czwartek, 28 marca 2019

Od Riny do Kirana - A więc tak/Poszukując celu

Minęły już godziny odkąd się rozdzieliliśmy, nie byłam pewna czy to dobry pomysł by zostawiać Hash samą w tym lesie... No, ale cóż... Tak wybrało przeznaczenie. Szwędałam się gdzieś za lasem próbując wytropić gdzieś tego mieszańca, który uciekł z ruin nie patrząc na niebezpieczeństwo. Boże... A mogłam po prostu go zabić i by nie było problemu. Doszłam do dróżki, której jeszcze nigdy tu nie widziałam. Zaciekawiona poszłam jej śladem, aż doszłam do wniosku, że poznaje okolice. Nie wiedziałam jednak skąd ze względu, że czułam bardziej takie deja vu. Droga była jednolita, prowadziła w stronę innych ruin. Nie byłam pewna, gdzie dokładnie jestem ani dokąd zmierzam ale coś kazało mi iść ku ponurym zgliszczom. Czułam bardzo duży niepokój kiedy tylko przechodziłam przez "opuszczone miasto", które wyglądało przerażająco pomimo, że nikogo tu nie było, co było jeszcze bardziej straszne niż się spodziewałam. Pierwszy raz poczułam taki mocniejszy strach, nigdy nie sądziłam że taki niepewny niepokój zamieni się w coś bardziej niepokojącego. Czułam jak coś za mną chodzi, jednak nie wiedziałam do końca co. Chwyciłam ręką za sztylet, który miałam w pochwie i wolałam jednak mieć go blisko siebie na wypadek gdyby jednak coś mi wyskoczyło na twarz, jeszcze ten śmiech tego pieprzonego cwela w moim ciele...
Po wędrówce dopiero po chwili ujrzałam, że poznaję te miejsce, były to ruiny Calenhad ale dlaczego ich wcześniej nie poznałam? Zaczęła mnie boleć głowa przez ten stres, jednak nie przeszkodziło mi to w dalszej wyprawie. Zaraz za ruinami zauważyłam ścieżkę, która prowadziła do jakiejś krypty. Dość śmierdziało mi tutaj tym skunksem, którego poznałyśmy ze Słowikiem. Otworzyłam kryptę i postanowiłam zejść niżej. Okazało się, że właśnie dostałam się do lochów jakimś innym wejściem. Na ziemi zobaczyłam krople krwi, które należały do innej osoby, spojrzałam w górę i zauważyłam wisielca, który miał wiele cięć na całym ciele. Pokręciłam głową i ruszyłam dalej, miałam delikatną nadzieję że jednak z Kiranem wszystko dobrze. Idąc dalej wyczułam, że nie jestem tu sama... Bardzo szybko schowałam się za jakąś ścianą, z drugiej strony wyszło paru mężczyzn przebranych w dziwne stroje. Zaczęłam im się przyglądać, zauważyłam że odprawiają jakieś kurwa modły do jakiejś celi. W mgnieniu oka dostrzegłam posturę mężczyzny, był to Kiran, jednak prawie coś mi umkło... Obok Kirana była jeszcze jedna osoba, której nie mogłam dostrzec tej osoby. Jeden z gangu debili podszedł do celi z ostrym sztyletem. Wyczułam krew, która skapła z jednej ofiary z celi, olśniło mnie kiedy tylko poczułam zapach... Ta krew należała do Hasharian. Zacisnęłam pięść, że właśnie ktoś ją jak kolwiek skrzywdził... Ogarnęło mnie całe piekło, przez adrenalinę właśnie przemieniłam się w krwiożerczą bestię, która zaatakowała grupkę ludzi. Doszło do takich rękoczynów, że każde ciało rozrywałam na części, flaki jak i inne organy były porozrzucane po całym korytarzu zaś dwójka z nich straciła łby. Po ratunkowej akcji doszłam do siebie, po napadzie szału nie zauważyłam że owe debile właśnie poharatały mi ciało w bardzo ostry sposób, mój żołądek był podziurawiony przez dźgnięcia nożem a ramiona były całe pocięte. Podeszłam do pomieszczenia gdzie wisiały dwa gamonie... To był moment mojej słabości, słabości strachu że mogę stracić osobę mojego życia... Udało mi się ich ściągnąć jednak musiałam się bardzo spieszyć, nie wiadomo kiedy wróci reszta tych dzikusów a właśnie miałam dwie nieprzytomne osoby... No świetnie.
Próbowałam jakkolwiek dobudzić Kirana bo był o wiele mniej ranny niż Hasharian, cudem mi się to udało...

<Kiran?>

Od Ignis do Lucy – Porażka dołuje, doświadczenie wzmacnia/Ognisty taniec

Zastanawiałam się, czy nadejdzie ten dzień, w którym nie będę musiała przed nikim spierdzielać. Na razie nic na to nie wskazywało – co gorsza straciłam moje dwie ostatnie strzały, przez co naszą jedyną bronią stały się noże i własne pięści. A to na jednego rozjuszonego smoka za mało, nie mówiąc już o dwóch. Zatrzymałyśmy się dopiero, kiedy nie mogłam już złapać oddechu. Moje niedawne odrodzenie dawało o sobie znać za pomocą obniżonej sprawności fizycznej, w tym wytrzymałości. Musiałam się oprzeć drzewa bo wątpiłam, że Lucy mnie da radę utrzymać biorąc pod uwagę, że sama była tym wszystkim zmęczona.
- Kurwa… mać… ile… jeszcze… - wydyszałam, nabierając powietrze po każdym wyrazie.
Lucy nic nie powiedziała, poprawnie wyczuwając w mojej wypowiedzi pytanie retoryczne. Moje nogi niekontrolowanie zaczęły się trząść. Resztki adrenaliny już całkowicie opuściły mój organizm. Całkowita utrata sił była już tylko kwestią czasu, którego nie zostało mi za wiele. Że też te jebane jaszczury musiały nas w tamtej chwili znaleźć.
- Ignis? Czy…
- Nic mi nie jest – warknęłam.
Nienawidziłam litości, gdyż kiedy ktoś mi ją okazywał, docierało do mnie jak słaba jestem. Bezużyteczna. Zacisnęłam mocno pięść, próbując zagłuszyć to uczucie, które powodowało u mnie chęć oddania się w łapy tej paskudnej lodówce. Ostatecznie zaczęłam swoimi pięściami bić w pień drzewa. W głowie ciągle miałam słowa wszystkich feniksów z gniazda.
- Odmieniec… bezużyteczna gówniara… - poczułam jak coś a raczej Lucy łapie mnie za nadgarstek, uniemożliwiając wykonanie kolejnego uderzenia.
Pozwoliłam jej aby zmusiła mnie do siadu pod drzewem i dałam jej obejrzeć moje zakrwawione dłonie. Sówka niewiele myśląc, sięgnęła do torby i wyciągnęła z niej skrawki materiałów, którymi szybko opatrzyła moje świeże rany.
- Co to było?
- Nic…
- Ignis? – dociekała zmiennokształtna.
Milczałam, nie patrząc na nią, nie byłam w stanie. Ostatnie wydarzenia uświadomiły mnie jak bardzo brązowowłosa się naraża, ciągle będąc przy mnie. Szczerze, gdyby się odłączyła to smok nie poszedłby za nią. W końcu to na mnie poluje i każdy kto spędza ze mną dłużej czas, przestawał być bezpieczny. Do tego dochodziły moje wybuchy złości.
Tylko westchnęłam i podniosłam rękę do góry, dając towarzyszce znak, że chce wstać. Lucy bez problemu zrozumiała przekaz i chwilę później, stałam na własnych nogach z niewielką jej pomocą.
- Smok lodu nie zaatakuje nas za szybko. Będzie czekał, aż jego oko się zregeneruje i dopiero wtedy, wróci do gry. Ten drugi raczej też nie powinien się chwilowo uaktywniać. Mamy możliwość aby chwilę odsapnąć – powiedziałam spokojnym jak na siebie głosem.
- Co proponujesz?
- Znajdźmy jakieś miejsce i zatrzymajmy się na kilka dni. Musimy odpocząć i uzupełnić zapasy oraz strzały. Później pomyślimy co dalej.

<Lucy?>

niedziela, 24 marca 2019

Od Chavaca do Naliaki - Bo do kąpieli trzeba dwojga

- Nie wiem kim jestem. O mojej chorobie wiem tylko tyle, że kiedy pożywiam się ludzkim mięsem cofa się ona do takiego momentu, który nie utrudnia mi życia. W przeciągu ostatnich lat, w najgorszym przypadku, rzygałem krwią widząc przy okazji rzeczy, których wcale nie było. - nie czuł potrzeby utajania jego choroby, po prostu nigdy nie miał komu opowiedzieć co tak naprawdę zjada go od środka.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że nie jesteś człowiekiem? - zapytała, mierząc go wzrokiem od stóp do głów. - Rozpoznałabym ludzki zapach. Nie umiem ci pomóc, ale... - Przez chwilę się zastanawiała nad tym, co następnie miała powiedzieć. - Mogłabym cię zabrać do kogoś, kto powinien wiedzieć, kim jesteś i co ci dolega. A jakby nie wiedział, to wreszcie miałabym okazję do podważenia jego kompetencji. - Uśmiechnęła się krzywo. - Jest dumny jak cholera, ale zgaduję, że to przywilej wężowatych mężczyzn. - Westchnęła cicho. - Jako potwory, są słabsi od kobiet. Ale za to potrafią nad sobą panować. Nad ciałem, nad umysłem. Niech nie zwiedzie cię to, że jesteśmy pustynnym plemieniem. Wątpię, czy gdziekolwiek znajdziesz lepszych medyków i alchemików, jeśli nie będzie ich u wężowatych.
- Tak, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem człowiekiem. Nigdy jednak nie szukałem informacji na swój temat. Nie potrzebowałem tego. - wzruszył ramionami jakby z obojętnością na swój dotychczasowy los - Ale jeśli mam szanse by dowiedzieć się kim tak naprawdę jestem i co mnie dręczy, to czemu by nie? Powiedzmy, że cieszę się iż twój przyjaciel raczej nie będzie próbował mnie zmiażdżyć swoim cielskiem, tak jak Ty.  - puścił jej oczko po czym sięgnął do torby po notatnik. - Zechcesz mi opowiedzieć nieco więcej o swojej rasie? - pokazał jej mnóstwo zapełnionych stron, które zawierały dokładne informacje o każdej rasie z którą miał styczność, oraz bardzo szczegółowe zarysy wyglądu owych przedstawicieli.
- Ta... nie będzie próbował... - potwierdziła dziwnym, trochę ironicznym tonem. - Cóż więcej mogę ci o nas powiedzieć? - Spojrzała na notatnik. - Zdarzyło ci się poznać naszą siłę. Widzisz też, jak wyglądam ja. - Podniosła rękawy, ukazując wężową skórę na rękach, po czym opuściła je i wysunęła do przodu stopę z identyczną przypadłością. - Ale nie zawsze przeklęci mają cechy węży. To jest klątwa, ale rozwija się podobnie do choroby. A ze wszystkich rzeczy, o jakich jeszcze powinieneś wiedzieć, jest kwas. Kwas żołądkowy jest naszą główną bronią, a nie siła. Człowiek oblany naszym kwasem topi się żywcem, a po niecałej minucie zostają tylko odsłonięte kości. - Uśmiechnęła się krzywo. - Jeśli chcesz wiedzieć więcej o naszej kulturze, to musisz udać się na pustynię. Teyc'an nie są zbyt gościnni, ale zazwyczaj jest to kwestia gorgon. Dam ci radę. Nie próbuj atakować gorgony na naszym terenie. Niezależnie od twoich intencji, Teyc'an cię za to zabiją. W naszej kulturze kobiety znajdują się wyżej od mężczyzn. - Zaśmiała się krótko i wrednie. - Jakże odmiennie od reszty cywilizowanego świata, czyż nie?
- Zdążyłem zauważyć, jak tutejsi mężczyźni traktują kobiety. Niezbyt mi się to podoba, ale cóż ja mogę zrobić? Zabić oprawce, by kobieta miała jeszcze gorzej? Szlachta jest bezwzględna. Widziałem jak mój ojciec traktował kobiety. Byłem tylko kilkuletnim chłopcem, bez wystarczającej siły w małych, słabych dłoniach. - Westchnął, bardziej ze zrezygnowania niżeli niechęci. Miał dziwne wrażenie, że kobieta tylko czekała aż wspomni coś o rzekomej wyższości mężczyzn. On sam nie miał żadnych doświadczeń jeśli chodzi o płeć przeciwną stąd niektóre jego zachowania mogły podchodzić pod flegmatyzm. - Nie przeszkadza mi odmienna kultura twojego plemienia. Powiedziałbym wręcz, że niektórzy mężczyźni powinni dostać nauczkę będą na łasce płci pięknej.
- Tak, to prawda. Tym bardziej, że większość z nich to obrzydliwi materialiści, którzy byliby w stanie wepchnąć kosztowności we wlasne gardło i udusić się razem z nimi, byleby nie oddać ich innym. Widzisz, wężowaci też mają słabość do kosztowności. Niektórzy mylą nas przez to ze smokami. Pewne skarby są obciążone klątwą. - Zaśmiała się. - Jeszcze trochę i zacznę podrzucać je szlachcicom z Miposii. Wiesz, co jest w tym wszystkim najlepsze? To, że nasza kultura nie jest kwestią wyboru. To instynkt. Chociaż, z drugiej strony... - Przerwała i zamyśliła się, po raz pierwszy od początku dyskusji zastanawiając się nad odpowiednim doborem słów. - ...najprawdopodobniej nie pomogłoby to ludzkim kobietom. Instynkt wężowatych obejmuje jedynie innych wężowatych, a nie inne rasy... Ale - kontynuowała, chcąc szybko uzupełnić swoją wypowiedź - bywa, że zaprzyjaźniamy się z innymi rasami, pomimo niechęci. Jeżeli ktoś dołącza do rodziny wężowatego, staje się nietykalny dla całej reszty. Widzisz, w przeciwieństwie do ludzi, my potrafimy żyć w zgodzie. To dlatego... izolujemy się. Oni nie tolerują nas, a my nie tolerujemy ich. Całkiem nam z tym dobrze.
- Jeśli mam być szczery, większość ludzi jest mi obojętna. Możesz powiedzieć mi za chwilę, że chyba jednak tak nie jest, ale swoje ofiary wybieram najczęściej przez pryzmat tego jak toczy się ich życie. Jeśli widzę, że ktoś już wręcz nie nadaje się do życia, po prostu go zabijam. Jego cierpienie się kończy, a ja nie umieram z głodu i choroby. Trochę mnie to bawi kiedy głębiej sobie o tym pomyślę. Wracając jednak do waszych zwyczajów. Podziwiam za to, że jesteście tak zgodni. Ludzkie serca przepełnia pycha i duma. Zresztą nie tylko ich, ja sam nie mogę powiedzieć o sobie, że moje myśli są w pełni czyste. Nie czuję jednak wielkiego pociągu do kosztowności i wielkich, bogato zdobionych willi. To nie moja bajka i raczej nigdy nie będzie. - schował notatnik do torby. - Tak ogólnie....wydaje mi się, że zapomniałem o czymś bardzo istotnym. Nazywam się Chavac Vael, chociaż nazwisko mógłbym sobie już odpuścić. Wydziedziczono mnie.
- Mhm. A czy ja muszę się przedstawiać? Czy może imię potwora z Miposii jest ci znane? - zapytała obojętnym tonem. - Jeśli mam być szczera, to nie spodziewałam się jakiejkolwiek sławy. Naliaka z rodu Cerentio.
- Przynajmniej w końcu wiem jak się do Ciebie zwracać. - Uśmiechnął się głupio, nie do końca wiedział jak ma się teraz zachować. Zanim jednak zdążył cokolwiek więcej powiedzieć upadł na kolana słysząc znajomy głos w głowie. Walczył z nim od lat i tak czy siak pojawiał się dużo rzadziej niż kiedyś. Znowu dyktował mu co ma robić, zmuszał do tego czego Chavac tak bardzo się obawiał. Trzymający się za głowę mężczyzna, wrzeszczał z bólu jaki towarzyszył mu w tej sytuacji. Ostatnim co widział była rozmyta sylwetka Naliaki. Później stracił przytomność.

