czwartek, 31 stycznia 2019

Od Isariona do Miry - Piękne zachody słońca/Całkiem inny dzień

Śmierć tego strażnika nie była dla mnie czymś nowym ani starym. Czułem się jakoś obojętnie względem jego śmierci, pomimo że tak na serio to była moja pierwsza ofiara...
Spojrzałem nijako na zwłoki tej osoby i zacząłem rozmyślać. Westchnąłem gdy nagle usłyszałem kobiecy głos, podniosłem ze zdziwienia jedną brew i spojrzałem w stronę dźwięku. Zauważyłem dwie dziewczyny, jedną oblał pot a druga patrzyła zdziwiona. Sam spojrzałem nieco zakłopotany, po dłuższej chwili podszedłem do miejsca gdzie obie siedziały.
Jedna z nich w szybkim tempie odsunęła się a druga gwałtownie wstała osłaniając tą drugą. Patrzyłem z dużą ciekawością w ich stronę, dziewczyny jednak nie były zachwycone moją obecnością.
-KIM TY JESTEŚ?!- krzyknęła jedna z nich dość wystraszona, nic nie odpowiedziałem a nadal obserwowałem ich reakcje. Druga się bardziej zdenerwowała i zrobiła 2 kroki w moją stronę przez co ja się cofnąłem.
-NIE SŁYSZAŁEŚ?!- Krzyknęła druga, nie miałem pojęcia co nawet powiedzieć. Poprawiłem swój jedyny ubiór i rozprostowałem delikatnie skrzydła. Dziewczyny coraz bardziej się denerwowały, jedna ze strachu a druga prawdopodobnie z mojego zachowania. Nie byłem pewny co mam dokładnie odpowiedzieć, czym jestem, jak mam na imię czy skąd jestem...
Schowałem swoje skrzydła i spojrzałem na dziewczynę co była przede mną, ponownie zapytała.
-Kim jesteś?- tym razem jej głos się uspokoił, poczułem się jakby pewniej względem spokojniejszego pytania.
-I s a r i o n- odpowiedziałem jakoś tak literując swoje imię, szczerze nawet nie wiem dlaczego to zrobiłem... Poczułem się dość inaczej względem obu dziewczyn. Obie nieco się uspokoiły ale nie do końca, ta co się skrywała za tą drugą dziewczyną wciąż patrzyła na mnie jak na mordercę, którym... w sumie zresztą byłem. Nie czułem się jakoś z tym źle, ale to wszystko było dla mnie czymś nowym niż całe te "stare" życie. Zrobiłem się dość niespokojny, pomimo że nie było tego po mnie widać... Wyczułem, że parę kroków od nas są jeszcze 3 żołnierze, jeden wycelował kuszą w stronę przestraszonej dziewczyny. Gwałtownym i szybkim ruchem ochroniłem jej ciało skrzydłem w które wbiła się wielka i ostra strzała. Syknąłem z bólu i warknąłem w stronę strażników, spojrzałem na nich z agresywną miną, druga dziewczyna stanęła obok mnie kiedy zauważyła obce osoby w jej otoczeniu, zaś tamta którą osłoniłem w końcu wstała z pozycji siedzącej i cofnęła się do tyłu.
Warknąłem dość agresywnie w stronę strażników, którzy celowali w nas kuszami... Byłem gotowy na wszystko


<Mira??>

Od Lucy do Ignis - Porażka dołuje, doświadczenie wzmacnia...

Patrzyłam w osłupieniu na Ignis szeroko otwartymi oczami. Kiedy długo nie padło żadne słowo, rudowłosa westchnęła, położyła mi rękę na ramieniu i spojrzała prosto w oczy.
- Uwierz mi, naprawdę nic złego mi się nie stanie – zaczęła mówić spokojnym głosem, najprawdopodobniej, żeby dodać mi otuchy. – Musisz to zrobić, aby rana na mojej nodze się zagoiła.
Siedziałam chwilę bez słowa i wpatrywałam się w ziemię. Po chwili jednak wyjęłam mój nóż z kieszeni płaszcza. Ręka, w której go trzymałam, zaczęła mi się niekontrolowanie trząść. Mimowolnie przypomniałam sobie sytuację, w której wbiłam nóż strażnikowi. Przez cały czas starałam się o tym nie myśleć i zapomnieć, lecz teraz wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą. Zabiłam wtedy człowieka, a teraz miałam zrobić to ponownie.
- Nie mogę Ignis… naprawdę nie mogę tego zrobić… nie potrafię…
Rudowłosa spojrzała na mnie zirytowanym spojrzeniem.
- No kurwa, przecież mówię ci, że nic mi się nie stanie. Zrób to! – powiedziała podniesionym głosem i zaczęła szukać coś w swoim plecaku. Po chwili wyjęła z niego swój nóż i przyłożyła jego ostrze do swojej piersi. – Bo inaczej ja to zrobię, a może się to źle skończyć – dokończyła cicho.
Patrzyłam na nią w milczeniu, po chwili jednak wzięłam z powrotem swój nóż do ręki. Uklęknęłam przy mojej towarzyszce, zamknęłam oczy i gdy wreszcie uspokoiłam drżące ze strachu ręce, z całej siły wbiłam nóż w klatkę piersiową Ignis, prosto w serce. Dziewczyna krzyknęła z bólu, a potem nagle zapadła cisza. Po chwili poczułam, że pod nożem, który nadal trzymałam w ręce, już nie ma oporu i mimowolnie sam wbił się on w ziemię. Otworzyłam oczy i ujrzałam przede mną jedynie czarny popiół leżący na trawie. Drobinki czarnego pyłu, to jedyne co zostało z Ignis.
Kiedy przez moment, który trwał dla mnie całą wieczność, nic się nie wydarzyło, zaczęłam się bać, że zrobiłam coś źle i Ignis nie da rady powrócić z powrotem do życia. Po chwili jednak leżący na ziemi popiół zaczął się unosić w powietrze.

<Ignis?>

Od Vinloy'a do Devi - Goniąc za marzeniami

Otarłem pot ściekający z mojego czoła i pracowałem dalej. Musiałem skończyć i dostarczyć zamówionego gnata do świtu chyba, że utrata jakiejś kończyny jest mi obojętna. A tak się składa, że wszystkie powinny zostać na swoim miejscu, więc z robotą też nie powinienem się opieprzać. Po kilku dniach składania strzelby w końcu przystąpiłem do końcowych poprawek i ozdabiania. Udało mi się skończyć, gdy już się ściemniało. Jeżeli wyruszę teraz, na pewno dostarczę broń na czas i nawet dobrze mi za to zapłacą. Zostało jedynie przetestować to cudo, z którego byłem niezmiernie dumny. Zawiesiłem pasek od strzelby na ramieniu i odsunąłem się od wielkiego stołu przy mojej tymczasowej chacie. Przewiesiłem przez siebie również plecak, w którym przygotowałem prowiant i sporo broni, gdyby mój powrót miał się nieco przedłużyć. W końcu wyruszyłem niestety w kierunku wioski Prieve. Jak na mój gust jest tam zbyt kolorowo, jasno i przede wszystkim przyjaźnie. Tym bardziej dziwi mnie to, że ktoś z tamtych okolic zamówił u mnie broń palną i to do tego nielegalnie. Cóż, praca to praca, nie ważne czy uczciwa i odpowiednia. Poprawiając bagaż na plecach skierowałem się w stronę lasu musząc udać się dłuższą drogą, żeby przy okazji w jakimś cichym miejscu przetestować nowe cudeńko. Od dwóch dni mój puchaty towarzysz nie zjawiał się, więc pewnie w końcu sam coś upolował albo stwierdził, że nie jestem mu już potrzebny do szczęścia. Może to i lepiej, nie będę musiał martwić się o jego bezpieczeństwo i utrzymanie skoro ledwo potrafię zadbać o siebie samego. Przemierzając gęste lasy coraz bardziej się ściemniało, ale wszystko było jeszcze jakoś widoczne, więc korzystając z tego, przyspieszyłem. Nie miałem czasu na przyglądanie się przyrodzie, która i tak słabo przykuwała moją uwagę, a już na pewno nie kiedy szedłem na ryzykowne spotkanie. W końcu odpowiednio oddaliłem się od gwarnych miejsc i okolic wioski i wyszedłem na rozległą polanę. Po drugiej jej stronie był kolejny las, za którym nie daleko znajdowała się wioska, do której właśnie zmierzałem. Wyciągnąłem z kieszeni kompas i spojrzałem na niego, aby upewnić się, że wszystko jak na razie idzie zgodnie z planem. Uśmiechnąłem się sam do siebie widząc jak dobrze potrafię się zorganizować. Zanim kontynuowałem podróż postanowiłem się przytrzymać i przetestować strzelbę myśliwską. Odwinąłem materiały, w które ją zawinąłem żeby nie stanowiła jakichkolwiek podejrzeń i załadowałem magazynek srebrnymi nabojami. Uniosłem broń przykładając zimny metal do policzka i wycelowałem w samotnie szybującego na niebie ptaka. Idealny cel jak na pierwszy strzał. Odczekałem jeszcze chwilę po czym pociągnąłem za spust i w ciszy wysłuchiwałem, jak nabój trafia ptaszysko, któremu udaje się wydać ostatnie skrzeczenie. Niestety było już zbyt ciemno żebym zdołał ujrzeć spadającą ofiarę, ale i tak chodziło mi tylko o sprawy techniczne. Dla pewności oddałem jeszcze dwa strzały trafiając tym razem w zwykłe pnie drzew. Usatysfakcjonowany skutecznością mojego wyrobu uśmiechnąłem się sam do siebie i począłem na powrót owijać gnata w materiał. Wokół nadal było strasznie cicho, więc bez problemu usłyszałem skradanie się wśród traw jakiegoś większego zwierzęcia. Szybko odwinąłem bandaże i skierowałem lufę w kierunku, z którego dochodziły hałasy. Gdy zwierzę zbliżało się, ja zaś cofałem jakby lekko obawiając się tego, co zaraz może się wydarzyć. Ku mojemu zdziwieniu nie wyskoczyła na mnie wielka puma, tylko mój czarny wilk z postrzelonym wcześniej ptakiem w zębach. Rzucił mi pod nogi zdobycz i prawie niewidocznie zamerdał ogonem jakby dumny ze swojej roboty. Z ulgą wypuściłem z płuc wcześniej wstrzymywane powietrze i schowałem spluwę za plecak.
- To i tak ja go zastrzeliłem - wywróciłem oczami oszczędzając mu satysfakcji i dumy - Poza tym, takim czymś się nie najesz - podniosłem sflaczałe, małe ciałko ptaka i wyrzuciłem daleko w krzaki.
Wilk warknął jakbym właśnie odebrał mu najcenniejszą rzecz w jego życiu. Ja natomiast tylko wzruszyłem ramionami i ruszyłem w stronę lasu naprzeciwko. Naderwany emocjonalnie przybłęda chcąc nie chcąc i tak ruszył za mną. Gdy przemierzaliśmy już las wyszukiwałem głównej ścieżki prowadzącej do wioski, a odgłos stukotu kopyt tylko mi to ułatwił. Ruszyłem w owym kierunku i instynkt mnie nie zmylił, gdyż wystąpiłem na wydeptaną ścieżkę. Po czasie zorientowałem się również, że zagrodziłem drogę ogierowi i jego jeźdźcowi. Spłoszony koń gwałtowanie się zatrzymał zrzucając przy tym swoją właścicielkę i niepewnie wpatrywał w coś za mną. Odwróciłem się i zrozumiałem. Wilk stojący o krok za mną wyszczerzył się chwaląc się ostrym uzębieniem i nie czekał dłużej. Wyminął mnie i wskoczył koniowi na zad od razu zatapiając zębiska w jego skórze. Śmiertelnie wystraszony koń zaryczał z bólu i zaczął wymachiwać tylnymi kopytami starając się jakoś strącić wilczura. Dziewczyna, która zaliczyła spotkanie z ziemią również popadła w panikę i podniosła się, aby coś zrobić, ale widocznie strach ją sparaliżował. Jedynie spojrzała na mnie i błagała, abym coś zrobił. Ja jedynie wzruszyłem ramionami stwierdzając, że wilk tak naprawdę nie należy do mnie i nie mogę wydawać mu poleceń. Obserwowałbym tą scenę dłużej, ale cały ten hałas i zamieszanie przyprawiało mnie już o mdłości, więc przewróciłem oczami i skrzyżowałem ramiona na piersi.
- Zostaw już, wielkoludzie! - uniosłem głos w taki sposób, że wilczur momentalnie położył uszy po sobie i zeskoczył z wierzchowca zostawiając po sobie tylko kilka ran na jego boku, z których sączyła się ciemna krew. Czworonożny podbiegł do mnie, a z jego pyska kapała krew i ślina. Obrzydzony odwróciłem od niego wzrok i spojrzałem ponownie na zdezorientowaną jasnowłosą. Powoli zbliżyłem się do niej pilnując, aby wilk pozostał za mną. Dziewczyna nie zwracała na mnie uwagi, gdyż całą poświęciła swemu towarzyszowi, więc skorzystałem z okazji i bez wahań zdjąłem jej świeżo upleciony wianek.
- Urocze, prawda? - uśmiechnąłem się sztucznie do wilka o czarnej sierści, który podskoczył przejmując kwieciste nakrycie głowy i w mig rozerwał je na strzępy.
Zaśmiałem się cicho poprawiając strzelbę na ramieniu i ruszyłem dalej przed siebie nie przejmując się wcześniejszą sytuacją. Miałem pewność, że będę mógł w spokoju o tym zapomnieć i ruszyć dalej, ale zatrzymały mnie pewne słowa kobiety, którą zostawiłem w tyle. Brzmiała bardzo pewnie siebie, więc znacznie zaciekawiony odwróciłem się i uniosłem brew widząc w jej rękach całkiem ładnie wyglądający miecz. Parsknąłem jedynie głuchym śmiechem i przechyliłem głowę wyczekując jej kolejnego ruchu, którego już nie mogłem się doczekać.

