w przeciwnym kierunku.

<Hasharian? Dziecko się wam zgubiło XD>

Od Devi do Vinloy’a – Goniąc za marzeniami

Czułam jak moje znamię, które mam od czasu kiedy pierwszy raz pojawił się Hejit, mnie piekło. Mój miecz mnie ostrzegał przed niebezpieczeństwem. Spojrzałam na mężczyznę i jego wilka, ale to nie o nich chodziło. Był tu ktoś jeszcze. Zaczęłam się rozglądać i zauważyłam ją, kobietę w ciemnej zbroi, takiej samej jaką miał mężczyzna sprzed kilku lat. Cofnęłam się do tyłu, jej wzrok przeszywał mnie na wskroś. Nie wiedziałam co robić, z jednej strony Hejit mówił aby zaatakowała, ale z drugiej… Poczułam ten sam strach co w tamten dzień. Pavan trącił mnie łbem, nie rozumiejąc co się dzieje. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech po czym wskoczyłam na swojego wierzchowca.
- Biegnij Pavan! – nie musiałam się powtarzać, koń od razu ruszył galopem i mimo rany, poruszał się coraz szybciej.
Ruszyliśmy przed siebie, całkowicie zapominając o spotkanym wcześniej mężczyźnie. Nie kierowałam ogierem, ufałam jego instynktowi. Często znajdował jakieś bezpieczne miejsce, dlatego mogłam na nim polegać.  Stało się tak i tym razem.
Po godzinie ostrego biegu przez pola i łąki, zobaczyłam znane mi budynki. Zbliżaliśmy się do wioski Prieve, mojego domu. To był jeden z tych nielicznych razy, kiedy tak bardzo się cieszyłam na jej widok. Bez wahania się, wjechałam w jej granice, kiedy tylko odwołałam Hejita i ruszyłam w stronę posiadłości moich rodziców. Zatrzymałam się dopiero przed okazałym, białym budynkiem, ogrodzonym pięknymi krzakami, będącymi częścią ogrodu. Zsiadłam z konia i po schodach weszłam na werandę, po czym zapukałam do dużych, dwuskrzydłowych drzwi. Nie musiałam długo czekać, aby otworzył mi Ednit, nasz najstarszy sługa.
- Panienka Devi – uśmiechnął się na mój widok i lekko się ukłonił.
Nie zważając na zasady dobrego wychowania, rzuciłam się mężczyźnie na szyję, przytulając go. Byłam całkowicie rozstrojona emocjonalnie, chciało mi się płakać, ale się od tego powstrzymałam.
- No już dobrze panienko – siwy mężczyzna pogłaskał mnie po głowie.
- Pavan jest ranny… - powiedziałam, kiedy się od niego odkleiłam.
- Zaraz kogoś zawołam, a ty wchodź do środka. Zajmiemy się tobą – przepuścił mnie w drzwiach.
Nie zastanawiając się nad niczym zrobiłam tak jak mi powiedziano. Weszłam do jasnego holu, naprzeciwko mnie po obu stronach stały schody, prowadzące do góry, gdzie były sypialnie. Na lewo miałam przejście do kuchni i do pokoi służby. Na wprost była ogromna jadalnia a po prawej wejście do pokoju dziennego, w którym przyjmowaliśmy też gości. Pierwsze co zrobiłam, to ruszyłam na górę do mojej sypialni.
- Panienka Devi! – na korytarzu spotkałam zarządcę, który zajmował się pod naszą nieobecnością posiadłością.
- Miło mi pana widzieć, panie Ishat. Zdrowie dopisuje? – spojrzałam na niskiego i krępego mężczyznę.
- Oczywiście panienko, jak zawsze nie mogę narzekać – wziął moją dłoń i pocałował jej wierzch.
Uśmiechnęłam się do niego, mimo, że był strasznym kobieciarzem, nawet go lubiłam, jak wszystkich tutaj. Nasza służba i zarządca zawsze byli traktowani z szacunkiem i dostawali to, czego im było trzeba. Zawsze czułam się przy nich, jakby byli częścią rodziny.
- Pójdę już, muszę się przebrać i odpocząć – powiedziałam z zamiarem odejścia.
- Panienko, chciałem panienkę uprzedzić, że przyjdzie dziś mężczyzna u którego zamówiłem broń, czy mam zgodę aby zaprosić go na posiłek i poprosić aby został na noc?
- Ma pan – po tych słowach, mężczyzna dziękując mi jeszcze raz ucałował moją dłoń i odszedł.
Poszłam w prawą część domu, w której znajdował się mój pokój. Kiedy do niego weszłam, byłam mile zaskoczona. Wszystko było posprzątane i gotowe na przyjęcie mnie, jakby wszyscy się spodziewali, że jeszcze tu wrócę. Wzruszona, wzięłam z szafy białą suknie i poszłam do łazienki. Widziałam, że w wannie jest już ciepła woda, ale sama musiałam dodać jakieś dodatki. Odwróciłam się i z szafki wyciągnęłam odpowiednie płyny do kąpieli. Wybrałam tym razem ten o zapachu róż. Dodałam go do wody i ręką wymieszałam. Nie musiałam za wiele czekać, aby poczuć zapach tych kwiatów w pomieszczeniu. Rozebrałam się i weszłam do wody, rozkoszując się jej ciepłem.
~ Nie zaufałaś mi ~ w mojej głowie rozległ się głos mojego miecza.
- Hejit… to nie tak.
~ Powinnaś mi ufać, przecież cię chronię i pomagam ci. Dlaczego więc uciekłaś? ~
- Ja… bałam się. Ona wyglądała tak jak tamten mężczyzna sprzed 6 lat. Zresztą dobrze wiesz, że nie lubię walczyć i… zabijać.
~ Wiem, ale czasem inaczej się nie da Devi. Nie każdy jest dobry i da się przekonać, że walka nie jest odpowiednim rozwiązaniem. ~
- Ja uważam inaczej, w każdym z nas jest dobro. Nawet w tobie – mówiłam, patrząc w sufit.
~ Jesteś bardzo naiwna ~ już go nie słyszałam.
Posiedziałam jeszcze jakiś czas w łazience, aż woda nie zaczęła się robić zimna. Sięgnęłam po odpowiedni kosmetyk, który zaczęłam wcierać w swoje ciało aby go później zmyć. Wstałam i opuściłam wannę, szybko zakrywając się ręcznikiem. Po skończeniu pozostałych czynności, związanych z odświeżeniem się i relaksem, zawołałam moją ulubioną służącą, Jasmin, która pomogła mi się ubrać i uczesać.
Wychodząc z łazienki, zdążyłam zobaczyć przez niezasłonięte okno, że już jest ciemno. Wyszłam z pokoju i udałam się na dół.
- Dziękuję panu, że jednak zgodził się pan zostać. Musi pan poznać naszą panienkę, naprawdę niesamowita niewiasta. Jeżeli się zgodzi, może nawet pan zabawić kilka dni u nas – schodząc ze schodów, słyszałam jak pan Ishat komuś dziękował.
Domyśliłam się, że chodzi o tego mężczyznę, który miał mu dostarczyć dziś broń. Chciałam do nich dołączyć w pokoju dziennym, ale zauważyłam jak Ednit zaprasza mnie do jadalni na posiłek.
Ruszyłam do jadalni, mając nadzieję na coś ciepłego do zjedzenia. I nie myliłam się, stół był ładnie zastawiony a znajdujące się na nim potrawy, wyglądały przepysznie. Przyglądałam się tak chwilę temu widoczkowi, kiedy usłyszałam za sobą kroki.
- Panie Vinloy, oto nasza panienka – na te słowa odwróciłam się i od razu mnie zamurowało.
Obok zarządcy stał nie kto inny jak ten czarnowłosy mężczyzna, którego wilk zaatakował dziś mojego Pavana.
<Vinloy?>