<Naliaka?>

Od Naliaki do Chavaca - Bo do kąpieli trzeba dwojga

- A więc jest chociaż jedna rzecz, która nas łączy. Mnie również nie interesuje los osób, które zabijam. Bo widzisz, jestem mordercą. Nie z przeznaczenia, ale z wyboru. Chociaż kto wie? Nikt o tym nie wiedział, ale byłam przeklęta od urodzenia. Nie wiem, na co chorujesz, ale ty nie wiesz, czym jest klątwa wężowatych. Mam rację? - Powiedziała to wszystko z takim naturalnym wyrazem twarzy, jakby nie rozmawiali o mordowaniu, tylko jakby się spotkali na ulicy i pytali się o zdrowie.
- Zdążyłem już zauważyć, że jesteś czymś o czym nie mam zielonego pojęcia. - skrzyżował ręce na piersi - Nie wiem czym jest ta twoja klątwa, ale w życiu nie pomyślałbym, że kobieta o twojej posturze, może zamienić się w coś, czego paszcza ma możliwość rozszerzenia się co najmniej dziesięciokrotnie. - Przyglądał się jej uważnie.
- Tak, to prawda, jesteśmy wybrykami natury. Bawi mnie to, że niektórzy z moich braci i sióstr z pustyni są przekonani o tym, iż Matka Natura nad nami czuwa i to ona obdarzyła nas tym "darem", jak to zwykli nazywać klątwę. A ty? - Spojrzała na niego wyczekująco. - Wierzysz w to, że Matka Natura jest po twojej stronie?
- Nigdy w to nie wierzyłem i nie uwierzę, chociażby przez pryzmat tego czym zostałem obdarzony przy narodzinach. Do pewnego momentu nie przypuszczałem, że zacznie mnie to zabijać. Ciało Inkwizytorki, a raczej jego resztki, które znalazłaś w jaskini, były pozostałościami po moim posiłku, który sprawił, że moje ciało znów wróciło do stanu sprzed kilku dni. Gdyby ona w ogóle przejmowała się tym jak żyją jej dzieci, ja nie musiałbym zabijać by przeżyć, a inne istoty nie musiałyby ginąć.  - przeszły go ciarki na samo wspomnienie Inkwizytorskich lochów w których był przetrzymywany.
- A słyszałeś o innych...? - Zaczęła Naliaka, ale jej głos wydawał się mniej pewny niż zazwyczaj, nieco przypominający ton wypowiedzi dziecka, które nie jest pewne, czy dobrze zapamiętało zasłyszaną raz informację. - O Otchłani? Mawiają, że Matka Natura stworzyła cały świat, życie i śmierć, a razem z nimi cholerną Otchłań. Ale... Nie wiem, czy chciałabym to wiedzieć na pewno. - Wówczas jej ton powrócił do normalności, na powrót stał się głośny, donośny i przepełniony pewnością siebie. - Więc nie dziwi mnie, że zabijasz, a nawet gdybyś nie podał mi przyczyny, to ja bym o nią nie pytała. Ale jedno mnie zastanawia. Dlaczego tortury? - Utkwiła w nim wzrok, a jej źrenice zwężały się i rozszerzały. - Ja również cierpiałam i nienawidzę ich wszystkich, a jednak nie potrafię wymierzać im takiego bólu, jaki sama odczuwam każdego cholernego dnia.
- Napawam się ich strachem, cierpieniem oraz wrzaskami bólu, które uśmierzają na pewien czas rany przeszłości. Nauczyłem się tak żyć, nie potrafię już inaczej. Kiedy robisz coś co Ci się podoba, coś czego nie powinieneś, zaczynasz zagłębiać się w to jeszcze bardziej. Bez zastanowienia zacząłem wymierzać ludziom taki los jaki oni próbowali wymierzyć mi. Ofiarą, która dała mi największą przyjemność z tego co robię był mój brat, który w dzieciństwie brutalnie się nade mną znęcał. Patrzyłem jak dławi się puklem włosów z ukrytym hakiem, który sam wepchnąłem mu prosto w przełyk. Czułem się wtedy spełniony. - ścisnął bark swojej bezwładnej ręki.
- Hm. - Nie spuściła głowy, ale jej wzrok powędrował ku ziemi, a brwi nieco się uniosły w chwilowym zamyśleniu. - Ja również zamordowałam swojego brata.
- Zamordowałaś go bo? Nie spodobały Ci się zabawki, które kupił? - Mężczyzna w ten sposób chciał wydobyć z kobiety więcej informacji na ten temat, gdyby powiedział, że go to nie ciekawi, zwyczajnie by skłamał.  Przyglądał się uważnie czekając na jej reakcję.
- Zabawki...? - Jej oczy nagle stały się szersze. Podniosła spojrzenie na swojego rozmówcę. - Zabawne, że o to pytasz. Widzisz, miałam mnóstwo zabawek. Drogich, pluszowych, sprowadzanych z bardzo daleka. Teraz pamiętam, teraz przypomniało mi się, jak miękkie były w dotyku. Lecz zupełnie o nich zapomniałam. Po tym, jak wydał mnie za tego... - Urywa na chwilę, a jej postura się zmienia, zupełnie jakby podświadomie chciała kogoś zaatakować. - Za to ludzkie ścierwo. Byłam poniżana przez kilka lat. Bita, jeśli cię to interesuje. Gwałcona, bo inaczej tego nie nazwę. - Parsknęła krótkim śmiechem, ale nie była rozbawiona. - Kiedy się stamtąd uwolniłam, można by rzec, że wyrwałam, pragnęłam tylko zemsty. Wówczas połknęłam jego nowo narodzone dziecko w całości, nie myśląc o tym, co stało się z moimi zabawkami. Zapewne miały zostać przeznaczone dla tego bachora.
Mężczyzna parsknął śmiechem słysząc ostatnie zdanie wypowiadane przez dziewczynę. Próbował sobie wyobrazić to w jaki sposób je połknęła, jak głośno darła się matka owego bachora. Gdyby mógł, chętnie by to wszystko zobaczył. - To nieprzyjemne w jaki sposób Cię potraktowano. Wydaje mi się, że słyszałem już gdzieś podobną historię w jednym z miast w którym miałem okazję polować na swoje ofiary. Czyżbyś to ty była tym "potworem"? - nie oczekiwał odpowiedzi - Gdybym miał możliwość potraktowałbym twojego skurwiałego brata jednym z moich zniszczonych już teraz narzędzi, ale nie zrobię tego bo to o czym mówisz, działo się lata temu, kiedy mnie jeszcze nie było na świecie, a poza tym on już dawno nie żyje. A szkoda. - mówiąc ostatnie zdanie próbował nastawić sobie bark, jednak cały czas nie przynosiło to żadnych efektów.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego, co najmniej tak, jakby opowiedział jej dwuznaczny żart.
- Wiele razy myślałam o tym, jak inaczej mogłabym postąpić tamtego dnia. Ale za każdym razem przytłacza mnie nienawiść tak wielka, że czuję się nią zbyt zaślepiona, by umieć wyobrazić sobie czyjeś cierpienie. Zgaduję, że panujesz nad sobą lepiej niż ja, potwór z Miposii. - W jej głosie można było dosłyszeć pewne pochlebstwo.
- Muszę przyznać, że twoje działania wymagają pewnej... finezji. Geniuszu. Ścisłego umysłu także.
Nie wiedział do końca jak ma przyjąć słowa, które ona wypowiedziała. Pierwszy raz w całym życiu ktoś skomplementował jego osobę. Spodobało mu się to do takiego stopnia, że na jego twarzy można było dojrzeć delikatny uśmiech.
- Kiedy uciekłem z lochów, wisiałem na skraju życia i śmierci. Musiałem podjąć decyzję, która na zawsze odmieniła całe moje życie. Na początku byłem zupełnie tak jak Ty. Nie męczyłem ich, po prostu ich mordowałem by zdobyć pożywienie. Dopiero kiedy odkryłem, że pożywianie się ludzkim mięsem cofa moją chorobę do pewnego etapu, zacząłem ich torturować, nagle poczułem, że chcę by cierpieli tak jak ja. Skoro ja muszę nosić takie brzmię to oni będą cierpieć na koniec swojego marnego życia. Nauczyłem się panować nad sobą, ale nie do końca. Zdarzają się dni kiedy nie jem zbyt długo, a wtedy dzieją się rzeczy, których sam nie chciałbym pamiętać. - W końcu udało mu się nastawić bark, słysząc przy tym charakterystyczne chrupnięcie.
- Często mówisz o chorobie. A jednak nie rozpoznaję ani twojej przypadłości, ani rasy. Co ci jest? - Zmieniła temat, jednak nie z braku szacunku, a z nagłego przypływu sympatii do obcego, bo wcześniej nie interesowały ją niczyje choroby.

<Chavac?>

Od Isariona do Miry - Piękne zachody słońca/Całkiem inny dzień

Nie sądziłem, że poczuję takie bolesne odczucie na swoim ciele, początkowo sądziłem że może mi coś dolegać gorszego ale nie byłem pewien co. Po "akcji ratunkowej" podeszła do mnie Mira, zaczęła mówić coś o rozdzieleniu się ale nie za bardzo jej słuchałem, bardzo bolał mnie żołądek razem ze skrzydłem, które zostało trafione przez tamtego strażnika. W pewnym momencie właśnie usłyszałem coś, czego nigdy w życiu nie usłyszałem, kobiecy głos który był spokojny i łagodny jak powiew wiatru na plaży... "Idź", to rzekła kobieca mowa, po tym słowie wszystko nagle wróciło do normy. Dotarły do mnie słowa Miry dopiero po chwili gdy moja męka się zakończyła, odpowiedziałem na jej pytanie, które brzmiało "Wszystko okej?" kiwając tylko głową, że nic mi nie jest. Dziewczyny widocznie bardzo spieszyły się ku swojemu przeznaczeniu, ja zaś tylko wzruszyłem ramionami i ruszyłem w swoją stronę, dziewczyna zdziwiła się moim zachowaniem kiedy tak bez namysłu odszedłem. Nie wiedziałem co się akurat ze mną dzieje, poczułem coś nowego czego nigdy w życiu nie czułem. Przez moje ciało przechodziło ciepło, które było bardzo przyjemne a jednocześnie uspokajające. Przystanąłem na chwile pod jakimś drzewem i zsunąłem się na ziemię opierając się o wielką roślinę. Przymknąłem oczy i zacząłem nasłuchiwać ćwierkanie ptaków, szelest liści a także biegające zwierzęta gdzieś w dali. Nie minęło dużo czasu, ale to co stało się potem znów mnie zaskoczyło... Kolejny kobiecy głos, tym razem chłodniejszy. Przemówił: "Idź, podążaj, nie zostawiaj". Mój zmysł zaczął szaleć, wystraszyłem się tego na tyle, że gwałtownie się przewróciłem na ziemię. Oczy miałem całkowicie otwarte a skrzydła rozprostowane, oddech był bardzo niespokojny a moje ciało drżało. Co się ze mną działo?!
To było tak nieprzyjemne uczucie, że czułem jakby coś zżerało mnie od środka a jednocześnie chciało mi coś powiedzieć. Wstałem gwałtownie i aż odskoczyłem od drzewa, przez mój nagły ruch wszystko wróciło do normy. Nie wytrzymałem już tego i zacząłem biec przed siebie, mając nadzieję że to wszystko jest tylko schizą, która powinna zaraz minąć... Taką miałem przynajmniej nadzieję...
Dopiero po dotarciu do jakiegoś lasu, którego nigdy nie widziałem, wszystko się uspokoiło. Byłem zdyszany oraz strasznie wyczerpany po tak długiej wędrówce, która odbyła się długim maratonem. Złapałem się pobliskiego drzewa i w końcu mogłem nieco odetchnąć od tego co mnie spotkało, co gorsza nie wiedziałem co się właściwie stało tego czasu. Nie obchodziło mnie dopóki nie uświadomiłem sobie, że odczułem znajomy zapach dochodzący właśne z tego lasu... Czy to właśnie nie ten las o którym mówiła Mira? Zdziwił mnie ten bardzo mocny przypadek, rozejrzałem się i zauważyłem ludzkie ślady, które prowadziły w głąb lasu. Niby powinienem zostawić te dziewczyny, ale jednak coś mi nie dało spokoju... Nie chciałem ich jakoś zostawić, więc po prostu ruszyłem za ich tropem.