<Devi?>

Od Elise do Blacil'a - Pragnienie

Słyszałam jak wampir zachłannie łykał moją krew. Sądząc po tym, w jakim był stanie, każda kropla musiała być dla niego na wagę złota. Jednak jeżeli dalej będzie to kontynuował ja również znajdę się w zagrażającej życiu sytuacji. Czułam jak z każdym jego kolejnym łykiem opuszczały mnie siły. Wcześniejsze spotkanie z chimerą i użycie skrzydeł sprawiło, że byłam teraz wycieńczona. Jeżeli zaraz nie przestanie, sama nie wiem jak to się skończy. Mój oddech stał się płytki, a obraz przed moimi oczami zaczął się powoli rozmywać. Resztkami sił uniosłam ręce i szarpnęłam demona. Nie miałam na tyle siły, aby go oderwać od swojej szyi. Obydwoje dobrze o tym wiedzieliśmy. Musiałam coś wymyślić i to szybko. Jeżeli aż tak bardzo potrzebował krwi to w porządku, nie miałam nic przeciwko, by się jej napił, jednak na pewno była możliwość, żebyśmy obydwoje przeżyli.
-Proszę... -szepnęłam i poczułam, jak z  moich oczu zaczynają wypływać łzy. Po raz pierwszy byłam w takiej sytuacji. Czułam, jak z każdą sekundą wzrastał we mnie niepokój. Gdzieś w głębi być może rodziło się uczucie gniewu, jednak szybko je stłumiłam. To nie czas na takie zachowanie.
Na ułamek sekundy widziałam wahanie w oczach wampira. Może jego instynkt ustąpił miejsca rozumowi? Zmusiłam się do jeszcze jednej próby odtrącenia go. Tym razem mój trud opłacił się i mężczyzna ustąpił. Poczułam ból, który towarzyszył jednoczesnemu uczuciu ulgi, gdy wampir wyciągnął swoje kły. Wiedziałam, że zaraz ogarnie mnie ciemność. Z każdą sekundą kolejny skrawek mojego ciała poddawała się i opadał bezwładnie. Za chwilę to samo spotka moją świadomość, jednak zanim to się stanie musze coś powiedzieć. To od tego mężczyzny będzie zależało, co się ze mną stanie. Energii mogło mi wystarczyć co najwyżej, by powiedzieć jedno słowo. Jedno słowo, by przekonać go do pomocy i zaniechania próby zabicia mnie. Stanowiłam teraz łatwą ofiarę i równie łatwo mógł wyssać pozostałą mi krew. Z drugiej strony, gdybym tylko była silniejsza to z pewnością wystarczyłaby mu ta ilość, którą wziął. Mogłabym mu lepiej pomóc. Wtedy pomyślałam, że ta sytuacja jest również po części moją winą. Powinnam była się postarać bardziej, a znalazłabym jakieś rozwiązanie. Jednak ja... Nie było już czasu na dalsze rozmyślanie. Głowa zaczęła mi opadać. To była moja jedyna szansa, by coś powiedzieć. Złapałam się więc myśli, która teraz wypełniała cały mój umysł i ostatkiem sił zamieniłam ją w słowo.
-Przepraszam...
"Za to, że nie przyszłam szybciej; za to, że nie mogłam Ci pomóc; za to, że jestem za słaba"
Nie byłam w stanie dokończyć tego jednego słowa i poczułam jak otacza mnie ciemność. Różniło się to od wszystkich wcześniejszych razy, gdy traciłam świadomość. Tym razem nie miałam pojęcia, co się ze mną stanie.

<Blacil?>

Od Miry do Isariona - Piękne zachody słońca/ Całkiem inny dzień

Wystraszone ptaki okazały się być tylko fałszywym alarmem. Uff... całe szczęście. Jednak ta ulgowa sielanka nie trwała długo. Bowiem chwilę po tym po całym lesie rozległ się krzyk. Później za nim kolejne, które usłyszałyśmy razem z Tenge. Serce zabiło mi szybciej, bo te dźwięki były przerażające, jakby ktoś obdzierał kogoś ze skóry. Przyjaciółka oczywiście ani chwili nie czekała, tylko natychmiast ruszyła w stronę krzyków, co spowodowao, że serce podskoczyło mi do gardła.
- Tenge!?! Czyś ty zwariowała?!??! - złapałam się za głowę patrząc przerażona, jak znika za jednym z drzew. Spanikowałam, bo krzyki rozchodziły się echem po całym lesie. Nie wiem, czy potrzebowała jakichś informacji o krzykach, które rozlegały się na terenie tego lasu, czy o co chodzi... Rozglądnęłam się jak najszybciej wokoło, szukając jakiejkolwiek kryjówki, ale do kitu to było, bo za chiny nie znam tego terenu, a wszędzie dookoła drzewa. Drzewa w lesie, no kto by się spodziewał.
-Japiernicze japiernicze japiernicze- powtarzałam szeptem, gdy dogoniłam Tenge. Ta po chwili skryła się za kłującym krzaczorem, po czym pociągnęła mnie za sobą w dół. Po krzykach nie było śladu. Ja natomiast patrzyłam wielkimi oczami na towarzyszkę, a po chwili gały rozszerzyły mi się jeszcze bardziej, gdy popatrzyłam w tę samą stronę, co ona.
Otórz jakiś facet, który był nieco podobny do jednego ze strażników, którzy w nas strzelali, stał i wykrzykiwał jakieś słowa. Nie dość, że były przeplatane obelgami, to jeszcze były skierowane w stronę jakiegoś człowieka, który spokojnie sobie stał na czubku pagórka. Zobaczyłam, że ten zdenerwowany gościu własnie upuszcza jakąś ciężką broń, która cała była pokryta czerwoną mazią. Ostrym końcem wylądowała w brzuchu jakiegoś martwego człowieka, który leżał w nienaturalnie wygiętej pozie. Ktoś mógby to uznać za idealny przykład figury serpentinata, ale mnie się od tego zachciało tylko wymiotować. Już wolałam na to nawet nie patrzeć, mimo, że tak bardzo mimowolnie ciągło mi do tego wzrok.
Przez chwilę też przyglądałam się postaci stojącej przed zabójcą. To definitywnie nie był człowiek, miał przecież skrzydła jak jakiś gigantyczny nietoperz... No i jakąś podartą spódnicę... Kurde, szkoda, że zgubiłam tamte spodnie, bo może bym mu podrzuciła, żeby sobie zabrał na zmianę...
Jako, że słońce lekko już chyliło się ku zachodowi, to cała panująca sceneria nabrała bardziej masakrycznego wyglądu. Włosy przeciwników powiewały na wietrze, no i ta szata, a ja po prostu modliłam się w myślach, żeby nas nie zauważyli. Miałam jednak ochotę zabrać sobie kukurydzę i oglądać całe to przedstawienie... gdyby odbywało się w teatrze. Mężczyzna pochwycił kuszę w dłonie, po czym bez ostrzeżenia wystrzelił strzałę w stronę tego skrzydlastego w majestatycznej kiecce.
Nagle, ja z pokerową twarzą, Tenge ze zdziwioną miną, byyśmy świadkami, jak skrzydlasty nie dość, że się teleportnął i uniknął strzały, to jeszcze chyba zabił tego, który jego chciał zabić... Ej, właściwie, to nie mam zielonego pojęcia, co tu się odpączkowało, ale natychmiast złapałam Tenge za ramię i zaczęłam nią potrząsać.
- Ej chodźmy Tenge błagam Cię, jasny gwint, jak on nas zauważy, omatko, ej błagam cie...- szeptałam do przyjaciółki w tempie, którego żaden raper by się nie powstydził.
-  Przecież dla... - towarzyszka chciała coś powiedzieć, ale odjęło jej mowę odjęło mowę, z resztą mnie też, i mnie aż ciary przeszły. Nieznajomy, przed którym właśnie padł ten facet, który próbował go zabić, odwrócił głowę w naszą stronę.
"W MORDE JEŻA ON NAS ZABIJE. ON. NAS. ZABIJE."- zsunęłam się niżej za kszak, niczym spocony ninja. "Tenge, dziękuję ci za te godziny przyjaźni..." -w myślach panikowałam i spisywałam już testament.
-Ała!- wydobyłam z siebie szeptany okrzyk bólu, ponieważ ukłułam się kolcem w zadek.

<Isarion?>

środa, 30 stycznia 2019

Od Mirona do Aesandi - Nostalgiczny spokój

No to niezłe mają zasady. W zasadzie, to przez całą drogę, gdy panna z klanu pomagała mi szukać tej rośliny, szukałem sposobu, czy nie można jakoś pomóc ich całemu klanowi. Patrząc jednak na to, że próbują być nadal wytępiani przez inkwizycję, to nie za dużo udałoby się z naszej strony cokolwiek osiągnąć na skalę światową. Przewracałem tylko oczami, gdy nie pozwoliła mi o nic zapytać, nawet o imię. No bo co ja zrobię, jak dziewczyna jest zestresowana na poziomie wykraczającym poza skalę majestatyczności mojej nowej fryzury.
Z jednej strony nie chciałem jakoś robić zamieszek na tym terenie przez to, że tutaj jestem. Tak samo też nie chciałem, żeby dziewczyna wpakowała się przeze mnie w jakieś tarapaty, jeśli są tutaj dosyć surowe tradycje...
-Bardzo dziękuję za pomoc, to po pierwsze...
Posłałem jej uśmiech w trakcie podziękowań. Jednak nie mogłem odejść tak po prostu, zwłaszcza, że w tyle leżały sobie tak po prostu martwe ciała, które ktoś bez problemu mógłby znaleźć, gdyby tylko wszedł głębiej do lasu. No i tak czy siak w drodze powrotnej muszę jeszcze zebrać parę krzaków, bo nieznajoma tak bardzo się śpieszyła do tego kwiatu, że nie zdążyłem popatrzeć niemalże na nic.
-... a po drugie tak dla Twojej wiadomości, to nie opuszczam jeszcze tego terenu, dopóki nie zbiorę wszystkich potrzebnych roślin i nie zakopiemy tych ciał, które porozrzucałaś niczym kwiatuszki na jakimś ślubie. - poruszyłem rękami udając nimi małe skrzydełka, którymi zatrzepotałem kilka razy. - W zasadzie, to może lepiej, żebym sam później to zrobił, bo nie chcę ci narobić problemów. Miło było Cię poznać, trzymaj się.
Pomyślałem w międzyczasie i ten pomysł wydawał mi się lepszy, jeśli ona chce iść już w swoją stronę, a mnie wygania. No, ale nie dziwię się jej, w końcu w każdej rasie czy nawet domu panują inne zasady. Pomachałem na pożegnanie i ruszyłem w przeciwnym kierunku. Patrząc na to, co ta dziewczyna mi mówiła, to miałem nadzieję, że nikt nas nie widział. Już i tak się naraziła, zwłaszcza, że tego kwiatu nie znajduje się tak łatwo. Doceniam.
Aby zaoszczędzić na czasie i energii, no i przy okazji, aby wtopić się w tło, przybrałem formę czarnej pumy i ruszyłem w stronę, gdzie wcześniej odbyła się walka. W oddali między drzewami ujrzałem jednak kolejnych uzbrojonych ludzi. Biegli oni niemalże prosto w stronę, skąd teraz wracałem, a dokładnie z miejsca, gdzie chciałem wrócić.
"Cholera jasna..."- pomyślałem, po czym natychmiast zmieniłem się spowrotem w człowieka. Udawałem, że przechadzam się i obserwuję rośliny, pocierając przy tym swój zarost na brodzie. Starałem się, aby jak najbardziej wyjść naprzeciw grupce... a w zasadzie, to dwóm facetom. Tego trzeciego można było nie liczyć, bo chyba był trochę wstawiony...
- Co ty tu robisz, cwaniaczku?! -wykrzyczał jeden z nich, gdy znajdowali się tuż przede mną. Wymierzył mi miecz w szyję.
- Drogi Panie, po co te nerwy...- podniosłem ręce w górę, lecz ten nie rezygnował ze swojej skwaszonej miny na twarzy.
- Zamknij się! Pewnie jesteś jednym z tych z klanu, żeby nas pokonać! Tym razem się wam nie uda!- zawarczał. Z wielkim wysiłkiem powstrzymywałem śmiech, który pojawił się w moim gardle. A to ci logika, żeby wysyłać po trzech- czterech facetów na raz. Chyba, że ci to się dopiero teraz odnaleźli w rzeczywistości... Jako, że nie chciałem, żeby było więcej ofiar, to powoli zdjąłem torbę z ramienia.
- Nie nie, myli się pan, ja do owego klanu nie należę, wszakże to tylko legendy o nim snujecie, i nadal niczego nie pojmujecie, a ja tu tylko swego psiaka poszukuję, aby wrócić z nim spokojnie do domu, bo biedak pewnie już skomle gdzieś w oddali... słyszycie? -w międzyczasie, gdy zagadywałem zdezorientowanych panów, wyciągnąłem z plecaka proszek usypiający, którego miałem jeszcze trochę w zanadrzu. Nadstawiłem ucha udając, że słyszę mego psa. Gdy tylko cała trójka odwróciła głowy w stronę, z której nadsłuchiwałem nieistniejących dźwięków, nie tracąc ani chwili, zdmuchnąłem proszek z dłoni w ich twarze. Ani się obejrzałem, jak już wszyscy sobie smacznie chrapali.
"Dzięki, babciu"- podziękowałem w myślach swej przyjaciółce, która wręcz musiała mi siłą wpychać ten proszek, bo na początku sądziłem, że do niczego mi się nie przyda. Były też inne plusy, ponieważ po zastosowaniu piasku osoba, która była pod jego wpływem traci też kawałek wydarzeń z pamieci, które wydarzyły się zaraz przed tym, więc tworzyły się luki. Idealne, żeby pomyśleli, że im się tylko śnił jakiś pacan szukający psa.
Założyłem plecak spowrotem, a śpiących zabrałem pod pachy. Nie byli nawet tacy ciężcy. Chociaż miei jeszcze zbroje, więc wolę nie myśleć, jakie piórka by z nich były, gdyby nie mieli na sobie tego całego uzbrojenia. Przez chwilę poczułem znajomy zapach, jednak pomyślałem, że mi się tylko wydaje i zabrałem się do pracy. Przynajmniej nie czuć aury żadnych kolejnych uzbrojonych ludzi, takich jak ci.
Dotarłem na obrzeża lasu, zostawiłem tam śpiących i podmieniłem zwój, w którym mieli napisane, co mają zrobić. Całe szczęście, że ją zauważyłem, bo wszystko poszłoby na marne. Po chwili już jako liger wykopywałem w lesie dziury na ciała martwych facetów.