środa, 6 lutego 2019

Od Ifrite do Alvaro - Zamiana ról

Słońce chyliło się już ku zachodowi, a ja szybkim krokiem szłam w głąb lasu w stronę wioski Prieve. Moim zamiarem było dotarcie do karczmy, do której chodziłam co jakiś czas, aby zebrać nowe informacje. W tym celu najlepszą porą był wieczór, ponieważ wtedy chłopi kończyli swoją pracę i szukali rozrywki w trunku, który rozwiązywał im języki, co mi w łatwy sposób pozwalało dowiedzieć się różnych wiadomości i plotek, które tak kochali w swoim nudnym życiu. Idąc na wydeptanej ścieżce, zastanawiałam się, co teraz będzie ich głównym tematem. Najczęściej mówili o coraz droższych podatkach, narzekali na swojego pana i poruszali inne bzdury. Chociaż czasem natrafiałam na rozmowy o handlu, przy których zawsze można było się czegoś dowiedzieć. Znając politykę różnych królestw, na ogół nie było to  jednak najczęściej nic interesującego. Zbliżałam się do wioski, ponieważ między drzewami zaczął widnieć niski kamienny murek, przypominający bardziej płot niż coś, co miało działać obronnie na wypadek jakichś napastników. Jednak owi nie mieliby z tego większych korzyści, ponieważ wioska nie słynęła z bogactwa, lecz z mieszkanek wioski, które swoją urodą przyciągały pragnących miłości młodzieńców. Przeszłam przez łuk, który pełnił rolę bramy i skierowałam się od razu w prawo, gdzie na samym początku budynków jeden charakteryzował się swoim większym rozmiarem. Z okien wychodziło światło i z daleka można było usłyszeć głosy, które wydobywały się z wewnątrz. Z pewnym niesmakiem otworzyłam drzwi i natychmiastowo uderzył mnie smród niemytych ciał oraz niezbyt porządnej jakości alkoholu. Długie ławy w większości zostały zajęte przez krzepkich mężczyzn, a rzadziej między nimi widziałam kobiety. Mimo, że w wiosce więcej jest przedstawicielek płci pięknej, rzadko zapuszczają się do tego miejsca, ze względów, które zresztą mnie również w pewnym stopniu odtrącają.  Usiadłam na jednej ławie z najmniejszą ilością osób oraz ustawiłam się tak, aby widzieć drzwi, a tym samym ludzi wchodzących i wychodzących z karczmy. Krzątająca się dziewczyna, młodsza z dwóch córek karczmarza, przyjmowała zamówienia od klientów, zręcznie unikając „niechcących” prób dotknięcia jej intymnej części ciała.  Poprosiłam ją o pieczeń cielęcą, jeden ze specjałów tego lokalu przygotowywany przez żonę właściciela. Po wysłuchaniu szybko się oddaliła. W oczekiwaniu na posiłek rozglądałam się po pomieszczeniu. Budynek nie charakteryzował się niczym szczególnym od innych karczm. Można było nawet powiedzieć, że prezentował się lepiej niż niektóre przeze mnie odwiedzone. Na drewnianych ścianach i podłodze w niektórych miejscach widniały zaschnięte ślady krwi, najpewniej ludzi zbyt upitych oraz zbyt chętnych szukania problemów, które musiał potem rozwiązywać karczmarz wywalając osiłków z tawerny. Oprócz tego budynek został porządnie zbudowany, zmniejszając prawdopodobieństwo zawalenia. Jednak nie przyszłam tu po to, aby podziwiać widoki. Od razu skierowałam swój wzrok na ludzi. Większość z nich poznawałam mieszkańców wioski, reszta to pewnie podróżni zmierzający do Królestwa Risea. Nie zapowiadało się dzisiaj, na coś ciekawszego od zwyczajowych pogadanek. Obserwując, zauważyłam drugą z córek, która przykuwała więcej sprośnych spojrzeń od swojej młodszej siostry przez jej bardziej rozwinięte kształty. Ostrożnie, lecz zwinnie szła w moją stronę z moim zamówieniem, w drugiej ręce trzymając tacę, na której stały kufle zapełnione piwem. Położyła przede mną strawę i szybko przeszła dalej, aby rozdać innym trzymany alkohol. Powolnie jedząc i udając, że jestem skupiona na swoim talerzu, uważnie słuchałam innych. Żadna z rozmów nie przykuła mojej uwagi, a coraz późniejsza godzina skłaniała mnie do wyjścia i wrócenia do swojej kryjówki. Gdy nadszedł punkt kulminacyjny, kiedy było najgłośniej do środka weszła zakapturzona postać, która od razu przykuła moją uwagę. Sądząc po sylwetce, był to średniego wzrostu mężczyzna. Niektórzy zaszczycili go ulotnymi spojrzeniami, natychmiast  wracając do rozmowy, co wskazywało na to, że nikt stąd go nie znał. Usiadł kilka miejsc dalej i wyglądał, jakby na kogoś czekał. Krótko po jego przybyciu przez drzwi przeszła kolejna osoba. Miała płaszcz, jednak nie zakryła twarzy kapturem, ukazując pospolitą, zmęczoną podróżą twarz mężczyzny w wieku 30 może trochę więcej lat. Przez chwilę zapatrzył się na tłum. Kiedy już napotkał wzrokiem tego, kogo chciał ruszył w jego stronę. Poruszał się miękkim krokiem charakterystycznym dla osób, które zajmują się brudną robotą, co jeszcze bardziej mnie zainteresowało. Usiadł obok tajemniczej postaci i zamówił kufel piwa dla siebie oraz znajomego. Mężczyzna, który przyszedł drugi, zaczął mówić, a ja nastawiłam uszu. Mimo gwaru byłam w stanie ich zrozumieć, dzięki temu, że byli niedaleko.
-Więc? Czemu kazałeś mi przyjść taki kawał drogi do tej wioski? Musiałem iść pieszo!- Powiedział z pewnym wyrzutem, rozglądając się po miejscu. Pierwszy wydawał się zirytowany obecnością kolegi. Najwidoczniej nie dogadywali lepiej niż to konieczne do interesów.
-Wrócenie tylko po to, aby powiedzieć czego się dowiedziałem byłoby…- Umilkł, gdyż zauważył jedną z córek karczmarza. Poczekał, aż dziewczyna się oddaliła, a tymczasem zmęczony znajomy z ulgą spojrzał na dostarczony kufel pełen piwa i wziął duży łyk.
-... ryzykowne. Mogłaby zmienić położenie.- Dokończył wcześniej przerwane zdanie. Miałam już wcześniej te wrażenie, lecz czy ja go skądś nie znam?
-Wiesz, gdzie jest? Ona jednak żyje?- Towarzysz znacznie się ożywił na tę wiadomość. 
-Tak, podobno jest w stolicy Królestwa Risea. Przekaż to szefowi. Mam zamiar tam pójść i w razie jakichś problemów zostawię wiadomość w umówionym miejscu.- Odpowiedział oschle, choć drugi niezbyt się tym przejął, najwidoczniej nadal przetrawiając informację. 
-Wszyscy myśleli, że umarła… ale czemu szef dał na nią zlecenie?- Spytał z zamyślonym wyrazem twarzy, próbując odpowiedzieć sobie na zadane pytanie.
-Po to, aby nie puściła pary z ust. Założę, że niejeden informator dałby niezłą sumkę za lokalizację gildii.- Jego irytacja opadła, zastępując ją obojętnością. Coś zaczyna mi śmierdzieć. Należą do jakiejś gildii, a ich szef dał zlecenie na dziewczynę. Ważniejsze jest, jaka to jest gildia. Łowców? A co jeśli gorzej...Zabójców? Jeśli tak, to wszystko się układa w jedną całość. Ten drugi zapytał czy ta dziewczyna żyje, jakby o tym nie wiedzieli. Również tłumaczyłoby to, że gdzieś słyszałam jednego z nich. Nagle poczułam ciarki na myśl, co to może znaczyć.
-Nie, nie uważasz tego za dziwne? Gdyby się o to martwił, to kazałby ją zabić, a tymczasem powiedział, aby ją schwytać i zaprowadzić do gildii.- Nadal dopytywał. 
-Słuchaj, nie przyszedłem tutaj, aby prowadzić z tobą rozmowę o zleceniu, lecz jego wykonaniu. Interesują mnie tylko pieniądze i moje życie. Czy to Wiedźma, czy ktoś inny, jeśli dostanę wynagrodzenie,  podejmę się tego.- Tymi słowami uciął wywód drugiego i wstał, kierując się do drzwi. 
-Miło było, Shalot.- W końcu zirytowany postawą  zakapturzonego, mruknął sarkastycznie pod nosem. Za okna dało się usłyszeć odgłos kopyt. Po czym sam wstał i zaczął iść. W tym czasie znając już sytuację opanował mnie spokój i zaczęłam myśleć co zrobić. Aby gildia nie dowiedziała się więcej niż już wie, muszę zabić niosącego wiadomość. Następnie skieruję się do Risea w celu uciszenia drugiego. Kiedy wyszedł, również zaczęłam się powoli zbierać. Kierując się w stronę wyjścia, ukradkiem spojrzałam czy ktoś się przygląda. Usatysfakcjonowa, że nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Otworzyłam drzwi i ostrożnie, lecz szybko wyszłam z budynku. Najpewniej szedł na wschód, więc zaczęłam za nim podążać. Po chwili z daleka widziałam jego sylwetkę. Idąc za nim, uważałam, aby nie wydać głośnych hałasów, unikając co większych gałązek. Stwierdziwszy, że oddaliliśmy się dostatecznie daleko, zbliżyłam się bardziej do swojego celu.  Następnie sięgnęłam do pasa, do którego przyczepione były ostrza bez głowni, niektóre z nich zostały własnoręcznie zrobione z miedzi, oprócz nich były jeszcze inne wykonane z różnych metali. Wzięłam trzy, po czym dokładnie wycelowałam, aby trafiły w punkty witalne. Pchnięte trzy naraz poleciały z ogromną prędkością w nieszczęśnika. Ten musiał coś usłyszeć i odwrócił się. Jednak przez to, jeden z ostrzy idealnie przebił jego krtań na wylot. Mężczyzna rozszerzył oczy w nagłym zaskoczeniu i wydał z siebie skrzek, nie mogąc nawet krzyknąć. Nie trzeba było długo czekać na jego koniec. Szarpnął się i upadł na ziemie z martwym już wzrokiem. Podeszłam do niego, upewniając się czy faktycznie już nie żyje.  Wyjęłam swoje ostrze i dwa inne, które wbiły się w ziemię obok nieboszczyka. Również wyrwałam jego włos, który wsadziłam do jednej ze swoich sakw. Jego pechem było, że urodził się człowiekiem. Co za ironia losu, że osoba, którą szukał, znajdowała się kilka miejsc od niego. Wstałam, ale nie postąpiłam kroku, ponieważ usłyszałam nagły trzask gałęzi.
-Kimkolwiek jesteś lepiej, abyś się pokazał- Powiedziałam i przyjęłam swobodną postawę, lecz nie opuściłam gardy.