<Mira??>

Od Chavaca do Naliaki - Bo do kąpieli trzeba dwojga

Mężczyzna jeszcze przez chwilę leżał na zimnej, kamiennej posadzce zastanawiając się, co właściwie się wydarzyło. Wstając poczuł promieniujący na całą rękę ból. Był on wynikiem incydentu, który zadział się w jaskini dosłownie kilka minut temu. Niestety ale mimo próby nastawienia jej na powrót we właściwe miejsce, nijak nie zamierzała ona współpracować. Zrezygnowany Chavac wyjął z kamiennej ściany jeden ze swoich sztyletów, a drugi podniósł z ziemi. Kobieta wytrąciła go z pasa, wręcz rzucając się na chłopaka. Westchnął ciężko i zabierając torbę ze wszystkimi swoimi notatkami, spojrzał ostatni raz na jego „dom”. Wszystko co tutaj miał zostało doszczętnie zniszczone, co za tym idzie, nie miał już czego szukać w tym terenie. Jeśli Inkwizycja zabrałaby ze sobą swoje tropiące psy, wywęszyły by one owy zapach, który pojawił się w pieczarze, po czym dotarli by prędzej czy później do niego samego. Zaczynał żałować decyzji o ochronie swojej głowy przed upadkiem. Teraz miał bezwładną rękę, która wszystko mu utrudniała. Miał tylko nadzieję, że nie wpadnie na wężową pannę bo mogłoby się to skończyć co najwyżej jego śmiercią. Cóż, obecnie jego jedynym celem było odnalezienie nowego schronienia w którym nikt go nie odnajdzie. Przypomniał sobie, że górzystej części lasu można spotkać całkiem spore jamy do których Inwizycja niechętnie się pcha. Niestety ale musiał przejść przez potok w którym w ostatnim czasie zażył niezbyt przyjemnej kąpieli. Właściwie to zastanawiał się czemu akurat jego musiało to spotkać, żył sobie w swoim własnym świecie i nic nie mogło tego zaburzyć, a tu nagle pojawiła się ona i jego dotychczasowe życie legło w gruzach. Chyba nie bez powodu będąc w mieście za młodego wiele starych mężczyzn powtarzało mu by nigdy ale to przenigdy się nie żenił. On sam nawet nie potrafi sobie wyobrazić życia z kobietą…nigdy żadnej nie miał i kompletnie nie wie jak się do nich odzywać, po prostu zawsze uciekał. Cóż, być może było to z lekka dziwnie odbierane przez tamtejszą społeczność, ale chłopak nigdy nie czuł się dobrze w dużej chmarze innych istot, więc izolowanie się od niego było mu na rękę. Po kilku minutach był już na miejscu, trochę dłuższych niż zwykle ale ciężko przedzierać się przez chaszcze jedną ręką. Zdecydowanie było to zbyt męczące jak na to ile potrafił jednego dnia przejść. Przysiadł na chwilę przy korycie rzeki, a jego wzrok powędrował na skórzaną torbę leżącą praktycznie zaraz obok. Nie chciał być wścibski, ale ciekawiło go co zostawiła agresywna dama i po co tutaj w ogóle przyszła. Po otwarciu zastał w niej tylko zioła, rośliny na truciznę, tak naprawdę wszystko co rosło w tym lesie. Zapewne byłaby rozwścieczona gdyby zobaczyła, że ktoś dotyka jej własność więc zamknął ją dokładnie i odłożył na miejsce w którym wcześniej była. Westchnął cicho przypominając sobie wzrok skrzywdzonej kobiety, był zupełnie taki sam jak jego za młodzieńczych lat.
~18 lat wcześniej~
Chłopczyk złapał się za bolące ramię, które zostało mocno obite przez jednego z jego starszych braci. Jura był najbrutalniejszy z całego jego rodzeństwa. Właściwie nie wiadomo czemu wszyscy się tak na niego uwzięli, może po prostu szukali źródła zabawy, a on był słaby i nie mógł się bronić. Mimo tego jak był traktowany prawie codziennie starał się uśmiechać. Można powiedzieć, że cały czas był pod opieką niańki. Przykre było to, że nie była w stanie nic zrobić na zachowanie reszty szlacheckich dzieci. Bała się, że kiedy coś powie to w najlepszym wypadku straci pracę a w najgorszym…życie. Służba nie miała łatwo na tym dworze, dochodziło do licznych wykorzystywań na tle seksualnym przez samą głowę rodu, do przemocy. Ci, którzy przychodzili do pracy jak najszybciej uciekali. Woleli żyć pod mostem niż pracować u takiego tyrana jak ojciec Chavaca. Wiele razy chłopczyk spoglądając w lustro widział na swojej twarzy fioletowe siniaki, które także pokrywały resztę jego ciała. Nigdy nie znikały bo dbano o to by pojawiły się kolejne. Śmiało był w stanie powiedzieć, że był znienawidzonym dzieckiem mimo tego, że przed laty wnoszono modły do Bogiń by przeżył kolejne noce. Coś się zmieniło, coś co wpłynęło na zachowanie wszystkich dokoła.
~~~
Z wspomnień wybudził go odgłos łamanych gałęzi. Odwrócił się w stronę hałasu, zobaczył tam dziewczynę, której już dzisiaj spotkać nie chciał. Wyglądała na zmęczoną, ledwo trzymającą się na nogach. Najwyraźniej musiała w jakiś sposób uszkodzić sobie nogę, ponieważ kulała idąc w stronę potoku. Zupełnie nie zwracała uwagi na siedzącego prawie obok niej mężczyznę. Zmyła ze swojej twarzy i włosów resztki brudu. Ukradkiem dostrzegł, że kobieta spogląda na swoją torbę, jednak później skierowała swój wzrok na niego.
- Znowu tutaj? Zgubiłeś coś? – zapytała tonem pełnym urazy. Nie była zadowolona z tego, że go widzi, on zresztą też nie.
- Raczej to ja powinienem o to zapytać. Zostawiłaś torbę, pomijając już sam fakt, że zniszczyłaś mój dorobek, musze się stamtąd wynosić, inaczej prędzej czy później wywęszy mnie inkwizycja. – westchnął ciężko nie ukrywając swojego niezadowolenia. Dopiero jednak teraz dostrzegł, że głowę kobiety przyozdabia korona. Nie zamierzał o to pytać, nie była to jego sprawa.
- Tak, zostawiłam. A ty w niej grzebałeś. Nie patrz na mnie takim wzrokiem. To, że nie rozpoznałam twojego odoru w nocy, nie znaczy, że cię nie czuję. - Wstała z dostrzegalnym trudem, podniosła torbę i przewiesiła ją przez ramię. - Twój dorobek nie jest moim problemem. Jeśli myślisz, że jesteś jedynym, który coś w życiu stracił, to się mylisz - powiedziała tonem przepełnionym niechęcią i jadem.
- Ale to Ty go zniszczyłaś! - Kobieta podniosła mu ciśnienie, ale nie zamierzał wykonywać gwałtownych ruchów by nie wywoływać z niej agresji. Powoli wstał, jednak nie zamierzał się do niej zbliżać. - Słuchaj no, pojawiasz się nagle na MOIM terenie, demolujesz MOJĄ jaskinię po czym stwierdzasz, że nie tylko ja coś w życiu straciłem. Nie uważam się za jedynego pokrzywdzonego przez ten świat....więc nie próbuj mi tego wmawiać. - wysyczał unosząc jeszcze bardziej głos. Niesamowicie denerwowała go ta niedawno poznana istota.
Kobieta zaczęła się śmiać, ewidentnie kpiła sobie z niego, a on czuł się nieco zmieszany. W salwach tego śmiechu nieco się zgięła, uderzając kilkakrotnie dłońmi o uda.
- Zniszczyłam? - Ponownie się zaśmiała, tym razem krótko i powróciła do wyprostowanej pozycji i obojętnej mimiki. - Jakże mi przykro, że zniszczyłam przyrządy, które służyły do... jakby to powiedzieć... Niszczenia cudzego ciała? Cudzej woli? - Przekrzywiła głowę z szerokim uśmiechem, który mógł wydawać się straszny wraz z jej nienaturalnie rozwartymi powiekami. - Moje ciało zostało zbrukane. Moja wola zdeptana, zmieszana z obojętnością osób, które nauczyły mnie kochać. Więc oto jestem. Może to nie jest przypadek, że się spotykamy. Podoba ci się to, co widzisz?
Mężczyzna milczał nie wiedząc jak odpowiedzieć kobiecie. Był totalnie zmieszany jej wypowiedzą a to go irytowało.
- Czy wyglądam Ci na osobę, którą obchodzi ludzkie cierpienie? Tak, to co widziałaś i co doszczętnie zniszczyłaś służyło mi do torturowania momentami zupełnie niewinnych ludzi, pozwalałem im cierpieć, tak jak ja cierpiałem w przeszłości. Nie wspomnę ile sprawiło mi to przyjemności. Nie pojmiesz tego, nie poczujesz dławiącej Cię choroby, która powoli zabija Cię od środka. Nigdy nie będziesz wiedziała jak to jest nosić na barkach ciężar setki zamordowanych ludzi, a to wszystko tylko po to abym sam mógł dalej egzystować. - Nie wyglądał na zbyt przejętego swoją wypowiedzią ani tym bardziej przejętego tym, że podczas ostatnich dziesięciu lat zamordował tyle ludzi, że skończył liczyć przy setce. Wiedział, że jest pieprzonym egoistą, ale nie chciał się do tego głośno przyznawać.

<Naliaka?>

sobota, 23 marca 2019

Od Katherine - Pomocna dłoń

Veronica otworzyła drzwi pokoju sypialnianego, po cichu weszła do niego. Kierując się w stronę wielkiego zasłoniętego okna zerknęła na śpiącą osobę na łóżku z baldachimem. Na wielkiej warstwie najlepszej jakości poduszek spała z otwartą buzią młoda blondynka, leżąc tak wyglądała jak małe dziecko. Na całe szczęście po brodzie nie ciekła jej ślina. Służąca odsłoniła zasłony,a promienie słońca momentalnie rozświetliły pokój. Kilka z nich padało centralnie na twarz śpiącej dziewczyny, która z grymasem zaczęła przekręcać się na bok.
Tak, tą śpiącą dziewczyną byłam ja. Podniosłam lekko głowę do góry patrząc się zaspanymi oczami na Veronice. Zdając sobie sprawę, że dzisiaj znowu mam wziąć udział w balu opadłam z westchnięciem na poduszkę. Nie mogłam znieść tego, że ojciec tak bardzo stara się mnie zeswatać z jakimś wpływowym mężczyzną, żeby połączyć spółki handlowe. Dla niego liczył się tylko status i pieniądze.
- Panienko Kitty, pani ojciec prosi, żeby panienka zaraz po śniadaniu stawiła się w jego biurze - powiedziała to, w międzyczasie nalała wody do miski stojącej na toaletce
Chcąc nie chcąc musiałam wyjść spod ciepłej kołdry. Z pomocą służącej zostałam umyta, uczesana jak i ubrana. Będąc gotowa wyszłam ze swojego pokoju, zostawiając Veronice samą, która zajęła się pościeleniem łóżka. Szłam wzdłuż korytarza kierując się w stronę jadalni znajdującej się na parterze. Znajdując się na schodach minęłam się z bratem i jakimś chłopcem z rodziny Lotty, oboje praktycznie mnie zignorowali i pobiegli do pokoju Cedrica. Wreszcie gdy dotarłam do jadalni, zajęłam miejsce obok Williama, Lotty i matki. Brat burknął coś pod nosem, że znowu się spóźniłam. Przecież to nie moja wina, że poprosiłam Veronicę, żeby pozwalała mi dłużej spać, a ona po prostu wykonuje swoją pracę. Służąca podała mi tace sycie zastawioną po czym odeszła w stronę kuchni. Zamieniłam kilka słów z domownikami, temat ciągle jednak dotyczył dzisiejszego balu i wspomnienia jak to mój brat i Lotta zostali zeswatani przez matki. W ich przypadku nie było to małżeństwo z przymusu, bo mimo zainteresowania rodzin potencjalnymi kandydatami dla swoich pociech, ta dwójka już od kilku lat miała się ku sobie. Po skończonym śniadaniu tak jak poleciła Veronica udałam się do gabinetu ojca. Zapukałam.
- Proszę - powiedział ojciec i wtedy nacisnęłam na klamkę wchodząc do gabinetu
Siedział na fotelu nie odrywając wzroku od warstw papieru przed nosem. Wyciągnął jeden skrawek ze sterty, przez chwilę czytał go, napisał coś na nim i odkładając go na stertę podniósł na mnie wzrok.
- Katherine - zwrócił się do mnie poważnym tonem - Zapewne nie będziesz zadowolona, że znowu poruszam ten temat, jednak jesteś już w tym wieku w którym powinnaś być przynajmniej już zaręczona, a tobie tylko pstro w głowie
- Ależ ojcze, przecież to nie prawda - powiedziałam z lekkim uśmiechem na twarzy - Przecież rozmawiałam z Alexandrem i Conradem. Nie dałam im może jeszcze odpowiedzi, jednak ...
- I nie dasz - przerwał mi wstając i podchodząc do okna - Na wczorajszym spotkaniu w Hali rozmawiałem z Claudiusem Klugewolfem. Ma syna, Olivera w podobnym do ciebie wieku. Chciałbym, żebyś dzisiaj na balu mu towarzyszyła - chciałbyś ?, przecież to jest ewidentnie rozkaz - Już ponad rok temu zadebiutowałaś w towarzystwie, a nadal nawet nie masz potencjalnego kandydata. Nie chciałabyś przecież zostać obiektem kpin i ośmieszyć rodziny, prawda?
- Prawda... będę towarzyszyła Lucasowi - odpowiedziałam, a na twarzy ojca pojawiło się coś na kształt uśmiechu - Nie mogę przecież przynieś wstydu rodowi Rehenwildeów
- Nie rozczaruj mnie - powiedział zapobiegawczo
Kiwnął głową na znak, że to koniec rozmowy. Również kiwnęłam po czym wyszłam. Będąc na korytarzu zrezygnowanie oparłam głowę o drzwi. Oby ten Oliver nie okazał się tylko dupkiem jak poprzedni kandydaci.
- Kitty? - usłyszałam głos młodszego brata - Coś się stało?
- Skądże - odpowiedziałam od razu na twarz przybierając uśmiech - Po prostu źle się poczułam. A gdzie zgubiłeś ... - zawahałam się zdając sobie sprawę, że nie pamiętam imienia kuzyna Lotty
- Lucas poszedł do cioci Wandy. Tak na prawdę to go nawet nie lubię. Wszystko ma być po jego myśli, jest głupi i ma piegi. - burknął krzyżując ręce
Czyli nie byłam jedyną osobą, której coś się nie podobało. Śmiejąc się nakazałam Cedricowi jeszcze przez dwa dni znieść zachowanie krnąbrnego dzieciaka. Ten na do widzenia wystawił mi język i odbiegł. Nie chcąc żeby ktoś jeszcze zobaczył moją smętną minę, stwierdziłam że najlepszym pomysłem będzie udanie się na przejażdżkę. Wróciłam do pokoju przebrać się w strój do jazy. Służąca musiała wcześniej już poinformować, że wybieram się na przejażdżkę, bo stajenny od razu widząc mnie przyprowadził mi gotowego do drogi Onyksa. Szybko usadowiłam się na jego grzbiecie i skierowałam się w stronę bramy.
