wtorek, 31 grudnia 2019

Od Olimpii do Insaniego - Podróż warta swojej ceny

Olimpii szczena opadła, gdy zobaczyła, jak jej towarzysz dosłownie wchłania ubranie. Zamrugała kilka razy, niedowierzając. "Czyżby sobie zachowywał to na później?" - pomyślała. Jednak nie była tego taka pewna, gdy powiedział, że jednak mu się ten ubiór znudził.
Gdy znowu została owinięta, pomyślała tylko: "No nie, znowu...", ale tak na prawdę nie musiała narzekać, chociaż była jedną z tych osób, które bardzo nie lubią stać bezczynnie.
Gdy dotarli na miejsce, dziewczyna musiała chwilkę odsapnąć, bo mimo, że nic nie robiła, to jednak dziwne uczucie być przez jakiś czas zawiniętym w całości przez dosyć grubą warstwę skóry. Już po chwili rozglądała się i zachwycała każdą rzeczą, jaką zobaczyła w tym miejscu. Nigdy nie była w tak ciekawie zagospodarowanym pomieszczeniu. Jednak coś nie dawało jej spokoju, a dokładniej odczuwała puls w ręce. Nie potrafiła określić, czy to gdzieś w dłoni, czy może na całkowicie drugim końcu ręki. Po prostu wiedziała, że znajdują się oni tam, gdzie mieli dotrzeć.
- Ciekawe kto to stworzył, nie? - chciała zadać pytanie towarzyszowi, który w tym momencie był już w zupełnie innym miejscu, niż Olimpia się spodziewała.
Mimo, że jej myśli zajęte były w większości przepięknymi kryształami na kształt żyrandoli, to myślała także nad tym, co o tej całej przemianie powiedział jej Insani. Stwierdziła jednak, że te myśli zostawi sobie na później, chociaż i tak wiedziała, że w międzyczasie będą ją nawiedzać, bo sytuacja zdawała się jej być     cholernie ciekawa. Ruszyła więc w stronę statku, za Insanim.
-Fantastyczny wystrój, nie prawdacie? - usłyszała nagle szept za sobą. Odwróciła się jak poparzona, przygotowując pięść, gdyby miała komuś odwinąć, jednak ku jej zdziwieniu nie było tam nawet cienia. Podrapała się więc po głowie, nie do końca wiedząc ci się wydarzyło, po czym wzruszyła ramionami i ruszyła dalej.

środa, 25 grudnia 2019

Od Insaniego do Olimpii - Podróż warta swojej ceny

- By zostać członkiem mojej rasy wystarczy udać się do krwawego lasu i dać się wypaczyć. - Odparł chłopak, lekko przy tym ziewając. Może cię też wypaczyć ktoś z tej rasy, czyli dla przykładu ja. - Mówiąc to uśmiechnął się niebezpiecznie, a jego oczy zaświeciły. - A co do zmian… Zmienia się wszystko i nie można stwierdzić na co. Jeśli staniesz się taka jak ja, to twoim życiowym celem stanie się podążanie za swoimi pragnieniami, ale jakie one będą po wypaczeniu? Chętnie bym to zobaczył~~
    Nic już więcej nie powiedział i położył się na ziemi. Jego towarzyszka jeszcze przez chwilę w milczeniu na niego patrzyła i wróciła do pracy, choć widać było że słowa Insaniego zmusiły ją do pewnych przemyśleń.
    Oboje nic nie mówili, Olimpia powoli kończyła zmiany w stroju chłopaka, oraz naprawiała swoje ubrania. Chłopak natomiast wysłał swoją energię na zwiady. Znalazł wyjście, kilka skrzyń skarbów, parę pułapek oraz prawdopodobnie cel ich podróży. Jednak to nie tego szukał. Chciał znaleźć miejsce z którego twórca labiryntu ich obserwuje i kontroluje to miejsce. No bo albo to była żywa osoba, ale labirynt został tak stworzony by sam z siebie móc dostosowywać się do sytuacji, co wcale nie było nie możliwe.
    - Skończyłam. - Powiedziała po pewnym czasie Olimpia i oddała chłopakowi szatę. Ten od razu ją założył i kiwnął głową. Dziewczyna widocznie się ucieszyła że chłopakowi się spodobało bo westchnęła z ulgą i uśmiechnęłą się.
    - Chociaż w sumie to mi się już ten strój znudził. - Powiedział nagle i równo z jego słowami, jego ubranie zostało wchłonięte przez ciało, a po chwili pojawiło się nowe. Od pasa w górę miał założoną koszulkę bez rękawów, a od pasa w dół były to spodnie moro. Wisienką na torcie jego zmiany wyglądu było związanie włosów kawałkiem nitki. W sekundę przed Olimpią pojawiła się całkowicie nowa osoba. - Okej chodźmy. - Zanim dziewczyna zdążyła cokolwiek powiedzieć, ręka chłopaka ponownie ją owinąć, a on wyskoczył w górę.
    Wskoczył w korytarz który był ukryty wysoko w górze, a do tego był dość mały więc można było go przeoczyć z dołu. Nie zatrzymując się na długo, Insani wystrzelił do przodu. Oczywiście tym samym zaczął aktywować każdą możliwą pułapkę, jednak żadna nie była wstanie go zadrasnąć, to samo tyczy się dziewczyny, która była chroniona przez jego kończynę. W czasie biegu kilka razy natrafili na rozwidlenia, ale chłopak już wcześniej wyznaczył sobie trasę i nie zatrzymywał się na nich nawet na chwilę. Ku jego rozczarowaniu, nie było im też dane spotkać żadnych przeciwników na ich trasie. Tylko lepiej lub gorzej przemyślane pułapki.
    Po około godzinie forsowania każdej możliwej pułapki na ich drodze w końcu wyszli z małego korytarzu i wylądowali w wielkiej sali. Z jej sufitu, ścian i podłoża wyrastały kryształy które dawały światło, a sama jaskinia sprawiała wrażenie że nie została stworzona razem z labiryntem. Bardziej że to labirynt został stworzony dla tego miejsca, co potwierdzało także uczucie jakie dawał chłopakowi zaabsorbowany przez niego fragment przedmiotu. W środku wielkiej jaskini był wrak statku o pokaźnych rozmiarach. Jako że chłopa już wcześniej znalazł to miejsce nie tracił czasu na podziwianie widoków i od razu chciał wystrzelić do przodu, jednak nagle coś się zaczęło szamotać. Spojrzał na swoją lewą rękę i przypomniał sobie że przecież jeszcze ona tu jest, a ona ewidentnie chciałą by ją wypuściał. Spełnił jej prośbę i uwolnił ją z kokonu.
    - Witamy na mecie. - Powiedział ze śmiechem, patrząc jak dziewczyna próbuje stanąć na zdrętwiałych nogach.

niedziela, 8 grudnia 2019

Od Olimpii do Insaniego - Podróż warta swojej ceny

Zanim Olimpia w pełni zdołała uświadomić sobie to, co się dokładnie dzieje, była już podłączona do koncentratora tlenu. Po tym zaczęła się okręcać wokół własnej osi, nie minęła minuta a już znajdowała się w dosyć grubym kokonie, który z konsystencji przypominał jej żelkę. Nie dość, że po karuzeli zaczęło jej się kręcić w głowie, to jeszcze nagle została naładowana tlenem i to nie przez twarz.
Olimpia czuła się w tym momencie przynajmniej tak, jakby wypiła zbyt wiele ziół na uspokojenie. Jedyne myśli, jakie w tym momencie jej towarzyszyły, to: "Cieplutko, jak w słoneczku, ale nie wiem, gdzie się podziało słoneczko". Prawdopodobnie mogłaby nawet zasnąć, jednak za bardzo interesowały ją dalsze wydarzenia, bo nagle każdy kamień wydawał jej się niesamowicie interesujący.
Podczas dosyć długiej walki z pająko podobnymi stworami, przyszło jej na myśl, że jak to super się składa, że ma trzecią rękę, tyle rzeczy można zrobić, gdy ma się tak wiele rąk. Za każdym razem jak przeskakiwali- znaczy się, Insani przeskakiwał, Olimpia tylko latała jak dżdżownica w tym kokonie- blondynka miała wrażenie, że zaraz zmieni się w motyla i odleci.
Jednakże jakoś w połowie walki zmysły zaczęły wracać na swoje miejsca, a ona widząc i powoli zdając sobie sprawę, co się dzieje, nie mogła się ruszać. Tak, próbowała wszystkiego, ale jedyne co mogła zrobić, to mrugać. Mimo, że stresu trochę było, że nie może nic zrobić, to mimo wszystko czuła się miło, że jeszcze żyje.
Gdy Insani po skończonym pojedynku odstawił ją na ziemię, odwinął z kokonu. Olimpia chwilę popatrzyła zdziwiona, gdzie jego ręka się w tym momencie znajduje, uniosła palec w górę, ale jej emocje jeszcze się nie poskładały do końca, dlatego zamiast zdenerwowania, które tak chciała okazać, zrobiła coś, co chciała zrobić dopiero później.

piątek, 6 grudnia 2019

Od Insaniego do Olimpii - Podróż warta swojej ceny

‘Czy on stara się rzucić mi wyzwanie?’ - Pomyślał Insani niszcząc po raz kolejny ścianę która ponownie szybko się odbudowała. Był on w stanie wyzwolić jeszcze więcej mocy, ale nie zrobił tego. Dlaczego? Zwyczajnie uznał że to już będzie nudne. Kiedy myślał przez chwilę co zrobić by nie było tak nudno, nagle zerwał się silny prąd który wyrzucał wszystko z powrotem na górę. Zanim prąd porwał Insaniego, ten przedłużył swoją rękę, oraz zmienił swoje palce tak, by mógł wbić je w ścianę i w ten sposób ich przytrzymać. Zadziałało bez problemu.
    ‘Jak znam życie to zaraz przyleci. O wilku mowa.’ - Ledwo co o niej pomyślał i Olimpia właśnie leciała w jego stronę. Zanim go minęła złapał ją drugą ręką i spojrzał na nią. Suczka popatrzyła na niego zdziwiona, następnie na jego rękę, a później błagalnie na swój ogon. Jej ogonek był gryziony przez piranie, które jak tylko zobaczyły chłopaka zwyczajnie uciekły.
    Po “uporaniu się” z piraniami, Insami ponownie spojrzał na suczkę i zobaczył że zaczyna brakować jej powietrza. Po chwili zamieniła się w ludzką postać i zaczęła gorączkowo wskazywać na swoje usta i gardło, jakby bojąc się że chłopak nie zrozumie.
    ‘Czy ona myśli że mogę rozwiązać każdy problem? No cóż, ten mogę.’ - Puścił dziewczynę, jednak zanim porwał ją prąd, złapał ją za pierś, a jego dłoń kilka sekund po zetknięciu się z jej ciałem zaczęła się z nim łączyć. Po chwili wykorzystując to połączenie zaczął wysyłać do jej ciała powietrze. Jakby nie patrzeć to jego ciało to kumulacja energii więc on nie potrzebuje powietrza, konkretniej tlenu, który specjalnie dla niej zaczął pobierać z wody. Następnie by móc ją mocniej przytrzymać, ręka którą ją trzymał zaczęła się wydłużać jakby była zrobiona z gumy i owinęła się wokół niej.
   

poniedziałek, 2 grudnia 2019

Od Olimpii do Insaniego - Podróż warta swojej ceny

"Nie wiedziałam, że podziemne labirynty mają takie szałowe wyposażenia." - wkraczając na kolejny poziom, który oddzielał część areny od trybunów, wzrok Olimpii przykuły pięknie wykute kamienne murki. Usłyszała jednak kolejne ryki i odwróciła się, bo wiedziała, że akcja będzie ciekawa. Ale tylko w przypadku, gdy jest odpowiednio daleko od wielkiego stwora. Ogólnie to była bardzo żądna nowej wiedzy zdobytej dosłownie przed chwilą, gdy zostały jej zdradzone tajniki umiejętności towarzysza. No, może nie do końca tajniki, bo nie wiedziała, co się dokładnie wiąże z tym, aby podobne umiejętności zdobyć.
Usiadła na trybunach, w którym rzędzie to nie jest zbyt ważne, w każdym razie miała dobry widok na arenę, żadna kolumna nie zasłaniała, było w porządku. Była tak skoncentrowana na obserwowaniu ruchów Insaniego, że nie zwracała uwagi zupełnie na nic innego. Zdawała sobie sprawę z tego, że jakby ktoś ją teraz rypnął w kark, to nawet by się nie obejrzała, ale chciała się nauczyć jak najwięcej z umiejętności towarzysza. Wiedziała, że do ich użycia trzeba być członkiem odpowiedniej rasy. Jednak mimo wszystko wyciągnęła niewielki notatnik, którego używała tak rzadko, że myszy już zdążyły wyjeść w niektórych kartkach dziury.
Zacięcie starała się zapisywać wszystko z jak najmniejszymi szczegółami, jednak jej leworęczność w niczym nie pomagała. Pod wpływem zbyt szybkiego pisania, kawałek twardego węgielka rozmazywał się jej na dłoni.
"Cholera"- pomyślała, otrzepując notatnik z trocin, jakie pozostawiało za sobą narzędzie. Gdy jednak już ogarnęła swój zapłakany notatnik, już było po całej sytuacji. Płakać jej się zachciało, gdy pomyślała o tym, jak idealną sytuację miała do podpatrzenia, jeszcze zaklepała dobre miejsce na widowni, a przegapiła spektakl przez ten durny ołówek, który nawet nie jest ołówkiem. Usłyszała tylko słowa chłopaka, który mówił o skierowaniu się w dół. No trudno, jak trzeba iść, to trzeba. Wstała więc, chociaż niechętnie i poczłapała do kolejnego przejścia.

środa, 20 listopada 2019

Od Insaniego do Olimpii - Podróż warta swojej ceny

- Strasznie gadatliwe z ciebie stworzenie. - Odpowiedział obojętnie na lawinę pytań i spojrzał na owe “stworzenie”. Obejrzał jej ciało od góry do dołu i przez głowę przeszła mu myśl że całkiem niezła z niej “suczka”. Żart marnych polotów, ale to był po prostu na swój sposób komplement… chyba? - Nie jest to coś co będzie umiał każdy z mojej rasy, jest to konkretnie moja umiejętność, choć nie wykluczone że ktoś może mieć podobną. Więc o ile nie zmienisz się w to samo co ja, raczej nie ma szansy byś mogła się tego nauczyć. - ‘A może by ją tak przemienić? To mogłoby być jeszcze bardziej interesujące, ciekawe jak zachowywała by się po spaczeniu umysłu, albo jaką rządzą by się kierowała.’ - Nie odczuwam bólu w ten sam sposó co ty, pomijając fakt że nie mam jako takiego działającego układu nerwowego, to inaczej odczuwam tego typu bodźce, ale ciebie na pewno by bolało, choć możesz sprawdzić jak mi nie wierzysz. I tak, jest to część mnie i mogę z nią robić co mi się podoba. Spróbuj to ogarnąć i nie podchodź pod linię strzału. - Zakończywszy odpowiadanie, oraz rozdawanie rozkazów, ruszył dalej. 
Szedł dalej w głąb miejsca życia potworów i wchłaniał te które były dla niego nowe, nie ważne czy były one potężne, czy posiadały specjalne umiejętności, nie miało to zbyt wielkiego znaczenia, ważne że miały stać się częścią jego kolekcji. Kiedy tak sobie szedł, wyczuł że pojawił się kolejny ciekawy potwór który tym razem próbował zaatakować go spod ziemi. Chłopak ciekawy jak potwór to rozegra, specjalnie dla niego nawet zatrzymał się w miejscu i poczekał na atak, nie musiał długo czekać. Po chwili wokół chłopaka pojawiło się mnóstwo zębów wyższych od niego i w tym samym czasie wszystkie skierowały się do wewnątrz jamy ustnej w której stał chłopak. Spod jego stóp zaczęły wykopywać się macki i owinęły jego nogi by nie mógł uciec. Ten jednak zbytnio się tym nie przejął. Zębiska w końcu dotarły do jego ciała i … no cóż, popękały jak zrobione ze szkła. Potwór oczywiście wydał z siebie przeraźliwy krzyk, a chłopak rozczarowany tak nudnym atakiem, powiększył kilkukrotnie swoją rękę i wbił ją w ziemię, chwytając potwora, wyciągając go na powierzchnię i miażdżąc, pod koniec pochłaniając go.