<Alvaro?>

Od Lucy do Zorka - Ognisty taniec/Porażka dołuje, doświadczenie wzmacnia

Z przerażeniem patrzyłam na nieznajomego mężczyznę zadającego coraz to mocniejsze ciosy mojej towarzyszce. Ignis jednak nie pozostawała mu dłużna i walczyła z nim z równą zaciętością i siłą. Próbowałam ich jakoś rozdzielić, lecz zostałam jedynie brutalnie odepchnięta przez mężczyznę mocnym ciosem w brzuch, po którym zatoczyłam się i upadłam, uderzając się jednocześnie w głowę. Po chwili, kiedy silny ból zaczął ustępować oraz mroczki przed oczami powoli zniknęły, wstałam z ziemi i spojrzałam na ciągle walczącą ze sobą dwójkę. Wydawało się, że to smok jest teraz górą, gdyż przyciśnięta do drzewa Ignis nie mogła zrobić żadnego ruchu. W tym momencie jednak kopnęła go w krocze, czym zyskała sobie przewagę. Od razu wykorzystała sytuację i przyłożyła mu nóż do gardła.
- Kim ty kurwa jesteś? – zadała mu pytanie, które oczywiście nie mogło się obyć bez przekleństwa.
Chłopak jednak nie zdążył odpowiedzieć, gdyż w tej właśnie chwili krzaki, z których niedawno się wyłonił, znów się poruszyły. Spojrzałam z niepokojem na Ignis, ona również to zauważyła.
Wzięłam do ręki swój nóż, który nadal był cały czerwony od krwi mojej towarzyszki i patrzyłam z obawą w tamtą stronę. Sekundy oczekiwania ciągnęły się w nieskończoność. Po chwili jednak zza krzaków zaczął się wyłaniać stopniowo ogromny jaszczur. Cały czas rosną, aż osiągnął wielkość potężnego, bardzo wysokiego drzewa. Krzaczek, za którym się chował w swojej człowieczej postaci, był teraz przy nim jak mały okruszek, którego mógł zdeptać jednym krokiem.
„No kurwa, zajebiście – kolejny smok, to to, czego było nam właśnie potrzeba...” – przeklęłam w myślach. Najgorsze jednak było to, że wydawał mi się on jakoś dziwnie znajomy. Zarówno jego kolor, wielkość, jak i kształt.
- Kurwa, pieprzona lodówka – usłyszałam głos Ignis.
No tak, to ten sam smok… w takim razie byłyśmy w czarnej dupie.
Jaszczur opuścił swój ogromny łeb na dół i wbił swój przeszywający wzrok w Ignis – swoją niedoszłą ofiarę. Jednak, kiedy dostrzegł, że obok niej znajduje się smok, całą swoją uwagę zwrócił na przedstawicielu swojego gatunku. Miałyśmy teraz szansę na ucieczkę. Ignis z całej siły odepchnęła mężczyznę. Zrobiła to tak mocno i niespodziewanie, że niczego niespodziewający się nieznajomy nawet nie zdążył obronić się przed ciosem i upadł na ziemię. Rudowłosa pociągnęła mnie za rękę i zaczęłyśmy uciekać. Kiedy smok zauważył, że znów mu się wymknęłyśmy, wydał z siebie przeraźliwy ryk grozy i natychmiast uniósł się w powietrze. Próbowałyśmy zaleźć jakąś kryjówkę, lecz tym razem szczęście nam nie dopisało. Po paru chwilach smok wylądował przed nami, zagradzając nam drogę swoim ogromnym cielskiem.