- Panienko, proszę zaczekać - usłyszałam za sobą głos starszej służącej
Słysząc jej głos, było pewne że zaraz zawoła jakąś osobę do towarzyszenia mi. Ignorując jej prośbę, rzuciłam komendę Onyksowi,a ten przyśpieszył kroku. Szybko minęłam bramę i znalazłam się na rozdrożu. Bez wahania skierowałam się w stronę pobliskich wiosek. Zwolniłam tempa, chcąc przez chwilę się ciesząc otaczającym krajobrazem, niestety informacja przekazana przez ojca nie dawała mi spokoju. To był największy minus bycia córką z bogatej rodziny. Co mi po tych wszystkich rzeczach, jak nie miałam możliwości decydowania o sobie. Bolało mnie to strasznie, że bałam się przeciwstawić ojcu. Kto wie co by zrobił, gdybym miała odmienne zdanie...
Jechałam tak w ogóle nie patrząc na drogę, wpatrywałam się za to w siodło na którym wyszyte były moje inicjały. I wtedy to się stało. Jakby w zwolnionym tempie, w jednej chwili siedziałam na grzbiecie Onyksa, w drugiej wylądowałam na zakurzonej ścieżce. Upadek był nieprzyjemny. Chwilę mi zajęło dojście do siebie. Jednego czego byłam pewna to, że znajdowałam się w samym polu i na dodatek mój wierzchowiec uciekł w popłochu. Pomimo kontaktowania nadal widziałam przez mgłę. Tuż przed moją twarzą zobaczyłam jakąś bladą plamę, która z każdą chwilą robiła się wyraźniejsza. Tą plamą była czyjaś ręka. Nie zastanawiając się ani chwili złapałam za nią i zostałam gwałtownie podciągnięta do góry.

<pomocny ktosiu?>

Od Vinloy'a CD Devi - Goniąc za marzeniami

Zostałem wprowadzony do całkiem przestronnego pokoju. Był w podobnym klimacie co reszta domu, ale tutaj podobało mi się najbardziej i czułem prawie, że jak u siebie. Stanąłem na miękkim dywanie rozglądając się po pomieszczeniu przy okazji słuchając uprzejmych słów dziewczyny. Ledwo powstrzymałem się od parsknąłem na jej dobre maniery. Gardzę bogatymi rodzinami, których jedyną obawą może być włamanie czy utrata majątku. W moich stronach walczyło się raczej o najmniejszy chociaż kawałek chleba i na ogół o własne życie. Zerknąłem na jasnowłosą, gdy jej usta się w końcu przymknęły. Wyglądała na bardzo spokojną i zrelaksowaną mimo mojej obecności.
- Dobranoc - odrzekłem tylko cicho gdy zbliżyła się do wyjścia.
Znalazłem się sam w sporym pokoju, ale już wcześniej udało mi się zorientować, że tutaj niczego bardziej cennego nie ma. Jak już mam zabrać ze sobą stąd jakąś pamiątkę to niech już będzie trochę warta. Przez drzwi dało się usłyszeć, że domownicy nie leżą jeszcze w łóżkach, więc miałem nieco czasu dla siebie. Zdjąłem swoje torby i kurtkę po czym skierowałem się do łazienki. Odkręciłem zimną wodę, aby ta po brzegi mogła wypełnić sporą wannę stojącą pod ścianą. Zdjąłem bluzkę, a moje spojrzenie przykuło odbicie w lustrze. Dawno siebie nie widziałem, ale nie spodziewałem się, że jestem w aż tak przykrym stanie. Włosy zawsze szaleńczo pokręcone opadały teraz na oczy i nie trzymały się kupy, pod oczami znajdowały się również wielkie sińce. Na klatce piersiowej widniały obszerne blizny... Pamiątka po tatusiu. Wcześniej za bardzo nie interesowałem się swoim stanem fizycznym czy psychicznym, ale teraz obrzydzony odwróciłem wzrok na pełną już wannę. Pozbyłem się reszty ubrań i zanurzyłem się po brodę w lodowatej wodzie. Po całym ciele przeszły mnie ciarki, ale zignorowałem je po prostu ciesząc się z kąpieli. W wodzie było na tyle przyjemnie, że przesiedziałem w niej sporo czasu bezczynnie wgapiając się w wybitnie ozdobioną ścianę przede mną. Gdy w mojej pamięci bezcelowo zapadł już każdy element marmurowej układanki postanowiłem zakończyć kąpiel. Wyszedłszy z wanny od razu wytarłem się ręcznikami i założyłem pierwszy lepszy golf z szafy, z której pozwolono mi coś sobie przywłaszczyć. Spodnie i kurtkę założyłem swoje, gdyż reszta ubrań z wieszaków jakoś do mnie nie przemawiała. Podczas przebierania zorientowałem się, że zza drzwi nie dobiega już chociażby najmniejszy hałas. Uśmiechnąłem się sam do siebie nie mogąc się już doczekać nowej przygody. Zostawiłem swoje rzeczy na łóżku i po cichu wyszedłem na korytarz zostawiając swoje drzwi lekko uchylone. Rozejrzałem się w ciemnościach i z ulgą stwierdziłem, że wszyscy urzędują już w swoich łóżkach. Powolnym i ostrożnym krokiem ruszyłem wzdłuż korytarza stwierdzając, że w pokojach zapewne znajdują się najcenniejsze rzeczy. Dostałem się do pierwszych drzwi i przystawiłem do nich ucho nasłuchując czy w środku panuje zupełna cisza. Na moje szczęście tak właśnie było, więc bezszelestnie nacisnąłem na klamkę i wsunąłem się do środka. Nie zwracając uwagi na osobę zajmującą ten pokój ruszyłem głębiej. W moje oczy od razu rzuciły się błyskotki na wysokiej komodzie. Na specjalnie wymodelowanym stojaku wisiała przeróżna i nie taka tania biżuteria. Musiała ona należeć do... Odwróciłem głowę spoglądając na łóżko, na którym spała nasza panienka. Padało na nią światło księżyca, a ona sama wygodnie leżała zawinięta w koce. Jej długie, jasne włosy zakrywały prawie całą twarz, ale i tak coś utrudniało mi odwrócenie od niej wzroku. Vin! Jesteś w trakcie misji, nie powinieneś się teraz rozpraszać... Zacisnąłem powieki i powróciłem do zdejmowania moim zdaniem najcenniejszych świecidełek z wieszaka. Wsunąłem zdobycze do kieszeni i ruszyłem do drzwi. Będąc w połowie drogi usłyszałem szelest pościeli na co zastygłem w miejscu. Zerknąłem przez ramię na dziewczynę, która jedynie przewróciła się na drugi bok, ale nie miałem pewności, że nadal śpi jak zabita. Mimo tego postawiłem jeszcze kilka kroków przed siebie wychodząc na zewnątrz. Odetchnąłem orientując się, że wstrzymywałem oddech przez kilka dobrych minut. Biżuteria cicho chrzęściła w mojej kieszeni, ale nie chciałem na tym zaprzestać. Chwilę później sterczałem już pod kolejnymi drzwiami, które tym razem były zamknięte na klucz. No cóż, lubimy wyzwania. Wyciągnąłem dwa cienkie druciki i wsunąłem je w dziurkę od klucza. W skupieniu majstrowałem przy zamku, gdy nagle usłyszałem głośne wycie z podwórka. Natychmiast podniosłem się wyglądając za okno obok drzwi i jak się mogłem spodziewać, pod domem siedział wilczur i ujadał w najlepsze. Zacisnąłem zęby i zacząłem wymachiwać rękami nakazując mu się zamknąć.
- Spieprzaj stąd! No już! Zamknij się! - szeptałem chociaż chciałem go nieźle skrzyczeć.
Wilk widząc z dołu moje dziwne gesty tylko na chwilę przechylił łeb po czym zaczął ujadać jeszcze głośniej. Ku*wa! Nie przestawałem go uciszać za pomocą rąk, ale najwidoczniej było już za późno. Zauważyłem, że w jednym pokoju zapaliło się światło, a kroki stają się coraz głośniejsze. Niedługo potem drzwi od sypialni, z której niedawno wyszedłem się uchyliły. Szybko rozejrzałem się dookoła, ale pozostało mi jedynie wyjąć z zamka druty i ukryć się za rogiem, gdzie ciągnęła się dalsza część korytarza. Przywarłem do ściany starając się uregulować oddech. Bez powodu nawet zebrało mi się na śmiech, który i tak musiałem stłumić. Taka akcja pozwalała mi poczuć się jak za dzieciaka, gdy to podpieprzało się bratu zabawki. Nie wiedziałem co dzieje się za zakrętem, ale na wszelki wypadek wyjąłem z kurtki gaz usypiający. W najgorszym wypadku zrobimy z białowłosej śpiącą królewnę.

<Devi?>

piątek, 22 marca 2019

Nowa Postać - Katherine Rehenwilde

✰ Katherine || 17 lat || Człowiek ✰
"Katherine urodziła się jesienią, w szlacheckiej rodzinie jako drugie dziecko państwa Rehenwilde. Przez starszego brata zaraz po narodzinach została ochrzczona "czerwoną kluską", na co rodzicielka śmiejąc się przedstawiła reszcie rodziny prawdziwe imię dziecka. Już od małego Kitty pobierała wiele nauk pod okiem wybitnych nauczycieli, to od jazdy konnej aż po naukę języków. W wieku 5 lat, na świat przyszedł jej młodszy brat, którego kołyski nie odstępowała na krok. Najwięcej czasu spędzała z niańkami jak i z braćmi, trochę mniej z matką, a już najmniej z ojcem, który był wiecznie zajęty. Nie specjalnie jednak narzeka na relacje z rodzicami. Miała przecież wszystko co chciała, spełniali większość jej zachcianek."

wtorek, 19 marca 2019

Od Naliaki do Chavaca - Bo do kąpieli trzeba dwojga

Pustynia Dey’Siento, 18 dni przed spotkaniem
- Nędzne ludzkie ścierwo! – zakrzyknęła gorgona, pochylając się z rozłożonymi rękami nad zlęknioną grupką wędrownych kupców i zbliżając do nich swoje szpony.
Wszyscy ścisnęli się przy sobie, zapędzeni pod skałę przez olbrzymiego, wężowego potwora. Mężczyzna obejmował kobietę, a ich dwoje dorosłych dzieci starało się osłonić młodsze rodzeństwo, chociaż sami wyglądali, jakby odchodzili już od zdrowych zmysłów.
A wszystkiemu przyglądał się stojący na przeciwległej skale ciemnoskóry mężczyzna, oparty o jej zbocze, z rękami założonymi na piersi i krzywym uśmiechem na twarzy. Nie bawili go jednak przerażeni ludzie, a rozwścieczona gorgona.
- Panie! Pomóż nam! – zawołał starszy kupiec, błagalnie wyciągając ręce ku obserwującemu całą scenę wężowatemu.
- A będę coś z tego miał? – Ten odpowiedział mu z przekąsem.
Mimo pytania, które sam zadał, od razu zeskoczył z piaskowca i zbliżył się do gorgony.
- Gińcie! – ochryple zasyczało monstrum, a z jej ust polała się pierwsza strużka trucizny, rozpuszczająca drobne kamyczki pod stopami grupki nieszczęśników.
Już miała splunąć na bezbronnych kupców litrami żrącej substancji, gdy jej uwagę odwróciło przeciągające się gwizdnięcie i metaliczne brzęczenie. Odwróciła się, zdenerwowana nawet bardziej niż chwilę temu, ku dobrze znanemu jej mężczyźnie.
- Qele! Zdrajco! – Wskazała na niego palcem i zwróciła cielsko w jego stronę.
Wężowaty zaprzestał uderzania o ziemię włócznią obwieszoną złotymi ozdobami i westchnął z uśmieszkiem na jednym z kącików ust. Spoglądał prosto w oczy kobiety.
- Zdrajca? To bardzo poważne stwierdzenie. Już nie mówiąc, że odważne. – Wyszczerzył ostre kły w geście prowokacji.
- Zejdź mi z drogi, ty pieprzony padalcu! – Uniosła się wyżej, odruchowo okazując swoją wyższość nad rozmówcą, który właśnie powstrzymywał się od śmiechu.
- Zrobiłbym to, gdyby nie pewien problem. Wcale nie stoję ci na drodze.
Jasnowłosa gorgona zamrugała w zdezorientowaniu i zerknęła przez ramię na swoje ofiary, które właśnie pędem uciekały przez pustynię. Widząc to, zastygła w bezruchu, a po kilku sekundach odczuła, jakby ciśnienie jej krwi skoczyło co najmniej pięciokrotnie. Z krzykiem rzuciła się naprzód, próbując sforsować mężczyznę odpowiedzialnego za ucieczkę kupców. Ten jedynie obrócił się wokół własnej osi, zupełnie jakby wykonywał obrót w tańcu, i tym samym wykonał unik przed rozeźlona gorgoną. Naliaka zaryła brzuchem o twarde podłoże i zaparła się rękami, aby szybciej powrócić do pionu i zlokalizować irytującego mężczyznę.
- Nie trafiłaś – oznajmił po zakończeniu obrotu i pokazowo obejrzał sobie paznokcie jednej dłoni.
Gorgona poderwała potężny, biały ogon, szurając po ziemi i próbując uderzyć nim wężowatego.
- Zastanawia mnie – rzekł, po czym wykonał następny unik, swobodnie przeskakując nad ogonem – czy może nie powinnaś udać się w podróż. – Schylił się, dotykając dłonią ziemi i zerkając na cielsko przemykające nad jego głową. – Pustynia chyba nie najlepiej na ciebie wpływa. – Na powrót się wyprostował i uniósł głowę, uśmiechając się promiennie do Naliaki, która właśnie trzęsła się od siły, z jaką zacisnęła pięści.
- Uważaj na szpony, możesz skaleczyć sobie wnętrze dłoni. A to boli. Zaufaj mi – podszepnął, jak gdyby chciał jej zdradzić jakąś chronioną tajemnicę.
- Powiedz mi – syknęła kobieta, zbliżając się do niego tak bardzo, że niemal napierała na jego klatkę piersiową wężowym ciałem. – Od kiedy występujesz przeciwko własnemu plemieniu?
- Nie, nie występuję przeciwko Teyc’an. – Mężczyzna odpowiedział tonem innym niż dotąd, ciężkim i nieznoszącym sprzeciwu. Wyciągnął sztylet i nacisnął jego końcówką na brzuch gorgony, zmuszając ją do zapewnienia mu przestrzeni. – Pomagam tym, którzy sami nie są w stanie dostrzec, że potrzebują pomocy.
- Powiedziałeś mi, że mam odejść z pustyni. To jest twoja pomoc? Tak właściwie, od kiedy tu rozkazujesz, co? – Naliaka nie ustępowała w oskarżeniach, ale zgodnie z oczekiwaniami wężowatego, cofnęła się na bezpieczną odległość i zataczała w zdenerwowaniu obszerne koła.
- Nie powiedziałem ci, że masz odejść – warknął, wyraźnie akcentując ostatnie słowo. – I nie zmuszę cię do tego, jeśli zdecydujesz inaczej. Ale myślałem, że mogę coś doradzić komuś, kogo uważam za przyjaciela.