niedziela, 17 listopada 2019

Od Olimpi do Insaniego - Podróż warta swojej ceny

"Pułapki? A, no tak, przecież to labirynt, któż by się spodziewał tutaj braku pułapek"- zastanawiała się Olimpia po pytaniu towarzysza. Wzruszyła tylko jednak ramionami, przez co chciała powiedzieć "się zobaczy".
Ruszyła więc za Insanim w drogę. Zmieniła formę na psią, aby lepiej wyczuć, gdzie ma się poruszać. Gdy tak dreptała z nosem przy ziemi i skręciła w prawo, aby poruszać się zgodnie z trasą, to zauważyła, że towarzysz nie poszedł w tym samym kierunku. Podbiegła więc tam, gdzie teraz znajdował się chłopak, chciała na niego szczeknąć i wskazać kierunek, jednak została zaskoczona nagłym zawaleniem ściany, którą jak gdyby nigdy nic długowłosy rozwalił i przeszedł sobie dalej. Suczka tylko przechyliła głowę i podniosła z niedowierzaniem brwi. Szybko jednak ruszyła w tym samym kierunku, aby uninkąć pierdyliarda strzał, które aktywowały się po tym incydencie.
"ŁO JEZU, ŁO PANIE!"- jej myśli przy unikaniu pierwszego ostrzału wyglądały w taki sposób. Jednak gdy przyzwyczaiła swój nos do zapachu danych części pułapki, to już trochę łatwiej było jej unikać strzał.
 Olimpia wiedziała, że to przez to, że nie trzymają się zasad. Chciała to przekazać towarzyszowi, jednak była zbyt zajęta unikaniem aktywujących się po drodze pułapek. Mimo wszystko w jej głowie znalazło się miejsce na myśl o umiejętnościach Insaniego. Była ciekawa, jakim sposobem żadna pułapka go wcale nie rani. Zastanawiała się, czy może nie ma jakichś mocnych łusek na rękach, ale gdyby już takie miał, to nieźle się z tym krył. No, w każdym razie nie ogarniała tego jeszcze, zwłascza, że z taką rasą miała do czynienia pierwszy raz w życiu.

sobota, 16 listopada 2019

Od Insaniego do Olimpii - Podróż warta swojej ceny

Insanagi widział jak dziewczyna zlatuje w dół i zaczyna zjeżdżać. Użył swoich duchów by zbadać już całą okolicę i wiedział że jest tam labirynt. Nie powiedział jej o tym gdyż go to trochę bawiło jak próbowała odnaleźć przejście. Może aż tak mu się nudziło że takie coś go rozśmiesza? Nie potrafił sobie odpowiedzieć na to pytanie, jednak nie przejmował się tym. Skoro go rozśmiesza to jeszcze jej nie zabije i ruszy dalej.
    Jego ręka wystrzeliła w kierunku jakiegoś drzewa i wyrwała z niego spory kawałek kory. Następnie chłopak zeskoczył w dół i tak jak dziewczyna wcześniej zjechała do podziemi na tyłku tak on zjechał na desce. Zdjął z siebie górną część kimona, bo uznał że zbyt mu będzie przeszkadzać i ruszył w dół. Zjazd był na tyle szeroki że bez problemu mógł przejechać. Pochylił się jeszcze do przedu i jeszcze bardziej zwiększył prędkość, znacznie przekraczając to jak szybko jechała tamta dziewczyna. Po chwili trasa się skończyła a on wystrzelił w górę. Jego prowizoryczny pojazd poleciał gdzieś w kąt, a on sam bez problemu wylądował na nogach i tylko spojrzał na dziewczynę. WIdząc jak bardzo się od tego wszystkiego pobrudził tylko pokręcił rozczarowany głową. A następnie spojrzał w stronę labiryntu.
    - Myślisz że dasz radę ominąć pułapki które tam są? - Zapytał i spojrzał na nią kątem oka. Widział że przez chwilę się zawahała ale miała w oczach pewność siebie.

piątek, 15 listopada 2019

Od Olimpi do Insaniego - Podróż warta swojej ceny

Olimpia w swojej ludzkiej postaci nie miała tak dobrze działającego zmysłu, jak w psiej formie, jednak poczuła, że nie ma do czynienia z człowiekiem. Cieszyła się, że jako zwierzęcej formy nie ma królika lub sarny, bo w takiej sytuacji zawróciłaby. Pewnie nawet nie dotarłaby tutaj, gdyby bardziej strachliwe zwierzę miało wpływ na jej duszę.
Kiedy usłyszała ton rozkazujący, w dodatku od obcej osoby, to coś się w niej zagotowało. Nie chciała jednak, żeby nowo spotkany podróżnik od razu strzelił tutaj focha, niczym jakaś rozpieszczona panienka, której nie dodali kiszonego ogórka do hamburgera. Jednak jej brew podniosłą się mimowolnie, bo szczerze mówiąc nie lubiła, jak ktoś jej rozkazywał. Mimo, że była bardziej przyzwyczajona do okazywania sobie wzajemnie szacunku, to nie pozwoliła sobie wyprowadzić siebie z równowagi. I to w dodatku przez taką drobnostkę. Czuła, że stojące przed nią świeżo spotkane stworzenie także posiada prawdopodobnie te same informacje o tym miejscu, w którym się znajdowali. Podobnie, jeśli chodzi o rzecz, której połówki oboje posiadali, co dopiero Olimpia poczuła w momencie, gdy skupiła się na całej sytuacji.
Przedmiot, który przed chwilą dał o sobie znać, sama nie wiedziała czemu czuła go w okolicy swoich blizn na ręce. Próbowała się mimo tego nie rozpraszać, z resztą po co, jeśli uczucie nie było ani kujące, ani palące, po prostu uczucie. Wzięła wdech i wydech.
- Olimpia. - przedstawiła się krótko, patrząc rozmówcy w oczy. Nie powiedziała tego zdenerwowanym tonem, bardziej można było wyczuć coś typu: "no nie zbyt miłe to było, ale nie ważne".

środa, 13 listopada 2019

Od Insaniego do Olimpii - Podróż warta swojej ceny

- Bez smaku… - Mruknął po wzięciu kilku gryzów Insanagi. - Nie mogliście przygotować czegoś lepszego? - Powiedział do leżącego na ziemi mężczyzny.
Mężczyzna leżał na ziemi w kałuży krwi, z obciętymi nogami, oraz złamaną jedną ręką. Chciał wrzeszczeć z bólu, złości, wszystkich tych skumulowanych w nim emocji, ale mimo tego nie mógł wydobyć z siebie ani słowa. Jedno uczucie pośród tego chaosu który miał w głowie dominowało i skutecznie go uciszyło. Strach. Widział jak skończył jego kolega, który wcześniej krzyczał, tortury którym został poddany w jakże krótkim czasie na tyle mocno wyryły się w jego głowie że nie był wstanie wydobyć z siebie słowa. Chłopak przed nim od dłuższego czasu nic nie zrobił, więc zaczął się powoli uspokajać i jeszcze bardziej bać, bo zaczęło do niego dokładnie docierać co się stało w tak niewielkim odstępie czasu.
Byli bandytami, może nie byli jakąś sporą grupą, jednak na tyle silną, by władze nie mogły ich zaatakować od tak. Byli ostrożni, ale i pewni siebie. I w dzień w którym akurat cała banda była w bazie by odpocząć, znikąd do ich bazy wparował jakiś mężczyzna. Wygląda dość młodo i od samego początku było widać że jest z nim coś nie tak, może gdyby bardziej się nad tym zastanowili to zrozumieliby że coś jest nie tak, jednak oczywiście że tego nie zrobili. Zaczęli się na niego rzucać, wyklinać i już zastanawiali się jak można go wykorzystać w zyskach. Jednak pomimo słyszenia tego wszystkiego, chłopak tylko lekko się uśmiechnął, wyciągnął broń i raz się zamachnął. W tym momencie zaczęła się rzeź.

poniedziałek, 11 listopada 2019

Od Olimpi do Insaniego - Podróż warta swojej ceny

"Już niedaleko" - biorąc kolejnego gryza mocno przyprawionego kurczaka, Olimpia myślała nad miejscem, do któego podążała przez ostatnie dni. W jej głowie widniała dosyć okrężna trasa, którą w większości już przeszła. Teraz zostało jej już niewiele do przejścia, ponieważ znajdowała się dosyć blisko miejsca, które wyczuwała coraz mocniej. Mianowicie kierowała się w stronę klifów nad wodą, które znajdują się dosyć wysoko nad poziomem morza.
 Przesiadując w jednej z karczm w niewielkiej wiosce, położonej obok wioski Haripu, patrzyła na nieudolnie narysowaną przez siebie mapę z zaznaczonymi miejscami, które już po drodze odwiedziła w poszukiwaniu klucza, lub jakiejkolwiek podpowiedzi. Podrapała się po skroni.
"Będzie wiało..."- pomyślała i spojrzała przez okno. Pogoda była taka sobie, jednak słońce gdzieniegdzie przebijało się przez chmury. 
"Niemożliwe, żebym znała miejsce, a nie wiedziała, co się tam znajduje..."- jej mózg pracował teraz na tak wysokich obrotach, że aż kropla potu zaczęła spływać po jej czole. Siedząc tak między dymem i gwarem, polała kurczaka kolejny raz sosem sojowym, po czym zjadła go niemalże na raz. No cóż, przy ostatnio miniętym skrawku trasy dosyć długo nie trafiała do żadnego miasta, a polowania szczerze mówiąc nie idą jej zbyt dobrze. Jej myśli skierowały się na list, który niedawno wysłała do swojego rodzinnego miasteczka. Zawarła w nim informację, że to będzie prawdopodobnie jedna z jej dłuższych wycieczek. 
Po jakimś czasie dreptała już sobie spokojnie po ścieżce wyznaczonej przez jej myślową mapę, a jak to zwykle u niej bywa, woli się kierować wyznaczoną trasą, niż tworzyć nieznane dla siebie skróty. Z resztą- jeśli coś jej każe iść tą trasą, to znaczy, że już wcześniej została sprawdzona. Nie wiedziała, co ją czeka na miejscu, ale była zdeterminowana iść do samego końca, nie ważne co po drodze się wydarzy.
- Może będzie już wiadomo wszystko na miejscu? Też możliwe. - powiedziała sama do siebie i spojrzała na kram, któy akurat mijała. Przystawiła nos do owoców, po czym kupiła parę z nich, żeby nie chodzić z pustym żołądkiem. Gdy wyszła poza miasteczko, ułożyła wygodniej torbę i zmieniła formę na psią, żeby jej się wygodniej przebyło resztę trasy. 
Mimo tego, że nikt nie widział jej przemiany, to nie przewidziała jednej rzeczy- że na obrzeżach wioski nadal kręcą się ludzie. A raczej wtedy nie pomyślała, że może to stanowić problem. Otórz gdy miała już całkowicie wyjść z miasta, to strażnicy pomyśleli, że pies zwinął komuś torbę i teraz zadowolony ucieka prawdopodobnie oddać swojemu panu zdobycz. 
- Ej, kundlu, czekaj no! - zawołał jeden ze strażników, zastawiając Olimpii drogę. Ta, biedna, nieprzygotowana na taką sytuację, zahamowała tyłkiem o ziemię. Udała jednak, że nic się nie stało i odsunęła się dwa kroki w tył, kierując wzrok w górę.
- Oddawaj to zaraz! - drugi uzbrojony chciał wyrwać jej torbę, jednak Olimpia przewróciła tylko oczami.
"Muszą mi zawracać głowę akurat wtedy, gdy nie mam czasu..." - pomyślała i odskoczyła w tył. Pobiegła w inną uliczkę, a strażnicy rzucili się w pogoń, krzycząc, że pies złodziej. Suczka zaś szukała odpowiedniego miejsca na kryjówkę, bo przecież nie będzie wypełniać misji, mając kogoś dosłownie na ogonie. Ani się obejrzała, a udało jej się ukryć w polu pełnym złocistego zboża. Strażnicy całe szczęście przebiegli obok, przeklinając pod nosem, jaką oni to czasem mają niewdzęczną robotę i że za mało im płacą.
Olimpia uradowana odetchnęła z ulgą. Ostrożnie wstała na tylnich łapach chcąc się upewnić co do kierunku, w którym ma teraz zmierzać. Gdy adrenalina już minęła, to skierowała się spowrotem na jej trasę, skacząc przez kłosy, co chwila nad nie wystając głową, ponieważ jako pies była zbyt nisko, aby biec na oślep po ziemi. 
Niedługo po tym już truchtała sobie przez piękną łąkę, gdzie co chwila mijała jakiś ciekawy krzak. Zachwycała się tym bardzo, ponieważ była to chyba najładniejsza łąka, jaką w życiu widziała. Mimo to jednak nadal myślała o tym tajemniczym miejscu. Pomyślała, że skoro żadna rzecz nie jest żadnym kluczem, a nie ma pewności, czy odpowiedź będzie u celu, to czy jest to możliwe, że klucz do tego miejsca nie istnieje? A może to jakieś słowo? Hasło? 
Trochę czasu minęło, zanim dotarła na miejsce. Wyszła z lasu, który napotkała po drodze, po czym przybrała spowrotem swoją ludzką formę i kroczyła na przód, żując świeżo zebrane jagody. Po chwili jednak zastygnęła w miejscu, przestała żuć i spojrzała na zarośla, które znajdowały się przed nią, po drugiej stronie rzeczki, która leniwie sobie płynęła w stronę przepaści. Przyjżała się uważniej i zauważyła ludzką sylwetkę, do tego zmierzającą w tym samym kierunku. Przełknęła jagody i przyglądała się jeszcze chwilę, chcąc upewnić się, jakie ten człowiek ma intencje krocząc tutaj. Znarszczyła nos i przymróżyła oczy- coś jej tu nie pasowało. Czyżby to właśnie ta osoba miała odpowiedź na nurtujące ją pytania?
Także wyszła naprzód, bo nie będzie przecież stać w krzakach i się na kogoś gapić, bo to dziwnie wygląda. Jako, że znajdowali się dosyć wysoko nad poziomem morza, to rzeczywiście dosyć mocno wiało, co najbardziej było widać na włosach osoby z naprzeciwka, ponieważ tak nimi miotało, że co chwila osoba miała włosową maseczkę na twarz.

<Insani?>

środa, 6 listopada 2019

Od Sheolo do Celio - Gołąb w agreście

Uwaga – opowiadanie zawiera rażącą liczbę wulgaryzmów.

Rażąca liczba wulgaryzmów. Też mi coś. Co to w ogóle kurwa jest rażąca wulgarność? Dla mnie rażąco wulgarne jest istnienie pierdolonych kurczaków, które mają czelność dzielić świat na górny i dolny.
Ile to ja już razy usłyszałam, że jestem zbyt wulgarna jak na kobietę. Nawet od własnego, rodzonego brata. Jebany laluś. Niech się gdzieś kurwi ze swoimi panienkami, które wcale przecież nie są wulgarne, kiedy dają dupy złodziejowi. Aż czasami łezka mi się w oku kręci, że żadnej nie przyrobi dzieciaka. Jakie to by było kurwa sprawiedliwe.
Zresztą, w dupie mam, co on tam gdzieś robi, a jeszcze mniej obchodzi mnie z kim. A to, że o tym myślę, nie ma żadnego związku ze sprawą. …No dobra, może jednak trochę mnie to wszystko obchodzi. Ale to dlatego, że pierdolone skrzydlaki mają czelność nie przylatywać. Ostatnio nie było ani jednego. Tak, oczywiście że Jupiter już by się do mnie dojebał. „Przecież o to ci chodziło”. No jasne, że o to mi chodziło. Niech znają swoje miejsce. Oni nie chcą u siebie świata dolnego, to niech się nie dziwią, że świat dolny im przykurwi, kiedy tu zejdą. …Ale to nie zmienia faktu, że bez anielskiej skrzywionej mordy do obicia na dole jest trochę nudno. Nie sądziłam, że przybędzie im inteligencji, a wszystko na to wskazuje, że zmądrzeli.
Hm… Nie. Oni nie mądrzeją. Zawsze są tacy sami. Tak samo naiwni lub tak samo zarozumiali, po prostu głupi. Jeśli to prawda, że tworzyła ich jakaś tam bogini Solaris, to nie wiem czym ona myśli, ale bardzo możliwe, że dupą.

wtorek, 8 października 2019

Od Naliaki do Chavaca - Bo do kąpieli trzeba dwojga

Wężowata obserwowała gniewną reakcję mężczyzny. Rozumiała go. Jaki inny cel przyświecał jej samej, jeśli nie chęć zniszczenia ludzi, których niegdyś nazwałaby rodziną? Jednak w głębi zaczynała odczuwać, że jej motywacje były zupełnie inne niż motywacje Chavaca. Wypełniały ją różne, zupełnie przeciwstawne emocje. Przez chwilę pomyślała, że nienawidzą w identyczny sposób, że oboje zostali opuszczeni. A jednak jej rozmówca był kimś, kto nigdy nie miał prawdziwej rodziny – i najwidoczniej łatwo mu było drwić z tych, którzy ją mieli. Oczy Naliaki wróciły do swoich wężowych standardów, źrenice zwężyły się. Kobieta rozłączyła dłonie, którymi chwilę wcześniej się bawiła i opuściła je wzdłuż ciała. Nieco się zgarbiła, gdy Chavac kończył swoją wypowiedź. Przymknęła powieki, zastanawiając się, co by się wydarzyło, gdyby była tamtą dziewczynką – w białej sukience zamiast znoszonej sukni, z koszykiem świeżych kwiatów zamiast z torbą na zioła, z niewinnością zamiast topiącego skały jadu. Te rozmyślania niezwykle ją irytowały. Spod półprzymkniętych powiek zerkała na zaciśnięte w złości pięści blondyna. Zakołysała się na boki, trochę tak, jakby usłyszała jakąś powolną melodię. Tym samym zachwiała się i musiała podeprzeć się nogą, by nie upaść. Wyglądało to co najmniej dziwnie – wężowata prawie zgięła się w pół, opadając tułowiem na wysunięte kolano. Jej ręce nadal pozostawały luźno opuszczone. Ona sama wydawała się zdziwiona tą chwilową bezwładnością ciała. Wydobyła z siebie westchnienie, które jednak przypominało bardziej sapnięcie niezadowolonego demona. 
Chavac spojrzał na nią, zauważył, że jej niewinne oblicze zniknęło i westchnął głośno, co najwidoczniej miało być znaczącą reakcją na wahania nastroju Naliaki. 
- Chcę po prostu, by zobaczyli, jak bardzo mnie skrzywdzili, by zaznali takiego samego cierpienia, jak ja. Kiedy już zobaczę, jak zdychają w męczarniach, ja również zamierzam zniknąć, tak by nie zrobić już nikomu krzywdy.