<Zork?>

Od Riny do Kirana - A więc tak/Poszukując celu

Tym razem to ja poczułam tą całą rozkosz, którą "zaproponowała" mi Hash. Czułam się o wiele lepiej kiedy tym razem Słowik nade mną dominował, od tej sytuacji z Kiranem nieco się uspokoiłam. Przez całą noc zabawa była przednia, ale już nad samym ranem moja partnerka spała jak zabita, jednak w moim przypadku było inaczej. Nie spałam od dłuższego czasu gdyż w głowie krążyła mi jakaś dziwna myśl, której nie mogłam zrozumieć. Nawet szczerze nie wiedziałam o czym myślę, miałam tylko jakiś kształt wysokiej kobiety. Kobieta była wysoka i posiadała prawie identyczny kolor włosów co ja, jednak były nieco jaśniejsze, oczy były natomiast złote a ubrana była w całkiem eleganckie i bogate ciuchy. Po dłuższym czasie tylko zastanawiało mnie to, kim jest ta kobieta i czemu tak o niej myślę? Głowę miałam w chmurach i za bardzo nie przykładałam się do tego co się właściwie teraz dzieje i co mnie otacza. Z moich myśli wyrwał mnie czyjś dotyk, który głaskał moje włosy, z wielkim uśmiechem przymknęłam oczy i tylko czułam jak Hash gładzi moją głowę. Dziewczyna uśmiechając się, wtuliła się we mnie i sama przymknęła oczy. Już chyba dawno tak bardzo nie czułam się dobrze jak w jej towarzystwie, od dłuższego czasu nie miałam uśmiechu na twarzy a teraz to wszystko się zmienia. Delikatnie się o nią oparłam i liznęłam ją w ucho, Słowika zaś przeszły przyjemne dreszcze kiedy to zrobiłam. Ogarnęłam jak mogę się odegrać
na tej niewinnej dziewczynce, wsadziłam jej język do ucha a ta od razu mnie delikatnie odepchnęła.
-Przestań Rina!- odpowiedziała łapiąc się za ucho. Słyszałam w jej głosie nieco śmiechu, widocznie taka zabawa jej się nawet podobała a ja tylko poczułam satysfakcje z własnej wredoty. Przewróciłam ją delikatnie na materac, dziewczyna się zarumieniła i sądziła, że chce na niej odwetu... Jednak prawda była nieco inna, zaczęło i się od niewinnych i delikatnych pocałunków a potem przeszłam do lizania jej po twarzy jak jakiś pies, dziewczyna nie miała szans by mnie odtrącić czy chociaż pokonać. W ciekawy sposób zaczęłam ją głaskać po brzuchu oraz ocierać się o nią własnym ciałem, dziewczynie nad wyraz się to znowu spodobało. Kontynuowałam lizanie jej po twarzy, szczerze to bawiło mnie to, że mogę się z nią trochę powredzić. Dopiero po chwili poczułam jak Hasharian odepchnęła mnie od wykonywania mojej czynności. Otrząsnęłam się i zdziwiłam dlaczego to zrobiła, dopiero po chwili dziewczyna złapała się za głowę patrząc w stronę drzwi. Moim oczom ukazał się Kiran, który patrzył na nas zdziwiony z przekrzywioną miną, myślałam że wybuchnę ze wstydu jak i gniewu... Myślałam, że rozszarpię tego gnoja i jego łeb wrzucę do rzeki, z wielkim burakiem na twarzy szybko się odwróciłam do nich plecami, myślałam że zaleje mnie jakiś sztorm. Chłopak jednak wyglądał na bardziej zdziwionego niż obrzydzonego, jednak nadal to sprawiało że mam ochotę mu wpierdolić... Hasharian też była czerwona ze wstydu... W końcu Kiran podszedł bliżej.

<Kiran?>

wtorek, 5 lutego 2019

Od Isariona do Miry - Piękne zachody słońca/Całkiem inny dzień

Skrzydło krwawiło coraz bardziej, z bólem było podobnie. Po tej całej akcji próbowałem wyrwać strzałę, ale szczerze to miałem lekkiego pietra... Nigdy nie było sytuacji bym był ranny i nie potrafił sobie sam pomóc, niższa dziewczyna spojrzała na mnie i od razu ściągnęła ze swoich pleców nie całkiem duży plecak. Wyciągnęła z niego kawałek materiału i bandaż, podeszła do mnie i kazała rozprostować skrzydło, z dużym bólem wykonałem jej polecenie a dziewczyna powolnym krokiem podeszła do strzały, która była wbita dość głęboko. -To zaboli...- powiedziała ostrzegająco, na chwilę przymknąłem oczy i zacisnąłem zęby. Dziewczyna prawdopodobnie powtórzyła czynność po mnie, widocznie obrzydzał ją widok krwi. Po chwili wahania, pociągnęła za strzałę a ja z wielkim wrzaskiem ugryzłem się w rękę, druga dziewczyna zaś przytkała moją ranę bandażami i opatrunkami. Po czystych opatrunkach już nie czułem tak bólu jak wcześniej. Schowałem delikatnie skrzydło i sprawdziłem czy wszystko się trzyma. Byłem lekko zdziwiony zachowaniem tych osób, co one tu robiły?
-Jestem Tenge, a to Mira- odpowiedziała ta pewniejsza a druga tylko pomachała w moją stronę.
Nic nie odpowiedziałem, ale przytaknąłem głową, że zrozumiałem wszystko. Dziewczyny były dość niespokojne i zastanawiały się co dalej robić, ja sam nie wiedziałem i po prostu spojrzałem w niebo, i zacząłem nasłuchiwać ptaki oraz wyczuwać ciepłe powietrze. Zauważyłem, że nowe poznane osóbki zaczęły głębszą rozmowę, nie chcąc im przeszkadzać po prostu oddaliłem się parę kroków i usiadłem na pieńku. Obok mnie leżała ta sama strzała, którą mnie postrzelono, widocznie Mira (czyli tak która mu wyciągała tą strzałę), ją tutaj porzuciła. Podniosłem ją i zacząłem się przypatrywać, całkiem zaciekawił mnie kolor mojej krwi, była bardziej fioletowa niż czerwona a w posmaku była słodka. Westchnąłem i zacząłem się bawić tą strzałą jak jakieś małe dziecko, dopiero po przypadkowym obróceniu strzały zauważyłem dziwny symbol wyryty jej końcówce... Przypominało to dziwny krąg. Zainteresowałem się tym aż do momentu kiedy ogarnął mnie dziwny strach, tak jakbym już ten symbol gdzieś widział. Szybkim ruchem wyrzuciłem daleko tę strzałę a mój oddech nie potrafił się uspokoić, poczułem nieprzyjemne pieczenie w sercu. Nie wiedziałem co do końca się dzieje, bo nigdy takiego czegoś nie miałem i z tego powodu zacząłem się coraz bardziej stresować. Poznałem świat nie taki jaki trzeba...
Lekko się zgiąłem z bólu by próbować się choć trochę uspokoić, do czasu aż usłyszałem głos miry.

<Mira?>

Od Aesandi do Mirona - Nostalgiczny spokój

- Cóż, zdecydowanie by się ono przydało, ponieważ nie zamierzałam w najbliższym czasie zostać ofiarą morderstwa. Wiem jak co poniektórzy podchodzą do mojej rasy. Cudowne białe futro i przepiękne uszy. - zaśmiałam się - To tylko kilka rzeczy, których od nas chcą. Gdybyś miał taką możliwość to załatw mi coś co zakryje zarówno ogon jak i te cholerne uszy. - pokazałam palcem na białe, z pozoru śmieszne uszka. - Oh, przy okazji może to być coś cieplejszego. Jest tu dużo zimniej niż w Głuszy. - wskazałam na swoje dość skąpe ubranie. Ułatwiało ono jednak znacznie polowanie.
- Nie ma sprawy, ale nie udzieliłaś mi odpowiedzi na najważniejsze pytanie, które zadałem. - skrzyżował ręce.
- Ah no tak...raczej pójdę za tobą, w końcu jakby nie patrzeć nie znam zupełnie tych terenów, a sama zapewne skazałabym się na szybką śmierć, jeśli bardzo będzie Ci przeszkadzała moja obecność to w końcu sobie pójdę, spokojnie.
Resztę drogi przebyliśmy w milczeniu. Nie chciałam zadawać zbędnych pytań więc tylko przyglądałam się od czasu do czasu nieznajomemu. Jakby tak pomyśleć to nawet nie znam jego imienia. Kiedy doszliśmy do granicy miasta, ja zatrzymałam się siadając pod drzewem nieco dalej w gęstych, wysokich trawach. Tutaj nikt mnie nie zauważy a ja będę mogła spokojnie na niego poczekać. Uśmiechnęłam się na myśl, że teraz nie ograniczają mnie już żadne zasady, a ja mogę robić co tylko mi się żywnie podoba. Nie muszę już być z kimś kogo nawet nie kocham. W końcu ułożę sobie życie tak jak tylko tego chcę. Zdawałam sobie sprawę, że od dłuższego czasu byłam tylko więźniem. Westchnęłam ciężko. Oglądałam te wszystkie tatuaże na moim ciele, zastanawiając się, kiedy który właściwie powstał. Znudziło mi się trochę siedzenie już tutaj samej. Na szczęście mężczyzna szybko wrócił. Przyniósł mi zastępcze ubrania, a ja bez skrępowania zdjęłam swoje obecne by założyć nowe. Cóż, widocznie poza Głuszą mają zupełnie inne przyzwyczajenia bo twarz mojego towarzysza oblała się rumieńcem. Widziałam, że walczył ze sobą aby na mnie nie spojrzeć.
- Tak apropo, nazywam się Aesandi, możesz mi mówić po imieniu, lub w skrócie, Di. - uśmiechnęłam się, zakładając dół stroju.