Tym razem to kobieta skrzyżowała ręce na piersi. Przysiadła na własnym ogonie i wbiła wzrok gdzieś w horyzont. Milczała. Qele westchnął, tym razem ciężko.
- Rozumiem, że przybyłaś na pustynię, aby oddalić się od ludzi. Wiesz, na czym polega twój problem? Na tym, że nadal ich szukasz. – Znowu uśmiechnął się do gorgony, ale był to słaby uśmiech.
- Bo ich nienawidzę – mruknęła Naliaka. – Wszyscy tacy sami.
- Niewykluczone – rzucił jej rozmówca, odwracając się, by odejść.
Naliaka doskonale go znała. I tym samym wiedziała, że jego odpowiedź tylko pozornie dotyczyła drugiej części jej wypowiedzi. W rzeczywistości, mówiąc „niewykluczone”, Qele miał na myśli nienawiść jasnowłosej do ludzi. Rozmawiali o tym już wcześniej. Po wysłuchaniu jej historii, wężowaty zasugerował, iż jej prawdziwym celem nie jest mordowanie ludzi, a odnalezienie tego, który zastąpiłby jej to, co utraciła.
Z tym, że Naliaka nie wierzyła w odnalezienie prawdziwej rodziny.
Qele nie zwracał uwagi na jej poczynania, bo sądził, że gorgona szybko znajdzie partnera wśród plemienia Teyc’an, a jej gniew odejdzie w niepamięć. Tymczasem lata mijały, a kobieta nawet nie zaprzyjaźniła się z żadnym z jego braci.
- No dobra. Co twoim zdaniem powinnam zrobić? – zapytała go, czując lekkie wyrzuty sumienia.
- Hm. Wyświadczyć przysługę przyjacielowi? – Rozłożył ręce, patrząc na nią z rozbawieniem. Znowu postąpiła tak, jak się spodziewał. – Idź do lasu, przynieś mi trochę ziół. Przy okazji odpoczniesz od ciężkiego, pustynnego powietrza. Kto wie, może po powrocie będziesz mieć lepszy nastrój.
- Oczywiście – prychnęła. – Myślisz, że w lesie nie będę mordować ludzi? – zapytała wyzywająco.
- Będziesz. Z tym, że to już nie będzie moja sprawa, bo nie będę tego widział. A więc pozbędziesz się irytującego bazyliszka, pilnującego cię na pustyni. No chyba, że to jest to, czego skrycie pragniesz? Mojego towarzystwa? – Uniósł brwi, przygotowując się do odskoku.
Naliaka w odpowiedzi na jego słowa obrzygała kwasem obszar, w którym przed momentem stał Qelezarr. Ten zdążył jednak odskoczyć i gdy skończyła, machał jej już ze szczytu pobliskiej skały, z której zaraz później zeskoczył i zniknął gorgonie z oczu.
- Na litość boską… - wykrztusiła Naliaka, sycząc gardłowo. – Jak on mnie wk…

Las Duhaki
Kilka godzin przed spotkaniem

- No dobra… Gdzie to jest? No gdzie? Niech to szlag… - mamrotała Naliaka, dreptając po lesie i rozglądając się za cennymi ziołami poszukiwanymi przez jej przyjaciela. – Sobie wymyślił, że kwiatków mam mu szukać. Idiota. Sam by przyniósł jakiejś kobiecie kwiaty. A nie, że tak bez baby na tej pustyni siedzi.
Nagle przypomniała sobie jego ostatnie słowa, zanim się na owej pustyni rozstali. W wielkiej irytacji zwężyły się jej źrenice. Rzuciła ziołami, które właśnie trzymała w rękach i rozcapierzyła palce, odruchowo wysuwając ostre pazury.
- Zatłukę go! – syknęła.
Wówczas zorientowała się, że Qele nie ma nigdzie w pobliżu i jej plan będzie musiał poczekać, a poza tym, skoro zebrała już tyle roślin, to wypadałoby znaleźć resztę i wypełnić swoje zadanie.
Rzecz jasna, ataki podejmowane przez Naliakę na wężowatego były pozorne. Wężowaci nie potrafili ze sobą walczyć. Nawet, jeśli wyjątkowo się wzajemnie denerwowali, podświadomie czuli, że są jedną rodziną. Bazyliszek już niejednokrotnie wykorzystał tę wiedzę, pozwalając się powalić jasnowłosej i czekając na jej następny ruch. Najczęściej było to gwałtowne odskoczenie od powalonego celu. No, poza odosobnionym przypadkiem, kiedy mężczyźnie wpadło do głowy zapytać gorgony, czy wygodnie jej się na nim leży. Wtedy go zabolało. Ale i tak się śmiał.
Naliaka pozbierała z roztargnieniem rozrzucone chwilę wcześniej zioła i podreptała dalej, przyglądając się uważnie mijanym liściom i obwąchując te, które wydawały jej się znajome. Przy okazji udało jej się znaleźć kilka gryzoni, jakimi się naprędce pożywiła.
W końcu nastała noc. Nie był to dla gorgony czas odpoczynku, bowiem wiedziała, że niektóre kwiaty pojawiają się dopiero po zmroku. Nie była nowicjuszką – lata pobytu na pustyni oraz znajomości z innym bazyliszkiem spędziła między innymi na nauce rozpoznawania roślin. Qele wyszkolił ją też w prostszym odnajdywaniu ziół z użyciem zmysłów wężowatych. Tym samym Naliace dość szybko udało się zerwać potrzebne kwiaty. Do odnalezienia pozostały jej tylko rośliny wodne.
Większość czasu w lesie kobieta spędziła na dwóch nogach, ale do namierzenia wody użyła wężowego ogona. Uniosła się na nim wystarczająco wysoko, aby wyczuć woń pobliskiego koryta rzecznego. W przeciwieństwie do słuchu, węch wężowatych był znakomity. Wzrok też wpisywał się w doskonale rozwinięte narządy tej rasy, lecz niekoniecznie w nocy. Naliaka, jak każda gorgona, mogła zyskać bardzo ostry obraz z użyciem wężowych źrenic, ale w ciemnościach dostrzegała tylko poruszające się cele.
Tak więc jasnowłosa panna udała się w stronę rzeki. Przy potoku, który nie wydawał się rwący, nachyliła się i poczęła szukać ręką dna, z nadzieją, iż nie będzie musiała wchodzić do wody. Rzecz jasna, to nie mogło się skończyć w tak prosty sposób. Nie mogąc sięgnąć dna, straciła równowagę i wpadła do rzeki. Zirytowana, przez chwilę nie wynurzała się. Czekała, aż biała piana wokół niej popłynie wraz z nurtem, aby ujrzeć rośliny wyrastające po bokach i na dole koryta. Po czym zrywała je po kolei i wynurzała się, by skorzystać z węchu w celach identyfikacji. Chociaż zajęło jej to trochę czasu, odnalazła te zioła, których szukała. Wtedy zdjęła skórzaną torebkę przewieszoną przez bok, odłożyła ją na brzeg i postanowiła skorzystać z kąpieli, do jakiej i tak zmusiła ją praca. Wypłukała sukienkę z ziemi i pustynnego pyłu, umyła włosy, a nawet na moment odpięła koronę, którą od czasu wydarzeń w Miposii nosiła na głowie, zabezpieczoną niewidocznymi złotymi wsuwkami. Nie obawiała się, że ktoś spróbuje to zerwać – w zasadzie nie natrafiła na żadne poważniejsze zagrożenia od kiedy przeobraziła się w gorgonę i nie brała pod uwagę strachu przed kimkolwiek. Ani czymkolwiek.
W trakcie kąpieli do jej nozdrzy dotarła dziwna, specyficzna woń. Przypominało jej to próchno drzewa, ale bardziej kojarzyło się ze zwierzęciem, niż rośliną. Nie znała tego zapachu. Niemniej nie uznała za konieczne sprawdzania, czy to jakieś chore zwierzątko, czy nowy gatunek drzewa, jakiego jeszcze nie zna. Pluskała się w wodzie, bo przypomniały jej się czasy, kiedy bardzo lubiła kąpiele – Inushi nalewał wówczas pełną wannę wody, a do wody dodawał jakiejś dziwnej substancji, która powodowała powstawanie kolorowych bąbelków. I mówił Naliace, że to magia, i że wróżki też tak umieją. Za to kiedy dziewczynka była niegrzeczna, brat straszył ją opowieściami o krwiożerczych chochlikach porywających niesforne dzieci. Jasnowłosa pomyślała ze złością, że wyzywa jakiegoś chochlika, by spróbował ją pożreć, a powiesi go dokładnie tak samo, jak Inushiego. Tylko że na drzewie.
Jak na komendę, tuż przed nią do wody wpadł jakiś mężczyzna. Wężowatą nieco to wystraszyło, ale czuła się bardziej zaskoczona niż wystraszona – nie rozumiała, jak mogła nie wyczuć zapachu kogoś obcego. Większość gorgon w tej sytuacji przeszłoby natychmiastową przemianę, ale nie Naliaka – przez sześćdziesiąt lat mordowania na pustyni straciła wiele odruchów związanych ze strachem, bo najzwyczajniej w świecie nie spodziewała się, że ktoś zdoła ją uszkodzić. Poza tym, mężczyzna próbujący pozbierać się w potoku nie wydawał jej się specjalnie niebezpieczny. Wręcz przeciwnie – Naliaka odkryła, że to jego woń przypomina zapach chorego zwierzątka. Obcy jęknął, unosząc wzrok na obserwującą go wężowatą.
- Nie przypominasz chochlika – stwierdziła głosem podobnym do głosu królowej, otrzymującej na tacy obiad inny niż ten, który zamówiła.
Blondyn pospiesznie podniósł się z wody i cofnął o kilka kroków, bacznie obserwując przy tym Naliakę. Ona stała dokładnie tam, gdzie była – wyprostowana i pewna siebie, analizująca nerwowe ruchy obcego. Utwierdzona w przekonaniu, że to ona znajduje się na szczycie łańcucha pokarmowego w tej sytuacji, jak i w każdej innej.
Kobieta oczekiwała, aż mężczyzna coś powie, ale to nie następowało. W reakcji na jego milczenie zmrużyła z dezaprobatą oczy, skrzyżowała ręce na piersi i zapytała chamskim tonem:
- Umiesz w ogóle mówić? – Głos rozbrzmiewał nielitościwie i niósł się po znużonych nocą zakamarkach leśnych. – Mowę odjęło? – dodała jeszcze donośniej, nie otrzymując odpowiedzi na pierwsze pytanie.
Irytacja wężowatej narastała. Jej pierś unosiła się coraz szybciej w niecierpliwym oddechu, a wzrok skakał po elementach aparycji nieznanego jej osobnika w nieokiełznanym tempie.
- Kto ty w ogóle jesteś? – zapytała, rozluźniając ramiona i zbliżając się do mężczyzny. Nie przestawała świdrować go wzrokiem. – Twój zapach maskował woń ludzkiej krwi. – Niedbale wskazała palcami jednej dłoni na potok, który zmywał właśnie z ubioru mężczyzny resztki jego ofiary. – Znam kogoś, kto dałby dużo, żeby zbadać tę właściwość. Z tym – przewróciła oczami, odchylając głowę na bok – że nie mam żadnego interesu w wyświadczaniu mu przysługi.
Blondyn, zamiast udzielić kobiecie żądanych przez nią informacji, odruchowo począł wycofywać się wraz z jej śmiałymi krokami.
Nagle, obojętny do tej pory wyraz twarzy Naliaki się zmienił, a jej źrenice uległy nieludzkiemu zwężeniu.
- Nie ignoruj mnie, jak do ciebie mówię!
Koryto rzeczne w mig wypełniło się biało-złotym cielskiem gorgony. Zanim obcy zdążył się zorientować, co nadchodzi, z wody wyskoczył masywny ogon i owinął się wokół niego, a on sam po chwili wisiał już w powietrzu, tuż przed obliczem gorgony, której postura okazała się o wiele okazalsza, niż można było wnioskować z początku.
Serce nieszczęśnika uległo dotkliwemu skurczowi wraz z uderzeniem strachu, jaki zmusił go do wydobycia z siebie głosu.
- Zostaw mnie, nie zabijaj mnie! Wystarczy mi już choroba! Czy naprawdę musi zabijać mnie wąż po tych wszystkich latach walki o życie?!
- A więc jednak umiesz mówić – mruknęła, na powrót zyskując zobojętniałe oblicze i krzyżując ręce na piersi. – I mówisz to sssamo, co wszyssscy inni. Powiedz mi. Kogo zabiłeś? – Owiniętego jej własnym wężowym ciałem, obracała go tuż przed sobą, oglądając niemożliwą do usunięcia z tkaniny krew. Jej oczy lśniły jakąś niezdrową fascynacją.
- Nikogo, kto powinien cię interesować – odpowiedział mężczyzna.
Chociaż się nie wyrywał, co zazwyczaj wyjątkowo irytowało Naliakę, to nie udzielał jej też odpowiedzi, które by ją zadowalały. Jasnowłosa parsknęła krótkim, szyderczym śmiechem.
- Doprawdy? Więc może ty też nie powinieneś mnie interesować?
Uścisk wężowego ogona zacieśnił się, a ona opuściła ręce swobodnie wzdłuż boków, ale inaczej, niż przedtem. Tym razem można było odnieść wrażenie, że jej górne kończyny stały się na moment bezwładne, jak u lalki. Otworzyła szeroko usta, a gdy wydawało się, że osiągnęła kres rozwarcia szczęk, skóra na jej twarzy rozszczepiła się, ujawniając dodatkowe rzędy kłów i prawdziwą paszczę gorgony, zdolną do pożerania ofiar większych nawet od ludzi. Z tym, iż gorgony nie robiły tak tylko w celach połykania zdobyczy. Rozszerzały paszczę także przed wymiotowaniem żrącym kwasem.
- Inkwizytorkę! – wrzasnął mężczyzna, najprawdopodobniej przeczuwając, że zniewalający zapach z wnętrzności gorgony nie zwiastuje najlepszej przyszłości. – Zabiłem inkwizytorkę! – powtórzył, jakby upewniając się, że wężowa panna go usłyszała. – Inkwizycja co jakiś czas patroluje te tereny…
Paszcza gorgony zamknęła się o wiele szybciej, niż rozwarła. A jeszcze szybciej opadł ogon, chwilę wcześniej zaciskający się wokół nieszczęsnego mężczyzny – zupełnie jakby gorgona zapomniała, że cokolwiek w nim trzymała. Biedny blondyn na powrót wpadł z impetem do wody.
- Inkwizycja? – zapytała gorgona, rozglądając się dokoła jakby co najmniej spodziewała się, że cała scena była obserwowana przez uzbrojonych ludzi. – Jak ja im dam inkwizycję, to ich szlag jasny trafi, krew nagła zaleje!
Gorgona niemalże wyskoczyła z potoku, ciężko opadając swoim piętnastometrowym cielskiem na ziemi i sunąc wściekle przez las w poszukiwaniu śladów ludzi.
- Tylko tej inkwizycji już tutaj nie ma! Od jakiegoś późnego popołudnia! – Wstał i wołał za nią mężczyzna, przerażony faktem, że monstrum taranuje jego las.
- Oni zawsze wracają! – odparła na to Naliaka, nadal prąc naprzód. – A jak zobaczę tam kogoś z Miposii, to kwasem obrzygam! A wcześniej powieszę!
Wtedy gorgona, niczym rasowy wąż myśliwski, po zapachu pozostawionym przez patrol dotarła do śladów – pech tylko chciał, że najbliżej znajdował się ślad zamordowanej za dnia inkwizytorki, wiodący prosto do jaskini nieszczęsnego mężczyzny.