środa, 3 lipca 2019

Od Miry do Xarena - Nostalgię czas zacząć

Nie mogę uwierzyć, że Mira aż tak dużo je, ale najwyraźniej musi. Jednak ta historia nie jest o zawodach w jedzeniu.
Dziwnie by było zobaczyć taką scenę: w tle miasto, które zaraz zostanie całe rozwalone przez niegodziwców, a nad rzeką dwaj poszukiwacze przygód... a raczej jedna poszukiwaczka, bo drugi ma predyspozycje na Supermena. Gdy Xaren trzymał przez chwilę rękę Miry, ona- jak to ona- trzymała w zębach kolejny kawał pieczywa.
W momencie, gdy poprosił ją o zostanie chwilkę tutaj, nie była pewna, czy jej nowy przyjaciel na pewno dobrze postępuje w tej chwili. Nie wyglądał zbyt dobrze, a jednak mimo wszystko wrócił do miasta, żeby skopać tyłki tym gangsterom.
Mira zwiesiła się na kilkanaście sekund, po czym zestresowana sięgnęła po kolejne rzeczy do wszamania. Myślała nad tym, co powiedział jej Xaren, ale jakoś jej się w głowie nie układało, że może być odważna. Sama siebie nie określiłaby tym słowem. Gdy już chłopaka nie było widać, bo zniknął za murkami miasta, Mira rozejrzała się pośpiesznie wokoło i dostrzegła, że jest na otwartej przestrzeni. Zwinęła więc pośpiesznie swoje rzeczy i podskoczyła w najbliższe zarośla i niewielkie drzewa. Wystawiła oczy znad liści, bacznie obserwując miasto wzrokiem super detektywa.
- Do beznadzieniowego pączka - rozpoczęła monolog, wyciągając z plecaka swój notatnik - Może nie zwrócą na niego zbytniej uwagi... - jeszcze lekko trzęsącymi się rękami zaczęła przerzucać kartki zeszytu, przypatrując się miastu.
Sekundę po tym ujrzała w cholerę dymu, a po chwili rozbrzmiał huk, jakby jakaś olbrzymka dała z liścia swojemu adoratorowi. Mira aż podrzuciła wszystko, co trzymała w rękach, by za chwilę dostać tym w głowę. W tej chwili poczuła jeszcze nieprzyjemne kłucie w swojej ranie na boku, co przyprawiło ją o ciarki.
- AŁA - kuląc się masowała obolałą część głowy, jednak zwędziła spowrotem notatnik.
" Drogi pamiętniczku, co tu się w ogóle dzieje :' ) "  Panowie w zbrojach są jacyś opętani. Trzeba ich unikać- zapamiętać. I dlaczego jestem tak blisko miejsca zagrożenia?? Czy to dokładnie jest odwaga? Nie pamiętam co mi rodzice mówili o odwadze, dlatego muszę napisać swoją regułkę, albo chociaż kogoś się spytać". Nabazgrała jeszcze kilka rysunków wiejącego Xarena i siebie w formie geparda, uciekających przed facetami w zbrojach. Dodała też chmury dymu wokoło- efekty specjalne jakieś muszą być.
Zastanawiała się, czy by nie zmienić formy i nie pobiec, żeby spróbować jakoś pomóc, ale wiedząc, co tam się dzieje, zbierało jej się na wymioty. Schowała notatnik do torby.
Nawet się nie spostrzegła, a usłyszała dziwne dźwięki umierających ludzi. Mira zupełnie nie wiedziała co robić, dlatego została tam, gdzie była. Odgłosy jednak zbliżały się coraz bardziej, a Mira zaczęła panikować, że kolejni z inkwizycji lecą i zabijają wszystkich, którzy chcą się uratować. Po chwili ujrzała jednak, zdawało jej się, nieznajomego mężczyznę. Trochę ją przeraziło, a jaką szybkością zapierniczył ludzi. Zobaczyła jego czerwone oczy i ani jej się śniło zostawać tu ani sekundę dłużej, bo mózg podpowiadał jej tylko jedno- ci z inkwizycji przysłali jakiegoś goryla, ich tajną broń. Pozabija wszystkich i ani się będzie mu śniło mieć litość dla kogokolwiek. Mira zrobiła więc oczy jak pięć złotych, po czym powoli podniosła ręce. Serce biło jej jak oszalałe, nie dała rady absolutnie niczego wymyślić.
- Eeee... to nie ja proszę pana, to oni - wskazała palcem w prawo. Gdy chłopak spojrzał na moment we wskazanym przez nią kierunku, Mira natychmiast zmieniła się w kota, po czym wyszła na drzewo, obok którego stała. Niestety rana okazała się być o wiele gorsza, niż Mira się spodziewała, dlatego nie była w stanie w tej chwili ani zmienić się w nic większego, ani zbyt daleko uciec. Położyła się na jednej z gałęzi i próbowała uspokoić oddech. Szeroko otwartymi ślepiami wpatrywała się w podejrzaną przez siebie osobę.Obserwowany jednak zrobił coś, czego Mira ani trochę się nie spodziewała.
- Mira? - odezwał się znajomym dla niej głosem. Ta przekręciła tylko łeb w geście zdziwienia.  Zeskoczyła więc na cztery łapy, po czym podniosła się już zza krzaka w ludzkiej formie i odetchnęła z ulgą.
- Osz ty w życiu, nie strasz tak, ufff - podeszła i poklepała go po ramieniu.- Co ci się stało z oczami? Strzelili w ciebie kolorową farbą, która zmienia kolor oczu? Niee... to niemożliwe...- podparła brodę dłonią w geście zamyślenia. Ogarnęła teraz dokładnie wzrokiem, jak Xaren wygląda. Z tymi ranami nie wyglądał za dobrze, na pewno nie lepiej, niż wcześniej, przed ponownym wejściem do miasta.
Nie była pewna, jak Xaren się dokładnie czuje, bo zdawało się jej, że nie okazuje żadnej reakcji na to, że jest cholernie ranny. Mira pośpiesznym ruchem wyciągnęła z torby niewielką, rozkładaną karteczkę z mapą.
- Z mapy wynika... dobra, tak na prawdę to niewiele z niej wynika, ale niedaleko jest teren, gdzie można zdobyć te kwiaty na rany, a nam się akurat bardzo przydadzą. - Wskazała palcem na miejsce na mapce, gdzie narysowane były koślawe drzewa. Za chwilę jednak wróciła wzrokiem na towarzysza, który był wyraźnie nad czymś zamyślony. Myśląc, że Xaren zastanawia się nad tą rośliną, dodała:
- Nie martw się, mimo, że nie jest często spotykana, to nietrudno ją zauważyć. - Mira machnęła ręką i już chciała jak najszybciej opuścić miejsce zamachu. Zastanawiała się, czy aby przyjaciel nie zgłodniał od tego ataku.

wtorek, 2 lipca 2019

Od Devi do Vinloy'a – Goniąc za marzeniami

Kiedy nieproszony gość wyszedł z mojej sypialni, nie mogłam zasnąć. Wstałam, zarzuciłam coś na siebie i wyszłam z pokoju, do ciemnego korytarza. Chociaż znałam go jak własną dłoń, w ciemności wydawał mi się całkiem inny, groźny. Szłam przed siebie, aż natknęłam się na zamknięte drzwi od gabinetu ojca. Nigdy nie pozwalano mi tam wejść z nieznanych mi powodów.
- Panienka Devi? – usłyszałam głos jednego ze sług.
- Ednit… wystraszyłeś mnie – powiedziałam do niego, zaraz po wzdrygnięciu się z lekkiego strachu.
- Co panienka tu robi? – dopytywał mężczyzna.
- Nie mogłam spać i tak jakoś wyszło…
- Chciałaby jaśnie panienka tam wejść, prawda? – w ramach odpowiedzi, skinęłam głową.
Mężczyzna westchnął. Dobrze wiedziałam, że ma klucze do tego pomieszczenia jak i do wszystkich pokoi w domu. Chciałam się odezwać, ale głos Hejita w mojej głowie pokrzyżował moje plany.
~Ktoś tu jeszcze jest.~
Zaczęłam się dyskretnie rozglądać, ale nic nie zauważyłam. W tym czasie starszy sługa zdążył powiedzieć, jak bardzo chciałby mi udostępnić ten gabinet, ale ze względu na polecenia moich rodziców nie może. Mówił też, że nie jestem jeszcze na to gotowa, ale za bardzo zajęłam się szukaniem potencjalnego zagrożenia. Kiedy Ednit odszedł, jeszcze chwilę zostałam w tamtym miejscu, by ostatecznie wrócić do swojego pokoju.
Właśnie wtedy poczułam charakterystyczne pieczenie na karku, kiedy chciałam już otworzyć drzwi. Zawahałam się, nie byłam pewna, gdzie może się znajdować zagrożenie.
~Nie wchodź do sypialni, ono tam jest~ Hejit jak zwykle służył mi pomocą.
Cofnęłam się od drzwi i ostatecznie zeszłam na dół. Wyszłam na zewnątrz, mimo mojego nieodpowiedniego ubioru. Całkowicie zignorowałam znajomego wilka i ruszyłam przed siebie. Znane mi uczucie na karku na chwile zelżało by po chwili zacząć wracać ze zdwojoną siłą.
~Idzie, ma wsparcie~ mój miecz odzywał się w mojej głowie.
- Ilu? – zapytałam cicho pod nosem.
~Jeszcze jeden~
Miałam tylko dwie możliwości, stanąć do walki lub uciekać. Wiedziałam, że gdyby doszło do starcia, mój towarzysz by mnie poprowadził. Problem jednak był we mnie. Unikałam walk i potyczek jak tylko mogłam, ze strachu. Bałam się ranić innych, nie chciałam tego. Dlatego też próbowałam uciec, schować się. Robiłam wszystko co tylko mogłam.
~Devi nie możesz wiecznie uciekać, wytropią cię tak czy inaczej.~
Wiedziałam, że ma rację, ale nie słuchałam go. Zamknęłam się w jakiejś starej szopie w której, miałam taką nadzieję, spokojnie przeczekam noc.
<Vinloy?>

sobota, 29 czerwca 2019

Od Aerandira do Kelezarra - Białe kłamstwa

Nie sądziłem, że ten dzień wyróżni się z pozostałych, jeśli nie licząc podróży do tej wioski. Był to zwyczajny, szary dzień jak każdy inny, podczas których ludzie pracują, a Inkwizycja szuka nieludzi. Przyjechałem do tej wioski, by odwiedzić starego przyjaciela mojego ojca oraz kupić gwoździe. Mogłem je zakupić gdzie indziej, ale w tej wiosce produkowano najlepsze, dlatego mogłem załatwić dwie sprawy za jednym zamachem. Podróż minęła szybko, dlatego nim się obejrzałem, byłem na miejscu. Przywitać mnie przyjechał starszy mężczyzna ze swoją żoną, oraz malutką wnuczką. Dziewczynka mnie nie znała, dlatego stała u boku swej babci i uważnie mi się przyglądała.
Wydusiłem z siebie sztuczny uśmiech, kiedy mężczyzna do mnie podszedł.
- Witaj Aerandirze, im jesteś starszy, tym bardziej przypominasz ojca – odkąd on umarł, widzieliśmy się ze trzy razy. Zawsze do niego przyjeżdżałem pomóc w czymś, można powiedzieć, że to tradycja mojego ojca, którą odziedziczyłem. Za każdym razem mówił to samo, a ja wiedziałem, że kłamie. Mój ojciec był potężnym mężczyzną, silnym i bardzo przystojnym, ja przypominałem matkę, miałem nawet jej budowę, która niezbyt umożliwiała mi nabranie masy (ale to nie oznacza, że wcale jej nie miał).
Zmusiłem się do uścisku dłoni z dziadkiem oraz z babcią, która posłała mi serdeczny uśmiech. Potem kucnąłem obok dziewczynki.

piątek, 28 czerwca 2019

Od Kelezarra do Aerandira - Białe kłamstwa

Słońce grzało niemiłosiernie. Lato zawsze wydawało się gorętsze wewnątrz murów miasta. Kelezarr doskonale o tym wiedział i trzymał się od miast z daleka. Naturalnie, nie był to jedyny powód zachowywania bezpiecznego dystansu. „Bezpiecznego” to trafne określenie, bo rzeczywiście chodziło tu głównie o bezpieczeństwo. Nie umiał jednak określić, czyje dokładnie.
Niemniej mężczyzna odniósł wrażenie, że oto właśnie maluje się przed nim obraz miasta, chociaż nigdy w żadnym nie był. Odwiedzał miasteczka i wsie, niektóre o bardzo bogatej kulturze i z własnymi klasztorami nauczającymi dzieciaki bogatych szlachciców, lecz nie czuł tam… Cóż, nie był właściwie pewien, czego. W końcu nie wiedział, czym jest „atmosfera murów miejskich”. A jednak w jego podświadomość wrósł pewien stereotyp, a on, doskonale świadom istnienia owego stereotypu, wcale nie próbował go wyprzeć. Bawiło go, iż oto on, zwolennik tolerancji i radosna dusza, szufladkuje miastowych.
Lecz właśnie oto teraz miasto zaszczyciło wieś wizytacją, pomyślał z uśmiechem, który zresztą nie schodził mu prawie w ogóle z ust, tylko tym razem stał się nieco złośliwy. Kelezarr leżał na pudłach, jakie przed chwilą sam przyniósł – można by powiedzieć, że obijał się w pracy. Zaczął pracować przed szóstą rano, a do godziny w pół do dziesiątej – obecnej – przeniósł nieco ponad tonę. Część została już zabrana przez zaskoczonych, acz zadowolonych handlarzy, którzy nie oczekiwali, że zdołają wyruszyć tak wcześnie i przy tym zaoszczędzić na pracownikach. Reszta stanowiła świetną wymówkę do zrobienia sobie przerwy, której tak bardzo potrzebował.
Potrzebował jej dla zachowania wizerunku społecznego, a nie ze względu na zmęczenie.

środa, 26 czerwca 2019

Od Xarena do Miry - Nostalgię czas zacząć...