<Aesandi?>

Od Zorka do Ignis - Ognisty taniec

Moja podróż stawała się coraz gorsza ze względu na warunki pogodowe. Byłem dokładnie na północy gdzie burza śnieżna dawała mi po pysku...
Próbowałem lecieć nad chmurami ale wiatr na to nie pozwalał, nie potrafiłem się na tyle ustabilizować w powietrzu by móc lecieć dalej. Było mi coraz zimniej a do tego jeszcze leciałem na oślep, wiedziałem że jak nie przyjebię w jakieś drzewo czy innego smoka to zdmuchnie mnie to z powierzchni ziemi. Po dalszym locie zacząłem się coraz gorzej czuć, ciało zaczęło do końca marznąć. Poczułem po chwili mocny ból i to, że właśnie spadam...
Nie miałem już nad sobą kontroli przez co tylko zamknąłem oczy i straciłem przytomność jeszcze w locie. Nie wiem jak długo tak leżałem, ale obudziłem się nieopodal jakiegoś lasu z zakrwawionym łbem. Chwilę jeszcze poleżałem gdyż kręciło mi się na tyle w głowie, że mógłbym zaliczyć fikołka na 50 metrów. Po "przyjemnym" relaksie udało mi się wstać, nie wiedziałem dobrze gdzie jestem ani w którą stronę mam iść, miejsce było mi zupełnie obce. Zacząłem węszyć, jednak to nie dało żadnego skutku, więc tym razem musiałem przemienić się w ludzką postać i tak idąc dalej zacząłem się rozglądać po okolicy, było całkiem
przyjemnie jak na tą chwilę ale jednak pozostawałem czujny. Las nie wydawał mi się straszny ani jakoś podejrzany na swój sposób, ale było w nim coś innego niż w zwykłych lasach. Moją uwagę przykuł smoczy ryk, który był dość niepokojący, warknąłem cicho i przymrużyłem oczy. Ruszyłem jak najszybszym krokiem za smokiem, który wydał z siebie dźwięk, po paru godzinach zobaczyłem tylko biały jak śnieg ogon, który odlatuje... Niestety nie miałem na tyle sił żeby za nim polecieć, bo mogło by to się źle skończyć. Zdziwił mnie fakt, że smok odleciał w tak szybkim tempie, widocznie coś musiało go spłoszyć. Poszedłem dalej przed siebie, wpatrywałem się co jakiś czas w niebo, to na zimię. Zastanawiałem się gdzie mam iść i gdzie faktycznie jestem, myśli przerwał mi dziwny głos dochodzący niedaleko mnie. Wyczułem woń... Feniksa... Który był ranny. Ciekawość zaczęła mnie dręczyć, może trochę zabawy z zabijaniem innych będzie całkiem dobrą rozrywką? Lekko się uśmiechnąłem z cichym chichotem mordercy. Zacząłem się skradać i przy okazji węszyć za rannym ptaszyskiem. Zza górki właśnie usłyszałem rozmowę między dwiema osobami, kto to mógł być? Wyjrzałem i zacząłem też nasłuchiwać, przede mną (jak wcześniej wspomniane) zauważyłem dziewczynę co była feniksem, można było poznać po smrodzie... Oraz zmiennokształtną, która przy niej siedziała. Nie sądziłem, że spotkam jeszcze drugą osobę, ale będzie za to więcej ubawu! Zacząłem obserwować ich czyny, które jednak bardziej mnie zainteresowały niż chciały doprowadzić do zniechęcenia oraz zabicia ich...

<Ignis?>

Nowa Postać - Zork

✰ Zork || 200 lat || Smok ✰ 
"Urodził się w całkowicie innym wymiarze, który był rządzony przez jego ojca i matkę. Ojciec niestety podpadł Czarnej Magii, która go pochłonęła. Znęcał się nad nim jak i nad resztą rodzeństwa kiedy byli jeszcze dziećmi. Sombra obdarł jego plecy ze skóry w kształcie litery "Y" i dodatkowo podtapiał wodą. Wiele lat potem Sombra dokonał gorszych poczynań i zamienił się w Koszmar (to już inna historia), który dosłownie uśmiercił cały wymiar przy tym zabił go i jego rodzeństwo. Po tym wszystkim Sombra został w jakiś sposób pokonany, w taki sposób którego jeszcze nikt nie poznał... [...]"

Od Aesandi do Mirona - Nostalgiczny spokój

- Skoro i tak już wiesz o moim istnieniu to pozwól, że Ci wytłumaczę, nierozumny zmiennokształtny mężczyzno. Teren należy do mojego klanu, Giova. Jesteśmy ostatnim plemieniem żyjących białych tygrysów. Nasz lud mordowała inkwizycja, a kiedy już udało nam się uciec jakimś cudem nas znaleziono. Zabijamy ludzi, którzy tutaj przybywają, w większości niestety inkwizytorów aby nie donieśli gdzie znajduje się nasza kryjówka. Nie mają prawa życia. To w jaki sposób traktują innych jest karygodne i nie wybaczalne. - przy ostatnich słowach wręcz warknęłam.
Z całego serca nienawidzę tych ludzi i nigdy się to nie zmieni, nie spotkałam nigdy żadnego normalnego Inkwizytora. Każdy pragnie tylko władzy...
- Cóż...to wiele wyjaśnia. - powiedział krótko.
- Dla twojego dobra lepiej żebym Cię tutaj już więcej nie widziała. Pomogę Ci znaleźć ten kwiat, ale nie licz na nic więcej. Po nim masz stąd spadać, jasne? Nie mogę dopuścić by ktoś z mojego klanu zobaczył mnie z jakimś zmiennokształtnym. - mruknęłam pod nosem.
Kwiat, którego szukał niestety rośnie tylko w dwóch miejscach, tutaj i na wyspie do której nikt nie zna drogi. Rozglądałam się uważnie bo te małe gnojki rosną w wysokich trawach. Oczywiście jakby to było jakbym nie miała pecha, usłyszałam czyjeś odgłosy, prędko pociągnęłam nieznajomego w dół tak by się schował. Kiedy chciał coś powiedzieć zatkałam mu usta moją dłonią. Jakby ktoś nas usłyszał to chyba by mnie zamordowali. Kiedy uznałam, że jest już bezpiecznie wywinęłam się z chęchów i ruszyłam dalej przed siebie.
- A właściwie... - zaczął.
- Mówiłam już chyba, że nie mogą mnie z nikim zobaczyć, a szczególnie z mężczyzną. Tutaj nawet to, że takowy za tobą chodzi oznacza zdradę wybranka. Którego wybrali mi moi rodzice kompletnie bez mojej zgody. - aż się we mnie zagotowało.
W końcu znalazłam ten cholerny kwiat, zerwałam go i wręczyłam go mężczyźnie. Skoro teraz już go ma może sobie w końcu iść. Przylazł w końcu tutaj tylko po niego.
- No na co czekasz? Zmywaj się stąd... - posłałam mu gniewne spojrzenie.

<Miron?>

Od Yennefer do Searila - Nauka latania i zaufania...

Podniosłam się z ziemi z lekkim trudem, ale w końcu samodzielnie. Może i nieźle oberwałam, ale podniosę się zawsze sama, bo tylko na siebie mogę liczyć. Tego przynajmniej nauczyłam się po odkryciu całej prawdy. A propo samotności, ptak o którego zapytał Searil zniknął gdzieś odkąd zeskoczyłam facetowi na głowę. Nawet na nim nie mogę polegać.
- Jeżeli pytasz o Ferre to znika kiedy tylko ma okazję - odparłam poważnie i spojrzałam w tym samym kierunku, co facet - Wiesz co oznaczają? - zapytałam wskazując brodą na tatuaże ostatniego zabitego.
- Coś tam słyszałem - wzruszył ramionami i spojrzał na mnie - To co? Zabierasz się do pracy?
Przypomniał mi o czterech ciałach, które najlepiej byłoby gdzieś zakopać lub znaleźć jakikolwiek inny sposób aby się ich pozbyć. Niepewnym wzrokiem zlustrowałam wszystkie masywne cielska i głośno przełknęłam ślinę jednak po chwili wyprostowałam się i podeszłam do pierwszego. Złapałam go pod pachami i uniosłam na tyle ile pozwalała mi moja siła, czyli marne kilka centymetrów nad ziemią. Za wioską znajdują się lasy, w których raczej nikt nie urzęduje, więc można ich tam zakopać. Skierowałam się w tamtym kierunku ciągnąc martwego mężczyznę, który piętami zadzierał o ziemię. Wydawało mi się, że idzie mi całkiem nieźle i zaszłam całkiem daleko, ale gdy uniosłam głowę spostrzegłam, że oddaliłam się od Searila zaledwie 3 metry. Zrezygnowana opuściłam głowę i głośno westchnęłam. Chyba jednak będę zmuszona poprosić o pomoc.
- Co tak stoisz? Może mi pomożesz? - w mojej głowie te słowa brzmiały nieco przyjaźniej niż po tym, jak z trudem już wycedziłam je przez zęby.
- Jak sobie aniołek życzy - uniósł kącik ust i podszedł odpychając mnie lekko, a potem sam złapał martwego pod pachami - Poradzę sobie. Idź po kolejnego - dodał po czym pociągnął zwłoki dalej.
Pokiwałam lekko głową wycierając ręce z krwi przebitego mieczem i ukucnęłam przy tym, którego ogłuszyłam jako pierwszego. Zdjęłam mu z głowy kaptur, który zasłaniał znaki wytatuowane czarnym i granatowym atramentem. Większość z nich wyglądało na jakieś litery nie znanego mi wcześniej języka, ale były tam również wymalowane czarne skrzydła poobdzierane z piór. Skoro ci tutaj aniołami nie są, a nie są na pewno to znaczy, że muszą na nie polować albo przynajmniej ich bardzo nienawidzić. Szczerze to się im nawet nie dziwię. Niektóre aniołki nie są takie święte jak być powinny. W głowie jednak zaświeciła mi się lampka. Skoro szukają aniołów to na pewno muszą wiedzieć, gdzie znajduje się ich królestwo. Obejrzałam szybko jego obrażenia i nie wyglądały na tak poważne, więc teoretycznie powinien żyć. Nie myliłam się, gdyż chwilę później facet szybkim ruchem wyciągnął rękę i pociągnął mnie za włosy. Jęknęłam trochę to ze zdziwienia, trochę z bezradności, a trochę nawet z bólu gdy to jeszcze poczułam jak skutecznie zablokował mnie nogam i przystawił nóż do gardła. Gdy to on będzie miał nade mną przewagę, na pewno nie wydobędę z niego żadnych informacji. Na moje szczęście w miarę szybko Searil był już z powrotem. Gdy zorientował się co ma miejsce, nieoczekiwanie wyciągnął z kieszeni shurikena, który poleciał w stronę trzymającego mnie zbira i wylądował głęboko w jego ramieniu. Zdezorientowany złapał się od razu za ramię wypuszczając przy tym nóż, który i tak zaczepił o mój na szczęście policzek. Wykorzystałam chwilę jego nieuwagi i przewróciłam go twarzą do ziemi jednocześnie przygniatając go do niej.
- Koniec tej zabawy - zniecierpliwiony mężczyzna gotów był wyjąć miecz.
- Zaczekaj! - zatrzymałam go wyciągając dłoń w jego stronę - Przyda mi się żywy - odparłam mocniej wciskając mu kolano w plecy na co burknął niezadowolony.
- Jak chcesz - nie rozumiał, ale dał mi wolną rękę, za co byłam mu wdzięczna - Ale trzeba zająć się resztą.
Pokiwałam głową szybko wymyślając plan jak na dłużej przytrzymać faceta, żeby nie prysnął.
Chwilę później był już mocno przywiązany wytrzymałą liną do pobliskiego drzewa, a reszta ciał została zakopana gdzieś w lesie. Zajęło nam to kilka godzin. W tym czasie zdążyło się rozjaśnić, a las wyglądał na tyle przyjemnie, że nikt nie spodziewałby się, że gdzieś na jego terenie zakopano trzy martwe ciała. Wracaliśmy z Searilem do przywiązanego typa, abym w końcu go mogła przesłuchać. Po drodze było dosyć cicho, ale stwierdziłam, że zdobędę się na coś, czego zazwyczaj nie robię.
- Dziękuję - wydukałam odwracając wzrok w przeciwną stronę.
- Hm? Coś mówiłaś? - dopytał nastawiając ucha, a dobrze wiedziałam, że mnie usłyszał.
- Dziękuję! - odparłam głośniej wywracając oczami.
- A więc jednak potrafisz - zrobił wielkie oczy, po czym cicho się zaśmiał - O co masz zamiar go wypytać?
- Lider gildii, do której należę wspominał o tych znakach - odparłam wzruszając ramionami starając się odbiec od moich prawdziwych intencji.
- Ale tobie nie chodzi o to - od razu zauważył i to nie pierwszy raz, przez co ponownie zaczyna działać mi na nerwy.
- Może mieć ważne dla mnie informacje, okej? - przytrzymałam się widząc, że zbliżamy się do drzewa - Szukam czegoś, a od dawna nie miałam żadnego tropu aż do dzisiaj. Nie zaprzepaszczę takiej okazji - wyjaśniłam odwracając się w stronę przywiązanego mężczyzny. Wciąż zastanawiałam się jak wyciągnąć z niego informacje, bo łatwe to na pewno nie będzie. Skrycie liczyłam na nikłą pomoc Searila chociaż w końcu nie zdobyłam się na to, żeby o nią poprosić.

<Searil? Send help>

wtorek, 29 stycznia 2019

Od Insaniego do Nessy - Początek podróży i szczur...

- Jak dalej się będziesz tak ociągać to cię zostawię. - Ostrzegłem po raz kolejną moją kulę u nogi. Kiedy wtedy mówiła że chce tylko za mną łazić, to mi to nie robiło różnicy, więc się zgodziłem, a możliwości zjedzenia jakiegoś smacznego jedzenia była kusząca, jednak…
- Ja mam rozwiązanie problemu, zwolnij! Gdzie ci się tak śpieszy do cholery?! - Wykrzyczała pojawiając się obok mnie, cała zdyszana. Nie mogła sobie poradzić z moim tempem, więc musiałem się zatrzymywać, a kiedy tylko ją ignorowałem, to darła się wniebogłosy, bym czekał, co było jeszcze gorsze niż czekanie, dlaczego ja jej jeszcze nie zabiłem?
- Nie, po prostu nie zostawiaj z tyłu, to jest, to znacznie przyjemniejsza opcja. - Nie dość że mnie spowalnia, to jeszcze jak do tej pory, nigdzie nie było tego “smacznego jedzenia” o którym mówiła, eh.
- To jest prawie że niewykonalne! - Wykrzyczała łapiąc oddech. - I właśnie pomyślałeś że jedzenie które przyrządzam, nie jest smaczne prawda? - Powiedziała to z taką twarzą i aurą, że zwykli ludzie pewnie by się jej przestraszyli, ale…
- Tak i mówienie że brakuje ci składników, to żadne usprawiedliwienie. - Tłumaczy się ciągle, że w tym lesie, nie ma nawet dobrych ziół by dobrze przyprawić posiłek, ale mnie to jakoś nie obchodzi.
- Jeszcze zobaczysz, poczekaj aż dojdziemy do jakiegoś miasta i kupię składniki, wtedy się przekonasz jak wybitne są moje umiejętności! - Powiedziała zdeterminowana. Chyba bardzo potrzebuje czegoś co podniesie jej samoocenę, bo ostatnio to tylko leci w dół.
- Sądziłem że będziesz przynajmniej dobrą służącą, ale zastanawiam się czy nazywanie cię kulą u nogi nie jest przypadkiem dla tej kuli obrazą, eh. - Im więcej o tym myślę, tym większą mam ochotę ją tu zostawić...
- Nie jestem wcale żadną kulą u nogi! I czy powiedziałeś że jestem służącą. - Zapytała z dziwnym wyrazem twarzy, jednak jest coś ważniejszego.
- Padnij. - Powiedziałem tylko to, ale ona od razu padła na ziemię. I dobrze, bo w następnej sekundzie, w miejscu gdzie jej tors łączył się z szyją, powietrze przeciął ogon jakiejś bestii. Co ważniejsze, nie było jej widać, kamuflaż czy coś w tym stylu. Następnym celem tej bestii byłem ja i się na mnie rzuciła. - Co za nuda. - Skomentowałem i złapałem ogon który leciał w moją stronę, następnie przyciągnąłem tego głupiego zwierza do siebie, złapałem go za głowę i zmiażdżyłem ją.
- Okej, masz kolejną szansę, by popisać się umiejętnościami kulinarnymi. - Powiedziałem do podnoszącej się z ziemi dziewczyny. - Jak się spiszesz, to oficjalnie przestaniesz być kulą u nogi i zostaniesz służącą, więc lepiej się postaraj. Kawałek dalej jest mała polana, tam rozbijemy obóz. - Po przekazaniu jej tego wszystkiego, wziąłem stwora ze sobą i ignorując ją ruszyłem w stronę polany.