Chavac, bo tak nasz urokliwy pechowiec miał na imię, biegiem podążał za potworą i szeptem próbował przebłagać bóstwa, aby głupie babsko nie stratowało jego narzędzi. Niestety, rezultat tych modłów był tak błahy, że śmiało można by założyć, iż po zapadnięciu zmroku jedyną boginią obserwującą świat jest Sheolo.
- Co do… - mruknęła sama do siebie Naliaka, docierając do marnych szczątków inkwizytorki i zauważając dziesiątki wymyślnych, autorskich narzędzi tortur.
Kobieta zatoczyła koło, by rozglądnąć się po jamie, ale tym samym najechała cielskiem na to, czego najzwyczajniej nie zauważyła ze względu na rozmiary wężowego ogona.
- Hej! Może byś chociaż uważała, jak tym dupskiem suniesz, bo chciałbym to wszystko zachować – rzekł donośnie mężczyzna, krzyżując ręce na piersi.
Gorgona popatrzyła na niego z niedowierzaniem… Po czym z podobnym wyrazem twarzy zerknęła sobie na brzuch…
- Osz w dupę! Wbiło mnie się chyba… - wymamrotała, gdy dostrzegła jakieś ostre żelastwo zaciśnięte, a raczej pękające na jej ogromnym wężowym ogonie.
Zaczęła wywijać się na wszystkie strony, by dosięgnąć miejsca, na którym uczepiła się kolczatka, a przy tym gniotła kolejne narzędzia.
Cierpliwość Chavaca dobiegła końca. Nie zamierzał pozwolić na destrukcję wszystkiego, co do tej pory zbudował. Wyciągnął zza pasa sztylet i rzucił nim w skałę tuż obok głowy gorgony, tak, że ostrze śmignęło tuż przy jej twarzy.
Naliaka znieruchomiała, a jej oczy nagle zastygły w jednym punkcie.
- Daj to, kurwa, i zaprzestań swoich działań… - Mężczyzna zaczął powoli zbliżać się do gorgony.
Zwierzę, które od wielu lat nie spotkało naturalnego zagrożenia ma tendencję do dużej pewności siebie. Naliaka, przyzwyczajona do samodzielnego poskramiania grup złożonych z kilkudziesięciu uzbrojonych inkwizytorów, przestała brać pod uwagę jakiekolwiek zagrożenia ze strony dwunożnych. To dawało jej irytującą dumę, ale to zapewniało też sporą kontrolę nad zwierzęcą stroną klątwy, napędzaną tylko i wyłącznie instynktami.
I nagle, pojedynczy nóż rzucony przez losową istotę napotkaną w lesie, zburzył całość tego nowego porządku, kształtującego się w jej umyśle od sześćdziesięciu lat.
Oczy Naliaki zwężyły się bardziej niż dotychczas, potworniej, a tęczówki rozszerzyły się, niemal całkowicie zakrywając białka. Spojrzała na sztylet wbity obok jej głowy, po czym zwróciła rozwścieczony wzrok na osobę, która rzuciła narzędziem. Krzyknęła ochryple i przeraźliwie, dobywając z siebie dźwięku prawdziwej gorgony. Wysunęła szpony, kierując je w mężczyznę, a całe jej ciało układało się w pozycji węża gotowego do skoku. Ważący ponad tonę ogon wyrzuciła przed siebie, szurając nim po jaskini i układając tak, aby w razie konieczności zmiażdżyć przeciwnika.
Zdecydowanie nie rozbawił jej fakt, iż mogła już nie żyć.
Mężczyzna odczuł lęk, jak zapewne każdy, kto zostałby postawiony w takiej sytuacji. Szybko jednak odzyskał panowanie nad własnym ciałem. Prędko dotarło do niego, że jego ostatni czyn mógł nie być najlepszą metodą na wyproszenie gorgony z mieszkania. Zatrzymał się tam, gdzie był i wyciągnął powoli dłonie, pokazując bestii, że już nic w nich nie ma.
W teorii mógłby podjąć kolejny atak. Bardziej celny. Z tym, że nie czuł takiej potrzeby. Gorgona potrzebowała kilku sekund na analizę sytuacji. Czy po prostu chybił, czy może celowo wbił sztylet w skałę – to miało pozostać dla niej niewiadomą. Zaś Chavaca taka decyzja mogła kosztować życie. O wiele rozsądniej w takiej sytuacji byłoby podjąć kolejny atak, zanim monstrum nie zakryje się własnym, potężnym cielskiem, niemożliwym do przebicia zwykłymi narzędziami.
Tylko że on naprawdę tego nie pragnął.
Gorgona jeszcze przez chwilę skakała źrenicami po jego dłoniach. Upewniwszy się, że już nic w nich nie kryje, uniosła wzrok na jego twarz. Przez chwilę mogłoby się wydawać, iż furia z wolna opuszcza jej psychikę.
Wtem, potwór ponownie wydał z siebie rozdzierający ciszę wrzask. Naliaka wyskoczyła do przodu, uderzając mężczyznę stojącego jej na drodze wężowym brzuchem i przewracając go na plecy. Na szczęście, Chavac w porę wygiął jedno ramię, aby powstrzymać zderzenie głowy z kamiennym podłożem lub odbicie płuc. Zaś na nieszczęście, zapewne pożałował tej decyzji, kiedy jego ramię wsunięte pod plecy zostało w niemiły sposób nadwyrężone przez brzuch gorgony przygniatający całe jego ciało. Wężowata unieruchomiła go na ziemi, przyszpilając też jego ręce swoimi własnymi szponami, niemile zaciskającymi się na bladej skórze nadgarstków mężczyzny. Patrzyła mu prosto w oczy. Lecz – o dziwo – jej własny wzrok nie należał już do bezmyślnego potwora. Oczy Naliaki na krótki moment wytraciły cały ten zwierzęcy wyraz. Choć nadal obciążał ją tonowy ogon potwora, tęczówki i źrenice przeobraziły się w ludzkie. To było wystraszone spojrzenie młodej kobiety. Tej samej, która sześćdziesiąt lat temu pytała swojego brata – dlaczego mnie zdradziłeś?
Trwało to zaledwie kilka sekund. A po nich, wzrok kobiety ponownie pogrążył się w nieprzytomnej, bestialskiej furii. Gorgona krzyknęła jeszcze jeden raz, unosząc cielsko i opuszczając jaskinię we wściekłym tempie. Odpychając się mięśniami ogona i trzymając go w górze, tak, by nie zmiażdżyć Chavaca, uderzyła o ściany jaskini, niemiłosiernie dudniąc i zsypując drobne kamyczki z jej sklepienia. Gdzieniegdzie pozostawiła za sobą kilka pęknięć.

<Chavac?>

poniedziałek, 18 marca 2019

+18 Od Chavaca do Naliaki - Bo do kąpieli trzeba dwojga

Mężczyzna ciężko opadł na zimną posadzkę, prosząc w duchu aby chmara patrolujących Inkwizytorów w końcu opuściła teren lasu Duhaki. Od dobrych paru dni nie miał w ustach nawet kawałka mięsa. Czuł się przez to okropnie, żołądek burczał co najmniej niczym zdenerwowany smok, a oczy zaczęły widzieć rzeczy, których tak naprawdę nie było. Nie przerażało go to ani trochę, stykał się z owym zjawiskiem już nie jeden raz, gdy Święta Inkwizycja postanowiła sprawdzić czy plotki o mordującym tutejszych mieszkańców potworze są prawdziwe. Czasami zastanawiał się czy ludzie są naprawdę tak tępi. Nawet gdyby mocno chcieli to i tak nigdy by go nie złapali. Podparł się wątłymi rękoma by wstać. Czuł ból, którego nie dało się opisać wykonując nawet tak proste czynności. Jego przypadłość znów się odezwała. Złapał się za klatkę piersiową, jednocześnie podpierając się drugą ręką o ścianę. Zwrócił całą wodę którą wypił wraz z krwią. Znalazł się na takim etapie w którym jak najszybciej musiał coś spożyć, w innym wypadku umarłby leżąc we własnych fekaliach i wymiocinach. Szybko otrząsnął się po owym incydencie wraz z momentem, kiedy usłyszał dźwięk chodu. Ktoś wszedł do jego jaskini, niemądre. Mimo ostatku sił chłopak zebrał się na to by chwycić jeden ze swoich sztyletów i cierpliwie czekał aż ofiara zbliży się w miejsce w którym gasną wszelakie źródła światła. Nie musiał czaić się zbyt długo, za rogu wyszła niska kobieta, odziana w zbroję, a na jej głowie dostrzec można było kaptur. Chavac bardzo dobrze widział w ciemnościach, jego oczy zdążyły się już przystosować do trybu życia jaki prowadził przez ostatnie kilka lat życia. Westchnął cicho po czym bez skrupułów wycelował kobiecie sztyletem prosto w czaszkę, którą ów oręż bez problemu przebił. Osunęła się na ziemię łapiąc ostatni dech powietrza. Była sama, nikt nie był jej w stanie pomóc. Podszedł do zwłok i powolnym ruchem rozcinał materiał jej ubioru. Tym razem tortury by nie przeszły bo głośny wrzask odbił by się echem i najprawdopodobniej znalazłaby go reszta straży. Było mu niezmiernie przykro, że nie mógł zobaczyć cierpienia na twarzy inkwizytorki. W takich chwilach przypominał sobie to, w jaki sposób potraktował dwóch członków swojej rodziny. Naciął jej skórę tak by swobodnie dostać się do mięsa. Był tak potwornie głodny, że bez problemu pozbędzie się wszystkiego co oferowała mu ta niewiasta. Sięgnął po tępą siekierę i subtelnie pociął ciało na mniejsze kawałki. Kiedy tylko uznał, że już nadszedł czas by spożyć swój pierwszy od kilku dni posiłek szybko złapał jedną z części i niemalże wepchnął sobie do gardła byleby tylko zapchać czymś już żołądek. Zaśmiał się histerycznie przełykając powoli za duży kawał mięcha. Cóż, jego układ trawienny i tak mocno przystosował się do tego co spożywa. Ściany przełyku i żołądka stały się dużo mocniejsze i nieco bardziej elastyczne, by mężczyzna spokojnie mógł pobierać dużo większe porcje niż normalny człowiek. Zacznijmy od tego, że on sam wcale nim nie był, jednak jego pochodzenie było mu zupełnie obce, nie doszukiwał się też cech podobnych innych ras u siebie. Zwyczajnie było mu dobrze tak jak jest. Zanim skonsumował całe ciało minęło kilkanaście godzin, tak zaczął się wieczór. Wychodząc z jaskini czuł powiew delikatnego wiatru, który łaskotał go w odsłoniętą szyję. Miał usta ubabrane jeszcze krwią, jednak wyglądał już na znacznie spokojniejszego niż zanim się pożywił. Rozejrzał się dokoła czy nikogo nie widać, było czysto, co znaczyło, że Łowcy odeszli z tych terenów, zapewne niedługo znów tu wrócą, ale następnym razem, chłopak będzie już przygotowany. Sprawdził jeszcze raz czy na pewno ma przy sobie sztylety i ruszył przed siebie, zamierzał sprawdzić czy oby na pewno żaden z niechcianych gości nie zatrzymał się tu na dłużej, jeśli tak, to gdy tylko Chav go znajdzie, ta osoba na pewno będzie martwa. Szedł przed siebie mozolnym krokiem, był nieco zmęczony, prawie w ogóle nie spał przez ostatni incydent. Zbędne na jego drodze roślinności najzwyczajniej w świecie ucinał nie dbając zbytnio o to czy ktoś go teraz usłyszy, prędzej czy później i tak pozbędzie się tej osoby. Będąc już blisko rzeki usłyszał jej nienaturalny odgłos, jakby ktoś na siłę ją rozchlapywał. Kto jest na tyle odważny, by kąpać się w środku nocy, w ciemnym lesie, na totalnym odludziu? Po raz pierwszy od długiego czasu wstąpiło w niego zawahanie, nie miał pojęcia jak się zachować. Zawsze był tutaj sam…no może prócz inkwizycji. Ostrożnie wspiął się na drzewo uważając przy tym by nie narobić hałasu. Można by rzec, że się wystraszył. Nie, jeśli jest świadom, że ktoś może być od niego znacznie silniejszy to nie będzie widział sensu aby atakować ową personę. Straciłby zapewne swoje marne i tak już życie, po co ginąć do tego jeszcze beznadziejną śmiercią. Odsunął liście drzewa tak by zobaczyć co wydaje podejrzane dźwięki. Niemałe było jego zdziwienie kiedy zobaczył na oko nastoletnią, drobną dziewczynę. O mało nie spadł z dębu na którym obecnie przesiadywał. Mimo strachu jaki pojawił się w jego głowie, bacznie ją obserwował. Serce waliło mu niemiłosiernie, był gotowy uciec w momencie kiedy obca kobieta zbliżyła by się do miejsca w którym się znajduje. Ku jego uldze i spokoju ducha, nieznajoma nawet nie ogarnęła, że jest tutaj ktoś inny poza nią. Zastanawiał się właściwie z czym ma do czynienia, na początku nie zauważył u niej jakiś specjalnych cech, które wyróżniały by ją od człowieka. Dopiero kiedy dziewuszka odwróciła się do niego plecami zobaczył, że fragment, który nie był zasłonięty przez sukienkę ujrzał białą, chropowatą skórę. Musiał chwilę dłużej się przypatrywać by zauważyć, że biała plama była tak naprawdę wężowymi łuskami. Pierwszy raz widział takiego osobnika. Nie wiedział nawet czym intruz jest, co za tym szło, nie był w stanie określić swoich szans na przeżycie przy ewentualnej konfrontacji, jeśli do takowej by doszło. Przełknął ślinę i przesunął się nieco do przodu, by móc lepiej dostrzec kobietę. Chciał się jeszcze chwile poprzyglądać by później uciec i spisać co na ten temat wie w notatniku który prowadził. Był dosyć obszerny, zawierał wszystko to o czym dowiedział się na temat danej rasy. Wystarczyła chwila nieuwagi by wraz z łamiącą się gałęzią wpadł do rzeki tuż na wprost istoty, której tak się bał. Zaniemówił, próbował wydusić z siebie jakieś słowo, ale jedyne co wyszło z jego gardła to długi jęk rozpaczy.

<Naliaka?>

Mira - Fabuła I

- OSZ CHOLERA! - głośno dysząc, biegłam ze wszystkich sił w stronę lasu rosnącego zaraz obok wioski, w której dzień temu postanowiłam się zatrzymać.
Nie sądziłam, że spotka mnie kiedyś ten problem, że nie będę dała rady się przemienić w trakcie ucieczki. Jedyne co mi teraz zostało, to skakanie po koronach drzew, ale to i tak nie gwarantowało mi udanej ucieczki. W każdej chwili mogłam nadepnąć na jakąś cienką gałąź, albo jej brak...
Nie oglądałam się, ponieważ słyszałam groźby dwóch rozwścieczonych facetów, które były oczywiście skierowane w moją stronę, a jakże by inaczej. To wcale nie przez to, że przyłapali mnie na kradzieży świeżutkich pączków prosto z pieca... no dobra, przez to, ale nie ważne.