Po opatrzeniu dziewczyny, chłopak z dumą i przekonaniem patrzył na efekt swojej pracy. Nie był wstanie jednak w pełni oddać się tej przyjemności. Pochodzenie chłopca dawało o sobie znać, gdy wyczuł ból oraz cierpienie narastające w wiosce pod okupacją inkwizycji. Szukali ich zawzięcie,,, Nie cofali się przed najgorszymi metodami. Wyciągnięcie informacji było czymś czysto zawodowym, lecz w powietrzu unosił się odór negatywnych emocji. Po chwili usłyszał trzask i dostrzegł czerwone policzki swojej nowej towarzyszki. Ze zdziwieniem w oczach przyglądał się kolejnym zdarzeniom. Jej determinacja sprawiła, że chłopak jeszcze bardziej chciał poświęcić wszystko co ma by ją chronić.
„Odważna jesteś, lecz widać twój stres gołym okiem” – poklepał ją pieszczotliwie po czubku głowy 
„Nikt nie kara Cię za to, że jesteś jaka jesteś. Sama obierasz swoją drogę, lecz będzie to dla mnie zaszczytem móc nadal Cię chronić i służyć pomocą” – chłopak uśmiechnął się szeroko, jednak po chwili spoważniał i odwrócił wzrok w stronę wioski. Wiedział, że jeżeli zaraz nie wyruszą to inkwizycja dokona czystki wszystkich mieszkańców, pozostawiając za sobą tylko zgliszcza. Tracił krew i czuł, że słabnie. Mroczki przed oczami dawał znać, że dochodzi do niedotlenienia, a słabość odczuwana w jednej z nóg prowadziła do lekko widocznego utykania. Wiadome było, że to najgorsza chwila jaką można sobie wybrać na tego typu stany fizyczne i emocjonalne, dlatego chwycił mirę za rękę i z uśmiechem na twarzy poprosił by dokończyła w spokoju swoje jedzenie, a on ruszy rozejrzeć się po okolicy. Dosłownie chwile później zniknął, a zmieszana dziewczyna sięgnęła po kolejną porcję strawy do plecaka. 
Mijały kolejne cenne minuty. Stężenie krwi w powietrzu zdawało się osiągnąć apogeum. Masa cierpienia oraz bólu, to ma być ta sławna inkwizycja, która zapewnia porządek i wspiera zwykłych obywateli? Wyciągając ten paradoksy sytuacji, chłopak z pełnym impetem wbiegł na rynek gdzie było widać masę Ciał oraz niektórych ludzi w rozpaczy i bólu. Nie obyło się oczywiście bez jego ulubionych znajomych, którzy w tym momencie zabawiali się i prawie spełniali swoje niezaspokojone potrzeby podczas przesłuchania kilku dziewczyn. Widząc to chłopak skorzystał z okazji i ustawił masę pułapek przy wyjściu z rynku oraz po dachach. Gdy już miał pewność, że nikt mu nie ucieknie, ustawił ostatnią pieczęć na ziemi i już po niecałej minucie obszar rynku pokryła ogromna chmura pyłu. Zdezorientowani ludzie całe szczęście bali się poruszyć i nie uciekali jednak inkwizycja z pełnym impetem wybiegła z rynku w obawie przed trującym gazem i po chwili wybuch rozbrzmiał na cały regulator. Większość inkwizycji, a raczej ich pachołków leżała właśnie martwa na wejściu do świętego placu. Niektórzy stanęli do walki i czekali na atak ze strony oponenta. Gdy się go doczekali zaczeli bez składu ani ładu atakować Xarena wszystkim co mieli. Od magii początkowej po najbardziej zaawansowane zaklęcia i od sztyletow po nowoczesną broń sieczną do walki z nadprzyrodzonymi.
Gdy doszło do wybuchu jednego z budynków obalając się przygniótł nie tylko inkwizycje ale i również Xarena. 
„Cholera jasna jestem uziemiony… Nie mam jak walczyć skoro wszystko co mi pozostało to dwa sztylety” – chłopak szamotał się i starał uwolnić nogę jednak bezskutecznie. Gdy ostatni z stacjonujących inkwizytorów podszedł do niego i uśmiechnął się szeroko celując w niego swoim toporem, pozowlił wypowiedzieć mu ostatnie życzenie w swoim życiu. Po tym niestety nie zostało z niego wiele ponieważ chwila opanowania Xarena właśnie minęła, nawet po oczach było widać, że pierwotny instynkt przejął nad nim kontrolę. Gdy zaczął latać opentany po mieście zabijał wszystkich inkwizytorów, którzy dotarli do wioski w szybkim czasie. Owiele za szybkim jak na wsparcie z kwatery głównej. Coś tu śmierdziało jednak chłopak niczego się nie spodziewał. Dobijając ostatniego z członków ugrupowania dostrzegł, że Mira mu się przygląda, jednak wyglądał trochę inaczej. Przez ilość energii jaką użył jego włosy lekko się odbarwiły, a oczy przybrały barwę purpuru i czerwieni. Xaren nie chciał by Mira to widziała, by dowiedziała się, że coś z nim nie tak. 
„teraz to już na pewno koniec naszej znajomości” – pomyślał

<Przepraszam, że musiałaś tyle czekać niewiasto 😉 ale mam nadzieje, że nadal będziemy intensywnie pisać :3 >

piątek, 21 czerwca 2019

Od Ophelii

Słonce wstawało leniwie, oświetlając swoimi promieniami pobliskie ziemie. Ziarnka piasku przybrały jaśniejsza barwę, z czasem stawały się również ciepłe. Morze tego dnia było o dziwo wyjątkowo spokojne, żadnych dużych fal czy potężnych wiatrów. Ten widok zapierał dech w piersiach, malutkie wybrzeże prezentowało się godnie, tak jakby namalował je znany artysta. Ptaki jako pierwsze zaznaczyły swoją obecność przepięknym śpiewem, witały one kolejny dzień. Kiedy na powierzchnia zaczęła powoli tętnić życiem, ocean i jego mieszkańcy już dawno byli na swoich ogonach czy też płetwach. Przemierzali oni setki kilometrów, by znaleźć coś do jedzenia. Jedną z tą istot była Ophelia, młoda, ciekawska syrenka, która nadzwyczaj uwielbiała przesiadywanie na skałach i rozmowę z tutejszymi mieszkańcami. W dłoniach trzymała w pół zjedzoną rybę, biedna tak bardzo się spieszyła, że nie zdążyła nawet porządnie się posilić. Prędko wypłynęła na powierzchnie i pomachała wschodzącemu słońcu, to była jej codzienna rutyna odkąd została mieszkanką wód. 
- Witaj słońce - szepnęła, podpływając do skały. Szybko przysiadła na samym szczycie i urwała kolejny kawałek zwierzątka. Nie minęło wiele czasu a na horyzoncie pojawiły się kraby. Kobieta uśmiechnęła się, widząc jak zbierają się w małe grupy pod jej skałą. 
– Tak, ja też się cieszę że mogę was znowu zobaczyć. Mimo, że widzieliśmy się wczoraj, to tęskniłam za wami tam na dnie oceanu. - Przekręciła lekko głowę.
Jedno ze stworzeń poruszyło szczypcami. 
- Oj tak, zgadzam się, dzisiaj będzie bardzo upalny dzień. Może moi bracia oraz siostry też niedługo przypłyną na powierzchnie, na razie wolą siedzieć pod wodą. - Westchnęła lekko. 
Kolejny podobny gest
- Dlaczego nie siedzę z nimi? Siedzę, są oni bardzo blisko, po prostu bardzo lubię wasze towarzystwo i to ciepło, które zapewnia mi słońce. Jest ono tak samo kojące jak głębie oceanu. Czuje się przy was bezpiecznie. - Machnęła lekko ogonem. 
Reszta czasu minęła Opheli w świetnym towarzystwie, w pewnym momencie usłyszała głos. Ktoś zbliżał się nieubłaganie w jej kierunku. Syrena rozejrzała się tylko na boki i szybko zsunęła się ze skał prosto do wody. 
 
Ktoś?

Nowa Postać - Ophelia Sparda


 
✰ Ophelia || 22 lata || Syrena ✰
"Jako małe dziecko dorastała w małej, ale kochającej rodzinie, jej rodzice pracowali na wszystko ciężko, żeby zapewnić swojej małej księżniczce wszystko, czego tylko chciała. Na przestrzeni lat Ophie wyrosła na piękną młodą kobietę, która od dawna fascynowała się oceanami i tym co w nich żyło, uparła się na drogie kształcenie w innym mieście, by tylko dotrzeć do swojego celu. Niestety nie wszystko poszło po jej myśli, rodzice nie mieli odpowiedniej ilości pieniędzy, żeby zafundować córce wymarzoną szkołę. Dochodziło do częstych kłótni pomiędzy nimi, przez co dziewczyna często wychodziła z domu i kręciła się gdzieś po lasach albo chodziła nad morze.
W pewnym momencie poznała przystojnego mężczyznę, z którym zaczęła się potajemnie spotykać i zwierzać ze wszystkich sekretów. Obydwoje weszli w stadium związku, byli ze sobą bardzo szczęśliwi. Pewnego dnia owy mężczyzna zaprosił ją do domu na noc, obiecał jej że będzie się świetnie bawić i że dostanie od niego mały prezent. Nieświadoma Ophelia wybrała się do domu chłopaka, tam czekało na nią chłodne powitanie. Po przekroczeniu progu została pojmana i skrępowana. Kilku mężczyzn wykorzystało ją do własnych potrzeb, wśród nich był jej „ukochany”, który z uśmiechem na ustach przyglądał się temu. Po tym całym horrorze wypuścił dziewczynę i rozrzucił dużo monet pod jej nogi. „Masz to, co chciałaś”[...]"

czwartek, 20 czerwca 2019

Nowa Postać - Kelezarr Vivid

✰ Kelezarr || 32 lata || Wendigo ✰
"Urodził się w wiosce Sitegea, miejscu wiecznie zakrytym przez śnieg. Dokładnie pamięta dni, w których ojciec pił, a jego matka trudniła się jedynym praktycznym zajęciem dostępnym dla mieszkańców wioski – handlem. Nigdy nie rozumiał, dlaczego ojciec zatracał się w butelce. Będąc małym chłopcem, pytał o to matkę. Ta mówiła o jakimś dziwnym wypadku, którego okoliczności mały Kelezarr nigdy nie pojął. Nie nawiązując żadnych relacji z tatą, chłopiec i jego mniejsza siostrzyczka każdego wieczoru czekali na powrót matki ze straganu. Lecz pewnego dnia słońce zaszło, a matka nie wróciła. Zmęczone dzieci poszły spać, by rankiem dowiedzieć się, że ich matka upadła w drodze do domu i zamarzła przez noc. Nieboraki czuły się samotne. Samotne i winne. Ich ojciec nie pozwolił im na żałobę – wygonił szkraby z domu, nakazując im żebrać od obcych handlarzy na ścieżkach prowadzących do wioski. Dziecięce łzy zamarzały więc na piekących od mrozu policzkach. Kelezarr, jako starszy, odebrał śmierć matki bardziej emocjonalnie. Osłabiony psychicznie i chorowity od niemowlęcia, prędko trafił do chaty medycznej z zapaleniem płuc i spojówek. W międzyczasie, gdy dobrzy ludzie z Sitegea’y próbowali go uzdrowić, jego siostra padła ofiarą pedofilii. Została ograbiona, zgwałcona i zamordowana. Kelezarr stał się wewnętrznie pusty. Z początku ojciec go bił, lecz później dał mu spokój, bo chłopak mówił w przestrzeń bez żadnego powodu, a czasami uśmiechał się do czegoś niewidzialnego. [...]"

Od Miry do Xarena - Nostalgię czas zacząć

Mira nie zdawała sobie ani trochę sprawy z tego, co minęła chwilkę wcześniej, gdy przerażona uciekała przed tymi bandziorami z Inkwizycji. Była tak zapatrzona w drogę przed siebie, że nie zauważyła tego, na co zwrócił uwagę Xaren. No, ale cóż jej się dziwić, biegła ponad 100 kilometrów na godzinę, a panika wcale nie pomagała.
Ale przenieśmy się do czasu, gdy nasze duo stoczyło się już 'spokojnie' ze wzgórza, kiedy Xaren rozkopywał podręczną psełdo apteczkę.
- Tak, tam powinna być jeszcze gaza, ale nie musisz się martwić, spokojnie wystarczy na wielkość twojej rany. - odparła Mira, gdy nowy znajomek odkładał na bok niepotrzebne rzeczy, które jak zwykle odgradzały najbardziej w tym momencie potrzebne bandaże od światła dziennego.
- Moja rana jest nie ważna w tym momencie, pokaż ten bok. - ruszył w jej stronę niczym Dwayne Johnson ze słonecznego patrolu. Nie dało się ukryć, że Mira poczuła się przez chwilę trochę niezręcznie i zrobiła gest, machając dłonią, że nie trzeba i będzie w porządku.
- Nie no, daj spokój, moja się już przemyła w tej wodzie, sobie przewiążę ją... eee... tym rękawem... - tutaj wskazała na rękaw swojej prawej ręki - ... no i będzie.
Myślała, że jakoś przekona, żeby jednak on zabrał sobie ten bandaż na swoją ranę, ale w życiu, Xaren za Chiny sobie nie dał nic wmawiać, tylko wziął jej opatrzył tę jej brzuchowo boczną ranę. Mira przez chwilę czuła się dziwnie, jednak zignorowała to uczucie.
Podczas opatrywania nastała cisza tak wielka, że aż Mira zaczęła się zastanawiać skąd tak właściwie jest Xaren i czy gdzieś mieszka, w ogóle kogo szukał wtedy przy pierwszym spotkaniu, no o co chodzi. Nie zwracała zbytnio uwagi na różne rasy i tego typu rzeczy, bo jednak wszystkich uważała za równych, ale sami wszyscy wiemy, jak działa ciekawość, zwłaszcza, gdy ktoś inny okaże nam zainteresowanie.
- Gotowe, powinno wytrzymać, dopóki nie kupisz nowego bandażu! - chłopak oparł dłonie o swoje biodra, wyraźnie zadowolony z rezultatu swojej pracy.
- Ło, dziękuję! - Mira także była uradowana, ale niestety trochę smutna z faktu, że ostatni bandaż nie poszedł na ranę w nodze Xarena, tylko na nią.
Po tym wyciągnęła ze swojego bagażu... jedzenie, bo cóż by to mogło być innego i skorzystała z okazji, że przebywają na miłej łączce nad rzeką. Gdy tak wsłuchiwała się w     słowa swojego nowego ziomka, sama zaczęła się zastanawiać nad tym, gdzie pójdzie. Spojrzała na zawalające się, jeszcze przed chwilą starannie wykonane domki i innego rodzaju budowle w wiosce. Dziwiła się okropnie, no i smuciła, że ktoś potrafi tak po prostu zniszczyć wszystko tylko i wyłącznie dla swojej wygody. Zmarszczyła brwi, kiedy Xaren zwrócił uwagę na ludzi, którzy giną z rąk tych zwyroli.
Gdy po chwili usłyszała kolejne wyrazy, to na koniec sama nie poczuła, kiedy się zaczerwieniła, kiedy usłyszała ostatnie słowa, bo nie była przyzwyczajona do takich określeń, a jedynie, kiedy je słyszała, to od swoich kochanych opiekunów, gdy była jeszcze mała. Odchrząknęła.
- Daj spokój, opatrunek jest w porządku. - uśmiechnęła się i stanęła na baczność - A to, czy odwaga mi kiedyś wzrośnie, to zielonego pojęcia nie mam.
Związała plecak, po czym założyła go na plecy.
- Tak sobie myślę, że sama nawet często wpadam w tarapaty, a ta ucieczka była przez tych chorych świrów, a nie przez ciebie, więc nie panikuj. Ty raczej uratowałeś nasze tyłki, a jak widać , jeszcze żyję, to znaczy że mam na świecie jakąś misję do spełnienia.
Uśmiechnęła się do towarzysza. Czuła gdzieś podświadomie, że totalnie nie nadaje się do tego typu misji, bo nie dość, że bała się okropnie, to jeszcze był strach przed tym, że coś popsuje w planie. Ale gdy pomyślała o ludziach, którzy są teraz w miasteczku i cierpią okropnie, to jej się szkoda ich zrobiło.
- Z resztą jestem ci winna ciasto. I opatrunek. - wzniosła rękę, jakby miała bardzo ważne przemówienie -  No i do spieczonego beza, chcę też jakoś pomóc, jeśli będę mogła. W tej wiosce nadal może być ktoś, kto panikuje i nie wie, gdzie się udać, trzeba ludzi wyciągnąć z tego bagna.
Chociaż miała bardzo duże obawy przed wszystkimi misjami i w ogóle przed ludźmi pokroju tych z Inkwizycji, to Tenge pomogła jej dojrzeć, że Mira jednak może się na coś przydać.
- No i to ja powinnam cię przeprosić za to okropne uderzenie...
Podrapała się po głowie. Było jej trochę głupio, ale co się stało, to się nie odstanie.
Mimo strachu przed wszystkim dookoła, to przez czas przyjaźni z kruczą dziewczyną doceniła trochę samą siebie i tą pomoc, którą sama też jednak w jakimś stopniu potrafi zastosować wobec innych. Z resztą przerośnięty gepard zawsze się na coś przyda, chociażby do przekazywania listów. Także mimo okropnie pocących się dłoni ze stresu, z jednej strony chciała zwiewać gdzie pieprz rośnie dalej przed tymi zbirami, których spotkali wcześniej, jednak z drugiej strony... Każdy chyba kojarzy ten moment w życiu, gdy  nie możemy zdecydować, gdzie iść. Rozrywa nas wtedy wewnętrznie. Mira miała już takie momenty w życiu i to wiele, wiele razy, zwłaszcza odkąd próbowała przegonić kruka, który ją obudził na drzewie.
Nagle Mira strzeliła sobie z liścia.
- Dobra, idę z tobą, bez przesady, sumienie by mi żyć nie dało.
Tylko, że na prawdę sobie nie zdawała sprawy z tego, że nie tylko sumienie by jej nie dało żyć.
- Chyba, że mnie wykopiesz siłą w inną stronę, to ja się nie rzucam... - podniosła dłonie w geście "spokojnie, ja nic nie zrobiłam".
Tak więc czekała teraz, czy Xaren ją odeśle, czy co on zrobi, bo sama się nie chciała narzucać, gdyby miała jakoś przeszkadzać, ale też chciała pomóc.