< Cieszysz się? Przejdziesz ewolucję! Jeśli się postarasz :3 >

Od Mirona do Aesandi - Nostalgiczny spokój

Wszystko wskazuje na to, że trafiłem na tego typu terytorium, gdzie nie za bardzo tolerują wycieczki... Jak to ujęła, miała swoje powody, ale to wcale nie musiało tłumaczyć tego, że pozabijała tamtych ludzi. Moja brew poleciała do góry, jednak chyba już nie była na moim czole, a latała sobie już nad chmurami. Moje uczucia w największym stopniu teraz zajmowało zdziwienie, bo nie spodziewałem się, że klany typu tej dziewczyny jeszcze istnieją. Pewnie się ukrywają, albo coś w tym rodzaju, co by świadczyło o tym, w jaki sposób na teraźniejszą chwilę przedstawiała sytuację.
- Ja tutaj słuchaj przyszedłem..- w międzyczasie z plecaka wyciągnąłem ten kwiat, który zerwałem wcześniej - ... po kwiat, który ma dokładnie ten sam kolor, tylko posiada jeszcze takie białe plamki na środkowych częściach płatków... no i właśnie zapomniałem jak się nazywa, pamiętam tylko wygląd... ogólnie wybrałem się tutaj, bo w tym terenie na każdym kroku można spotkać jagody, które są najsmaczniejszymi owocami na całym świecie, lub właśnie różne zioła, które są potrzebne mojej starszej wiekiem przyjaciółce.
Zgodnie z prawdą wszystko powiedziałem, no bo co ja będę wymyślać bez sensu, a nie miałem też przecież najmniejszej ochoty się jakoś droczyć z tym, że na pytanie nie odpowiedziała pierwsza. Brew mojej rozmówczyni chyba też już wyleciała hen wysoko. Mam nadzieję, że to nie przez to, że przypadkiem wzrok mi na moment zleciał na jej klatkę piersiową.
- Jeśli to cię w jakiś sposób uraziło, że tu jestem, to przepraszam, nie wiedziałem, że jakoś ten teren jest przez kogoś przejęty... - zrobiłem dłonią gest okręgu, pokazując w stronę ziemi. - ...Dobra, teraz ty. -wskazałem dłonią w stonę nieznajomej. W tym samym momencie zobaczyłem, że po mojej dłoni leci sobie strumyczek krwi. Musiałem zadrapać się o jakąś szaloną gałąź, która tylko czychała na zrobienie komuś rany. Rozglądnąłem się krótko wokoło, ale nie zauważyłem żadnej wody, no trudno. Otrzepałem więc tylko dłoń w powietrzu i odchrząknąłem.
Skrzyżowałem ręce i czekając na wyjaśnienia, przypomniało mi się, że te ciała facetów nadal leżą sobie wesoło w trawie. Trzeba będzie ich zakopać, ale to za chwilkę. Z resztą przecież i tak nie uciekną. Sam sobie w myślach przybiłem piątkę za ten udany żart.

<Aesandi?>

Od Riny do Hasharian - A więc tak/Poszukując celu

Byłam podrażniona tym, że właśnie zostałam związana do drzewa, Hasharian chyba za bardzo ceni sobie słowa "Połączenie z naturą"... Żarty, żartami ale byłam na tyle zdezorientowana, że nie wiedziałam co powiedzieć. Na pierwsze pytanie Hashi miał odpowiedzieć Kiran. Po 10 minutach nie doczekaliśmy się żadnej odpowiedzi ze strony Kirana, jego zachowanie było karygodne... Tylko się rozglądał jakby miał nas w dupie, zaczęłam nieco ocierać sznurem o drzewo by ten mógł się chociaż poluzować lub przynajmniej odrobinę przeciąć bym mogła się uwolnić. Niestety, moje zachowanie zostało szybko odkryte przez Hasharian, dziewczyna zauważyła, że chcę się wydostać więc spojrzała na mnie poważniejszym wzrokiem.
-Twoja kolej na wyjaśnienia...- odpowiedziała patrząc na mnie.
Westchnęłam dość głośno i spojrzałam na Kirana.
-Wiem co nieco... O tym czymś...- Odpowiedziałam nieco pogardliwie.
Kiran po chwili zrobił wielkie oczy, tak jakby właśnie szukał odpowiedzi na jakieś pytanie.
Hasharian zdziwiła się, w sumie nie tylko ona.
-To normalne, kiedy samica Furii chce zaatakować samca... Tu chodzi już o pewną rywalizację i dominacje względem naszego gatunku.- Odpowiedziałam znów patrząc na Kirana. Po jego twarzy stwierdziłam, że nawet nie wiedział że jest potomkiem Furii. Oczywiście, wiedziałam na temat Kirana o wiele więcej niż on sam. Po mojej odpowiedzi z całej siły, jeszcze będąc wilkołakiem, rozerwałam sznur do którego byłam przywiązana. Hasharian już chciała reagować ponowną strzałą, ale podeszłam do niej i zatrzymałam ją tym.
-Lepiej go uwolnij.- Odpowiedziałam odchodząc z jakieś 10 kroków dalej w stronę ruin. Widać było, że mój kochany Słowik wykonał "rozkaz" i z uważną miną powoli go
odwiązywała. Hasharian cały czas mnie obserwowała, zdziwiła ją moja nagła reakcja, która z agresji przerodziła się w obojętność. Wiedziałam jednak swoje, że nie mogę się zbliżać na bliższą odległość do Kirana. Zauważyłam, że Hasha wzięła Kirana ze sobą... Ale w jakiej sprawie?

<Hasharian?>

Od Kirana do Riny - Poszukując celu/A więc tak

Wpatrywałem się tępo w Hasharian. Musiałem chwilę poczekać aby słowa elfki do mnie dotarły, a kiedy tak się stało wzruszyłem jak zwykle ramionami.
- Kiran, nie możesz cały czas tak siedzieć i nic nie mówić - zaczęła mnie próbować przekonać.
Ja jednak uparcie milczałem, bo co miałem odpowiedzieć? Że sam chciałbym wiedzieć co się dzieje? Byłem tak samo zdezorientowany jak dziewczyna. Chyba jednak ona nie zdawała sobie z tego sprawy, bo cały czas próbowała mnie nakłonić do wydobycia z siebie głosu.
Czasem zastanawiałem się, po co inni zmuszają mnie do mówienia. Robię to kiedy chce, jak czuje potrzebę. A ponieważ rzadko kiedy mam na to ochotę to najzwyczajniej w świecie milczę. Co prawda, nie jeden raz przez to wpakowałem się w kłopoty lub ciężko się było ze mną dogadać, ale taki już jestem. Wiele osób próbowało to zmienić, ale wszyscy się poddali.
Zamiast patrzeć na kobietę, stojącą przede mną, zacząłem się rozglądać po okolicy. Otaczały nas ruiny budowli, która kiedyś była jedną z najwspanialszych na kontynencie. Obecnie, mając lata świetności za sobą, z roku na rok są w coraz gorszym stanie. Szczerze powiedziawszy, nie lubię tego miejsca, czuję się tu dziwnie. Ale coś mnie zmusiło abym ruszył w tę stronę. Jakieś uczucie, coś podobnego do tropu. Jednak im dłużej tu byłem to zaczynałem nabierać większej pewności, że to nie tutaj powinienem zacząć szukać tylko dalej.
Hasharian zdała sobie sprawę, że nic ze mnie nie wyciągnie, dlatego zapytała tym razem Rinę a ja zacząłem nasłuchiwać.

<Rina? >

Od Devi do Vinoly’ego - Goniąc za marzeniami

To był kolejny dzień w siodle. Kilka miesięcy temu opuściłam rodzinną wioskę - Prieve i wyruszyłam w podróż aby poznać świat i znaleźć swoje miejsce. Chciałam się też uwolnić spod opiekuńczych skrzydeł moich rodziców. I w ten oto sposób wylądowała tutaj z moim kochanym, karym koniem - Pavanem oraz z Hejitem - pięknym, srebrnym mieczem, który obecnie znajdował się w ukryciu, niedostrzegalny dla zwykłych ludzi.
Mijałam łąki, usłane trawą o żywym, zielonym odcieniu, w której rosły też wielobarwne kwiaty. Znajdowały się tam wszystkim znane stokrotki, mleczne czy mąki, ale wśród tej kolorowej zgrai widziałam też rośliny, których nie znałam, a które zachwycały pięknem swoich delikatnych płatków lub swoimi barwami. Czasem zatrzymywałam się na chwilę aby móc napawać się zarówno widokiem jak i przebajecznym zapachem. W takich chwilach cieszyłam się, że postanowiłam podążać swoją własną drogą. Kto wie, może gdybym zdecydowała się na podróż z rodzicami do miasteczka Qua'Hena, nigdy nie zobaczyłabym takich widoków.
Zdecydowałam, aby się na chwilę zatrzymać. Kiedy Pavan stał w miejscu, ja z niego zeszłam i poszłam w stronę kwiatów. Usiadłam na ziemi, zajęta ich podziwianiem. Naszła mnie ochota na zrobienie wianków, za co od razu się wzięłam. Zerwałam kwiaty i zaczęłam splatać ze sobą ich łodygi, tworząc dosyć popularną wśród dziewcząt ozdobę na głowę. Pamiętałam też o moim ogierze, dla niego też przygotowałam odpowiednich rozmiarów nakrycie głowy. Kiedy skończyłam założyłam sobie i mojemu zwierzęcemu towarzyszowi wianek. Następnie wspięłam się na jego grzbiet i dalej ruszyliśmy przed siebie.
Niedaleko musiałam jechać, aby łąki zaczęły ustępować polom uprawnym, na których rosły różne gatunki zboża. Otaczał mnie srebrno-złoty ocean owsa, pszenicy czy żyta. Ten widok również robił wrażenie, a grzejące słońce tylko potęgowało miłe doznania. Zaczynałam się zastanawiać, czy nie osiąść w jakiejś pobliskiej wiosce czy miasteczku.
~ Nie wytrzymałabyś tam zbyt długo, Devi - w jej głowie rozległ się znany jej i tylko jej głos.
- Pewnie jak zwykle masz rację, Hejit - odpowiedziałam niby do siebie, ale tak naprawdę moje słowa były skierowane do mojego niezwykłego miecza.
Tak naprawdę nie musiałam odpowiadać mu na głos, Hejit słyszał moje myśli, ale czułam się pewniej, kiedy mówiłam coś na głos. Popędziłam swojego ogiera, aby trochę przyspieszył, wolałam znaleźć jakieś zaludnione miejsce jeszcze przed zachodem słońca. Ale chyba nie było mi to dane. Kiedy już zachód słońca się zbliżał, na mojej drodze pojawił się pewien mężczyzna. Wyszedł nagle przed mojego konia, przez co ten się wystraszył i stanął dęba. Nie miałam wystarczająco siły aby się utrzymać w siodle przez co zaliczyłam twarde lądowanie.

<Vinoly?>

Od Hasharian do Kirana - A więc tak/Poszukując celu

Byłam zdezorientowana całą tą sytuacją i zupełnie nie wiedziałam co na to wszystko powiedzieć  ani co zrobić. Spoglądałam przez chwilę a to na Kirana, a to na Rinę. Widziałam gniew w jej oczach, jednak nie potrafiłam znaleźć jego źródła. Dziewczyna jakby oszalała w momencie jak już go zobaczyła. Przez chwilę zastanawiałam się co ja tu właściwie robię i gdzie ja jestem i czy aby to na pewno dobry świat. O Stwórco...sięgnęłam po łuk i szybko wystrzeliłam dwie strzały, jedna trafiła w nogę Riny a druga w nogę Kirana. Oboje nie wiedzieli co powiedzieć, łapiąc się z bólu za nogi.
- Spokojnie kruszynki, gdy tylko wyjmuje się tą strzałę rana zasklepia się automatycznie, ale jest jedno małe ale. Pójdziecie teraz oboje ładnie spać. - Rina spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem, a ja tylko się uśmiechnęłam. Oboje bardzo szybko zasnęli, nie sądziłam, że w ogóle przydadzą mi się kiedyś te strzały, ale w końcu znalazłam dla nich idealne zastosowanie. Przywiązałam dwójkę specjalnym sznurem do drzew i czekałam, aż się obudzą. Trwało to naprawdę długo, ale miałam czas by wszystko dobrze sobie przemyśleć. Przypomniałam sobie jeszcze raz rozmowę z dziewczyną, a później to jak zachowywała się w stosunku do Kirana, jak tylko go zobaczyło. Rany...to wszystko jest takie dziwne. W końcu się zbudzili. Wymieniłam z nimi spojrzenia, przy okazji ich cudownego snu wyjęłam strzały z ich nóg. Wyglądali na lekko zdezorientowanych ale szybko wyjaśniłam im całą zaistniałą sytuację.
- Nie zamierzam stać z boku, do tego słuchać jak Rina co chwilę warczy na Ciebie Kiranie z powodu, którego nie znam. Czuję się lekko ogłupiona tym wszystkim i wybaczcie, ale żądam wyjaśnień z waszej strony i nie puszczę was póki mi wszystkiego nie powiecie. - nie wiem czy byłam zła czy po prostu miałam po kilku tych chwilach dosyć tego wszystkiego. Westchnęłam cicho czekając na wyjaśnienia. - Kiranie myślę, że to dobry moment abyś przestał milczeć.