<Miron?>

+18 Od Hasharian do Riny - A więc tak/Poszukując celu

Odciągnęłam chłopaka na bok. Nie miało to jednak większego znaczenia, bo Rina i tak jakby chciała, to wszystko usłyszy. Zaproponowałam mu krótko - pomoc w dostaniu się do ruin, które nie akceptowały każdego i nie było nawet mowy, aby wejść tam od tak. Uprzedziłam też go o plemionach, które niestety zamieszkują lasy, które otaczają stertę już prawie zgruzowanego królestwa.
- Słuchaj, nie chcę być niegrzeczna, ale dobre by było, gdybyś nie milczał dwadzieścia cztery godziny na dobę. - westchnęłam zrezygnowana.
Wróciliśmy do Riny a ja wyjaśniłam jej całą sytuację. Udaliśmy się w stronę ruin, jednak w mojej głowie krążyły ogromne obawy co do tego miejsca. Nigdy nie czułam się tam zbyt dobrze.
~*~
Zagłębiliśmy się w zniszczone struktury jednego z wielu tutejszych budynków, nie ważne obok którego przechodziłam, czułam się obserwowana. Być może była to kwestia przywidzenia, ale nie byłam się w stanie pozbyć tego wrażenia. Pałacyk - bo tak wnioskuję po resztkach konstrukcji miał całkiem dobrze ostałe piwnice, wydaje mi się, jakby zatrzymał się tutaj czas. Gdybym nie znała świata na zewnątrz pomyślałabym nawet, że wszystko jest jak najbardziej w porządku. Cóż...nikt nigdy nie przypuszczał, że kiedyś to królestwo zamieni się w kupę gruzu. Mimo tego niektóre budynki dalej stoją, a przyroda coraz bardziej je pochłania. Jakby chciała odzyskać to, co ktoś kiedyś jej odebrał. Nie ukrywam, że wydawało się to odrobinę straszne. Schodząc po schodach prawie z nich spadłam, a to wszystko przez leżący na nich szkielet. Mruknęłam tylko coś pod nosem i schodziłam dalej. Kiedy dotarliśmy na sam dół, stwierdziliśmy...ja z Riną stwierdziłam, Kiran tylko kiwnął głową - czas na odpoczynek. Weszłyśmy z dziewczyną do pierwszego lepszego pomieszczenia, a mężczyzna wybrał te obok nas. Na środku zakurzonego pokoju stał pokaźnych rozmiarów materac. W mojej głowie zrodziły się sprośne myśli. Pociągnęłam Rinę za sobą po czym pchnęłam ją na posłanie, nie minęło dużo czasu a znalazłam się nad nią. Oblizałam lubieżnie wargi po czym wpiłam się w jej słodkie, malinowe usta. Całowałam ją zachłannie, chcąc coraz więcej i więcej. Nie wystarczyła mi już tylko jej obecność. Wsunęłam dłoń pod jej bluzkę, delikatnie złapałam jedną z piersi, idealnie mieściła się w mojej dłoni. Dziewczyna pisnęła, wybacz kochanie, nie zamierzam teraz odpuścić. Kącik moich warg mimowolnie uniósł się do góry, kiedy dziewczyna wydała z siebie cichutki jęk. Czerpałam z tego ogromną przyjemność. Drugą ręką sprawnie rozpięłam jej górną część garderoby i rzuciłam ją gdzieś w kąt. Nie była w końcu do niczego potrzebna. Nachyliłam się nad jej uchem cicho szeptając kilka sprośnych słów. Zjechałam nieco niżej, składałam na jej szyi delikatne pocałunki na przemian z ślicznymi różowymi malinkami.

<Rinka, kochanie? ( ͡° ͜ʖ ͡°)>

poniedziałek, 4 lutego 2019

Nowa Postać - Ifrite „Winz” Valpurg

Ifrite "Winz" || 76 lat || Pół Drow/Pół Demon
"Pierwsze wspomnienia Ifrite, to mała chatka w środku lasu. Mieszkała tam ze swoją matką i prowadziły pustelnicze, lecz bezproblemowe oraz samowystarczalne życie. Od małego wychowywała się w niewiedzy o zewnętrznym świecie, lecz przez posłuszeństwo jedynej osobie, którą znała, nie zapuszczała się dalej niż jej kazano. Dni mijały monotonnie, a w międzyczasie wykonywała swoje obowiązki. Surowe nauczanie Rianny było męczące, lecz Ifrite uczyła się szybko i lubiła przyswajać nową wiedzę, a także doświadczenia. Nie przeszkadzało jej, że ćwiczyła samoobronę i podstawowe ataki lub przyrządzała mikstury zdolne zabić większość stworzeń. Mimo  ciekawości nie pytała o powód, dlaczego to robi, wiedząc, że nie dostanie satysfakcjonującej odpowiedzi.  Wszystko się zmieniło, gdy skończyła 12 lat. [...]"

niedziela, 3 lutego 2019

Podsumowanie tygodnia - 28.01.2019 - 03.02.2019

Witam was - blogowiczów bardzo serdecznie na trzecim już podsumowaniu tygodnia. Standardowo zaczniemy od osób które wysłały coś dodatkowego na bloga lub event. Te osoby to:
Elise/Elize: rasa - 200 pkt
Rina: rasa - 200 pkt
Miron: cała zakładka z florą - 500 pkt
Najwięcej punktów w tym tygodniu zyskał/a: Miron bo aż 555.
Ranking pozostałych: 
Dagan - 10 pkt
Delaila - 5 pkt
Rina - 215 pkt
Insani - 15 pkt
Hasharian - 10 pkt
Nessa - 0 pkt
Tenge - 0 pkt
Mira - 45 pkt
Lucy - 10 pkt
Ignis - 20 pkt
Yennefer - 30 pkt
Alvaro - 0 pkt
Searil - 0 pkt
Reece - 25 pkt
Blacil - 0 pkt
Saber - 0 pkt
Elise/Elize - 215 pkt
Kiran - 5 pkt
Isarion - 10 pkt
Miron - 555 pkt
Aerandir - 20 pkt
Aesandi - 40 pkt
Vinloy - 50 pkt
Devi - 15 pkt
Zork - 15 pkt
Ten tydzień był nieco słabszy od poprzednich, ale wynika to zapewne jak mniemam z kwestii szkolnych/studenckich. W przyszłym tygodniu do napisania będzie wątek fabularny dla każdej postaci, nie będzie on zależny od obecnych pisanych przez was wątków. Na bloga trafiły rośliny, które sama w pełni napisała Gepardzia, dziękuje Ci za to <3  Mam nadzieję, że i w tym tygodniu świetnie się bawiliście. Do zobaczenia w następnym podsumowaniu~
Miłego dnia życzy,
Administratorka Pszemuś