<Xaren?>

wtorek, 18 czerwca 2019

Od Xarena do Miry - Nostalgię czas zacząć...

Chłopak biegł na ile tylko pozwalała mu krwawiąca noga oraz zadyszka. Martwił się o swoją nową znajomą, którą zostawił na pastwę losu modląc się o to by była bezpieczna, a napastnicy pobiegną za nim. Gdy dotarł do głównej ulicy, wybuchy oraz ogień rozchodziły się już po całym obszarze.
„Nie pierdolą się w tańcu. Zniszczenie całej wioski zrzucą na mnie i innych nadprzyrodzonych, więc całą mogą zrównać z ziemią” – rozmyślając o tym usłyszał jak szyba w jednym z domów pęka, a przez nią wyskakuję młode małżeństwo. Młode według Xarena oznaczało między 30, a 35 rokiem życia. Po chwili wszystko jakby ucichło, a mężczyzna i kobieta runęli na ziemie podlewając ją własnym osoczem. Inkwizycja nie pozostawi nikogo, teraz wszyscy muszą umrzeć za to czego są świadkami. Nikt nie może puścić farby, że to inkwizycja likwiduje zwykłych ludzi jako świadków katastrofy i rzezi.
Podbiegł do nich, uważając przy okazji na nagrożenie czające się gdzieś w pobliżu. Próbował uratować tych nieszczęśników, lecz na darmo. Mężczyzna nie żył… Miał zbyt rozległe rany wewnętrzne, a nieznana dotąd chłopcu magia spowodowała zator żył i tętnic. Kobieta ledwo dychała, jednak nie chciała pomocy.  pomrukiwała jakieś imię cały czas a na sekundę przed swoją śmiercią dopowiedziała, że ta osoba to jej syn. Xaren nie był pewny, jednak z impetem rozwalił drzwi wejściowe i znalazł w środku chłopczyka, skulonego i zapłakanego w rogu pokoju.
„Boże jedyny to tylko dziecko, zapewne jedno z niewielu, które jeszcze może się nacieszyć czynnością jaką jest oddychanie. Jest taki młody, a już doświadczył okropieństw tego świata, zupełnie jak ja. Muszę go stąd zabrać. Ale gdzie, jak” - chłopak nie mógł się zdecydować co zrobić. Gdy udało mu się pozbierać myśli i dojść do wniosku, że zaraz oboje wyzioną ducha. Wyleciał z budynku z młodym na barana, prawie tak szybko jak wkroczył. Zaczął biec przed siebie, aż uciekł za wioskę w pobliżu skały i poinstruował dzieciaka, dokąd ma się udać i o kogo wypytywać. Poprosił również, by nie wspominał nikomu co stało się w wiosce. Jeden fałszywy gest oraz słowa w stronę fanatyka tych diabłów i dziecko będzie krótsze o głowę. Teraz gdy miał pewność, że dziecku nic nie grozi wracał po swoją znajomą. Stopy bolały go jak nigdy dotąd. Nie był przyzwyczajony do ich nadmiernej eksploatacji, a przynajmniej nie w takim tempie. Wbiegając za róg zderzył się z chyba z jakimś bykiem, bo odrzut był niesamowicie potężny. Po chwili jednak trzymał już w objęciach Mirę, która najwyraźniej posiadła moc byków latających bez celu po wioskę i chciała ją wypróbować. Gdy już zrobił kilka salt i piruetów ze swoją ziomalką, wylądowali i od razu zaczął się raban. To, że Xaren miał ranną nogę to było jedno z wielu jej zmartwień. Bardziej było widać przejęci, gdy przeglądała zawartość zniszczonego plecaka w nadziei, że jej prowiantowi nic się nie stało. Po chwili jednak wyciągnęła w stronę chłopaka bandaż i chciała by oczyścił i ochronił swoje podudzie przed zakażeniem. Chłopak doskonale wiedział, że to jedyny bandaż w jej podręcznym ekwipunku, a sama miała dość poważnie wyglądającą ranę. Xaren chwycił bandaż, zabrał jeszcze gazę z podręcznej apteczki po czym dość nachalnie przewrócił Mirę na zdrowy bok i zaczął opatrywać jej ranę, nie przejmując się swoją. Spaczeni raczej nie mają co martwić się o zakażenia i tego typu ludzkie choroby. Oni sami są chorzy jakby nie patrzeć. Uśmiech chłopaka, gdy trzymał Mirę był dość niezręczny. Czuł, że chce to zrobić najlepiej jak potrafi, ale niestety nie ciężko było zauważyć jak nawet kawałek jej ciała sprawia mu problem. Bał się dotyku swojej dłoni. Mimo że zapewniała go o swoich odczuciach i przyjemnościach podczas kontaktu z dłonią znajomego, on nie potrafił w to uwierzyć. Po wypielęgnowaniu rany dziewczyny, nadszedł czas, aby wymyślić jakiś dalszy plan działania. Gdy Mira niewzruszona wcinała co udało jej się odratować z przeprutego plecaczka, Chłopak myślał, jak ominąć to gniazdo Inkwizycji i ruszyć w bezpieczne miejsce.
„Wybacz Mira jednak musimy tutaj się rozstać, kolejna podróż może być już przeze mnie bardzo niebezpieczna, i lepiej by było byś udała się do ludzi, którzy dalej pokierują twoimi ścieżkami w życiu.”
Jednak najpierw trzeba pozbyć się robactwa, które splamiło tą wioskę. Jak dalej tak pójdzie, nie przestaną i będą wiecznie głodni nadludzkiej krwi na ich ostrzach albo w ich jaskiniach tortur „Po słowach wypowiedzianych przez chłopaka, resztki budowli na obrzeżach zaczęły się sypać, takiego obrazu nie zapomni tak samo jak swoich rodziców, którzy oddali za niego życie.
„To co zrobisz Mira należy do Ciebie, więcej odwagi i brnij przez życie. S ama decydujesz o tym kim jesteś, co robisz, no i dlatego. Przepraszam od razu za to, że wpakowałem Cię w te tarapaty, nie mówiąc już o tym dość chaotycznym i niespokojnym bandażowaniu boku brzucha pięknej niewiasty”.

<Mira?>

niedziela, 16 czerwca 2019

Od Miry do Xarena - Nostalgię czas zacząć

- No, ciekawe imię masz - odpowiedziała, po czym kichnęła na reakcję jej nosa z popiołem. Chwilkę po tym, gdy "robiła porządki" w swym bagażu, usłyszała prośbę chłopaka, a następnie zobaczyła, jak jego twarz zmienia kolor na iście pomidorowy.
Jedyne, co jej przyszło wtedy na myśl, to to, że pomidory są zdrowe. Nie miała wtedy zbytnio czasu na dalsze przemyślenia, bo usłyszała nagle świsty lecących strzał. Jedna z nich przebiła nogę towarzysza, na co Mira się cała zatrzęsła. Zrobiło jej się niedobrze na sam widok rany, ale jeszcze nie aż tak, jak w przypadku jakiś czas wcześniej przebitego skrzydła Isariona. Z labiryntu myślowego wyrwało ją jednak nagłe uniesienie nad ziemię. Zanim sama zdążyła cokolwiek powiedzieć, usłyszała dosyć mocny wybuch. Wszystkie dźwięki na moment stały się dla Miry słyszane jakby znajdowała się w wodzie, a w głowie poczuła pulsowanie. Odczuwała tak dużo emocji, że przez chwilę nie wiedziała, co się dzieje.
Gdy w kolejnych sekundach zorientowała się, że Xaren biegnie ze zranioną nogą, jeszcze z nią na rękach (no i z jej nie zbyt lekkim plecakiem), zestresowała się, że facet sobie jeszcze bardziej tę nogę załatwi, jeśli zaraz czegoś nie zrobią.
Czas jednak biegł coraz szybciej, a chłopak nagle zatrzymał się i wybił jedno z napotkanych okienek. Gdy Mira była już w środku prawdopodobnie nie zbyt często odwiedzanej piwnicy, odwróciła się czekając, by towarzysz także wszedł przez okno, jednak on pobiegł dalej. Mira chciała sobie normalnie wszystkie włosy z głowy powyrywać, gdy to zobaczyła.
- O matko, ludzie kochani, cóż on wyrabia?!?! - zapytała samą siebie szeptem, ponieważ przez wcześniej zaistniałe sytuacje czuła jeszcze strach w płucach.
Serce biło jej jak oszalałe, ale mimo wszystko próbowała się skupić na wymyśleniu czegoś, ale za chiny nie wiedziała, po pierwsze- gdzie on pobiegł, a po drugie- czy ci zwyrole jeszcze ich gonią i gdzie sami pobiegli, czy zastawiają jakieś pułapki, czy kto wie co oni tam jeszcze wymyślą. Na odpowiedź na swoje drugie pytanie nie musiała długo czekać, ponieważ gdy się odwróciła, ujrzała wychodzące z cienia dwie dosyć wysokie sylwetki tych samych gości, przed którymi na początku zwiewali. Zauważyła też, że jeden z nich zablokował drzwi, przez które normalnie wchodziło się do piwniczki.
- My sami nie wiemy co wyrabia twój kolega, oboje pójdziecie z nami. - powiedział jeden z nich dosyć szorstko. Mirze w tej chwili już ciężko było oddychać, gdy zobaczyła, jak w dłoniach uzbrojonych mienią się sześciany, którym jeden z nich rzucił w jej stronę. W trakcie lotu, gdy kostka była już w połowie niewielkiej dzielącej ich drogi, otworzyła się i rozłożyła na średnich rozmiarów specjalną sieć. Mira nie zdążyła się zmienić, jednak cudem uniknęła wpadnięcia w sidła, odskakując w ostatniej chwili dosyć daleko w bok. Ręce jej się trzęsły z nerwów, jednak to nie przeszkodziło jej, by dobiec do półek, na których były poustawiane zapasy konfitur oraz innych podobnych. W czasie, gdy wrogowie wyciągali coś z torebek, które mieli przyczepione do pasa, Mira wzięła szybko kawałek prześcieradła, które wypatrzyła przy okazji ucieczki i nabrała nim tak dużo mąki z jednego z otwartych worków, ile tylko się zmieściło do tej szmatki.
Po zrobieniu tej jakże wymyślnej konstrukcji psełdo procy, zakręciła nim nad głową kilka razy, aby nabrało jakiegoś rozpędu, po czym z całej siły rzuciła zawiniątko w sufit zaraz nad dwoma bandziorami. Sufit całe szczęście nie był wysoko, dlatego mąka rozproszyła się na tyle, aby na bardzo krótki czas zakryć sporą część piwnicy. Nie tracąc więc ani chwili, Mira poprawiła ramiączko w plecaku a następnie zaliczyła transformację w geparda i zwiała przez to samo okienko, przez które pomógł jej wejść Xaren. Mąka, która jeszcze została jej na rękach, a teraz już na futrze, pozwoliła się nie ślizgać, gdy musiała się niemalże wspiąć. Nie obyło się jednak bez jakiegokolwiek zadrapania, ponieważ Mira za bardzo się śpieszyła, aby patrzeć na to, którą stroną okna wychodzi. Przedarła sobie bowiem kawałek boku o wystające kawałki szkła. Jednak dzięki adrenalinie nie czuła w tym momencie zbytnio bólu, co pozwoliło jej w miarę bezpiecznie zwiać.
Biegła niczym struś pędziwiatr, cholernie martwiąc się, czy z nowym znajomym wszystko jest w porządku.
Gdy jej głowę zaprzątało zamartwianie się o nowego ziomka, to gdy minęła zakręt, władowała się właśnie na niego. Uderzyli się o siebie tak mocno, że pod wpływem prędkości, z jaką teraz Mira biegła, wyrzuciło ich przez rosnący w pobliżu żywopłot. Po okradnięciu rośliny z liści, towarzysze polecieli dalej, niczym kula śnieżna zaczęli spadać w dół po trawie. Mira przez wcześniejsze uderzenie łbem prosto w twardą klatę Xarena, nie była w stanie zatrzymać tej karuzeli, przez co oboje nabrali rozpędu niczym wyścigówki w formule 1. Także gdy napotkali na swej trasie mniejszą górkę, to ta zadziałała jak skocznia. Dzięki niej wybili się i wzlecieli w powietrze. Gdy się rozdzielili w locie, Mira zaczęła wywijać wszystkimi łapami i ćwierkać ze strachu przed tym, że zaraz się mogą rozbić o ziemię. Przelecieli jedno z niewielkich pól, które było ogrodzone murkiem, a rolnicy, którzy właśnie robili sobie przerwę, widząc lecące postacie, wylali resztę wina, które pili. Jednak lecącym na szczęście nic się nie stało. Oboje chlupnęli bezpiecznie do rzeki, która płynęła sobie spokojnie u stóp góry, z której towarzysze właśnie się stoczyli.
Mira zaraz po wylądowaniu w rzece wypłynęła na brzeg, otrzepała się jak pies z wody i kichnęła. Przemieniła się z powrotem w swoją ludzką formę, chcąc spytać Xarena, czy nic mu nie jest, a przy okazji go przeprosić za to toczenie. Jednak mimo tego wszystkiego, Mira była ogromnie nabuzowana po tych ucieczkach, czego nie dała rady za nic ukryć.
- Osz ty do spalonego pączka, też im zwiałeś?? - stojąc rozkraczona w pozie, jakby przed chwilą wyszła pierwszy raz z siłowni, ucieszyła się, że nowy kolega jest w całości. Przypomniała sobie jednak o pewnej rzeczy.
- O ludzie, twoja noga! - odparła pełna emocji, patrząc na Xarena, po czym znowu sobie coś przypomniała i spojrzała na bok swojego torsu:
- O ludzie, mój bok! O nie, plecak! - już po chwili trzymała bagaż, z którego kapało. Albowiem nie wiedziała, że jej plecak raczej przetrzyma tak krótki pobyt w wodzie bez przemoknięcia. Zawartość więc była cała i zdrowa, łącznie z niewielką apteczką, którą zawsze przy sobie nosiła z resztą rzeczy.
- Yyyy... Bandażu? - Mira uśmiechnęła się do towarzysza, wyciągając bandaże i inne waciki do opatrunku.

sobota, 15 czerwca 2019

Od Xarena do Miry - Nostalgię czas zacząć...

„No i pięknie, to się nazywa fart. Żaden z tych inkwizytorskich debili nie skapnął się, że nadprzyrodzeni jak sama nazwa wskazuje mają moce?? Myśleli, że będziemy tylko biec jak świnie na rzeź i czekać, aż ktoś nas ubije? Niedoczekanie!! – mówił sam do siebie w myślach. Chociaż w tej chwili bardziej zastanawiała go sytuacja, w której znajdowała się jego nowa znajoma. W amoku szaleństwa biła w cegły z całej siły jakby chciała wywalić ten mur, do tego koniec końców poddała się i ustawiła sobie barykadę z jednej skrzynki. Gdy cała sytuacja się uspokoiła, dziewczyna wyciągnęła rękę do chłopaka przedstawiając mu się. Zmieszany lekko chłopak podał jej rękę, ale po chwili przestraszył się. Jego pochodzenie mogłoby sprawić, że ta cudowna dziewczyna przestałaby się do niego odzywać albo nawet mogłoby się jej coś stać. Niepewnym głosem odpowiedział jej:
„Jestem Xaren, miło mi Cię poznać Miro” – uśmiechnął się i ostatni raz oglądnął po otoczeniu zanim usunął pieczęć powodującą chmurę popiołu.
Przykładając ręce do ściany muru, przyglądał się uważnie dziewczynie, która nie mogła oprzeć się pokusie skosztowania kolejnej porcji pyszności ze swojego plecaka. „Musiała być naprawdę głodna, jednak nie jest to teraz tak istotne jak to, dlaczego akurat na niej inkwizycja próbowała położyć swe łapska” – rozmyślał coraz dłużej i starał się głębiej zanalizować sytuację. Kończąc pieczęć na ścianie, poprosił dziewczynę o rękę. Po chwili zdał sobie jednak sprawę z dwuznaczności swojej prośby i spalił się czerwonym rumieńcem. Wyglądał teraz gorzej niż dojrzały pomidor, do którego docierały wszelkie promienie słoneczne. Ta chwila sprawiła właśni, że niemal jedna z dwójki poznanych niedawno znajomych nie straciła życia. Bełt kuszy przeleciał blisko głowy chłopaka, a drugi umiejscowił się w jego goleni po tym jak w ostatniej chwili osłonił dziewczynę przed śmiertelnym ciosem w klatkę piersiową. „Nigdy nie dajecie za wygraną cholerne ścierwa??” – spojrzał się w ich stronę gniewnym spojrzeniem, lecz w wypowiedzianych słowach nie można było usłyszeć nawet krzty negatywnych emocji. Po złamaniu bełtu w nodze podniósł dziewczynę na rękach i skupił dosłownie sekundę uwagi na ścianie za nimi.
„Wybacz Miro nie mamy czasu. Wyglądasz na wystraszoną, ale pomimo mojej rany damy radę się stąd wydostać” – uśmiechnął się w tym samym momencie co rozległ się potężny dźwięk wybuchu tuż za ich plecami. Chłopak szybko obrócił się na pięcie zdrowej nogi i pobiegł przez wyrwę w ścianie. Gdy tylko skręcili za róg usłyszeli kolejne hałasy oraz krzyk inkwizycji.
„Teraz już na pewno nie będą nas ścigać, jedyne na co musimy uważać to na kolejnych oponentów, dlatego rozsądniej będzie zastosować jakiś plan”. Skręcił w kolejną ślepą uliczkę, jednak tym razem wybił okienko prowadzące do piwnicy i pomógł dziewczynie się przez nie przecisnąć, a sam pobiegł dalej. Taktyki młodzieńca zawsze zakrawały o szaleństwo, lecz teraz jedyne na czym mu zależało to by dziewczyna nie podzieliła losu jego rodziców. Dostał się na wysoki budynek i starał się dostrzec wszelkie zagrożenia. Nie było totalnie nikogo, co sprawiło, że chłopiec poczuł jeszcze większy niepokój. „teraz tylko czekać na zdarzenie, które nie ma nic wspólnego z działaniem inkwizycji. To zaleta jak i wielka wada waszego oddziału. Niby nie można was oskarżyć o to, że stado byków albo innych stworzeń akurat zabiło nadprzyrodzonego, jednak, gdy ktoś jest na miejscu zdarzenia sprawa staje się dość jasna i przejrzysta. Dlatego wystarczy jeden mały ruch w mieście, który może doprowadzić do tragedii lub zamieszek i już wiem, gdzie jesteście”. Gdy tylko w mieście zaczęło dziwnie pachnieć chłopak wiedział, że się zaczęło, jednak było o wiele za późno. Poczuł unoszącą się woń trotylu, którego inkwizycja używała do wydobywania rzadkich minerałach w kopalniach, a to miasteczko leży u podnóża lasu jak i górzystych terenów, gdzie wykopaliska były na porządku dziennym. Chłopak wiedząc, że siedząca teraz w piwnicy piękna niewiasta jest w wielkim niebezpieczeństwie ruszył z całym impetem w stronę ślepego zaułka.