<Kiran?>

Od Aesandi do Mirona - Nostalgiczny spokój

Bezbłędnie pozbyłam się każdego intruza, który ośmielił się wkroczyć na teren klanu. Tylko jedno w głowie tym istotą. Nie ufamy nikomu...takie decyzje mogą nieść za sobą konsekwencje, których chcemy uniknąć. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym jacy właściwie są inni. Nie było mi to potrzebne ze względu na to, że za każdym razem wszyscy byli tacy sami. Chciwi...dlatego każdy z tych delikwentów skończył z włócznią w ciele. Ominęłam jednak chyba jedną ofiarę, nie musiał czekać na atak zbyt długo, zamachnęłam się, jednak o dziwo nie trafiłam. Pierwszy raz w całym swoim życiu nie udało mi się kogoś zabić za pierwszym razem. Nie wiem kim jest, ale nie podoba mi się jego obecność tutaj. Podbiegłam szybko po włócznię aby później schować się w wysokiej trawie. Miałam nadzieję, że mnie nie zauważył. W końcu nie chciałabym by to że nasza rasa dalej istnieje wydało się. Spróbowałam jeszcze raz w niego trafić lecz i tym razem nie udało się. Dostrzegłam jednak jeden mały szczegół, po chwili nie było po nim już śladu. W jednej chwili rozglądałam się uważnie, a w drugiej leżałam już powalona przez ligera. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że mężczyzna może być zmiennokształtnym. Najgorsze w tym wszystkim jest chyba to, że on odmienił się, a ja byłam lekko zawstydzona. Nie codziennie ląduje się przyszpilonym do ziemi przez mężczyznę. Okazałam mu swoje niezadowolenie poprzez głośne, żałosne miauknięcie. Szarpałam się próbując się wyzwolić.
- Nigdzie Cię nie puszczę póki nie powiesz mi co się tutaj dzieje i czemu zabiłaś tych ludzi. - powiedział stanowczo aczkolwiek bardzo delikatnie.
Milczałam, w końcu co miałam mu powiedzieć? Że zabiłam tych ludzi tylko dlatego, żeby nie donieśli nie daj stwórco o naszym istnieniu inkwizycji? W końcu nic nie tłumaczy bezsensownego zabijania...
- Miałam swoje własne powody, który nie powinny wcale Cię interesować. Zresztą co Ty tu w ogóle robisz? Na MOIM terenie? Nie powinno Cię tutaj być. - warknęłam przy okazji zrzucając zdezorientowanego mężczyznę z siebie.
Złapałam za włócznie i już chciałam w niego rzucić ale powstrzymał mnie jeden mały fakt. Gdyby chciał coś donieść inkwizycji, sam najprawdopodobniej skończyłby na stole będąc testerem tych wszystkich narzędzi...bleh. Inkwizycja nie uznaje odmienności, a ci którzy pracują dla nich będąc innymi...no cóż, szczyt głupoty.
- Więc słucham, co Ty tu właściwie robisz?

<Miron?>

niedziela, 27 stycznia 2019

Od Riny do Hasharian - A więc tak/Poszukując celu

Widząc kogoś nieznajomego i jeszcze to osoba, która jest z mojego gatunku... Prawie... Chłopak wydawał się o wiele inny niż reszta samców Furii. Był o wiele spokojniejszy i mniej zadziorny, jednak jego najmniejszy ruch sprawiał, że miałam ochotę go zamordować. Prawie do tego doszło, dopóki Hasharian mnie nie odciągnęła. Czułam się jakbym miała zaraz rozpierdolić mu łeb i wyrwać flaki z żołądka, w sumie miałam małą myśl "Dlaczego to robię? Przecież on jednak może być inny", jednak mój instynkt stwierdzał, że jest to nieproszony intruz. Obserwowałam tego całego Kirana od góry do dołu by wiedzieć o nim wszystko, z niepokojem wyprostowałam się i stojąc dwa kroki za Hasharian obserwowałam każdy jego ruch. Źle wykonany krok skończyłby się jego śmiercią jeśli by tylko ją tknął... Nie spodobało mi się to, że mu na tyle ufa, nie wiadomo co mógł jej zrobić... Taki brak rozmowy nie był dla niego zbyt dobry w tym momencie, nie odzywając się tylko się pogrążał a moja nienawiść do niego wzrastała. Kiran patrzył prosto na Hasharian a ta na niego, widocznie oboje byli zdezorientowani i nie wiedzieli co do końca mają zrobić.
-Co tutaj robisz?- Zapytała Hasharian.
Kiran spojrzał na nią z większymi oczami, które po chwili wróciły do normalności a chłopak po prostu wzruszył ramionami. Hasharian westchnęła i kątem oka spojrzała na mnie czy nie zamierzam znów dostać napadu wścieklizny i zaatakować chłopaka. Miałam wyraz twarzy typu: "No co?"
Dziewczyna miała lekko poważną minę, ale nie wyglądała jakby była zła... Bardziej była zmieszana gdyż nie wiedziała jaki był powód mojej agresji, wiedziałam że muszę jej to wytłumaczyć. Już bardziej spokojna przymknęłam oczy i zaczęłam wsłuchiwać się w ich rozmowę. Hasharian wolała poznać nowego "znajomego", którego poznałyśmy.
Kiran początkowo nie był skłonny do niczego, ani do rozmów ani nawet do jakiejkolwiek odpowiedzi w podobnym stylu jak napisał na ziemi swoje imię. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że on nic prawie o sobie nie wiedział... To mnie bardziej zaniepokoiło, wydałam z siebie cichy zgrzyt zębami ze względu, że może coś nam zrobić. Hasharian postanowiła podejść bliżej chłopaka, sam Kiran podszedł bliżej i znowu zaczął powoli obwąchiwać Hasharian. W tym momencie pękła mi żyłka, nerwy mi puściły nawet nie wiem z jakich powodów... Przemieniłam się w formę wilkołaka i wydałam z siebie okropny ryk, Hasharian słysząc i widząc to aż odskoczyła tak samo jak i Kiran... Odepchnęłam chłopaka od niej, w moich oczach istniał gniew jakiego jeszcze nigdy nie doznałam... Patrzyłam wprost na Kirana, który znowu się podniósł z ziemi. Wyglądało na to, że było mu to obojętne co się właśnie stało, zaczęłam głośno dyszeć oraz drapać jedną nogą w ziemię jak rozwścieczony byk... Męski odpowiednik Furii spojrzał na mnie obojętnie...

<HASHARIAN RATUJ KIRANA>

Nowa Postać - Devi Falguni

✰ Devi || 19 lat || Człowiek ✰
"Devi jest jedyną córką bogatej rodziny mieszkającej w wiosce Prieve. Będąc oczkiem w głowie rodziców, była całe życie przez nich kontrolowana i uczona. Pewnego dnia, Devi uciekła z domu, chcąc poznać świat poza wioską. Nie udało jej się zajść daleko, ponieważ została zaatakowana przez nieznaną jej istotę. Próbowała ona uciekać, ale przez jej suknie nie była w stanie. Kiedy napastnik próbował ją porwać, pojawiło się dziwne światło a w ręku niewiasty pojawił się srebrny miecz. [...]"

Od Aerandira do Reece - W poszukiwaniu szczęścia

Po skończonej pracy zacząłem wracać do domu. Wieczór był dość ciepły jak na tę porę roku, słońce powoli chowało się za horyzontem, a ludzie zamiast wracać do swoich domów, oni wychodzili na zewnątrz. Wsadziłem ręce do kieszeni, zwiesiłem głowę w dół i udając, że nikogo nie widzę, przeszedłem na drugą stronę, gdzie było mniej ludzi. Powozy ciągnące przez konie musiały się raptownie zatrzymywać. Słyszałem w moim kierunku wiele wyzwisk, ale ja dalej udawałem, że jestem sam na tym świecie. Dopiero gdy znalazłem się po drugiej stronie, wszedłem w uliczkę, by całkowicie odciąć się od ludzi.
~ Szukasz problemów? ~ usłyszałem głos w głowie, na co wzruszyłem ramionami.
- Po prostu tam jest za dużo ludzi - stwierdziłem idąc przed siebie. Wyszedłem z uliczki na inną ulicą wiedząc, że wydłużyłem sobie drogę do domu. Z obojętną miną ruszyłem w odpowiednim kierunku, ale istot było nadal dla mnie za dużo. Najpierw masa ludzi i osób w pracy, a teraz po niej, gdy powinno się w tym czasie relaksować. Znowu skręciłem w uliczkę, mając nadzieję, że nie pomylę dróg, gdy na drodze stanęło mi trzech mężczyzn.
- Oddawaj pieniądze - powiedzieli. Stanąłem i zadarłem głowę do góry. Słabe światło ostatnich promieni słonecznych oświetliło ich brzydkie wykrzywione twarze i dłonie, w których trzymali drewnianą broń. - Nie słyszałeś? Oddawaj pieniądze - westchnąłem. Miałem ochotę znaleźć się w swoich czterech ścianach, zamknąć się na klucz i odłączyć od świata, niestety jakieś przybłędy ubzdurały sobie, że oddam im swoje monety. Nic bardziej mylnego. Stałem w miejscu i czekałem, aż wykonają ruch. Aby pospieszyć ich ruchy, wzruszyłem ramionami.
- Głuchy jesteś?! - jeden z nich podszedł do mnie i gdy chciał mnie złapać za kołnierz, został odepchnięty do tyłu.
- Jeszcze się stawia - odezwał się drugi. Podniósł drewnianą pałkę i zamachnął się nią w moim kierunku, ona jednak odbiła się od niewidzialnej bariery i uderzyła w głowę swego pana. Nie czekając na tego trzeciego, ruszyłem przed siebie. Nie widziałem, co zrobił, ale usłyszałem łomot. Wtedy wyszedłem z zaułku i wkroczyłem na piaskową dróżkę. Spojrzałem przed siebie, przede mną rozciągał się las, a za mną królestwo, w którym miałem swój dom i do którego miałem iść. Plany szlak trafił przez te skracanie drogi. Po parę razy rzuciłem okiem na las i na budynki, aż w końcu spojrzałem w niebo. Tak bardzo mnie kusiło, by pooglądać gwiazdy, ale w zacisznym miejscu, pozbawionym żywych istot. W tym celu odwróciłem się do natury i poszedłem do lasu. Tak nie zwracając uwagi na kierunek, drogę czy ile się oddalam od cywilizacji, szukałem odpowiedniego drzewa, z masą grubych gałęzi. Gdy takowe znalazłem po jakimś czasie, wspiąłem się na nie, aż na sam czubek. Usiadłem wygodnie i parzyłem w gwiazdy, mając przed sobą rozciągający się las, a gdzieś tam w oddali światło ogniska. Zadarłem głowę do góry i rozmyślałem.
Nie mam pojęcia, ile czasu tu spędziłem, straciłem rachubę czasu, aż ziewnąłem. To dało mi znać, że powinienem iść spać. Zacząłem schodzić z drzewa, jednak to zawsze jest trudniejsze od wchodzenia. Noga mi się powinęła i puściłem gałąź, lecąc na ziemie. W ostatniej chwili niewidzialna postać mnie złapała i odstawiła na ziemię.
- Dzięki - szepnąłem.
~ Uważaj lepiej ~ odezwała się w mojej głowie, na co skinąłem głową. Zacząłem wracać, obrałem jakiś kierunek, ale... nie miałem pojęcia gdzie idę. Podczas mojego błądzenia, zauważyłem jakąś postać. Księżyc słabo oświetlał sylwetkę, widziałam tylko parę błyszczących się złotych oczu. Nie miałem nic do stracenia.
- Przepraszam - odezwałem się. - Zgubiłem się, czy możesz mnie wyprowadzić z lasu? Najlepiej do Królestwa Du'Courteu.

<Reece? c;>

Initium Caligo - Event

Event Trwa 
15.01.2019 - 27.01.2019
Teraz masz szansę odkupić moje winy. Przekazałem Ci to co sam wiedziałem, lecz teraz kiedy jesteś wtajemniczony sam musisz obrać drogę swojego życia. Czy pochłonie Cię chciwość i pragnienie dóbr innych ludzi? Czy może oddasz wszystko co masz w imię dobra i ogólnej harmonii? To twój i tylko twój wybór. Aaa bym zapomniał otrzymasz teraz ode mnie silne zaklęcie runiczne dzięki, któremu możliwe że odmienisz bieg historii *znajdujesz pod pergaminami zwój z wygrawerowaną pieczęcią*

Dołącz teraz i zasil szeregi jednego z dwóch dawnych władców kontynentu. Napisz swoje opowiadanie, w którym użyjesz swojej postaci i dokonasz wyboru. Wyślij je na adres caligoevents@wp.pl 
Kilka informacji na temat eventu:

  1. Ocenie będzie podlegać nie tylko długość opowiadania, ale również kreatywność twórcy
  2. W twojej pracy powinna być widoczna (powinna nie znaczy, że musi) argumentacja dlaczego twoja postać, stanęła akurat po tej stronie konfliktu
  3. Nagrodę otrzyma, każdy są nagrody za udział oraz za wygraną. Po zakończeniu eventu będą one przedstawione
  4. Twórca nie bierze udziału (Tenge out of meta ;c ale to dobrze bo za dużo wiem)
  5. Niestety jak w każdym wypracowaniu musi pojawić się pewna niesprawiedliwość. Zapewne każdy z was doświadczył irytacji gdy napisaliście PRIMA SORT wypracowanie, a dostaliście mniejszą liczbę pkt bo nie trafiliście w klucz. Podpowiem, że są 2 pkt w kluczu, ale jeżeli ktoś się wczuje w klimat ze swoją “bratnią duszą” ma szanse je otrzymać. UPS za dużo gadam to do zobaczenia i mam nadzieję że event się spodoba.
Aby poprawnie podejść do eventu musicie przeczytać "Initium Caligo" z Biblioteki, zaczynając od wyżej wspomnianego tytułu a przechodząc do Króla Północy i Króla Południa~

Miłego dnia życzy,
Moderator Tengo

Podsumowanie tygodnia 21.01.2019 - 27.01.2019

Witam was - blogowiczów bardzo serdecznie na drugim już podsumowaniu tygodnia. Standardowo zaczniemy od osób które wysłały coś dodatkowego na bloga lub event. Te osoby to:
Reece: postać poboczna - 400 pkt
Aesandi: rasa - 200 pkt; gildia - 80 pkt
Ignis: najwięcej opowiadań bo 5 - 100 pkt; postać poboczna - 400 pkt
Lucy: event - 600 pkt
Mira: event - 600 pkt
Najwięcej punktów w tym tygodniu zyskał/a: Lucy bo aż 675.
Ranking pozostałych: 
Dagan - 20 pkt
Delaila - 0 pkt
Rina - 70 pkt
Insani - 0 pkt
Hasharian - 30 pkt
Nessa - 0 pkt
Tenge - 25 pkt
Mira - 635 pkt
Lucy - 675 pkt
Ignis - 575 pkt
Yennefer - 60 pkt
Alvaro - 0 pkt
Searil - 50 pkt
Reece - 400 pkt
Blacil - 25 pkt
Saber - 0 pkt
Elise/Elize - 50 pkt
Kiran - 40 pkt
Isarion - 10 pkt
Miron - 20 pkt
Aerandir - 0 pkt
Aesandi - 280 pkt
Vinloy - 0 pkt
Ten tydzień był równie obiecujący co poprzedni. Zbliżamy się powoli do 100 postów na blogu. Jeśli chodzi o event, wysłały go tylko dwie osoby - Lucy i Mira. Dziękuję wam bardzo dziewczyny. Bonusowe punkty wleciały wam na konto + dostaniecie coś specjalnego od moderatora. Wielkimi krokami zbliża się do nas wątek fabularny do napisania dla każdej postaci, oraz kolejna aktualizacja związana z dodaniem profesji. Mam nadzieję, że i w tym tygodniu świetnie się bawiliście. Do zobaczenia w następnym tygodniu~
Miłego dnia życzy,
Administratorka Pszemuś