Od Mirona do Aesandi - Nostalgiczny spokój


Podnosząc jedno z ciał martwych żołnierzy, aby znieść je do przed chwilą wykopanego dołku, do nozdrzy napłynęła mi znajoma woń. Odwróciłem się więc już z nieżyjącym ciałem na rękach, aby przywitać się po raz kolejny z wcześniej poznaną nieznajomą.
- Dzień dobry. Przyszłaś pomŁOAP! -zrobiłem ledwie parę kroków i wpadłem do wykopanej przez samego siebie dziury, a jako, że martwego ciała nie chciałem już bardziej połamać, to wyrzuciłem je w powietrze. Wpadając na dno tak sobie obiłem policzek, że go nie czułem, natomiast lecące majestatycznie ciało wylądowało mi twardymi kolanami na tyłku. Czułem, jakby mi ktoś zasadził takiego kopa w dupe, że mógłbym dolecieć na inną planetę. W tym momencie dziękowałem swojej głupocie, że nie odwróciła mnie jeszcze plecami do ziemi... Usłyszałem tylko parsknięcie znad ziemi.
Natychmiast się podniosłem i ze stęknięciem podparłem się krawędzi grobu, masując skroń, do krórej momentalnie uderzył ból. Wciągnąłem powietrze przez zęby, po czym powoli wypuszczając je ustami spojrzałem przed siebie, gdzie stała nieznajoma dziewczyna, która powstrzymywała się od dalszych wybuchów śmiechu. Westchnąłem i poprawiłem ciało, by leżało w linii prostej na dnie wykopu.
- Więc... - zacząłem kolejny raz sięgając po kolejnego umarlaka - ...zdecydowałaś się jednak pomóc, czy po raz kolejny cię tu wysłali na patrol?
W końcu mówiła, że z nikim nie chce być zobaczona przez swoich ziomków, dlatego byłem trochę zdziwiony, że tutaj teraz jest. Dziewczyna skrzyżowała ręce bacznie przyglądając się moim poczynaniom.
- Nie i - nie. Nigdzie mnie już nie wyślą. Od dzisiaj sama będę siebie wysyłać tam gdzie zechcę. - po czym uniosła nieco wierzchołek nosa.
- Czyżbym był świadkiem domowej ucieczki? - teraz to już lekko zbaraniałem szczerze mówiąc. - Ucieczka to słaby pomysł, jak już coś chcesz zdziałać, to polecam przeprowadzkę. Chociaż... ech, nie wiem. - dodałem oddając ostatnie już ciało w objęcia kruchej ziemi. - To nie można tak po prostu kurde se uciec... A rodzina twoj.. - nie zdążyłem nawet dokończyć, a dziewczyna skutecznie przerwała moją wypowiedź.
- Ty mi nie musisz dawać lekcji co do mojej rodziny koleś, nie znasz ich to się nie wypowiadaj. - pokiwała palcem.
Stałem tak chwilkę z uniesioną brwią. No cóż, mimo, że to rodzice, to nierzadko zdarzały się sytuacje, gdzie niektórzy uciekali z domu. Nie byłem na jej miejscu, to do końca tego nie zrozumiem. Po zakopaniu dziury wróciłem spowrotem do formy człowieka i założyłem torbę na plecy.
- Ja wracam, muszę przekazać towar. Jak chcesz, to też możesz się przejść, a jak nie, to trzymaj się.
Ruszyłem więc w stronę wioski Analyos. Już po chwili nieznajoma dotrzymywała mi kroku. Cholera, jeśli ze mną idzie, to trochę się martwię, że po drodze będą mogli wziąć ją na celownik, a wtedy możemy mieć przegwizdane. Znam osoby, którym jak najbardziej można zaufać, jednak nie wszyscy do takich należą.
- To co, gdzie zamierzasz później wyruszyć? Jak chcesz, to ci podrzucę jakieś przebranie.


<Aesandi?>

sobota, 2 lutego 2019

Od Reece do Aerandira - W poszukiwaniu szczęścia

Góry od zawsze pasjonowały podróżnych, którzy chcieli zagłębić się w ich tajemnice. Na pierwszy rzut oka piękne, otulone białym puchem szczyty, zapraszały na długie wędrówki. Zwiedzenie nienaruszonych przez człowieka jaskiń i naturalnych formacji, przez bogatą florę i faunę do zdobywania wierzchołków świata. Były też przykładem swoistego sprawdzianu wytrzymałości ludzkiego organizmu i psychiki. Pomagały też w budowaniu swojego “ja’’. Jednak pod maską piękna, zawsze kryły swoją agresję i niebezpieczeństwo na każdym kroku. Zabójcze nie tylko dla ludzi czy zwierząt, ale też dla niektórych ras.
Wiatr łomotał na otwartej przestrzeni, znajdując przeszkodę w postaci skał i potężnych głazów. Stopień zagrożenia osunięciem lawiny, już wiele dni temu przekroczył stany ostrzegawcze. Szanse na przeżycie w obecnych warunkach malały. Nasuwa się pytanie: jaki śmiałek wszedł na zakazany szlak? Widząc idącego mężczyznę, brodzącego w zaspach, ludzie kiwali głowami, nie dowierzając. Słyszał za plecami: “Góry staną się Twoim grobem” czy “Biedny, młody człowiek”. W odpowiedzi uzyskiwali tylko lekki uśmiech, który znikał jak płomień zgaszonej świecy.
W głebi jeden z jaskiń, której wejście znajdowało się za zamarzniętym wodospadem, mrożący wiatr nie miał prawa się przedrzeć. Ogień płonący pod jedną ze ścian, wesoło trzaskał, pochłaniając kolejne kawałki przetransportowanego drewna. Na oko młody mężczyzna, siedział przy ognisku, beznamiętnie spoglądając przed siebie. Co jakiś czas poprawiał kawałek materiału, naciągając go z powrotem na twarz. Odór palonego ciała, powoli zdawał się nie przeszkadzać nadnaturalnemu. A widok sam w sobie, nie zachęcał do popatrzenia.
- Jeszcze nie widziałem tak idealnie napisanego życiorysu… - mruknął w stronę zamordowanego łowcy. Raz po raz przekładał strony grubego notatnika, oprawionego w skórę. Jego poprzednicy musieli się naprawdę napracować, aby tak na przestrzeni lat skrzętnie zapisywać sugestie i zaistniałe sytuacje. Zdobyte rzeczy spakował do plecaka, zaś resztę doszczętnie spalił. Przygotowując się do opuszczenia łańcucha górskiego, ostatni raz omiótł wzrokiem denata. - Miło było poznać, chociaż nasza znajomość była bardzo krótka. Znajdź spokój dla twojej duszy, w królestwie piekieł.
~ * ~
Od powrotu do tymczasowego miejsca noclegu z wycieczki górskiej, Reece nadal odczuwał skutki panującego tam zimna. Feniksy Ognia nie są zdolne do przeżycia w minusowych temperaturach, często też zwykła zima powoduje, że ich siły życiowe spadają w zastraszającym tempie. Mężczyzna już nie liczył, ile przeżył zasadzek na jego osobę, właśnie o tej porze roku.
Kolejna noc w jego długim życiu, jak większość pozostała nieprzespana. Ten sam koszmar nawiedzał go każdej nocy, wywołując bolesne wspomnienia. Matka zawsze go przestrzegała, że nigdy nie powinien oddać serce śmiertelnikowi. Tym samym nigdy nie powinien się zakochać, przez co przeklinał sam siebie. Mógł posłuchać matki, a nikt by nie ucierpiał.
- Jestem debilem… - mruknął, zaciskając mocniej dłoń na ostrzu ulubionego noża. Uniósł poranioną dłoń, beznamiętnie przyglądając się szkarłatnej posoce wypływającej z rany. Nadal odczuwam promieniujący ból w żebrach, po ostatniej potyczce z przeciwnikiem. Wcześniej wspomniany był doskonale wyszkolony, do wykonywania zleceń morderstwa. Z obecnego stanu wyrwał go szelest. Szybko usiół wzrok w tamtą stronę, bacznie przyglądając się domniemanemu napastnikowi. Uniósł brew, widząc młodego, niepozornego chłopaka. Jeszcze bardziej wybiła go z rytmu prośba, jaką usłyszał.
- Królestwa Du'Courteu powiadasz… - mruknął zamyślony, podrzucając nóż w powietrzu. Wstał z miejsca, otrzepując spodnie z nadmiaru ziemi i trawy. - Los Ci sprzyja, iż właśnie podróżuję w tamtym kierunku.
Wylał z bukłaka wodę, aby dla bezpieczeństwa ugasić ognisko, przy którym spędził ostatnie godziny. Chowając do plecaka ostatnie rzeczy, co jakiś czas spoglądał na nieznajomego. Wyszukiwał najmniejszych sprzeczności, które mogły okazać podejrzane zachowanie. Jednak nic takiego nie zdołał ujrzeć, miał do czynienia z prostym nastolatkiem. Ale jak to mawiają ludzie- nie oceniaj książki po okładce.
- Jeszcze jedno. - przystanął w miejscu, bacznie patrząc prosto w oczy młodszemu mężczyźnie. - Pójdziemy okrężną drogą, z daleka od głównego traktu. Zacząłem konflikt z niezbyt miłą osobą, więc mogą mnie śledzić… Radzę się nie wychylać.