"WRESZCIE!"- ucieszyłam się w duszy, gdy w końcu odzyskałam panowanie nad przemianą. Natychmiast odepchnęłam się smukłymi, centkowanymi łapami od kolejnej, grubszej gałęzi i poleciałam jak najdalej tylko dam radę, gubiąc tych, którzy próbowali mnie schwytać.
"Szybciejszybciejszybciejświętamakrelo"- mimo, że wiedziałam, że nie mają szans mnie dogonić, to i tak to uczucie strachu przed zagrożeniem nigdy nie dawało mi spokoju. W takim obliczu zawsze wiodczały mi kończyny i nie było mi łatwo się opanować.
Ale zastanawiało mnie to, dlaczego czułam takie zachwianie w mózgu, przez co nie mogłam zapanować nad zmianą formy. Cała zdyszana przez to, że wcześniej musiałam biec o ludzkich siłach, usiadłam w jednym z wydrążonych miejsc w skale, która znajdowała się w lasku na wyżynie. Wracając do ludzkiej formy oparłam się o kamień, który natychmiast schłodził moje mokre plecy, a nogi wyciągnęłam przed siebie. Wypuściłam całe powietrze z płuc, a przy okazji niechcący rypnęłam zbyt mocno głową w skałę.
Po chwili przysłuchiwaniu się szelestowi liści, zachwycałam się widokiem, jak światło wschodzącego słońca działa na widok lasu. Kocham ten widok. No i  klimat. To był jeden z tych momentów, gdy do moich myśli zaczęły napływać nostalgiczne wspomnienia.
Założyłam nogę na nogę, oparłam wygodniej głowę i przymknęłam oczy. Moje myśli krążyły teraz wokół tego, w jakie kolejne miejsce by się tutaj udać. Do tamtej wioski szybko nie wrócę, także o tym nawet nie ma co się rozwodzić. Niespodziewanie poczułam coś na nosie. Nie tylko jakiś dziwny zapach, ale i czubek nosa zaczął mnie swędzieć. Otworzyłam oczy i natychmiast podwinęłam nogi, po czym w żabim stylu odskoczyłam w bok. Najpierw towarzyszył mi przy tym przeraźliwy krzyk niewiasty wołającej o pomoc swego Romea, co z kolei przeobraziło się w niesamowicie melodyjny krzyk rozpaczy. Ponieważ strach przed osobą, którą ujrzałam powiązał się z tym, że przez ten skok spadłam z górki, by po chwili zatrzymać się głową w stronę dalszej części stoku.
- Fffyyyhhhhhhh... - to jedyne co potrafiłam z siebie wydobyć, gdy powoli odgarniałam runo leśne z mojej twarzy i szyi.
- Nic ci nie jest !?- usłyszałam kobiecy głos ze szczytu górki, z której właśnie zleciałam prawdopodobnie w stylu wystraszonej kury.
- Mam... tfu... nadzieję... ble... - odpowiedziałam wypluwając ziemię, która podczas szalonego rajdu dostała mi się do ust, niczym kawałki trzewików ostatnim zawodnikom na wyścigach biegania. Niedługo po tym nieznajoma z uszami jak misiek pomogła mi się podnieść. Oddaliłam się dwa kroki i przyjrzałam się jej dokładniej. Miała nietypowy kolor skóry, jak jakiś nieboszczyk, okropnie blade. Dodatkowo ciało miała wysadzane paskami, jak u tygrysa. Ciekawe. Pogładziłam swój nieistniejący bicek na ramieniu, bo zrobił mi się na nim siniak przez ten upadek.
- Zapomniałaś czegoś- powiedziała, niemal rzucając mi w twarz moim plecakiem. Brakuje tylko żeby mi zęby wybili.
- Dzięki... - odparłam niepewnie.
Nastała niezręczna cisza. Założyłam plecak na ramiona.
- Em... jesteś strażnikiem?... -zapytałam powoli oddalając się od niej jeszcze ze trzy kroki. Dziewczyna zrobiła wielkie oczy, po czym natychmiast przyskoczyła bliżej mnie.
- Tak! Skąd wiedziałaś?? Próbuję to zatuszować! - rozłożyła ręce, a następnie w zdenerwowaniu zmarszczyła czoło i zrobiła gest palcem, jakby mi groziła. Rozglądnęła się wokoło, po czym wzrok znów skierowała na mnie.- Nikomu ani słowa!
Co? Że jakiś tajny agent? Tak czy siak wolałam się nie przyznawać ŻADNEMU strażnikowi, że zdarza mi się podpierniczyć pączki...
- Czyli... bronisz prawa, nie? Nie nudzi ci się ta robota? - zadałam pytanie, żeby nie było, że się cholernie cykam strażników.
Ta spojrzała na mnie okropnie zdziwiona.
- O czym ty mówisz?... A, no tak, zapomniałam, że tutaj u was strażnik oznacza całkiem coś innego. Uff... weź mnie nie strasz, haha!- poklepała mnie po ramieniu. - Dobre siostro, dobre. A co, ty też próbujesz zwiać, nie?
Przełknęłam ślinę.
- Tak... tak trochę... - na mojej twarzy pojawił się stresowy uśmiech i podniesione brwi.
- Ha! Wiedziałam! - najwyraźniej się ucieszyła. No cóż, w zasadzie to sama się zaśmiałam. - Jestem Sinta Donna! - podała mi dłoń, którą uścisnęłam.
- Ale masz milutkie dłonie, oooo- przez chwilę zachwycałam się tymi dłońmi, które były jakby zrobione z puszku. Zarąbista sprawa.- A ja Mira, miło mi. - uśmiechnęłyśmy się do siebie.
Niebawem wyszłyśmy spowrotem na górę. Sinta rozglądnęła się w prawo, lewo, w górę, za siebie, a później spojrzała w moją stronę.
- Too... gdzie idziemy?- zaczęła. - Wiesz, nie znam dobrze tego świata, może byś mnie trochę oprowadziła?
"Tego świata?" To skąd ona do jasnego felka pochodzi? Może w jej terenie jest takie określenie na inny kontynent, że określają to jako zupełnie inny świat? Ale to jest niemożliwe, jak niby by sama przeszła przez pół kontynentu, jeżeli byłaby z innego, skoro nie zna tutaj niczego? Już mi się własne myśli poplątały, dlatego po prostu stwierdziłam, że najłatwiej będzie ją zapytać. Więc gdy po przechadzce przez lasek zatrzymałyśmy się na piknik, skorzystałam z okazji.
- A ty skąd jesteś? - zaczęłam, podając jej jednego z pączków, które udało mi się zwinąć.
Widać, że trochę się zawahała nad odpowiedzią. Westchnęła, po czym znowu nabrała powietrza do płuc.
- Z wymiaru zwanego Arco. - przyjęła ode mnie jedzenie i zaczęła opowiadać, uprzednio wąchając pączka.- Wiem, że tutaj bardzo, bardzo sporadycznie można spotkać jakiegokolwiek podróżnika między wymiarowego, z resztą tak samo, jak u nas. Niektórym po prostu zbyt dobrze jest w naszym świecie, więc się nigdzie nie ruszają uważając, że to błędne myślenie, gdy ktoś chce poznać co jest dalej. Ty być może nie zrozumiesz, bo czuję, że podróżujesz... - wzięła kęs oponki. - A ja chciałam spróbować w nowym świecie, w nowym miejscu, stworzyć tutaj może coś fajnego, poznawać inne istoty i ludzi, no i zwyczaje.
- W zasadzie to dokładnie wiem, jakie to uczucie. Zanim wyruszyłam, to miałam takie pragnienie, żeby poodwiedzać inne miejsca, zobaczyć innych ludzi itp...
- No, to jednak wiesz - uśmiechnęła się- no, to miałam tak samo. Moi rodzice, wygodnisie, kazali mi oczywiście ten pomysł wykluczyć z głowy, straszyli mnie, że gdy będę próbowała do nich wrócić, to mi się nie uda i zaginę na zawsze w wymiarze Indefinido. O tym wymiarze w zasadzie nikt nic nie wie, wiadomo tylko, że to nazwa określająca coś, z czego się już nigdy nikt nie wydostał.
- To jakim cudem wiadomo, że takie coś istnieje? - byłam lekko zdezorientowana tym wymiarem.
- Wiadomo, bo niektórym się udawało przedostać spowrotem, a niektórym nie. No i waśnie też przez to prawie każdy u mnie boi się "wyjeżdżać" ze strachu, że w innych wymiarach będzie o wiele gorzej i nie będą mogli wrócić do rodzinnego miejsca.
- A więc to tak... W sumie też bym się bała, gdybym nie była pewna, czy będę w stanie wrócić do domu.
Przytaknęłyśmy obie naszymi głowami.
- Mnie udało się przedostać przez Przekrętną Norę, bo w zasadzie tylko tak potrafię nazwać to miejsce.
- To brzmi jak opowieść o Alicji w Krainie Snów. Też wpadła do nory, gdy biegła za białym królikiem.
Po chwili okazało się, że mamy o wiele więcej wspólnych tematów, niż myślałam. Z Sintą bardzo dobrze mi się rozmawiało, nawet się nie ogarnęłyśmy, kiedy słońce już chyliło się ku zachodowi. To wtedy Sinta zaczęła się zachwycać kolorami ponad "tymi wielkimi kawałkami piasku". Mówiła o chmurach, ale jak widać, tam u nich mieli całkiem inne określenia na rzeczy. Te same słowa, jednak inne znaczenia.
Nagle jak grom z jasnego nieba, o zgrozo, o święta makrelo, o w mordę jeża, zostałyśmy otoczone przez jakiś dziwny gang facetów, którzy wydawali z siebie dźwięki jak dzikie goryle. Ja się prawie zesikałam ze strachu, a Sinta podniosła się do pozycji stojącej i przyglądnęła się jednemu z mężczyzn.
- Witajcie ludzie! Macie bardzo gustowne kubraczki! - ona chyba nie wiedziała, kto właśnie przed nią stoi.
Facet zdziwiony z bronią wymierzoną w nas obie, wybuchł śmiechem.
- Dzięki kotku, akurat ten został stworzony ze skóry sępa i krokodyla. - po czym słychać było przeładowanie magazynku. - A teraz pójdziecie sobie spokojnie z nami.
Powoli założyłam plecak i wstałam, stanęłam obok Sinty, podczas gdy cała grupa zbirów coraz bardziej się do nas zbliżała. Byli dosłownie wszędzie, nawet nie wiem ilu. Nie dość, że czułam brak siły w kończynach, to jeszcze byłam zdenerwowana, że znowu jestem celem zamachu. No to fajnie.
Poczułam, że Sinta złapała mnie za dłoń. Miło, przynajmniej mi się tak ręce nie trzęsą.
- Będzie trzęsło. - szepnęła ostrożnie do mnie. - Za dużo ich.
Ale że co niby???
Nie miałam czasu się zastanawiać, gdy nagle poczułam, że spadam. Dłoń Sinty gdzieś umknęła, a ja poczułam znowu ten sam niedowład w duszy, jakby mi ktoś wyssał moc. Przez spadanie czułam motyle w brzuchu, a przez ciemność nie byłam w stanie nawet rozróżnić, czy mam oczy zamknięte, czy otwarte. Starałam się mimo wszystko trzymać powieki cały czas uniesione jak najbardziej tylko możliwe. Po krótkiej chwili lotu byłam już w stanie dostrzec coś niżej, ponieważ mgła robiła się fazami coraz rzadsza.
- Mira!!!- usłyszałam wołanie trochę dalej ode mnie i natychmiast zwróciłam głowę w tamtą stronę, gdzie zobaczyłam Sintę. Ucieszyłam się i jako, że jeszcze obie byłyśmy w locie, to popłynęłam do niej odpychając się od powietrza. - Mamy kłopot... - dokończyła po chwili.
- WIESZ, ŻE ZA CHWILĘ ZOSTANIE Z NAS PAPKA?!?! - zaczęłam krzyczeć, w zasadzie to przerywając jej chyba zdanie, gdy już byłam niej nieco bliżej, na co ona tylko spojrzała w dół. Przez jej reakcję jeszcze bardziej spanikowałam i łzy zaczęły mi lecieć z oczu. Ziemia zbliżała się coraz bardziej.
Nagle uderzyłam w wielką pustynię, której kamyczki były bardzo podobne do zwyczajnego piasku. Mimo, że leciałyśmy z tak wielką prędkością, to czułam, jakbyśmy obie wylądowały na tonie piór. Piasek pod moim ciężarem nawet wystrzelił w powietrze, po czym rozwiał się jak pył. Nawet nie mam porównania do tego, co czułam w tym momencie, czy też widziałam. Nigdy sobie nawet nie wyobrażałam, że taki wymiar może istnieć na prawdę. Jednak mój wzrok zaczął poszukiwania znajomej osoby. Gdy ją wypatrzyłam, to zauważyłam, że gdy szła po tej gigantycznej pustyni, to nie mogła złapać równowagi. Jednak jakoś udało jej się dotrzeć do mnie. Nie wiem, jakim cudem ją tak daleko wywaliło, no ale kurde, to jest inny wymiar.
- Słuchaj... - powiedziała z lekką paniką, opierając dłonie na kolanach. -... mamy przerąbane.
Spojrzałam na nią przestraszona, pytając wzrokiem o co chodzi.
- To nie mój wymiar. Kamień nie zadziałał poprawnie, ale nie miałam wyjścia! Ich było za dużo, a nie mogłam narażać ciebie, bo gdybym użyła ataku, to mogłabyś razem z tamtymi wylecieć w powietrze!
- Czyli... trafiliśmy... - ledwo mówiłam.
- Do Indefinido. - dokończyła za mnie.
W tym momencie myślałam, że zemdleję. Zebrałam jednak w sobie wszystkie możliwe siły i wstałam. Jednak momentalnie upadłam na czworaka. Faktycznie, ja też nie dałam rady utrzymać tutaj równowagi. Ziemia z piasku była okropnie niestabilna, nie była przystosowana na chodzenie po niej. Rozglądnęłam się wokoło. Niebo było całkowicie czarne... o ile można to nazwać niebem. Jednak wszystko było dokładnie widać, każdą górę z piasku, a nawet nasze sylwetki.
- Czekaj... chodźmy na tamtą górę, może stamtąd będzie widać jakieś wyjście!- po czym zaczęłam iść jak bobas, bo na czworaka, w stronę tej dosyć dużej górki usypanej ze złocistego piasku, który nas otaczał. Po chwili koleżanka coś krzyknęła, odwróciłam się więc i zobaczyłam, że za nami utworzyła się gigantyczna ściana z piasku. Była daleko, ale było ją widać idealnie. z lewej strony utworzyła się także jama. Jednak byłam już dosyć wysoko szczytu góry, więc zaraz, gdy wyszłam na samą górę, spojrzałam, co się za nią kryje.
Szczena mi opadła, gdy ujrzałam okropnie czarną przepaść,która ciągnęła się bardzo, bardzo daleko, a jej końca nie było widać. Dalej w lewo, gdzie widziałam kątem oka, ciągły się zakończenia gór i wyżyn, tak samo jak ta, na której byłam. Nad czernią unosił się wielki napis stworzony z tego samego materiału, z którego skonstruowana była cała ziemia tutaj.
"NIE TUTAJ ZNAJDUJE SIĘ POSZUKIWANE PRZEZ CIEBIE WYJŚCIE."
Nie mogłam wyjść z podziwu, co tutaj się dzieje. Serce już teraz biło mi pięćdziesiąt uderzeń na sekundę. Piasek mimo, że uciekał spod moich rąk i spadał w przepaść, to z góry go nie ubywało.