Od Ignis do Lucy - Porażka dołuje, doświadczenie wzmacnia

Straciłam przytomność, kolejny raz. Ciekawa byłam ile razy jeszcze mi się to zdarzy. Miałam nadzieję, że już nigdy, bo to nie jest zajebiste uczucie. Gorsze już jest chyba umieranie a później doradzanie się z popiołów. Wiem coś o tym, to naprawdę nie jest przyjemne. Powoli zaczynałam odzyskiwać świadomość razem ze wschodem słońca. I oczywiście zaczęło się od cholernego bólu nogi. Myślałam, że zaraz wstanę, wezmę coś ostrego i ją najzwyczajniej w świecie sobie utnę. Ale jak na razie nie byłam w stanie nawet otworzyć oczu. Dopiero po próbie numer sama nie pamiętam udało mi się. Pierwsze co zobaczyłam to małe, gasnące już ognisko. Później dostrzegłam sówke.
- Lucy… - sama zdziwiłam się jak bardzo mam słaby głos.
Dziewczyna jak na komendę zerwała się ze swojego miejsca i zbliżyła się do mnie.
- Ignis, wszystko dobrze? Jak się czujesz? - widziałam po niej, że się o mnie martwi.
Po raz pierwszy od bardzo dawna poczułam ciepło wewnątrz siebie, nie związane z moją rasą. Te głupie dwa pytania wywołałyby u mnie uśmiech gdyby nie ta pieprzona rana i osłabienie.
- Pomijając nogę to czuję się zajebiście - odpowiedziałam jej.
Dziewczyna od razu przystąpiła do sprawdzenia stanu mojej rany. Udało mi się na chwilę podnieść na tyle, aby zobaczyć jak bardzo źle ze mną jest. A było tragicznie. Pomijając widok świeżej krwi, spływającej po mojej skórze, mogłam też popatrzeć na ropę, której było coraz więcej. Nie był to dobry znak, szczególnie pamiętając, że nie byłam w zbyt sterylnych warunkach.
- Będzie dobrze tylko pójdę do jakiegoś miasta… - zaczęła towarzyszka.
Spojrzałam na nią. W jej oczach widziałam cień strachu. Westchnęłam i zaczęłam się zastanawiać jak najdelikatniej jej powiedzieć, że ta podróż jest bez sensu i prościej będzie, kiedy mnie najzwyczajniej w świecie zabije.
-Nie marnuj na mnie energii sówko - powiedziałam po długim czasie.
- O czym ty mówisz… Ignis jesteś ranna i potrzebujesz pomocy - zaczęła mnie przekonywać, a przynajmniej próbowała.
- Nie marnuj energii, po co masz się wybierać na poszukiwania i narażać się na niebezpieczeństwo, skoro i tak pewnie umrę nim ty wrócisz.
- Co ty…
- Po prostu chwyć za nóż i mnie zabij - przerwałam jej nim ta cokolwiek zdążyła powiedzieć.
Moja wypowiedzieć spowodowała, że zmiennokształtna zamilkła i zaczęła się we mnie wpatrywać z niedowierzaniem.

<Lucy? >

sobota, 26 stycznia 2019

Od Kirana do Riny - Poszukując celu/A więc tak

Siła uderzenia, z jaką rzuciła się na mnie brązowowłosa powaliła nas na ziemię. Nie bardzo wiedziałem co się dzieje i jedyne co robiłem to broniłem się przed atakującą i warczącą dziewczyną. A musiałem przyznać, że była silna.
- Rina, zostaw go - jej towarzyszka, chyba elfka, zaczęła ją odciągnąć ode mnie.
Skorzystałem z okazji i wstałem, przyglądając się im. Szczerze to byłem dość zaskoczony, że kogokolwiek spotkałem w ruinach. Kilka razy już tu byłem i zawsze było pusto, poza mną nikogo nie było. Ale przecież od mojej ostatniej wizyty w tym miejscu minęło ponad rok, a to wystarczająca ilość czasu, aby coś mogło się zmienić. Rina - czyli dziewczyna, która się na mnie rzuciła, cały czas na mnie patrzyła z wrogością w oczach, warcząc.
- Wybacz za nią, nie wiem co w nią wstąpiło - zaczęła tłumaczyć swoją koleżankę ta druga.
A może to były partnerki? Były dosyć blisko siebie, nawet jak na przyjaciółki, ale nie mnie to oceniać. Dlatego też tylko wzruszyłem ramionami w ramach odpowiedzi, gdyż nie widziałem sensu mówienia czegokolwiek. Kiedy elfka się przedstawiła - miała całkiem ciekawe imię, jeszcze takiego nie spotkałem, zaczęła patrzeć na mnie, jakby czegoś ode mnie oczekiwała. Nie bardzo rozumiałem, co chciała, dlatego zbliżyłem się do niej i nie wiedząc czemu, zacząłem ją wąchać. Miała całkiem miły, delikatny zapach. Harashian - czyli ta która się przedstawiła, wyglądała na równie zaskoczoną moim zachowaniem co ja sam. Próbowałem postąpić podobnie z Riną, ale kiedy tylko się zbliżyłem, dostałem w twarz, wysłuchując potoku przekleństw i wyzwisk w moją stronę. Ale i tak poczułem jak ona pachnie. Miała intensywny, ale również całkiem przyjemny zapach.
- A ty… Jak się nazywasz? - spytała po tej jakże dziwnej i prawdopodobnie dla innych kosmicznej scenie elfka.
Ja oczywiście jak zwykle tylko wzruszyłem ramionami i spojrzałem w ziemię. Była pokryta piaskiem, dlatego od razu nogą zacząłem na niej pisać swoje imię. Rozmówczyni to zauważyła i spojrzała się w to samo miejsce w którym tworzyłem napis.
- Kiran… Jesteś niemową? - zadała mi kolejne pytanie, na które ja pokręciłem przecząco głową.
Zapytany o powód, przez który nie chce mówić tylko wzruszyłem ramionami i zacząłem je obie bacznie obserwować. Musiałem przyznać, że obie były dosyć ciekawe a w mojej duszy, jeżeli ją posiadam, zakiełkowała nadzieja, że pomogą mi odkryć prawdę.

<Rina?>

Nowa Postać - Vinloy Dedayas

✰ Vinloy || 200 lat || Drow ✰
"W pewnej wiosce o czasie nieznanym, parze drowów urodzili się bracia. Na początku wyglądali identycznie, a także równie mocno byli kochani przez rodziców. Z czasem jednak jeden zaczął przerastać drugiego nie tylko wzrostem, ale także siłą i umiejętnościami. Rodzice, a zwłaszcza ojciec skupił całą swoją uwagę na tym lepszym bliźniaku i był z niego dumny jak nikt inny. Drugi zaś, słabszy został odtrącony i zwracano na niego znacznie mniej uwagi. Przez ojca, który zapoczątkował całą tą rywalizację, bracia nie czuli wobec siebie miłości lub chociaż przyjaźni. Ten lepiej zbudowany wiedział, że ma przewagę nad swoim marnym bratem. Tym żałośnie wyglądającym bliźniakiem był Vinloy. [...]"

Od Lucy do Ignis - Porażka dołuje, doświadczenie wzmacnia...

Nie myśląc wiele, zamieniłam się w sowę i wzbiłam się w powietrze. Nie wiedziałam, jaki jest powód zniknięcia dziewczyny, ale z pewnością wydarzyło się tu coś złego. Ignis przecież sama nie dałaby rady oddalić się z ranną, bolącą nogą. Oskarżałam się w duchu, że zostawiłam bezbronną, niemogącą chodzić towarzyszkę bez opieki. Miałam ogromną nadzieję, że nic jej się nie stało.
Wzleciałam wysoko nad ziemię i zaczęłam wypatrywać rudowłosej. Niestety, mimo że widziałam dobrze w ciemności, nie dostrzegłam jej nigdzie w pobliżu. Jedynym miejscem, gdzie mogła w takim razie być, był pobliski las. Tam widok zasłaniały mi korony drzew. Zniżyłam więc lot i zaczęłam jej tam szukać. Gdy powoli traciłam już nadzieję, że uda mi się ją znaleźć spostrzegłam jakiś ruch w oddali. Poleciałam więc w tamto miejsce tak szybko, jak umiałam. Kiedy byłam już prawie na miejscu, ujrzałam, że dziewczyna nie jest sama, a jej ciało oplatają związane ciasno liny. Obok niej stało dwóch mężczyzn — porywaczy rudowłosej.
Nagle jednak zdarzyło się coś niespodziewanego, Ignis zaczęła zamieniać się w ogromnego, pomarańczowego ptaka. Bez trudu rozerwała krępujące ją liny i wzleciała w powietrze. Rozbłysła oślepiającym blaskiem i spaliła swoich porywaczy na drobny popiół. Kiedy było już po wszystkim, wróciła na ziemię i zamieniła się z powrotem w człowieka. Nie miała jednak sił ustać na nogach, kolana się pod nią ugięły i upadła na ziemię.
Byłam w takim szoku, że minęła chwila, nim dotarło do mnie, co tu się właśnie wydarzyło. Ignis była Feniksem? Więc czemu do tej pory nigdy się w niego nie przemieniła, mimo że ułatwiłoby to z pewnością wyjście z wielu sytuacji, które nas spotkały? Postanowiłam jednak na razie nie zawracać sobie tym głowy, rudowłosa potrzebowała przecież pomocy. Zleciałam na ziemię i lądując przy leżącej bezwładnie na ziemi Ignis, zamieniłam się w człowieka. Dziewczyna właśnie zamknęła swoje powieki.
- Ignis… - zawołałam. – Ignis... proszę, nie zamykaj oczu.
Gdy rudowłosa nie odpowiedziała, dotknęłam jej ramienia i lekko potrząsnęłam jej ciałem. Niestety dziewczyna nadal leżała bez ruchu, lecz czuć było lekki niespokojny oddech. Straciła więc tylko przytomność.
Spojrzałam na jej nogę, rana ponownie się otworzyła i wyglądała teraz paskudnie. Oprócz krwi zaczęła z niej wypływać również jakaś dziwna ropa. Wylałam trochę wody, aby ją oczyścić, przede wszystkim z drobinek ziemi, które się w nią dostały. Wiedziałam jednak, że ropa nie oznacza nic dobrego, mogło się wdać tam jakieś zakażenie.
Stwierdziłam, że zostanę z Ignis tak długo, aż się nie wybudzi, a potem wyruszę do miasta po jakieś zioła, które odkażą i wspomogą gojenie się rany. Rozpaliłam ognisko i przeciągnęłam rudowłosą blisko ognia, aby się nie wyziębiła. Podłożyłam jej również pod głowę jedną z koszul, a jej ciało nakryłam moim płaszczem.
Przesiedziałam tak całą noc. Spędzałam ten czas, patrząc w niebo i nucąc cicho różne piosenki. Ignis zaczęła wybudzać się dopiero wczesnym rankiem.

<Ignis?>

piątek, 25 stycznia 2019

Nowa Postać - Aesandi Yokkarme

✰ Aesandi || 19 lat || Kotołak - Biały Tygrys ✰
"Dziewczyna urodziła się jako pierwsze dziecko w całym klanie, który uciekł spod klucza inkwizycji. Przez lata byli wybijani i tępieni, tak by w końcu zakończyć ich istnienie. Dorastała w przekonaniu, że wszystko poza ich obozem jest złe, a Ci, którzy zdecydowali się opuścić jego teren skazani są na bezwzględną śmierć. Jako mały dzieciak dużo psociła i wymykała się z domu chcąc do późna szaleć tak jak inne dzieci. W roku w którym ukończyła dziewięć lat dowiedziała się, że wbrew jej woli została zaręczona z mężczyzną, którego nawet nie lubi i który jest od niej starszy o co najmniej 30 lat. [...]"

Od Hasharian do Kirana - A więc tak.../Poszukując celu

Spojrzałam na dziewczynę jeszcze lekko zaspanymi oczami. Zastanawiałam się gdzie tak się wybiera, że pakuje wszystkie rzeczy. No tak...przecież musimy iść dalej. Z rozmyśleń wyrwał mnie jej ciepły ton głosu.
- Chyba nie za dobrze spałaś? - zapytała mnie śmiejąc się delikatnie.
Posłałam Rinie gniewne spojrzenie jakby chcąc ją skarcić za żarty na mój temat jednak po chwili podniosłam się i ucałowałam ją w policzek. Im szybciej się stąd zwiniemy tym lepiej. Zagasiłam ledwo dychające już ognisko i ruszyłyśmy przed siebie. Naszym celem było dotarcie do ruin sprzed których dopiero niedawno uciekłyśmy. Mam nadzieję, że nie spotkamy już więcej tego plemienia, nie marzy mi się potrawka z elfa lub wilczycy. Zaśmiałam się w duchu mimo wszystko. Dużo przez ten czas rozmawiałyśmy, poznałyśmy się jeszcze bardziej. Starałam się uważnie wsłuchiwać w każde jej wypowiadane słowo. Patrząc na wszystko z perspektywy czasu nie spodziewałabym się, że przyjdzie taki moment kiedy moje serce zabije kiedykolwiek mocniej niż zwyczajniej. Czułam uraz do miłości w jakiejkolwiek postaci. Do teraz mam wątpliwości, że może jednak się mylę, ale staram się o tym nie myśleć. Spoglądałam od czasu do czasu na Rine. Zastanawiałam się o czymś czasami myśli robiąc tak poważne miny. Nim się spostrzegłyśmy, byłyśmy już niedaleko ruin. Przystanęłam na chwilę, by szybko przebrać się w jakieś bardziej wygodniejsze ciuchy. Zgarnęłam z torby spodnie, parcianą bluzkę, która zasłaniała tylko biust i związałam włosy tak by nie przeszkadzały w ewentualnej ucieczce....wolałam się przygotować. Resztę ekwipunku schowałam i ruszyłyśmy dalej. Cała podróż łącznie zajęła nam kilka dni, nie było tak źle jak podejrzewałam. Dotarłyśmy do ruin. Było strasznie cicho, a to nie wróżyło nic dobrego. Złapałam za łuk jednak po chwili trzymałam już Rinę. Dziewczyna o mało nie rzuciła się w zębiskami na mężczyznę, który przez moment chyba sam nie wiedział co się właściwie stało.
- Rina, spokojnie on nic nam przecież nie zrobił. - Próbowałam ją uspokoić lecz bezskutecznie.