< Aerandir? Przepraszam, że odpisuję dopiero teraz. Złośliwość rzeczy martwych i szkoły ;/>

Od Aesandi do Mirona - Nostalgiczny spokój

Wracałam do domu dość powolnym krokiem, nie lubię tam za bardzo przebywać, mimo tego, że rodzice czasami okazują zrozumienie. W większości przypadków raczej negują każde moje zachowanie wychodzące ponad normę. Nie powiem, że mnie to nie złości, ale wszystko tłumaczę sobie chęcią przetrwania rasy. Powoli mnie to szczerze mówiąc męczy, zastanawiałam się nawet nad ucieczką....ale gdzie ja bym się podziała? Mój ogon i uszy są stałym elementem mojego wyglądu i nie da się ich ukryć, a na pewno jest ktoś poza Inkwizycją kto chciałby na mnie zapolować. Obserwowałam bacznie okolicę wokół siebie chcąc uniknąć niepożądanego zdarzenia. Mimo moich obaw, w podróży do domu towarzyszył mi tylko głuchy szum liści i niekiedy odpadające, pogniłe już gałęzie. Mimo takiego klimatu nie czułam niepokoju, głusza znała mnie, a ja znałam ją. To wystarczyło by bezpiecznie się po niej poruszać, jej głębia skrywa dla nieznajomych przykre niespodzianki jak chociażby wszechobecne kokony, które pochłaniają podróżników. Prócz nas nie kręci się tutaj już raczej nikt. Bardzo szybko dotarłam do bram "wioski". Przechodząc przez nie czułam na sobie wzrok naszych strażników, obleśne...chociaż większość z nich jest bardzo młoda. Mój dom znajdywał się zaraz niedaleko wejścia, więc dojście tam nie zajęło mi więc dłużej niż pięć minut. Otwierając drzwi czułam, że zapytają gdzie tak długo się podziewałam. Niestety ku mojemu zdziwieniu wiedzieli o wiele więcej niż przypuszczałam. Widzieli mnie razem z tym nieznajomym, a dokładniej jeden z ich szpiegów...zupełnie o nich zapomniała. Wzdychając ciężko przekroczyłam próg domu słuchając pierwszych żali.
- Młoda damo, jak Ty się zachowujesz? Jesteś zaręczona, a przechadzasz się z jakimś obcym mężczyzną, a do tego z kimś kto niewiele wspólnego ma z naszą rasą. - warknął ojciec. - Dobrze wiesz kim był ten nieznajomy. Zmiennokształtny. - Wysyczał przez zęby.
- Twój narzeczony byłby niezadowolony gdyby usłyszał o tym, nie wolno Ci od dzisiaj wychodzić na żadne polowania, będziesz pod ścisłą opieką jednego z naszych strażników. I żeby Ci do głowy nie przyszła ucieczka. - Matka dokończyła wyprowadzając mnie z równowagi.
Tego było już za wiele, traktowali mnie jak przedmiot a mało tego jak jakąś matronę, która w przyszłości ma urodzić małe tygrysiątka. Do wszystkiego i tak wykorzystają moją chcicę, która pojawia się u mnie w bliżej nieokreślonym czasie. Czuję się wtedy cholernie sfrustrowana i nie myślę logicznie. Bardzo łatwo mogą mnie wtedy zmusić do współżycia z tym staruchem. Na samą myśl przeszły mnie ciarki, a ciało mimowolnie zadrżało z obrzydzenia. Resztę ich wypocin zupełnie zignorowałam. Nie miałam już ochoty słuchać jak to dbają o moją przyszłość. Westchnęłam ciężko i wyszłam z domu żegnając ich zupełną ciszą. Będą próbowali mnie zatrzymać, ale nie zdążą. Nim się obejrzałam byłam już za bramami, biegnąc przez głuszę Libene. Ona dobrze wiedziała, że przed czymś uciekam, pomagała mi zatrzymując delikwentów. Zatrzymałam się dopiero na jej skraju, odwracając się ostatni raz, by przyjrzeć się jej głębi. Westchnęłam cicho rzucając na wiatr "żegnaj". To jest dobry moment by zacząć nowe życie, a poprzednie spalić gdzieś w swojej głowie. Przekroczyłam granicę głuszy, podziwiając piękno zielonej łąki. Jest tu zupełnie inaczej, żywiej niż w moim poprzednim domu. Chwilę jeszcze podziwiałam roślinność, a później udałam się prosto przed siebie. Wsłuchiwałam się w szelest liści, kiedy przez moje zamyślenie wpadłam na kogoś. Życie chyba bardzo mnie lubi, ponieważ był to ten sam nieznajomy, którego spotkałam już wcześniej.