Nagle jednak poczułam, że ubywa piasku spod moich nóg. Odwróciłam się i natychmiastowo zaczęłam mimowolnie zjeżdżać z góry. Cały piasek pode mną pchał mnie coraz szybciej w dół, czułam się jak na zjeżdżalni. Z resztą Sinta chyba też...
Na środku pustyni utworzył się wir, który wciągał piasek w dziurę, a my tam właśnie w tym momencie płynęłyśmy. Zbliżałyśmy się obie bardzo szybko do wielkiego, wciągającego wszystko dołu. Jedyne co mnie cieszyło, to to, że nie jestem tutaj sama. No i fajnie, przynajmniej jest zjeżdżalnia... Nie no, tak na serio, to już sikałam ze strachu.
Po kilkunastu sekundach wir wyrzucił nas na kolejny poziom. Przez chwilę jechałyśmy przez zakrytą, piaskową zjeżdżalnię, żeby potem znowu lecieć w dół. Jednak tym razem widziałyśmy już od razu ląd. Osobiście już się przygotowałam psychicznie na to wieczne spadanie w koło, kolejne psychiczne wiry i podłoże, po którym nie da się chodzić...
Jednak ku mojemu zdziwieniu, wpadłyśmy obie przez osłonę z piachu i wylądowałyśmy w pomieszczeniu, które było podzielone pół ściankami na mniejsze pomieszczenia. Były oddzielone, tak jak w sali szpitalnej. Od razu podniosłyśmy się z podłogi na której wylądowałyśmy. Cała budowla była smukła i niewielka i prostokątna. Nie miała dachu. Zbudowana z zielonego kamienia, połyskującego na morski kolor, wyglądała, jakby była zbudowana z cieniutkich i lichych cegiełek. Sinta wylądowała trochę dalej ode mnie, ja natomiast stałam dosyć blisko lustra, które dorównywało mi wzrostem. Nie mogłam się odsunąć dalej, bo była już ściana. Nagle ujrzałam, jak z lustra wypada jakaś kartka, na której w ułamku sekundy ujrzałam jakiś niebieski... rysunek? Grafikę? Co to jest? Podniosłam ją. Przyjrzałam się bliżej niebieskiej, nienaturalnie ułożonej dłoni. Miała tak dziwną budowę, a jednak była dla mnie bardzo znajoma. Wyglądała na bardzo potężną, miała czarne, ostre paznokcie, a kolor miała dosyć ciemno niebieski. Odrzuciłam ją przestraszona i natychmiast przyszłam do przedziału obok, gdzie skuliłam się w kącie. Jakaś kobieta, która wyglądała jak pielęgniarka, natychmiast przyniosła mi to zdjęcie, ale ja nie chciałam go widzieć.
- Nie! Zabierzcie to! - krzyczałam. Jednak ona przykleiła kartkę z tą "fotografią" na ścianie przede mną. Obok przykleiła także inne zdjęcie ze straszną twarzą, która zamiast oczu miała dwie czarne dziury. Ze strachu okropnie się pociłam, nie wiedziałam zupełnie, co mam robić. Z tego wyrwała mnie Sinta, która złapała mnie za rękę i pociągnęła znowu do tego lustra.
- Widzisz to??? Tędy możemy przejść! - ta ucieszona i zachwycona wskazywało na to, co przed chwilą sprawiło, że chciałam odejść ze świata żywych. Jednak spojrzałam na lustro, a tam zobaczyłam sylwetkę w bardzo modnym stroju. To zdecydowanie był facet. Spojrzałam wyżej, aby obczaić jego twarz, jednak znów zamarłam. Oczodoły miał ledwo zarysowane, z resztą tak samo jak miejsce, w którym powinny znajdować się usta. Twarz lekko zakrywały mu przetłuszczone, czarne włosy, które miały długość do podbródka. Dobra, ja już nie wyrabiam, już w tym momencie nie wiedziałam, czy ci faceci wcześniej w nas czymś trafili, że mam takie zwidy, czy to jest tak porypany wymiar.
- Lustro o twym największym strachu mówi. Jednak gdy pan ciemności cię szczerze nienawidzi, to przychodzi we własnej osobie. - pielęgniarka wyjaśniła nam, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Super. Miałam ochotę teraz się rozpłakać.
Postać tego gościa zaczęła iść w naszą stronę. Zamiast jakiegokolwiek odbicia widziałam tylko jego.
- Dobra, nie słuchaj jej, idziemy! Tam widać las z twojego świata! - Sinta szarpała mnie za rękę. - Wejdziemy razem, dobra, liczę do trzech! Jak się uda, to będziemy pierwszymi, które wyszły z niewiadomego wymiaru! Ahaha! - zaczęła podskakiwać ze szczęścia, a ten blady zbliżał się do nas coraz bardziej! Po chwili już wyciągał już dłoń przed siebie, która zaczęła wychodzić po naszej stronie lustra.
Wzięłam do płuc jak najwięcej powietrza, jak tylko potrafię, chwyciłam bez ostrzeżenia towarzyszkę mocno za rękę.
- Dobra, TRZY!- I ruszyłam z całej pety w stronę lustra. Obróciłam się lekko bokiem, by zmniejszyć do minimum ewentualne obrażenia spowodowane rozbitym szkłem. Przez chwilę czułam mega mocne drapnięcie w żebro, jednak nie minęła nawet sekunda tego całego zdarzenia, jak wypadłyśmy na dosyć twardą trawę.
- Co... CO TO MIAŁO BYĆ?!?!? Mira, co się stało? - Gdy tylko się trochę ogarnęłyśmy, a po przejściu nie było śladu, kawałki lustra uniosły się i zamieniły w pył. Sinta usiadła i spojrzała na mnie. - O NIE! TY KRWAWISZ! Daj mi to! - zabrała natychmiast mój plecak, który wylądował gdzieś dalej, po czym biegiem do mnie wróciła.
- Dobra, teraz mi powiedz, co się tam stało? - zapytała spokojniej odkażając mi ranę. Było mi okropnie niedobrze. Nie dość, że ta rana okropnie boli, to jeszcze dostałam szoku międzywymiarowego.
- Więc... - westchnęłam- ...w lustrze musiałaś zobaczyć zupełnie coś innego, bo ja widziałam jakiegoś okropnie strasznego faceta, który zaczął do nas iść. Nawet wystawił doń przez lustro, no i przestraszyłam się i chciałam jakoś stamtąd uciec... Ała! -rana zapiekła.
- Hm... możliwe... - przyznała przy okazji biorąc jakiś wcześniej przygotowany bandaż.- Więc to on cię tak nieźle drapnął. Trochę czasu to zajmie, zanim ci się to całkowicie zakryje skórą.
Podziękowałam jej za opatrunek i zsunęłam spowrotem podartą koszulkę na brzuch. Podniosłam się i oparłam o drzewo.
- Trochę mi głupio, że nas w to wciągnęłam. - powiedziała Sinta leżąc na trawie i obserwując chmury, które urządzały sobie wyścigi.
- Wiesz, przynajmniej będziemy miały co wspominać... Szkoda, że jakiś turbo rysownik z nami nie poleciał. - na to obie wybuchłyśmy śmiechem. Ja trochę słabiej się śmiałam, ale to przez ranę. - Tak w ogóle, to głodna jestem, to latanie mnie wykończyło.
- No, ja też... Znasz jakieś jugondy w pobliżu? Znaczy się miejsca, gdzie można znaleźć jedzenie? Wiesz, gdzie się siada i czeka, aż ktoś ci przyniesie jedzenie.- wytłumaczyła.
- W pobliżu nie. Ale zawsze możemy iść dalej na wschód, to na pewno znajdziemy coś po drodze.
Niedługo później ruszyłyśmy w dalszą drogę. Towarzyszył nam nadal ten sam zachód słońca, a wiatr miło powiewał nam w twarz i włosy. No bo co tu kryć, po pierwsze zaczęło nam się nudzić, a po drugie obie nie chciałyśmy przebywać dłużej w tym miejscu.

Searil - Fabuła I

Tej nocy ćwiczyłem swoją zwinność. Niebo było bezchmurne, więc moimi jedynymi obserwatorami były gwiazdy i księżyc. Panowała cisza zakłócana delikatnym szumem liści, miarowym huczeniem sów oraz cichym skrzypieniem gałęzi. Przeskakiwałem z jednego drzewa na drugi wykonując przy tym rozmaite akrobacje. Próbuje nie mylić się co do oszacowania odległości, starannie odmierzam siłę, którą muszę włożyć w pokonanie konkretnej odległości. Spinam mięśnie do granic możliwości, koncentruję się na wybranej przeze mnie gałęzi. Poprawiam swoją pozycję, wiercę się gotowy i wreszcie wykonuję skok. Słychać jedynie świst, moje stopy zgrabnie położyłem na nowej gałęzi przytulając się do pnia. Pospiesznie udaje, że chowam się przed niewygodnym spojrzeniem wyimaginowanej przeze mnie postaci. Mogę wreszcie odetchnąć z ulgą i rozglądam się za nowym celem. Zmieniam taktykę swoich ćwiczeń. Jak małpa zaczyna od razu przeskakiwać gałęzie raz trzymając się mocno dłońmi nie pozwalając mięśniom moich ramion zastygnąć, a potem znów na jakiś czas wracam do lądowania na stopach. Staram się wykonywać wszystko na tyle szybko, by móc nie myśleć o niczym innym. Mam być skupiony na swoich ćwiczeniach. Nie mogę zrobić niczego głupiego tej nocy. Niech choć raz nic się nie stanie, a będę niezmiernie wdzięczny. Walka z samym sobą jest niebywale ciężka. Czuję, że się męczę jednakże nadal z szeroko otwartymi oczami obserwuję otoczenie. Mimo wszystko z tyłu w mojej świadomości odczuwam ogromny ciężar. Tracę również rachubę czasu. Nie wiem ile czasu już na to poświęciłem. Świat zaczął mi wirować przed oczami. Źle wymierzone odległości. Moje serce zaczęło bić jak szalone. Nie łapię swojego stałego rytmu. Za mało centymetrów. Byłem w stanie jedynie musnąć palcami chropowatej powierzchni drzewa. Widzę księżyc na niebie a potem ciemność. Upadłem.
Stęknąłem czując, że wracam do żywych. Mocno ścisnąłem powieki czując na sobie promienie światła codziennego. Po chwili jednak jakaś postać mi ją przysłoniła, co na początku nie wzbudziło mojego podejrzenia. Zaraz gdy odzyskałem czucie, a ból rozszedł się po całym ciele kiedy zadrżałem, zapaliła mi się czerwona lampka. Mimo palącego bólu, który najdotkliwiej daje się na poziomie moich bioder spróbowałem się ruszyć. Nic z tego. Szum w głowie nie ustępował, jednak mimo woli otworzyłem oczy i oniemiałem. Myślałem, że oczy wylecą mi z orbit po zobaczeniu tej istoty. W życiu nie widziałem czegoś podobnego. Zamrugałem parę razy trochę sparaliżowany faktem, że nie jestem w stanie przypisać jej żadnej rasy. Istota przyglądała mi się z widocznym zainteresowaniem. Normalnie nie miałbym nic przeciwko ale totalnie nie mogę nic wywnioskować z jej wyglądu. Jęknąłem ponownie kiedy ruszyłem głową, a potem następnymi częściami ciała.
-Nie wiem kim jesteś cudowna istotko, ale chyba możesz się trochę odsunąć nim król powstanie - mruknąłem ze słabym uśmieszkiem.
-Więc jesteś królem? - jej dźwięczny głos jakby do mnie nie dotarł. To tak można mówić?
-Niekoniecznie - odparłem bo chyba nie zrozumiała mojej aluzji. Poruszyła lekko uszami na co się delikatnie wzdrygnąłem. Pewnie byłaby dla mnie atrakcyjna ale odpychała mnie od niej przesadna chudość nie pasująca do pięknego biustu. Wygląda to dość nienaturalnie. Nie potrafiłem długo patrzeć w jej oczy bez jakiegoś lekkiego zirytowania. Miała niebieskie źrenice w kształcie gwiazdy. Jedyne co nas łączyło to poszarzała skóra.
-Czyli jesteś przyszłym królem? - odsunęła się tak, że promienie słoneczne mnie oślepiły. Wydałem z siebie cichy pomruk niezadowolenia przymrużając oczy.
-Może jednak było lepiej bez słońca? - skwitowałem podnosząc się z ziemi z sykiem.
-Co ci się stało? - spytała widocznie zainteresowana moim zachowaniem. Chwiejnym krokiem podszedłem bliżej pnia i oparłem się plecami. Wzruszyłem tylko ramionami.
-Niewinny upadek z nieba? Tak to nazwijmy, o szczegóły lepiej nie pytać - kiedy chwyciłem równowagę, powoli zacząłem się rozciągać.
-Dlaczego? - kobieta lubiła zadawać zbyt wiele pytań. Ze zdziwieniem odkryłem też, że zaczęła się rozciągać wraz ze mną. Mogę pozazdrościć tak gibkiego ciała. Choć z drugiej strony nie powinno mnie to dziwić - wyglądem przypominała kotkę, a jej niezwykle smukła sylwetka powinna dawno nakierować na te cechę. Rozpraszam się.
-Po prostu, lepiej tego nie wiedzieć - syknąłem znów kiedy przeszedłem do pleców.
-Daj, pomogę ci - słysząc te słowa nie zdążyłem zareagować w jakikolwiek sposób.
Przyłożyła swoją dłoń do mojego kręgosłupa. Przyjemne mrowienie rozeszło się po całych plecach, a w miejscu gdzie położyła rękę czułem gorąco. Kiedy skończyła, odsunęła się pozwalając by delikatny chłód poranka otulił mnie z powrotem. Lekko rozchyliłem usta czując, że uporczywy ból mnie opuścił. Na próbę odchyliłem się mocno do tyłu. Całkiem jak nowe.
-Dziękuję - uśmiechnąłem się szelmowsko. - Jesteś uzdrowicielką? Co to jest za rodzaj magii - teraz to ja jak małe dziecko ciekawe świata przyglądałem się. W głowie kotłowało mi się wiele pytań.
-Można tak powiedzieć, to jedna z moich specjalizacji -lekko się speszyła ale to nic, pytań ciąg dalszy.
-Specjalizacji?
-Tak.
-Wow - to było jedyne co byłem w stanie wydukać.
-Arjasmi -popatrzyłem na nią jak na idiotkę. - Jestem Arjasmi.
-Ah no tak, gzież moje maniery! Searil Olhier Sarethe - przedstawiłem się całym imieniem i nazwiskiem. - Skąd pochodzi taka piękność?
-Przybyłam nie z tego świata - odparła poważnie a ja parsknąłem śmiechem. - Coś nie tak? - zmarszczyła brwi.
-Wspaniałe poczucie humoru ale pytam poważnie. W tych rejonach panny nie powinny chodzić same.
-Powiedziałam całkowicie poważnie. Nie jestem stąd. I o moje bezpieczeństwo bać się nie musisz - zachichotała widząc moją minę.
-Ale jak to możliwe? - spytałem mierząc ją od stóp do głów. Przyłożyła tylko palec do swoich pełnych ust i jak gdyby nigdy nic zaczęła się oddalać. - Ale czekaj, Arjasmi! Mogę ci pomóc w zapoznaniu z tym światem ! - krzyknąłem za nią orientując się, że drugiej okazji do poznania jej bliżej nie będzie.
-Więc Searilu Olhierze Sarethe, chodź ze mną - zatrzymała się i odwróciła. Pospiesznie ruszyłem za nią sprawdzając czy wszystkie moje narzędzia są na swoim miejscu. I miejmy nadzieję, że Arjasmi mnie nie zaatakuje.
Template by...