<Kiran?>

Od Mirona do Aesandi - Nostalgiczny spokój

- Dobra, dobra, to pomóż mi tylko to rozplątać i już ci dam spokój.
Miałem dzisiaj dosyć dużo zajęć, ale nie mogłem odmówić mojemu ziomkowi pomocy przy ponownym rozplątywaniu pułapki, w którą przez przypadek wpadł nasz kolega... Wisiał tak przez dobre kilka minut, zanim ktokolwiek w ogóle go usłyszał. Zaplątany był w dosyć mocne liny, jeszcze w dodatku nad dziurą, która została wykopana, gdyby jakieś inne zwierzę zainteresowało się tym, co się złapało w liny.
- A mówiłem, żeby oznaczać miejsca z pułapkami... -ledwo powstrzymując śmiech, wyciągnąłem przenośny, mały scyzoryk i przeciąłem nim mocne liny. Trzeba będzie wszystko robić od nowa. No trudno, zdarza się... już piąty raz... Aaron o mały włos już wpadłby do dziury pod nim, ale się mnie przytrzymał, przez co wpadlibyśmy oboje, gdyby dwóch zgromadzonych z nami ziomków nie pociągnęło nas dosyć daleko od dziury.
- Ech... dzięki...- odparł wcześniej uwięziony, podnosząc się z ziemi i strzepując liście z ubrań.
- Spoko młody- odpowiedziałem i objąłem jego szyję ręką, po czym rozczochrałem jego i tak już rozpierniczoną fryzurę.
- No ja pierdziele, Miron! Dejże ty spokój!- śmiechy i dokazywanie towarzyszyło nam przez całą drogę do domu.
Jednak chwilę po tym, jak z mojego domu zabrałem potrzebne mi rzeczy, wyruszyłem do oddalonego nieco dalej lasu, aby pozbierać dla pewnej babuni zioła, aby z nich mogła wytworzyć kolejne wywary. Nie znam się na tym dokładnie, ale wiem, czego szukać. Przebierałem rytmicznie nogami i wczuwałem się w muzykę wiatru i ptaków. Pod nosem nuciłem zapamiętaną nutę, którą słyszałem wczoraj przy ognisku. Nie wiem, dlaczego zapadła mi tak mocno w pamięć... Próbowałem sobie jakoś to wyjaśnić, ale nic z tego. No trudno. Wzruszyłem tylko ramionami i ruszyłem dalej, wprost między wysokie, smukłe drzewa przepięknego lasu. Nabrałem do płuc pełno pięknego zapachu kwiatów, które rosły na jednym pagórku.
- Dobra, potrzebujemy ciebie... -zerwałem jeden z kwiatów i schowałem go do plecaka. Nagle do moich nozdrzy dotarł nieznajomy zapach. Zastygłem w bezruchu. Usłyszałem krzyk ze zdecydowanie oddalonej trochę części lasu. Natychmiast założyłem torbę spowrotem na plecy i zacząłem biec w kierunku słyszanego wcześniej krzyku. Zmieniłem jednak formę na ligera, ponieważ wtedy zdecydowanie szybciej biegłem. Ktoś może mieć cholerne kłopoty... Po chwili usłyszałem kolejny krzyk, tym razem był już bardzo blisko. Nie mam pojęcia, czy należał do kobiety czy mężczyzny, bo był tak przeraźliwy, że nie sposób go było odróżnić. Ten kolejny, to chyba wydał z siebie ten przerażony facet, który rozglądał się na wszystkie strony ze strachem w oczach. Nie zdążyłem się do niego nawet zbliżyć, gdy został przebity na wylot włócznią. Prawdopodobnie został jeszcze czymś zatruty, bo nie sądzę, że to możliwe, aby umarł w tak szybkim tempie. Chociaż... gdyby tak trafić w odpowiednie miejsce, to może...
Ale nadal nie rozumiałem, co tutaj tak właściwie zaszło. Przeobrażając się spowrotem w człowieka, ujrzałem, że ktoś w niesamowicie szybkim tempie zabiera włócznię i ucieka, przez co zdołałem ujrzeć tylko biały ogon chowający się za jednym z drzew.
- Co... ŁOHESÓ!- po chwili niespodziewanie moje płuco zostałoby przebite na wylot, gdybym nie zrobił taktycznego uniku. Włócznia poleciała dalej i z całej pety wbiła się w drzewo. Tak się właśnie kończą wycieczki po ziółka. Niezłe ziółko to chyba właśnie pozabijało tamtych kolesi, no a teraz próbuje zabić mnie. Spojrzałem zdziwiony w stronę, skąd wystrzelono dzidę zabójcę.

<Aesandi?>

Od Miry do Tenge - Piękne zachody słońca

Nie przewidziałam, że podczas, gdy się tak nagle zatrzymam, Tenge może polecieć dalej... W końcu jeśli dla mnie coś wygląda na spokojne lądowanie, to niekoniecznie może oznaczać to samo dla pasażera. Przemieniłam się niezwłocznie w moją ludzką formę i już chciałam ją przeprosić, jednak widząc jej zdenerwowanie na twarzy po tym, jak masowała swój obolały tyłek, przełknęłam głośno ślinę i podniosłam brwi, uśmiechając się przepraszająco. Po chwili już dostałam serdecznego przytulasa od towarzyszki. Ulżyło mi, że nie dostanę kolejny raz, od kolejnej osoby z liścia. Przyznałam jej rację, że to nie było przemyślane, bo to W OGÓLE nie było przemyślane. No, poza masakrycznie szybkim "zaplanowaniem" od czego po drodze się odepchnąć.
Uspokajając jeszcze serce, któremu najwyraźniej już nie starczało miejsca na szaleństwa po tej wcześniejszej sytuacji, pozwoliłam prowadzić całe swoje ciało w biegu za przyjaciółką. Cieszyłam się, że Tenge jest tak wyrozumiałą osobą. Mimo towarzyszącego jeszcze lekkiego stresu, na twarzy miałam uśmiech. No bo jak ktoś się cieszy, albo śmieje, to jak tu się nie uśmiechać.
O lesie Duhaki dosyć dużo słyszałam, jednak gdy miałam okazję już w nim być, to nie przebywałam tam zbyt długo. Bardzo chętnie bym go znów odwiedziła. Nagle usłyszałam kolejne burcznenie dobiegające z mojego żołądka. Natychmiast zaczęłam buszować w plecaku, czy przypadkiem nie zostawiłam w nim jakiegoś jedzenia. Niestety, o zgrozo, nie znalazłam niczego zdatnego do spożycia. No tak... przecież zjadłam wszystko wcześniej i nie spakowałam nic na później... A przez tych wszystkich strażników nie poszłyśmy od razu na jakieś jedzenie, tylko trzeba było od razu wiać.
- Tenge?... - gdy się odwróciła w moją stronę, już chciałam spytać, czy gdzieś nie możemy się zatrzymać, albo cokolwiek, żeby coś zjeść, jakieś owoce by się może znalazły po drodze, ale mój brzuch stanowczo mnie wyprzedził i zaburczał, jakby się w nim działy niestworzone rewolucje.- ... No właśnie. Właśnie to chciałam powiedzieć... heh...
Nagle zwróciłam głowę w stronę korony jednego z drzew, gdzie zrobiło się jakieś zamieszanie i ptaki się rozleciały na wszystkie strony, jakby je coś wystraszyło.

<Tenge?>

Nowa Postać - Aerandir Cadeyrn

✰ Aerandir || 19 lata || Człowiek ✰
"Urodził się w bogatej rodzinie, byli zwykłymi ludźmi, cieszącymi się dobrą opinią i wysokim statusem społecznych. Miał starszego brata, z którym nie do końca się dogadywał. Brat ten był jego przeciwieństwem: umięśniony, przystojny, z charyzmą. Aerandir zaś miał problemy, nie potrafił się dogadać z rówieśnikami, ciężko przyswajał naukę, kłócił się z rodzicami. Czym było to spowodowane? Może przez inne poglądy i zainteresowania młodzieńca. Pewnego razu zalazł za skórę grupce rówieśników, którzy go mocno pobili. Przez tydzień nie wychodził z domu, przez siniaki, a potem po prostu nie chciał opuszczać bezpiecznego pokoju. Nikt tam nie wchodził, jakby wszyscy o nim zapomnieli, dlatego czuł się tam bezpiecznie. [...]"

Od Searila Do Yennefer - Nauka latania i zaufania...

Kobieta nie miała najwyraźniej poczucia humoru, bo mogłaby chociażby wyśmiać moje teksty. Przyznaję, że momentami są naprawdę beznadziejnie ale otwarcie mi o tym mówią. Istota zachowywała się okropnie formalnie, bez serca. Nie chcąc więc dłużej się męczyć, odszedłem tak jak chciała. Kiedy zniknęła mi z oczu mój uśmiech zastąpiła zrzędnięta mina. Łaziłem po lesie prawdę mówiąc bez celu. Miałem mocne wrażenie, że się rozmijałem z bandytami, których chciałem osobiście dorwać. Wspiąłem się na powrót na drzewo wylegując się na jednej z grubszych gałęzi. Gapiłem się przed siebie aż mimowolnie zasnąłem. Z braku laku było to zdecydowanie lepsze niż miałbym odwalić coś głupiego. A mogłem, sam nie wiem co ale mógłbym. Kiedy się zbudziłem z zdziwieniem odkryłem, że słońce schyla się już ku horyzontowi. Przymrużyłem oczy szybko kalkulując swoją pozycję.
-Wypadałoby już wrócić chyba - mruknąłem sam do siebie.
Ze swojego plecaka podróżnika wziąłem wodę i troszkę jedzenia, żeby mieć siłę wrócić do wioski. Sprawdziłem czy wszystko jest na swoim miejscu i udałem się w drogę powrotną. Nie zważałem na to, że jest noc i teoretycznie powinienem bacznie obserwować otoczenie. Szczerze miałem to gdzieś, nie oglądałem się wokół siebie. Ba, szedłem niczym te dumne dzieciaki co się niczego nie boją. Moją sielankę przerwały odgłosy walki. Udałem się w ich stronę odkrywając, że 3 mężczyzn już leży na ziemi, a 4 stoi nad postacią kobiety - mojej Yennefer. Jest, jest! Szansa z nieba! Zostanę bohaterem. Dobyłem swojego wspaniałego oręża i pewnym ruchem wbiłem ostrze w plecy, przeszywając ofiarę na wylot. To był tylko moment. Z zadowolonym uśmieszkiem rzuciłem ciało obok, a swój miecz wyczyściłem od krwi.
-Aniołek wplątał się w tarapaty? - nie ukrywam, że sprawiło mi to frajde.
-Nie prosiłam cię o pomoc - syknęła na co ja jedynie uniosłem lekceważąco brwi. - Na co się tak gapisz? - tym razem to ona uniosła brew.
Brawo, myślałem już, że te ostrą minę ma zawsze. Uniosłem ręce do góry w geście poddańczym wycofując się do tyłu.
-Skoro panienka nie chce mojej pomocy. Tylko… - zrobiłem krótką przerwę dla pewności rzucając 3 shurikeny w stronę pozostałych już truposzów. Faktycznie, tylko ich ogłuszyła.
-... teraz musisz sprzątnąć 4 ciała, żeby czasem nie zatruły swoim zapachem tego lasu. No i dojść do siebie, bo nieźle cię skatowali - zmierzyłem jej sylwetkę z dość nieodgadnionym wyrazem.
-Poradzę sobie i czuję się świetnie - rzuciła siląc się na samodzielne wstanie. Szło jej to mizernie, ale skoro twierdziła, że da radę to da radę. - Widzisz? -wycedziła przez zęby ukrywając ból. Lekko zgięta w pół ale stała.
-Widzę - przytaknąłem mało usatysfakcjonowany jej samodzielnością. - To teraz zajmij się nimi - kopnąłem lekko pierwszego lepszego.
Yennefer spojrzała na mnie ostro, a ja tylko swoją gestukulacją ją zachęcałem do tego czynu. Naprawdę nie miałbym za złe tego, jakby jednak poprosiła. To żadna ujma na honorze. Sam miałem delikatny problem z dwoma, bo dół musiał być odpowiedni i takie tam. Nie uczą mnie wiedzy teoretycznej w tej dziedzinie, a jednak mam tego świadomość. Kobieta również z pewnością taką świadomość ma.
-A gdzie twoje urocze ptaszysko?- spytałem jak gdyby nigdy nic. -Stęskniłem się za nim, może za ciebie wyrzuci tych zbirów? Niezłe ziółka z nich - zmarszczyłem brwi oglądając dziwne znaki. -Widywałem ładniejsze - skwitowałem.

<Yennefer? Nic na siłę XD>

Od Isariona - Całkiem inny dzień

Minęło dobrych parę lat od kiedy zacząłem swobodnie wychodzić z lasu, byłem bardzo ciekawy świata. Obserwowałem właśnie przeróżne stworzenia, które żyły swobodnie w dziczy. Nawet się zachwyciłem tym, co jest w innych zakątkach tego świata.
Jednak pomimo mojego zachwytu wszystko co mnie otaczało zaczęło uciekać... Prawdopodobnie przez mój wygląd lub rasę... Wstałem rozcierając swoje skrzydła i patrząc w niebo, wydawało się takie jasne i piękne, słońce lekko przypiekało moją skórę co było bardzo przyjemne. Usiadłem w cieniu chowając przy tym skrzydła i przymknąłem oczy, chciałem chwilę odpocząć od obserwacji i zacząłem nasłuchiwać przeróżne dźwięki, od podmuchu wiatru po ćwierkanie świerszczy. Przyjemny wiatr sprawiał, że moje włosy leciały za nim. Nie zastanawiałem się już nad niczym aż do pewnego czasu, jeśli słuch mnie nie mylił usłyszałem huk dochodzący ze wschodu. Ze zdziwieniem wstałem i zacząłem się rozglądać, namierzyłem skąd dokładnie dochodził dźwięk, wyprostowałem skrzydła i wzniosłem się ku niebu. Udało mi się ze spokojem dotrzeć na miejsce, wylądowałem na jakiejś większej skale  i zacząłem szukać czegokolwiek co mogło wydać owy huk. Przez moment stałem i
wpatrywałem się w pustkę, moja ciekawość doszła za daleko bo dopiero po chwili ujrzałem trupa. Zeskoczyłem swobodnie podchodząc do ciała, było przebite na wylot, dodatkowo głowa była odrąbana. Z lekkim westchnięciem spojrzałem przed siebie, na ziemi pojawiły się krople krwi które prowadziły na jakąś polanę, ruszyłem niezwłocznie za nimi.
Parę metrów dalej znalazłem wielką kałużę krwi i drugą zabitą osobę, nie byłem pewny co tu  się stało ale wiedziałem, że nielada moment spotkam tą osobę, która wyrządziła tyle szkód. Wolniejszym krokiem podszedłem do kałuży, na ziemi dalej widniały krople, które wskazywały mi drogę. Przyspieszyłem nadal będąc czujnym, zastanawiamo mnie kto to mógł być... Może ktoś z mojej rasy? Przeważnie są wrogo nastawieni do innych gatunków, lub po prostu ktoś się bronił? Nie byłem pewien odpowiedzi, z czasem zwolniłem by lepiej się przyjrzeć całej sprawie. Po paru minutach usłyszałem kolejny huk, który dochodził zza
pagórka. Podleciałem do niego i stanąłem na jego czubku, moim oczom dostrzegłem postać, która właśnie zabijała kolejną osobę. Zamyśliłem się i zacząłem ją obserwować do czasu aż się odwróciła i mnie zauważyła.