<Miron?>

Od Ignis do Lucy - Ognisty taniec/Porażka dołuje, doświadczenie wzmacnia

Ciągle pamiętam dzień, w którym to pewien demon zapytał się przy mnie, czy to prawda, że feniksy się odradzają po śmierci. Nie mogę zapomnieć, jego reakcji i zapewnień, że bardzo nam zazdrości i też by tak chciał, a odradzanie się musi być świetnym uczuciem.
Obecnie, gdyby ktoś próbowałby mi wmówić podobną pierdołę, to jego twarz miałaby spotkanie trzeciego stopnia z moją pięścią. Jak tylko Lucy wbiła mi nóż w serce od razu się wydarłam z bólu. Nie było mi jednak dane zedrzeć sobie gardła, bo właśnie ten organ, który moja towarzyszka przebiła, szybko przestał działać. A kiedy serce nie bije, to feniks zaczyna sam siebie spalać, co my czujemy. A nie jest to przyjemne uczucie kiedy palisz się na żywca a nie możesz nic zrobić, bo jesteś unieruchomiony. O tyle dobrze, że jest to proces szybszy niż zwykle. Kiedy ogień wygasa leżysz przez jakiś czas jako popiół i użyźniasz glebę, aż wkońcu twoje szczątki unoszą się w powietrzu, pojawia się złote światełko i jebut! Stoisz sam o własnych nogach.
Tak było ze mną. No prawie, zamiast stać, to siedziałam. Brązowowłosa przez pewien czas patrzyła się we mnie szeroko otwartymi oczami i lekko otworzonymi ustami.
- I po co tak panikowałaś, sówko? - spojrzałam na nią.
Czułam się dziwnie otępiała. Z moją nogą wszystko było okej, ale miałam wrażenie, że przez jakiś czas nie będę w stanie zmienić formy. I wszystko byłoby zajebiście, gdyby nie mały, tyci szczególik. Kiedy tak patrzyłam na dziewczynę a ona na mnie, kątem oka zauważyłam dziwne poruszenie się w krzakach. Mimo mojego dziwnego stanu, moja reakcja była natychmiastowa. Odciągnęłam od tamtego miejsca zmiennokształtną a sama stanęłam pomiędzy nią a krzakami, tak aby móc ją bronić, gdyby to coś okazało się groźne.
- Wyłaź, wiem, że ktoś spierdolił w te krzaki - odezwałam się.
Przez pewien czas odpowiadała mi cisza. Po chwili z zarośli wyłonił się mężczyzna. Przystojny mężczyzna. Miał szarą skórę, granatowe włosy i złote oczy o czarnych białkach. Pewnie gdyby nie to, że wszyscy przedstawiciele płci męskiej mnie wkurwiają, to w moich majtkach mogłoby się zrobić dziwnie mokro.
- Pieprzony smok - powiedziałam, kiedy wyczułam rasę niezapowiedzianego idioty.
- Jebany feniks - powiedział patrząc na mnie.
Po tym jakże miłym przedstawieniu się nie długo trzeba było czekać na przedstawienie. Jaszczurka zaatakowała pierwsza, pięścią próbował mnie uderzyć. W tamtym momencie dziekowalam dzieciakom z gniazda, że dzięki nim nauczyłam się bić. Zablokowałam cios i sama wymierzyłam nowy. Spotkałam się ze skutecznym blokiem. Lucy próbowała chyba nas rozdzielić, ale jej się nie udało i razem z mężczyzną wylądowaliśmy na ziemi, tarzając się po niej i okladając nawzajem. On mi zrobił siniaki na plecach i brzuchu a ja jemu załatwiam kilka sińców na twarzy w tym przepiękną śliwe na oku. Stwierdziłam, że nie chce mi się z nim bawić, kiedy nieznajomy złapał mnie za ubranie i podniósł do góry. Kopnęłam go w piszczel. Nie wiem jak, ale przez niego poleciałam na drzewo. Chwilę nam zeszło zebranie się do kupy. Smok zrobił to jako pierwszy i przyszpilił mnie do drzewa. Próbowałam się wyrwać, ale nawet z główki mu nie mogłam pierdolnąć. To był czas na tajną broń. Wycelowałam odpowiednio nogę i z całej siły uderzyłam nią o jego krocze. Reakcja jak u każdego faceta, puszcza mnie, łapie się za czułe miejsce i nagle zaczął mówić sopranem. Na deser sprzedałam mu kilka ciosów aby go ostatecznie znokautować.
- Kim ty kurwa jesteś? - zapytałam, przykładając mu nóż do gardła, który podniosłam wcześniej z ziemi.
Idiotyczny smok miał mi już odpowiedzieć na pytanie, kiedy nasze głowy znowu zwróciły się w stronę krzaków z którego dobiegał dziwny odgłos szelestania.

<Lucy?>

piątek, 1 lutego 2019

Od Miry do Isariona - Piękne zachody słońca/Całkiem inny dzień

Uspokoiłam się trochę po tym, jak ogólne emocje z zaistniałej przed chwilą sytuacji nieco opadły. Podziwiam, że Tenge miała tyle sił, żeby spokojnie zapytać o imię. Mimo, że nawet uciekł ode mnie częściowy strach spowodowany nietypowym zdarzeniem, to nadal czułam, jak moje serce szaleńczo próbuje się wydostać na zewnątrz. Ale to było przez kogoś innego, nie przez Tenge ani tego Isariona.
Nagle nowo poznany mężczyzna niczym grom z jasnego nieba stworzył obok mnie parawan ze swojego skrzydła. W pierwszych milisekundach myślałam, że boi się, żeby mnie słońce nie przypiekło. Jednak już po niecałej sekundzie miałam przed nosem kawałek ostrej, gigantycznej strzały. Zdołałam się tylko podnieść i odsunąć, ja myślałam, że tutaj na zawał padnę, a moje serce to chyba jeszcze większych palpitacji dostało. Mimo, że wpadłam w popłoch, to dotarło do mnie, że Isarion ma zranione skrzydło...
Znienacka uczucie strachu zostało wykopane w kosmos przez poczucie złości. A, jednak nie, strach jednak chyba uczepił się aorty. W każdym razie wstałam. Mimo tego, że trzęsły mi się nogi, to zadzierając nos, górna warga drgała pod wpływem innych emocji, które przed chwilą zmieszały się ze sobą, tworząc gigantyczną, świecącą kulę, niczym ta na potańcówkach. Zauważyłam, że ten gościu, który trafił Isariona, ma podobny znak na chroniącej go odzieży, jak tamten, przed którym uciekałyśmy razem z Tenge jeszcze w wiosce. Nie było czasu na oglądanie sobie ubrań innych zebranych, ponieważ teraz już cała trójka przygotowywała się, aby ponownie zaatakować.
Gwałtownie zerwałam kawałek kłującego, sztywnego krzaku... No, może nie aż tak gwałtownie, po prostu starałam się złapać za miejsce przy ziemi, bo tam widziałam najmniej kolcy. Widziałam kątem oka, jak Tenge w pośpiechu coś szepce do Reii, a ja zebraną wiązkę włożyłam już w tym momencie wąsaty pysk.
Naraz ujrzałam, że jeden z facetów, którzy stali naprzeciwko nas, zdezorientowany spojrzał na stado kruków, które zaskakująco szybko się zleciało i całą rzeszą rzuciło się jak jeden mąż w stronę uzbrojonych chłopów. Dwóch z nich patrzyło z niedowierzaniem, co się dzieje, lecz jeden bez wzruszenia już mierzył w naszą stronę. W centkowanym futrze podbiegłam w mig do deikwenta, podskoczyłam, i w czasie lotu dałam mu po oczach garścią nadzianych przez kolce patyków. Nie zamierzałam go za bardzo zranić, ale niestety mi to nie wyszło, ponieważ kilka patyków zatrzymało się w jego twarzy, bo poczułam, że z lekkim szarpnięciem wyleciały mi z zębów. Pierwszy raz w całym życiu zdobyłam się na atak z tak bliska, ale nie miałam czasu szukać jakichś kamieni albo czegokolwiek, abym mogła w niego rzucić. W tym czasie bez problemu mógłby nas wszystkich trafić, a później już wolę nie myśleć, co by się mogło stać z całą naszą trójką.
Zahamowałam, by się odwrócić, po czym ujrzałam przed sobą rozstępujące się morze ptaków czarnych jak smoła, które zasypywały swoimi pędzącymi ciałami dwóch pozostałych facetów, którzy odchylając się do tyłu, w panice próbowali się odgarnąć od atakujących ich kruków. Gdy obok odbywała się bitwa, ujrzałam, że zaatakowany przeze mnie mężczyzna odzyskał równowagę i ze stęknięciem wyjął kolce, które jeszcze przed chwilą utknęły w jego twarzy. Przymykając oko, z którego lała się krew, wziął w ręce szablę i natychmiast rzucił się w moją stronę. Ze strachu wydałam z siebie ćwierk i ledwo uciekłam od chwiejnego ataku. Zatoczyłam koło, tworząc przy tym niewielką zasłonę dymną, po czym przyspieszając, skoczyłam na plecy faceta. Na szczęście ziemia na którą upadł głową nie była miękka, więc na chwilę powinien się nie podnieść.  Z tego całego zamieszania, niechcący skoczyłam jeszcze na jego głowę, po czym jak najprędzej udałam się spowrotem do przyjaciółki i nowo poznanego Isariona.
Tamtych facetów przeganiali przyjaciele Tenge i Reii, dzięki czemu spadł mi kamień z serca. Nawet po odmianie spowrotem w człowieka czułam, że mam zwiotczałe kończyny, bo jeszcze nie do końca docierało do mnie to, co się właśnie stało. Jednak teraz niemalże cała moja uwaga spadła na cierpiącego faceta, który jeszcze przed chwilą uratował mój mózg przed przebiciem, a teraz jego biedne skrzydło było zranione. Nie wiedziałam zupełnie, co robić z tą raną, spoglądałam to na Isariona, to na Tenge.

<Isarion?>
Template by...