<Mira?>

piątek, 14 czerwca 2019

Od Miry do Xarena - Nostalgię czas zacząć

Mira była tak bardzo wdzięczna za podarowane jedzenie i za naprawiony plecak, że postanowiła skomponować coś na przegryzkę nowemu znajomemu, gdy tylko nadejdzie taka okazja. W tamtym momencie tylko przytrzasnęła sobie policzki dłońmi i podziękowała, nie ukrywając zdziwienia. Kochała robić różnego rodzaju ciasta i słodycze i korzystała z każdej nadarzającej się okazji, tudzież gdy znalazła idealne składniki bądź gdy miała okazję skorzystać z jakiejś lepszej blachy. Ale na zwykłym ognisku też sobie radziła, także to nie tak, że porzuciła swoje hobby.
Pomyślała przez chwilę, że w zasadzie, to szorstkość skóry nowo poznanego wcale jej nie przeszkadzała. Zważając także na to, że często sypiała w swojej futrzastej postaci, to bardzo lubiła szorstkie i drapiące powierzchnie. Może nie przez cały czas, ale tak czy siak kochała szczotki, czy korę drzewa. Machnęła więc tylko na to ręką, żeby się facio nie przejmował, bo tak na prawdę, to nie szkodzi.
Gdy oboje po chwili stali przed gościem w zbroi, Mira przyglądała się ukradkiem zza pleców śnieżnowłosego właśnie temu uzbrojonemu."Jak jemu nie jest gorąco, to ja się nie mogę nadziwić" - myślała, przegryzając bagietę, którą otrzymała w prezencie. Nie było jej dane jednak w spokoju spożyć jakże wykwintnego dania, ponieważ zorientowała się, że chłopak każe jej spierniczać, a moment po tym poczuła mocny uścisk na nadgarstku, co wywołało u niej to, że głowa przez chwilę została w tyle, gdy jej ciało ruszyło w przód.
- O JAPIERNICZE - powiedziała z przerażeniem w oczach, gdy dostrzegła, że za nimi biegnie kolejny, uzbrojony gościu. "O ten cwaniaczek, chciał nas zajumać od tylca"- pomyślała i nadal biegła za swoim nowym ziomkiem, uważając, żeby nie wpaść na żadną beczkę ani skrzynię, które mijali po drodze. Mirze zaświeciła się świeczka nad głową, bowiem wpadła na pomysł. Nie zbyt wyszukany, ale zawsze coś. W biegu zrobiła więc obrocik, a nogą kopnęła jedną z beczek, najszybciej jak potrafiła. Drewniana beczka poleciała prosto na ich oprawcę, jednak niestety, ku wielkim zdziwieniu Miry, beczka nie wyrządziła mu żadnej krzywdy, a jedynie rozbiła się o coś, czego użył do obrony. Nie dostrzegła dokładnie, czy to był jakiś miecz, ręka czy coś jeszcze innego, w każdym razie już tak nie cwaniaczkowała i włączyła motorek, aby biec nieco szybciej. Przestraszyła się jak cholera. Do tego nie miała zielonego pojęcia, z jakiego klanu był ten facet i jakie dokładnie miał zamiary, dlatego zaczęła dopiero teraz szukać w pamięci, czy przypadkiem nie zna chociażby charakteru zbroi.
"Chwila... inkwizycja, inkwizycja, tak tak, przecież przed chwilą tak do niego powiedział..."- no to jeden problem miała już z głowy.
Gdy dobiegli do ślepego zaułka, Mira ześwirowała, bo cholera jasna, trafili na zaślepkę, akurat wtedy,  gdy za nimi podążała złowroga trójca i na pewno nie mieli dobrych zamiarów.
"Jak niektórzy to robią, że ktoś nie ma zapachu, a go wyczuwają, o co chodzi" - Myśli Miry nie chciały ani trochę współpracować w tej sytuacji, przez co wróciła pamięcią do momentu przed chwilą. Po rozpoczęciu kamuflowania, jej mózg zaczął świdrować, no w każdym razie przez chwilę nie wiedziała, co się dzieje. Podeszła więc bliżej wysokiego, prostego muru i zaczęła szukać dłońmi ruchomej cegły, bo ubzdurało jej się, że skoro uciekają, a trafili na ścianę, to gdzieś w niej musi być ukryta cegła, która aktywuje tajne przejście. A mur był trochę przechylony u samej góry, więc musiałaby się tak czy siak odbić jako gepard od jakiegoś dachu naprzeciwko. W tej chwili jednak zważając na to, że albo ta cała inkwizycja, albo aura użyta do ochrony przez nowego towarzysza była wyczuta przez nią pierwszy raz, to na moment się zbytnio zamyśliła. Do tego dodajmy zbytnio stresującą sytuację, a powstanie istny armagedon.
- Nie mogę znaleźć, wszyscy zginiemy. - łapiąc się za głowę zaczęła panikować i próbowała ogarnąć jakoś zaistniałą sytuację. Zrobiła więc to, co potrafiła najlepiej. A mianowicie przysunęła jedyną skrzynię, która znajdowała się w jej zasięgu i za nią przykucnęła, wystawiając tylko pół głowy. Jednak po chwili usłyszała coś w stylu: "O nie, tak nie będzie" zza rogu. Okazało się bowiem, że inkwizytorzy ich nie odnaleźli, tragedia się nie wydarzyła, ale co się najadła strachu, to jej. W kolejnych sekundach zorientowała się, że są tutaj w miarę bezpieczni, bo jakimś cudem oprawcy jeszcze ich nie namierzyli.
Rozglądnęła się więc dookoła, później spojrzała na kompana, z którym zwiała, później jeszcze raz po wszystkich ścianach dookoła i zrobiła minę pod tytułem: "Co się tutaj właściwie stało?". Bandziory chyba sobie odpuścili, bo już nie było ich nawet słychać, jednak Mira nie była pewna, czy zaraz któryś z nich nie zaatakuje ich po użyciu ukrytego przejścia w murze za nimi...
- Tak w ogóle, to miło cię poznać, jestem Mira. - podała mu dłoń, bo tak szczerze, to sama osobiście nie lubiła, gdy z kimś przebywa chociaż chwilę dłużej, a nie zna chociażby imienia drugiej osoby. - Mam nadzieję, że nas nie śledzą... - zmarszczyła nos i znowu się rozglądnęła, bo na prawdę nie była dobra w wyczuwaniu jakiegokolwiek zagrożenia. Jedyne, co w tej chwili przyciągało jej nos, to było ciastko, które dostała wcześniej od nieznajomego, a które zostawiła sobie na później, bo jak to się nie podzielić takim prezentem.

czwartek, 13 czerwca 2019

Nowa Postać - Ashaigan Tenebrae

✰ Ashaigan || 26 lat || Człowiek ✰
"Ash urodził się formalnie jako pierwsze dziecko Wielkiego Inkwizytora Durahana. W rzeczywistości pierwszym jego narodzonym dzieckiem był Kairtah, bękart spłodzony z jego pierwszą nastoletnią miłością. Jeszcze przed jego urodzinami ojciec z góry zaplanował jego przyszłość, postanowił, że jego syn ożeni się z jedną z córek rodu Valkanów – a dokładniej tą najmłodszą – Svafilą. Młody Jade nigdy nie protestował w tej sprawie, wydało mu się to w porządku, dopełni woli ojca w zamian za naukę dobycia miecza, tak by w przyszłości mógł zająć miejsce kapitana w jednym z oddziałów. Zresztą, nawet to było mu pisane. Kiedy wchodził w wiek dziesięciu lat na świat przyszła jego mała siostrzyczka – Ayshiko. Nie trudno było zauważyć, że Ashaigan pokochał ją od pierwszego razu jak tylko ją ujrzał.  Była taka drobna i niewinna, nie mógłby sobie wybaczyć gdyby ktoś ją skrzywdził. Od tamtej pory pojawiał się codziennie na treningach, obiecał sobie, że obroni to małe dzieciątko nawet za cenę własnego życia. Lata mijały, a już wtedy mężczyzna, stawał się coraz silniejszy. [...]"

Od Xarena do Miry - Nostalgię czas zacząć...

Chłopak widząc jak nieznajoma dziewczyna sprawnie przeskakuje kolejne przeszkody i ucieka był zdumiony i bardzo chciał ją poznać…
„Nie czas teraz na to” – myśląc jeszcze chwilę o tajemniczej dziewczynie odwrócił się i zaczął uspakajać sprzedawcę.
„To nie była żadna wiedźma. Niech mi Pan zaufa. To był tylko i wyłącznie dziewczyna, która jeszcze chwilę temu próbowała uratować pana wypieki przed tymi krwiożerczymi gołębiami” – mówiąc to spokojnym tonem do sprzedawcy, uśmiechnął się i sięgnął do swojej sakiewki.
„Proszę zapomnieć o całej sytuacji, pokryję Pańskie straty i będziemy wszyscy zadowoleni”. Handlarz doszukując się podstępu koniec końców odpuścił i z uśmiechem przyjął gotówkę. Chłopak również poczuł się o wiele lepiej oddając przysługę nowej przyjaciółce. Przypominając sobie o niej, poprosił sprzedawcę o kilka bagietek oraz jakiś dobry słodki wypiek, który zdobędzie podniebienie każdej pięknej kobiety. Po opłaceniu całości udał się na poszukiwanie. Nie zajęło mu to długo gdyż w tym momencie spadła ona przed nim z drzewa, trzymając swój, rozerwany lekko od boku plecak. Przez chwilę rozkojarzony chłopak zastanawiał się jak powinien na to zareagować, ale po oddaniu swojej nowej znajomej szerokiego uśmiechu, usiadł przy niej i wyjmując małe pudełko z zestawem igieł i nici, zaczął cerować dziurę w jej plecaku.
„Nie jesteś stąd jak mniemam. Masz inny typ urody od okolicznych kobiet. Proszę!! Gotowe… Teraz będziesz mogła schować sobie strawę oraz inne przydatne rzeczy” – oddając plecak w ręce dziewczyny delikatnie przejechał swoim palcem po jej dłoni… „Przepraszam powinienem bardziej uważać, moje dłonie są bardzo szorstkie i nieprzyjemne w dotyku, dlatego mógł Cię zdenerwować kontakt z nimi”. Chłopak zaczął się delikatnie rumienić. Powodem tego było to, że już dawno z nikim nie rozmawiał, nikogo nie widział, nie mówiąc już nawet o dotyku. Miał tylko nadzieje, że przez jego nieuwagę nowo poznana osoba nie pozna jego pochodzenia oraz tego czym jest. Nie chciał stracić szansy na rozmowę z rozrywkową osobą o tak empatycznej osobowości.
Nagle przerwał im donośny trzask z uliczki obok, w której doszło do jakiś zamieszek. Okazało się, że nie wszystkie byki rozeszły się po kątach. Jeden z nich zaczął zachowywać się na tyle agresywnie, że swoimi rogami mógł przebić nawet sporej grubości drzwi. Chłopaka zastanowiło zachowanie oraz dziwny schemat ruchowy zwierzęcia, dlatego podszedł bliżej. Po chwili jednak zdał sobie sprawę, że to nie wina zwierzęcia, lecz tego kto wykorzystuje to biedne stworzenie do niecnych pobudek.
„Wyłaź kimkolwiek jesteś”. Słowa te wywołały z cienia dziwną postać ubraną w zbroję, której blask oraz kształt poznałby nawet najmłodszy mieszkaniec tych rejonów.
„Słyszałem o was dość dużo, ale myślałem, że jesteście tylko mitem do straszenia dzieci… Oddział inkwizycji stworzony do Cichego zabijania nadprzyrodzonych… Robicie wszystko by zataić w tym wasz udział jednak, ludzie zaczną gadać i w końcu wpadniecie i staniecie się ofiarą własnych podstępków”
Inkwizytor zaśmiał się głęboko i z drwiną rozkazał swojemu chowańcowi zaatakować Chłopaka oraz Dziewczynę, która aktualnie chowała się za jego plecami, dogryzając ostatniego kęsa pierwszej bagietki.
„Chodź!!! Wiejemy!!!” – krzyknął do dziewczyny zakładając w międzyczasie rękawiczki i chwytając ją mocno za nadgarstek zmuszając ją do biegu… Docierając do ślepego zaułka zakamuflował przestrzeń tak aby uniknąć bezpośredniej konfrontacji z nowym oponentem.