<Ktoś?>

Od Ignis do Lucy – Porażka dołuje, doświadczenie wzmacnia

Pierwsze co poczułam po tym jak odzyskałam przytomność to liny na moim ciele. Ktoś mnie związał i to dosyć mocno, bo nie byłam w stanie się ruszyć. Chciałam cos powiedzieć, ale dotarło do mnie, że jestem też zakneblowana. No kurwa świetnie, zajebiście by było, gdybym coś pamiętała. A nie mogłam sobie przypomnieć, co się stało. Czułam tępy ból z tyłu głowy, jakby ktoś mi mocno czymś przypieprzył. Powoli docierały do mnie wszystkie pozostałe bodźce z zewnątrz. Ból, który czułam przez ranę w nodze stawał się silniejszy od tego, co czułam na głowie. Pomimo tego, że wiedziałam, że szamotanie się to zjebany pomysł, spróbowałam go. Skończyło się na tym, że tylko narobiłam sobie kilka siniaków, a liny bardziej się we mnie wbiły.
- Ej, chyba się obudziła – usłyszałam męski głos.
Podeszło do mnie dwóch mężczyzn, ubranych w skóry. W oczy mi się rzuciły pióra, które mieli przy pasie. Przez światło, które dobiegało z latarni, trzymanej przez jednego z nich, mogłam zauważyć, że niektóre z nich są pomarańczowe, inne żółte a niektóre czerwone. Nie miałam wątpliwości, po nich rozpoznałam, że mam do czynienia z łowcami feniksów. Byłam w czarnej dupie.
- Jesteś pewny, że ta dziewczyna to feniks? – odezwał się ten z latarnią.
-  Wątpisz w moje umiejętności? – odpowiedział zapytany, który był ewidentnie starszy od jego współpracownika.
Spojrzałam na nich i już czułam jak zalewa mnie fala nienawiści. Te pieprzone dupki polują na innych z mojego gatunku, zabijają ich dla pieniędzy. Miałam ochotę eksplodować, mienić się w  pieprzonego ognistego ptaka i spalić ich na jebany popiół. Zamiast tego, zaczęłam się bardziej szamotać, przez co bardziej uszkodziłam sobie nogę.
- Nie szarp się złociutka, potrzebujemy cię żywą – powiedział starszy, podnosząc mnie do góry i powodując, że usiadłam.
Młodszy przysunął się bliżej, przez co światło zaczęło mnie bardziej oślepiać. Zmrużyłam oczy, bo nawet ja byłam na to wrażliwa. Któryś z nich do mnie podszedł i ściągnął mi knebel, przez który nie mogłam mówić. Gwałtownie nabrałam do swoich płuc powietrza, delektując się nim.
- To co moja droga, będziesz współpracować? – po głosie dalej mogłam rozpoznać, że mówi do mnie ten bardziej doświadczony.
- Czego ode mnie do cholery jasnej chcecie? – odezwałam się po dłuższej chwili.
- Nic takiego kochana, chcemy tylko abyś zaprowadziła was do swojego gniazda – odezwał się przesadnie miłym głosem mój rozmówca, o ile był w stanie przybrać taki ton ze swoim niskim i gardłowym głosem.
- Nie wiem o czym mówisz.
- Doskonale wiesz, nie kłam – złapał mnie za włosy i pociągnął moją głowę do tyłu zmuszając, abym spojrzała w jego oczy.
Niewiele myśląc, splunęłam na niego. Mój rozmówca odsunął się i przetarł dłonią swoją facjatę. Żałowałam, że nie trafiłam w oko, ale wykorzystałam okazję i spróbowałam go kopnąć. Młodszy chyba przejrzał moje zamiary i stanął na mojej ranie, wywołując u mnie okrzyk bólu.
- Chcieliśmy po dobroci to załatwić maleńka, ale skoro nie dajesz nam wyboru… - dostałam w twarz.
Poczułam ból a później pieczenie na prawym policzku. Pojawił się też szok, który szybko został zastąpiony gniewem. Ostatni raz tak się poczułam kiedy on, Morfin, obecny Alfa uderzył mnie po raz ostatni. Czułam jak mój wewnętrzny ogień zaraz eksploduje, ujawniając moją prawdziwą formę. Próbowałam to opanować, jakoś to w sobie zwalczyć.
Starałam się nie patrzeć na tego, który mnie uderzył. Mój wzrok zawiesiłam na tym młodszym łowcy. Miał nie więcej niż 20 lat, całe życie miał przed sobą. Początkowo wydawał się dosyć niewinny. Ale dostrzegałam na jego twarzy ten uśmiech. Kpiący, wywyższający się, pewny siebie. Uśmiech, który doskonale znałam i którego szczerze nienawidziłam. To przelało czarę goryczy, było niczym zapalona zapałka rzucona w substancję łatwopalną. Wybuchłam. Poczułam jak przez moje ciało przechodzi fala ciepła, jak ogień w moim wnętrzu szaleje. Zaczęłam się zmieniać w feniksa, ognistego ptaka o pomarańczowych piórach. Kiedy przemiana dobiegła końca, rozerwałam krępujące mnie liny. Mężczyźni chcieli już dosięgnąć broni, ale byłam szybsza. Wzbiłam się w powietrze, a moje emocje zapanowały nade mną, wywołując u mnie samozapłon. Moje pióra i ciało stały się ogniem a ja wydałam swój okrzyk rzucając się na oprawców. Nie mieli szans. Spaliłam ich żywcem na marny popiół. Kiedy było już po wszystkim, wróciłam do człowieczej formy. Nie miałam nawet siły aby ustać na nogach, od razu upadłam na ziemię. Niekontrolowanie moje oczy zaczęły się zamykać, a ja straciłam przytomność.
- Ignis… - to było ostatnie słowo, jakie do mnie dotarło, a głos, który je wypowiedział brzmiał znajomo.

<Lucy?>

czwartek, 24 stycznia 2019

Od Blacil'a Do Elise - Pragnienie

Blacil leżał nieruchomo w śniegu. Czuł, jak całe jego ciało sztywnieje od braku krwi. Godził się powoli z tym, co miało niedługo nadejść. Powoli przestawał z tym walczyć, gdyż nie widział ratunku. Może mu się przewidziało? Może sylwetkę pomylił z jakimś krzakiem? Nie był już do końca pewien swych zmysłów. Z rozmyślania o swoim końcu wyrwał go odgłos czegoś, zbliżającego się do niego.
- A więc skończe jako pokarm dla jakiejś bestii z ruin? - Ponownie zagłębił się w myślach. Nie miał siły na podjęcie jakiegokolwiek ruchu, więc wyglądało to, jakby leżał nieprzytomny. Ku jego zaskoczeniu, tym, co podeszło do niego, nie była żadna bestia lecz ktoś na wzór człowieka. Nie mógł określić dokładnie, kto to był, bo miał zamknięte oczy, ale mógł on poczuć, że nie jest to ktoś, kto planowałby wbić mu kołek w serce.
Poczuł po chwili, jak ciepło ogarnia jego ciało. Nie wiedział, co ten ktoś robi, ale nie miał ku temu nic przeciwko. Niestety ta chwila nie trwała długo. Po chwili znów poczuł zimno, lecz było mu znacznie lepiej. Udało mu się otworzyć oczy, gdy poczuł szarpanie za ramiona. Jego oczom ukazała się twarz dziewczyny. Nieskazitelnie biała cera wraz z białymi niczym śnieg włosami.
Oczy wampira zaświeciły się na krwawo, jak nigdy dotąd. Poczuł, jak w jej żyłach płynie soczysta krew.
- Mogę Ci jakoś pomóc? - Zapytała nieśmiało.
- P... pić. - Wydusił z siebie zmęczonym głosem.
- Poczekaj tutaj, niedaleko widziałam jezioro, przyniose trochę wody. - Zerwała się i już chciała pędzić w stronę jeziora, gdy Blacil chwycił ją za rękę.
- Wiesz, czym jestem... prawda? - Przyciągnął ją do siebie, a on sam usiadł.
- Wam...pirem. - Powiedziała, ciężko przełykając ślinę. Czarnowłosy przysunął swoją głowę do szyji dziewczyny.
- A więc wiesz, co się teraz stanie. - Wziął głęboki oddech. - Przepraszam. - Dodał cicho i zatopił swoje kły w skórze białowłosej.

<Elise?>

Od Tenge do Miry - Piękne zachody słońca...

Stojąc i wpatrując się w strażników bramy staram się obmyślić plan wydostania się z tego przeklętego miejsca. Widzę, że Mira trzęsie się i nie może skupić myśli na czymkolwiek.. Raczej nie mam, jak zmotywować jej do działania, w szczególności, że to jej pierwszy raz. Uciekanie przed tak potężną armią jest nie lada wyzwaniem, patrząc, że siedzimy w paszczy lwa zupełnie same.. bez żadnej możliwości ucieczki, a przynajmniej tak rozsądnej by przeżyła chociaż jedna z nas. Poczułam delikatne muskanie tkaniny po moim lewym boku. Obracając głowę dostrzegłam Mirę w wyprostowanej pozycji gotową do sprowokowania strażników. Jeszcze nigdy tak mocno nie strzeliłam się w dekiel patrząc jak moja nowa przyjaciółka próbuje nas zabić.. Genialnie, lepiej być nie może. Po chwili jednak upadła i zaczęła zmieniać swoją postać. Nie zdążyłam się zorientować, kiedy już byłam na plecach wielkiego geparda gotowego do szarży. No tak, przecież całe życie jestem sama i pracuję sama. Nie wzięłam pod uwagę, że teraz mam kogoś z takim potencjałem, jednak ten plan nie za bardzo mnie przekonał. Co zrobię teraz gdy już jestem w ciemnej dupie razem z Mirą. Jedyne co mogę powiedzieć to pędź gepardzie, pędź. Jednak zanim wypowiedziałam te słowa, poczułam szarpnięcie i już byłam w locie, razem ze swoją kocią przyjaciółką. Zapindalała tak szybko, że łucznicy postrzelili kilku swoich.
- No to ładnie, co to za posrańcy… dać im broń dystansową i zabiją samych siebie. MIRAAA!!! Daleko jeszcze masz zamiar biec? Jesteśmy już za lasem. Haloo proszę o lądowanie.
Mira słysząc to naglę zatrzymała swój zwierzęcy pęd, a Ja (jak to ja) wyleciałam na jakieś pierdyliard metrów do przodu, uderzając swoim tyłkiem o pobliską skałę.
- Niech to dunder świśnie… AŁA jak to boli – trzymając się za dupę lamentowałam nad swoim losem.
Miałam tego dość. Z każdej misji muszę wychodzić właśnie w ten sposób. Ostatnio jak przydzielili mnie do jakiegoś idioty to nie dość, że zmuszeni byliśmy rozwalić całe archiwum gildii kupców to jeszcze przypalił skrzydło mojej Reii… totalna masakra. Ale wiem, że na tą dziewczynę, która teraz jest obok mnie mogę liczyć bez żadnego „ale”. To cudowna dziewczyna tylko brak jej dyscypliny. Jednak to co zrobiła było tak lekkomyślne, że nie mogę pozostawić tego w ten sposób. Spojrzałam się na Mirę i prześwidrowałem ją swoim rozwścieczonym wzrokiem. Jednak po chwili przeszło mi i podchodząc do niej mocno ją przytuliłam. Cieszę się, że nic jej się nie stało, głupiutka z niej istotka jednak jest silna i taka „Wow”
- Dziękuję Mira, jesteś genialna. Może to nie było przemyślane do końca, ale jak doszło co do czego to świetnie dałaś sobie radę. To co teraz? Chcesz pójść ze mną do lasu Duhaki, a potem spotkać się z Gildią? Czy omijamy moje miejsce na ziemi i lecimy prosto do siedziby Gildii?
Nie zamierzałam mimo wszystko czekać aż się zastanowi. Chwyciłam ją za rękę i roześmiana pobiegłam z nią przez polanę znikając w kolejnym gęstym zalesieniu.

<Mira?>

Od Lucy do Ignis - Porażka dołuje, doświadczenie wzmacnia...

Wstałam wczesnym rankiem, obudzona przez poranne promienie słońca. Ujrzałam, że obok śpiącej jeszcze Ignis leży jakiś otwarty zeszyt. Na widocznej stronie widniał jakiś rysunek. Podeszłam trochę bliżej, aby mu się lepiej przyjrzeć. Obrazek przedstawiał bardzo pięknie narysowaną płomykówkę, wyglądała prawie jak prawdziwa. Uśmiechnęłam się lekko. Ignis bez wątpienia miała ogromny talent do rysowania. Korciło mnie, aby obejrzeć również inne rysunki, lecz nie chciałam być wścibska. Może moja towarzyszka kiedyś sama mi je pokaże.
Kiedy zauważyłam, że rudowłosa się obudziła, od razu zapytałam o stan jej nogi. Na szczęście rana wyglądała o wiele lepiej niż poprzedniego dnia. Mimo wszystko nadal musiałyśmy tutaj zostać jakiś czas, dopóki wystarczająco się nie wyleczy.
Cały dzień Ignis rysowała coś w swoim notesie, a ja w tym czasie zwiedzałam okolice. Na całe szczęście strażnicy z wioski odpuścili sobie szukanie nas, gdyż nie było ich widać nigdzie w pobliżu.
Wieczorem wyruszyłam na polowanie, aby napełnić mój pusty żołądek. Skoro będziemy tutaj przez jakiś czas uziemione, to nie jest mi dane nacieszyć się dopiero, co kupionym przez rudowłosą chlebem oraz innymi ludzkimi smakołykami. Musiałam je zostawić Ignis, aby starczyły nam na dłużej.
Długo nie mogłam znaleźć odpowiedniego miejsca, lecz kiedy udałam się na łąkę dość spory kawałek dalej, udało mi się wreszcie złapać parę gryzoni. Gdy mój żołądek był już pełny, a po świecie stąpały trzy ryjówki i jedna mysz mniej zamieniłam się z powrotem w człowieka i ruszyłam wolnym krokiem w kierunku naszej kryjówki.
Niestety tej nocy widać było jedynie wąski sierp księżyca, przez co ziemię spowijała prawie całkowita ciemność. Wzdrygałam się za każdym razem, kiedy słyszałam jakiś podejrzany odgłos. Miałam ochotę z powrotem zamienić się w sowę, lecz wiedziałam, że jak za każdym razem będę tak robić, to nigdy nie pozbędę się tego pieprzonego lęku przed ciemnością. Dla dodania sobie otuchy zaczęłam śpiewać cicho piosenkę, którą nuciła mi matka, kiedy byłam małym dzieckiem. Kochałam śpiewać, lecz zawsze wstydziłam się swojego głosu. Robiłam to jedynie w takich sytuacjach, jak ta, czyli kiedy byłam zupełnie sama.
Kiedy po jakimś czasie w końcu wróciłam na miejsca, ujrzałam jedynie zgaszone ognisko. Po rudowłosej zaś nie było ani śladu.

<Ignis?>
Template by...