<Mira?>

Od Miry do Xarena - Nostalgię czas zacząć

- Co to ma być za śledzenie? - żując kolejny kawałek bagiety, Mira zadała pytanie retoryczne gołębiowi, który za nią cały czas łaził, oczekując kawałka chlebka. Gołąbek jednak zachowywał się jak profesjonalny tajny agent i nie odpowiedział nawet słowem. Zagruchał tylko kilka razy. Mira już wiedziała, ona już czuła, że to nie był pokojowy odgłos. Momentalnie zleciało się całe stado gołębi. Stada ją dzisiaj prześladowały.
- Oooooo nie, nie nie nie, nie weźmiesz mnie na litość, ja też muszę wykarmić całą moją jednoosobową rodzinę, wie...
Nie zdążyła dokończyć zdania, a gołębie się rzuciły na nią i na jej chlebek, co wywołało wymachiwanie rękami w każdą możliwą stronę, na jaką tylko pozwalały stawy, no i wyrzuceniem plecaka gdzieś w kosmos, którym Mira zamierzała się obronić choć trochę przed dziobaniem i drapaniem.
Nie dość, że jej ukradzione jedzenie zostało ukradzione, to jeszcze drugą część żarcia wyrzuciła gdzieś w powietrze. Razem z torbą. Przez tą całą sytuację dopiero teraz zauważyła, że przebieg stad już się skończył. Wypluła więc pióra, które przykleiły jej się do języka, gdy się wydzierała w niebogłosy, a następnie poczłapała szukać plecaka. Gdy tak przeszła kilka kroków, usłyszała wołanie. Zastanowiło ją to okropnie, bo to, co wypowiadał gościu, brzmiało cholernie nietypowo, jak na poszukiwania kogoś.
Poruszając się nadal po dachach domów, podbiegła bliżej, żeby się temu przyjżeć. Zaparkowała na psełdo attyce obok komina, siadając po turecku, bo przy okazji zgubiła buta, bo też jej gdzieś w powietrze wyleciał.
- Hej, Panie Śnieżka, kogoś coś pan zgubił? Może się ludzie pogubili w tym zmieszanym tłumie - gdy ten się odwrócił w jej stronę, wyprostowała się i wskazała palcem w stronę, w którą pognało stado ludzi, bo to drugie się gdzieś rozbiegło. - Albo może niech pan ogłoszenia rozwiesi, bo brzmi pan jak Narcyz wołający jakąś kobite - po tym spojrzała na nieznajomego z miną w stylu: "Serio, ja nie zmyślam".
Zanim facet zdążył cokolwiek powiedzieć, Mira wtrąciła jeszcze kolejne pięć groszy:
- Ale możliwe, że tego, kogo pan szuka, zadziobały gołębie. - to znów wywołało u niej smutną retrospekcję sprzed kilku minut. Nieznajomy podniósł rękę, no widać było jak w mordę strzelił, że ma coś ważnego do powiedzenia. Mira w międzyczasie sobie na spokojnie zeskoczyła z dachu i podeszła parę kroków. Już chciała spytać nieznajomego, gdzie kupił tą zarąbistą kamizelkę.
- To ona, zapierdzieliła mi bagiete! - dalszy rozwój akcji przerwał facio, który wyszedł zza rogu budynku i ujrzywszy Mirę całą w piórach i zadrapaniach, rzucił się do biegu w ich stronę, unosząc chwiejną rękę, w której znajdował się nóż do chleba.
Mira jak to Mira, myślała, że jej serce zaraz wyskoczy, ale niewiele myśląc, obczaiła ile ma piór na sobie i zaczęła poruszać rękami jak kura, kracząc przy tym jak wrona, poruszajac charakterystycznie głową. Facet musiał być nachlany, bo migusiem się zatrzymał.
- Ojjjj... biedny człowiek... miałeś trudny przebieg biznesu przez te niemiłe gołębie, które zjadały ci chleb... - Mira miała nadzieję jakoś przedłużyć czas na ogarnięcie, czy gdzieś tutaj nie ma jej plecaka przy okazji. Gdy tak mówiła, ujrzała, że jednak go nie ma w tym obszarze.
- Ale chwila... - straszny sprzedawca podrapał się po łysinie - ... przecież ty jesteś ich przywódcą! GIŃ MASZKARO, wiedźmo francowata!
Przełknęła ślinę i odeszła parę kroków w tył, machając rękami.
- Wiejemy - powiedziała szeptem do nowo poznanego, białowłosego wędrowca, po czym natychmiast zaczęła spierniczać przed okradzionym, wyskakując na płot, a później dzięki niemu robiąc sobie skrót, biegła przez kolejną alejkę. Przez chwilę słyszała za sobą krzyki sprzedawcy, jednak po chwili ucichły. Mira zwolniła bieg, a po chwili już stała w miejscu, oglądając się za siebie.
- Co on, załatwił go? Oooooo nie, ooooo nie nie nieeee - trzymając się za głowę zaczęła się wracać myśląc, co powie na pogrzebie nieznajomego, no i jeszcze ile będzie ją kosztować dobry adwokat... Ukratkiem wyjrzała więc zza murku, by ogarnąć sytuację w miejscu, gdzie wyskoczył zza rogu ten gościu od bagiety.

<Xaren?>

Od Zory do Elijaha - Ad Mortem

Zbudziło ją słońce. Mieszkała we wschodniej części rezydencji, gdzie okna wpuszczały najwcześniejsze promienie słońca. Między innymi przez to budziła się najwcześniej spośród całej rodziny Mortem, a służba określała ją porannym ptaszkiem. Jednak ostatnie poranki były dla Zory trudniejsze, niż zazwyczaj. Niedawno matka dowiedziała się o notorycznym opuszczaniu przez Rumeysę zajęć z etyki dworskiej. Zagroziła, że jako jej rodzicielka zmusi męża do wydania córki z domu, niezależnie od jego ambicji w tej kwestii. Dziewczyna podejrzewała, że oficjalna zgoda ojca na rozpoczęcie szkolenia przysposabiającego do Inkwizycji wiele zmieniła i matka nie mogłaby od tak wyrzucić jej z domu. Jednakże wchodzenie w polemikę z lady Shahiyeną należało do wielce nierozsądnych posunięć, gdyż owa kobieta miała w sobie więcej uporu od muła ciągnącego pług, by dosięgnąć marchewki. Nie chcąc wysłuchiwać kłótni, w jakich stałaby się głównym obiektem zwady, biernie zgodziła się na kontynuację porannych lekcji dobrych manier, retoryki, kaligrafii i poprawnej dykcji. Treningi polowe zaczynała od godziny czternastej. Bolało ją, że nie może już spędzać godzin porannych tak jak wcześniej - w ogrodzie, w stajni lub na spacerze w lesie, gdzie uwielbiała chodzić boso po rosie. "W zasadzie to i tak się kłócą z mojego powodu. Matkę zawsze denerwowała moja obecność. Oraz fakt, że w ogóle się urodziłam. Może nie powinnam się starać zapobiec kolejnej kłótni? Pewnie i tak zaczną się użerać między sobą. Jeśli nie z mojego powodu, to o małego", myślała zaspana dziewczyna, nie potrafiąc skupić się na słowach guwernantki. Głowa uciekła jej w bok, w stronę okna. To okno jednak nie ukazywało widoku ogrodów, tylko plac przed rezydencją. Ten plac był wzorowany na miejsce iście królewskie - wjazd do grodu otoczony był białymi murami ze złotymi wykończeniami, a nad główną, wyłożoną kamieniami ścieżką wznosiły się kolumny, na których zainwentowano powietrzny ogród. Za bramą, wokół fontanny umiejscowionej przed wejściem do rezydencji, stały białe posągi przedstawiające różne postacie, lecz były to same anioły. Ich skrzydła roztaczały kamienny krąg wokół fontanny, zaś z ramion zwisały kołysane na wietrze jedwabne wstęgi i sprowadzane z bardzo daleka egzotyczne kwiaty. Warto przy tym wspomnieć, że w niemal każdym kącie pałacu czaiły się motywy przywodzące na myśl tropiki lub pustynię, gdyż właśnie z takich stron pochodziła lady Shahiyena.
Guwernantka krzyknęła na uczennicę, ponownie przyłapując ją na braku uwagi. Zora westchnęła cicho, spoglądając na ganiącą ją kobietę. Słowa guwernantki nie urażały dziewczyny, bo po latach stała się obojętna na obelgi, ale niesamowicie drażniło ją powoływanie się na zalecenia lady Shahiyeny. Tym bardziej, że były sprzeczne z tym, co Zora miała zaplanowane przez ojca.
- Lady dworu jest wysoce zawiedziona twoimi wynikami, Rumeyso - ciągnęła kobieta dobitnym, wzniosłym tonem. - Ja również nie pochwalam twojego lekceważącego podejścia do nauk potrzebnych młodym damom dworskim. Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że zgodnie z oczekiwaniami twojej matki, mam cię przygotować do zaślubin. A arystokratyczny tytuł nie wystarczy, by zdobyć uwagę godnych rodów! - Zakończyła z podkreśleniem oczywistości tej informacji, jak gdyby zamążpójście było jedynym marzeniem dziewczyny.
- Przepraszam, ale wydaje mi się, że niektóre kwestie wymagają dopowiedzenia - wtrąciła ostrożnie Zora po chwili zastanowienia, wiedząc, że źle zbudowana lub nieprawidłowo wygłoszona wypowiedź jest zupełnie ignorowana przez guwernantkę. - Mój ojciec wyraził zgodę na, em... na rozpoczęcie mojego szkolenia. Jako inkwizytorka... - Dziewczyna chciała wytłumaczyć, lecz kobieta jej przerwała.
- Twój ojciec, panienko Mortem, oczekuje od ciebie wypełniania obowiązków córki wobec matki, a ty jak dotąd nie wykazałaś się w tej kwestii.
Próbując zachować spokój i wysoką kulturę osobistą, dziewczyna zacisnęła palce na krawędzi stolika, przy którym siedziała, a jej zęby cichutko zgrzytnęły.
"Niby jak mam być dobrą córką, skoro tak naprawdę nie mam matki? Mam iść się utopić? Chyba to by ucieszyło je obie".
- Szkolenie inkwizytorskie nie zwalnia cię z obowiązku zdobywania niezbędnej wiedzy. Wręcz przeciwnie. – Kobieta przechadzała się przy niewielkiej tablicy, sztywno wyprostowana, z dłońmi ułożonymi przy talii.
Zora przewróciła oczami, co natychmiast sprowokowało nauczycielkę.
- Jak widzę, jesteś bardziej zainteresowana ośmieszaniem się.
- Może następnym razem powinna przekazać pani mojej matce, że wykazuję odpowiednie predyspozycje na dworskiego błazna, a nie damę – powiedziała Rumeysa bardzo wyraźnie, lecz ze słyszalną złością w głosie.
Dziewczyna nie dała sobie odpowiednio dużo czasu, aby przemyśleć skutki takiej odpowiedzi, ale czuła się zbyt przytłoczona przez narastające w ostatnich dniach emocje i nie miała ochoty dłużej wstrzymywać kąśliwych ripost. Co prawda żałowała swoich słów, ale też czuła się znacznie lżej po wyrzuceniu z siebie zakazanych sentencji.
Guwernantka nie wydawała się zaskoczona reakcją młodej arystokratki. Z jej twarzy można było wywnioskować, że wręcz oczekiwała na moment, w którym dziewczyna ujawni całą irytację. Oczy kobiety pozostały skupione, a głowa uniesiona, lecz na jej ustach rysowało się coś na wzór tłumionego rozbawienia.
- Nawet dworski błazen, panienko Mortem, musi posiadać odpowiednie wykształcenie, jakim ty obecnie nie możesz się pochwalić – podsumowała głosem przepełnionym zachwytem nad sposobnością wykazania swojej racji. -  Lecz wkrótce to się zmieni. Mogę to zagwarantować. – Zatrzymała się i obróciła ku uczennicy, patrząc na nią z góry. – Obecnie uważam lekcję za zakończoną. Chcę cię widzieć za półtorej godziny.
- Słucham? – Znużony wzrok Rumeysy utkwił w chłodnych tęczówkach guwernantki. – Mam wtedy zaplanowany trening z ojcem.
- Lord Mortem już zgodził się ze mną, że edukacja powinna przedkładać się nad szkolenie. Z mojej wiedzy wynika, że tego popołudnia miałaś zaplanowany trening konny. Zgadza się? – Moment milczenia utwierdził kobietę w przekonaniu, że tak właśnie było. – Twoje plany, panienko Mortem, nie uległy znacznej zmianie. Albowiem od dziś będziesz uczyć się kobiecej jazdy konnej. W kobiecym siodle – oznajmiła tonem sugerującym, że każdy inny sposób dosiadania konia przez kobietę jest niedopuszczalny.
Dziewczyna westchnęła ciężko, opierając się na krześle zupełnie krzywo i niepoprawnie. Wiedziała o tym, bo doskonale znała wszystkie zasady estetyki dworskiej, ale w tamtej chwili niewiele ją to interesowało. Spoglądała w okno, nienawidząc anielskich posągów bardziej niż kiedykolwiek. Nie mogła uwierzyć, że jej ojciec naprawdę wyraził poparcie tak idiotycznego szkolenia.
Rumeysa wstała, z trudem przeciskając przez zaciśnięte od stresu gardło formułki pożegnalne. Miała w planach przebrać się ze sztywnego, szkółkowego ubrania, w jakim zawsze musiała przychodzić na zajęcia, lecz uznała, że to bez sensu i udała się wprost do ogrodów, w nadziei, że znajdzie tam ojca.

Dzień w grodzie Mortemów upływał schematycznie, acz pracowicie. Ogrodnicy i stajenni pieczołowicie uwijali się między ogrodami, podjazdem do rezydencji zaopatrzonym w liczne szopy i magazyny, i stajniami. Zora kroczyła ścieżkami przeznaczonymi dla klasy robotniczej, żałując, że nie zmieniła ubrania, bo w prostej, ciasnej sukience nie mogła przebiec przez grządki pełne wysokich kwiatów. Szła więc szybkim krokiem, po drodze witając się ze zdumionymi ogrodnikami.
- Zora! – zawołał starzec, podnosząc się wolno znad różanego krzewu.
- Dziadyga! – Zaśmiała się dziewczyna, machając do niego energicznie. – Wszystko w porządku?
- Lata już nie te. – Starszy ogrodnik machnął ręką. – A ty? – Zmierzył ją wzrokiem, podpierając dłonią obolały od schylania się kręgosłup. – Szaty godne damy! Lecz niepasujące ci, Zoro.
- …Tak. To trochę skomplikowane. – Westchnęła nerwowo. – Właśnie. Widziałeś tu gdzieś mojego ojca?
- Lorda Aleksandra? Wierzę, że udał się do stajni. W końcu macie dziś odbywać wspólny trening, czyż nie?
- No właśnie nie – odrzekła zirytowana dziewczyna, na co zaciekawiony starzec uniósł brwi. – Guwernantka zmieniła mi plany.
- Ach… Lady Shahiyena… - Zamyślił się głośno starzec, wymawiając imię matki Zory z nutą pogardy.
- Też tak myślę, Anton, lecz nie ryzykuj. Może praca w grodzie Mortemów nie jest najwygodniejsza, ale wolę cię widzieć tutaj, niż żyć ze świadomością, że zostałeś wyrzucony przez moją matkę. – Dziewczyna rozwinęła zażyłą relację ze starym Antonem, który chętnie opowiadał jej bajki, gdy była mała, a także opowiedział jej o swojej kryminalnej przeszłości i nauczył otwierania nieskomplikowanych zamków. Można śmiało powiedzieć, że znała tego starca lepiej niż własnych rodziców i brata. Razem wziętych, rzecz jasna.
- Nie byłbym sobą, Zoro, gdybym bał się twojej „egzotycznej” matki – zachrypiał, szydząc z pochodzenia lady Shahiyeny.
- Wiem, Anton. Ale chociaż spróbuj udawać. – Obdarzyła go słabym uśmiechem.
- To, droga panno, jest coś, czego musimy dokonać oboje.
Zora kiwnęła głową w zrozumieniu i poszła odnaleźć ojca. Nie zajęło jej to długo, bo stał przed stajniami, zajęty oporządzaniem swojego konia – majestatycznego ogiera fryzyjskiego w typie barokowym, nazwanego dumnym imieniem Savior. Dziewczyna przystanęła, wodząc zmęczonym wzrokiem po innych koniach. Nie było żadnego przeznaczonego dla niej. „A więc to prawda. Ojciec wiedział”, pomyślała z goryczą. Miała ochotę odwrócić się i odejść do swojego pokoju, po czym zamknąć się w nim i nigdy więcej nie wychodzić, ale wydał ją Savior. Ogier zarżał donośnie i potrząsnął głową, po czym wyciągnął szyję i postąpił dwa kroki naprzód, pomimo przytrzymującej wodze dłoni lorda Aleksandra. Arystokrata obejrzał się zdumiony, aby sprawdzić źródło zainteresowania swojego wierzchowca.
- Ach! Rumeysa! – Zawołał, klepiąc konia po szyi. – Lubi cię, co?
- Zdarzyło mi się nim zajmować. Parę razy… - mruknęła dziewczyna, wiedząc, że ojciec niejednokrotnie ganił stajennych za dopuszczanie jego córki do inkwizycyjnych ogierów bojowych.
Mężczyzna zaśmiał się przyjaźnie. Najwyraźniej odkąd usłyszał, że jego córka chce zostać inkwizytorką, zwiększył się jego próg tolerancji dla podejmowanych przez nią niebezpiecznych czynności.
- A skąd taka mina? – zapytał po chwili.
Zora była nieco zaskoczona pytaniem. Planowała opowiedzieć ojcu o całym zajściu, ale jak dotąd tkwiła w przekonaniu, że ojciec tak naprawdę o niczym nie wie. Tymczasem wiedział. Co więc miała odpowiedzieć?
- Po prostu myślałam, że to ty będziesz mnie dzisiaj czegoś uczył – odparła smętnie, patrząc z utęsknieniem na dobrze wykonane, skórzane siodło Saviora i jego wykończoną stalowymi elementami uprząż.
- Na to jeszcze przyjdzie czas, córko. Posłuchaj. Twoja matka nie chce dla ciebie źle. – Gdy ojciec wypowiadał te słowa, Zora obróciła głowę w bok, by ukryć zmarszczone brwi i zaciśnięte usta. – Nosząc arystokratyczne nazwisko, musisz znać arystokratyczne zwyczaje. Inaczej narazisz się na kpiny rekrutów z niższych warstw społecznych. Pamiętaj, w oddziale każdy wart jest tyle samo, a o twoich postępach decydują czyny.
- No właśnie, czyny, tato. W czym może mi pomóc siedzenie na koniu bokiem? – prychnęła, krzyżując ręce na piersi, a przynajmniej próbując, bo ciasny materiał krępował jej łokcie.
- Och, przestań, Rumeyso. Wybitni inkwizytorzy często bywają na dworze samego Króla. Nie chciałabyś chyba odbierać specjalnego odznaczenia za swoje wyczyny, siedząc na koniu po męsku, hm? – Lord próbował zachęcić córkę, wyprowadzając przy okazji konia na drogę.
- A co w tym złego? – Zora rozłożyła ręce w geście niewiedzy, odsuwając się, by zrobić przejście dla Saviora. – Moim zdaniem to tylko potwierdza wagę wyczynu. Odbierając nagrodę za zabicie lorda wampirów wolałabym, żeby ludzie zapamiętali mnie przez siłę – powiedziała wzburzonym głosem. - …A nie, żeby gadali po kątach, że pewnie tylko podeszłam przybić kołek. – Opuściła głowę, bo samo wyobrażenie sobie tak okrutnego dobicia pokonanej istoty napawał ją wstrętem.
- Gadali? A cóż to za słownictwo wybrzmiewa z ust młodej damy? – Lord ponownie się zaśmiał. – Zaufaj mi, Rumeyso. Elegancja się ceni.
- Tak, zwłaszcza dla mojej matki – powiedziała z sarkazmem.
- Jakby nie patrzeć, nosi tytuł lady tego dworu.
- Tato, ona chce się mnie pozbyć! Chce mnie wydać za mąż! Właśnie to mnie czeka, kiedy zakończę edukację! – zajęczała Zora, uporczywie gestykulując i modląc się, by ojciec zwrócił na nią uwagę.
- Moja droga córko – zaczął ten, wsiadając na konia. – Po zakończeniu edukacji dworskiej czekają cię długie, wyczerpujące i trudne szkolenia polowe, a także dłużące się dnie spędzone nad księgami opisującymi każdego ze szkodników, na jakiego poluje Inkwizycja. – Ton arystokraty był poważny, a dosiad dumny i profesjonalny. – Czyżbyś zapomniała, że to ojciec ma ostateczny głos przy wydawaniu córki za mąż? – zapytał srogo.
- Nie… - bąknęła niepewnie Zora, patrząc na swoje eleganckie buciki, ubrudzone ziemią podczas przechodzenia wąskimi ścieżkami. – Nie zapomniałam… Tylko… Po prostu wiem, że wszystko, czego chce dla mnie matka, wiąże się właśnie z tym – wyjaśniła smutnym głosem. – Damska jazda konna też.
- Doprawdy? – Lord ujął wodze i zerknął w bok na swoją zmartwioną córkę. – I cóż miałabyś z tą zdolnością uczynić? Jeździć wokół nieszczęsnych chłoptasiów z okolicznych grodów, wymachując im swoimi zgrabnymi nogami i nakazując im robić uniki? – Aleksander prychnął, a Rumeysa wybuchła niekontrolowanym śmiechem. – I nawet gdyby koń szedł stępa, żaden z nich by nie podołał. Nie są warci uwagi córki Inkwizytora! – Savior zarżał, wtórując rozbawionej dziewczynie. – Widzisz, nawet on to wie.
- No chyba tak, ojcze. Prędzej podziała to na nich, niż na wampiry. Prawda? – Śmiała się.
- A jakże! To się nazywa dywersja, Rumeyso. Która pijawka oparłaby się wdziękom mojej córki, hm?! – zagrzmiał, wywołując rozbawienie u pracujących w okolicy stajennych.
- Obawiam się, że każda, ojcze.
- Wówczas spotkają się z moim mieczem! – oświadczył gniewnie, po czym obdarzył córkę łagodnym uśmiechem. – Muszę jechać. A ty przygotuj się do zajęć. Ach, bym zapomniał. Przekaż matce, że ze względu na naglące wezwanie nie będzie mnie na jutrzejszym rodzinnym obiedzie. W związku z tym zjemy dziś wspólną kolację.
- Tak jest, ojcze.
- Jeszcze jedno. Przekaż jej, że życzę sobie, aby przy kolacji obecny był mój syn, Elijah. – Po tych słowach lord popędził konia i odjechał szybkim galopem.
- …Och.
Zora poczuła, jak przechodzą ją ciarki. Potrafiła doskonale przewidzieć reakcję matki na to polecenie i nie miała ochoty przekazywać jej tego osobiście.

Pierwsza lekcja damskiego dosiadu upłynęła szybko. W normalnych warunkach Rumeysa byłaby niezwykle znudzona, gdyż wstępne zajęcia polegały na przyswojeniu wiedzy teoretycznej o prawidłowym sprzęcie, ubiorze (przy okazji dostało jej się za „niewystarczająco szykowną kreację”) oraz dosiadzie, ale dziewczyna była myślami daleko od białego konia, sukienki i guwernantki. Układała około czterdziestu razy wypowiedź, którą wkrótce miała przekazać matce. Czas mijał nieubłaganie, a Rumeysa wiedziała, iż musi iść do matki odpowiednio wcześniej, by ta miała okazję się przygotować… Siebie i syna.
Dziewczyna odczuwała nieprzyjemne łaskotanie w żołądku już wtedy, gdy wchodziła po schodach prowadzących do zachodnich komnat. Normalnie nie wolno jej było wchodzić do części przeznaczonej dla lady Shahiyeny i Elijaha. Czuła, jak jej serce nieprzyjemnie przyspiesza, gdy stanęła przed drzwiami otwierającymi wejście do salonu. Z kolei w tym salonie znajdowały się liczne pokoje przeznaczone dla lady i panicza Mortem – tych członków rodziny, których Rumeysa w ogóle nie znała.
„Pukać, nie pukać? Raczej mnie nie usłyszą… Ale może jest tam służba?”, zastanawiała się dziewczyna, stojąc niezręcznie przed drzwiami i bawiąc się palcami. „Och, po prostu wejdę. To w końcu jest moja matka…”.
Otworzyła drzwi, licząc na to, że lady Shahiyena będzie zamknięta w pokoju razem z synem. Niestety, myliła się. Żołądek podskoczył jej do gardła, gdy na środku salonu dostrzegła spoglądającą w okno kobietę w turbanie na głowie, odzianą w jedwabną, czarno-czerwoną suknię, ze złotymi bransoletami sięgającymi od nadgarstków aż po barki. Lady Shahiyena powiodła spojrzeniem ku otwartym drzwiom. Widząc w nich Rumeysę, odwróciła się powoli, a jej oblicze przybrało zgorszony wyraz.
- Mamo… - wykrztusiła dziewczyna, nie pamiętając, kiedy ostatnim razem zwracała się tak do własnej rodzicielki.
- Rumeyso. – Sam głos Shahiyeny, połączony z jej przywodzącym na myśl wężowe spojrzeniem skutecznie napawał strachem rozmawiające z nią osoby. – Nie powinno cię tu być. Czyż nie wyraziłam się jasno, zakazując ci wstępu do moich komnat?
- Tak, ale…
- Natychmiast wyjdź.
- Ojciec kazał mi coś przekazać – wyrzuciła z siebie pospiesznie, rozumiejąc, że nie wskóra niczego w inny sposób.
Kobieta zmrużyła oczy i przyglądała się Rumeysie, jak gdyby zastanawiała się, czy to wystarczający powód, by dopuścić córkę do głosu. Po kilkunastu sekundach kiwnęła głową i powróciła spojrzeniem do czegoś za oknem.
- Ojciec wyjeżdża i nie będzie go na jutrzejszym obiedzie. Życzy sobie, byśmy zjedli dziś wspólną kolację – powiedziała, czując, jak od środka zalewa ją smutek, a wnętrze ust staje się gorzkie.
Shahiyena ponownie kiwnęła głową.
- Czy to wszystko?
- Nie. – Rumeysa czuła, że brakuje jej oddechu w piersiach. – Kazał przekazać, że… - Czuła, jak załamuje się cała jej wola, jaka dotąd uchodziła za silną. – Życzy sobie, aby Elijah również był obecny.
Dziewczyna widziała, jak wyraz twarzy jej matki gwałtownie zmienia się ze zniesmaczonego na gniewny. Rodzicielka wbiła w nią spojrzenie, jakiego nie powstydziłaby się sama Meduza. W istocie, Shahiyena przypominała nieco wężowatych ludzi, lecz w tamtym momencie mogłaby pozować jako ucieleśnienie nienawiści i zemsty.
Rumeysa miała ochotę uciec przed złością matki, ale spodziewała się, że po prostu dane jej będzie przyjąć cały ten gniew na siebie. Wtem wydarzyło się coś, co musiało powstrzymać nawet coś tak straszliwego i niezłomnego, jak lady Shahiyena. Jedne z bogato zdobionych drzwi otworzyły się od środka, przepuszczając majestatyczne promienie popołudniowego słońca, w jakich skąpany był pokój. Rumeysa miała nadzieję, że to ktoś ze służby, kto być może odwróci uwagę jej matki. Zdziwiło ją, gdy z początku nie dostrzegła nikogo w drzwiach. Wówczas zniżyła nieco wzrok, a jej oczom ukazało się dziecko o tak uroczym wyrazie twarzy, że nagle cały ten lęk przed gniewem Shahiyeny zdał się zaledwie drobnostką przy sposobności dostrzeżenia czegoś tak ślicznego i niewinnego zarazem. Dziewczyna wielokrotnie odczuwała głuchą złość względem swojego brata, bo czuła, że to przez niego straciła matkę raz na zawsze. Jednak w tamtej chwili wszystkie negatywne emocje żywione względem chłopczyka wydawały jej się niepoprawne, nieodpowiednie. Było jej wstyd, że kiedykolwiek pomyślała o nim źle.
Elijah wpatrywał się przez krótki moment w Shahiyenę, po czym jego wzrok przesunął się na Rumeysę. Dziewczyna odczuła coś dziwnego, gdy napotkała spojrzenie małego braciszka. Jego oczy były urokliwe, jak zresztą on cały, a jego oblicze promienne i roztapiające najtwardsze serca. A jednak w głębi duszy Rumeysa poczuła smutek. Zamrugała, chcąc się upewnić, czy dziecko nie jest przygnębione. Lecz nadal widziała jego prześliczną, może nieco zdumioną buzię. Zaś gdzieś w jej głowie kotłowały się dziwne myśli. Przypomniała sobie, jak parę dni temu za stajnią zobaczyła martwego szczura. Zwierzę było w stanie rozkładu, a jego wnętrzności wyżerało obrzydliwe robactwo. Co gorsza, szczur był jedzony także przez okoliczne koty. Równie obrzydliwe, jak padlina – wychudzone, z chorobami skóry, z ropiejącymi ślepiami. Dziewczynę przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Starała się wyrzucić ten okropny widok z pamięci. „Dlaczego powrócił akurat teraz?”
Tymczasem chłopiec uniósł paluszek i wskazał nim na Rumeysę.
- Mamusiu, a kto to jest? – zapytał tak uroczym głosikiem, jakiego dziewczyna nigdy sobie nawet nie wyobraziła.
Rumeysa odkryła, że nie tylko na nią chłopiec ma duży wpływ. Oblicze lady Shahiyeny natychmiast złagodniało, a nawet stało się radosne i na tyle przyjazne, że można by ją w tamtej chwili podejrzewać o bycie dobrą matką. Kobieta energicznie obróciła się w stronę syna, protekcjonalnie podchodząc do niego i stając za nim. Pochyliła się i położyła dłonie na jego dziecięcych ramionkach.
- Ona jest twoją starszą siostrą, kwiatuszku – powiedziała miłym, dźwięcznym głosem. – Niestety, jest bardzo zajęta. – Wypowiadając te słowa, uniosła wzrok i korzystając z tego, że dziecko go nie widziało, utkwiła gniewne spojrzenie w córce. – Musimy wracać do środka.
Rumeysa odczuła, jak narasta w niej gniew. O wiele intensywniejszy, niż zazwyczaj. W jej głowie pojawiły się myśli, do jakich nigdy wcześniej się nie dopuściła. A to wszystko przez bezczelne kłamstwo matki. Nie liczyło się to, że nie znała tego dziecka. Ani to, że do niedawna odczuwała pasywną agresję na myśl o tym, iż gdzieś w komnatach w zachodniej części pałacu znajduje się jej brat, skupiający wokół siebie całą miłość matki. Teraz liczyło się już tylko to, że jako rodzeństwo mogli się poznać. Zawsze znalazłby się na to czas. Nawet teraz, gdy Rumeysa ma naprawdę niewiele wolnych chwil.
Nie mogła pojąć, skąd wziął się ten nagły gniew do matki i uwielbienie względem braciszka, ale jakoś nie miała ochoty na tłumienie żadnego z odczuć. I wiele wskazywało na to, że dziecko również polubiło swoją siostrę, bo chłopiec najzwyczajniej w świecie wyrwał się spod dłoni matki i pobiegł ku nowo poznanej osobie. Z ust lady Shahiyeny wyrwał się stłumiony dźwięk zaskoczenia, a na jej twarzy wymalowała się najprawdziwsza matczyna boleść. Czyżby jej wieloletnie starania miały właśnie pójść na marne?
Chłopiec zatrzymał się tuż przed zdziwioną siostrą, która w geście zdumienia uniosła nieco ręce, ale nie cofnęła się. Nie zwracała uwagi na matkę. Jej brat również, bo w swojej dziecięcej niewinności objął ją drobnymi rączkami. Rumeysa powiedziała ciche „ojej”, po czym zaśmiała się krótko. Przytuliła braciszka, by chwilę później nieco go odsunąć. Przyklęknęła naprzeciwko niego tak, by zrównać się z nim na wysokości spojrzenia.
- Wystarczy. – Rozbrzmiał podenerwowany głos matki. – Rumeysa, wracaj do swoich zajęć.
- Cześć, mały – przywitała się pogodnie, patrząc mu prosto w oczy i ukradkiem poprawiając szykowną suknię krępującą jej kolana w tej pozycji. – Ty jesteś Elijah, prawda? A ja Rumeysa Zora. Gdybyś chciał się pobawić… - mówiła, ale w tej właśnie chwili ich interakcja została przerwana przez rozeźloną rodzicielkę.
- Dość tego. – Kobieta wkroczyła niemalże pomiędzy nich i odepchnęła córkę, która ze względu na ograniczające ruchy ubranie zachwiała się i musiała podeprzeć ręką, by nie wylądować na plecach na podłodze. – Nie będę ignorowana. – Schyliła się i chwyciła za ramię Elijaha, łagodnie acz stanowczo ciągnąc go do pokoju.
Rumeysa wydała z siebie niekontrolowane westchnienie złości, podnosząc się do pozycji prostej, a salon wypełniło szlochanie zasmuconego chłopca, który właśnie tracił jedyną w swoim życiu okazję do pobawienia się z kimś.
- Elijah! – krzyknęła kobieta, próbując przywołać swoje ukochane dziecię do rozsądku. – Czyżbyś zapomniał o wszystkim, co ci tłumaczyłam? – W jej tonie pobrzmiewała desperacja.
- Co mu tłumaczyłaś, matko? Że nie może widywać się z własną siostrą? Zdaje się, że w ogóle nie wiedział o moim istnieniu. – Wtrąciła się Zora, czując nagły przypływ odwagi na myśl o tym, że ten malec znowu zostanie zamknięty w pokoju przez jakąś fanatyczkę.
Rozszlochany chłopiec spoglądał na matkę wzrokiem zbitego szczenięcia, a w jego oczach było widać błagalną prośbę zezwolenia mu na zabawę z siostrą. Lady Shahiyena jednak w tamtej chwili nie była skupiona na synu, a na córce, która ośmieliła się podważać jej rozkazy. Kobieta puściła dziecko i podeszła do Rumeysy, a Elijah podążał za nią wzrokiem.
- Ośmielasz się podważać MOJE metody wychowawcze? Śmiesz sądzić, że robię to dla WŁASNEGO dobra? Co ty i twój ojciec możecie wiedzieć o życiu, wyjaśnij mi? A o ile dobrze mi wiadomo, zdecydowałaś się pójść w jego ślady. – Głos kobiety wyraźnie sugerował, że dziewczyna przekroczyła dopuszczalną granicę.
Rumeysa również to czuła, ale duma nie pozwalała jej wycofać się w takim momencie.
- Wiedziałaś, że wychodzisz za Inkwizytora, matko – powiedziała z lekkim roztrzęsieniem, ale też z pewnością.
Kiedy tylko wygłosiła to, co miała do powiedzenia, wściekła matka wymierzyła jej bolesny policzek. Siła uderzenia zmusiła dziewczynę do cofnięcia się o krok. Odruchowo podniosła dłoń do piekącej twarzy. Miała ochotę zatkać też uszy, bo połowę rezydencji wypełnił ogłuszający wrzask rozpłakanego Elijaha, który bardzo nie lubił, jak jego matka się z kimś kłóciła, a na pewno nie był przygotowany na taką scenę.
Najbardziej oddalone drzwi w głębi salonu otworzyły się niemalże z hukiem, a ze skromnie urządzonego pomieszczenia wybiegło pospiesznie kilka kobiet.
- Lady Shahiyeno, czy coś się stało? – zapytała jedna z nich, rozgorączkowana, zupełnie ignorując obecność Rumeysy.
- Czy pan Elijah jest ranny?
- Czy to jakiś atak?
Jedna przez drugą zadawały pytania, starając się ustalić przyczynę dziecięcego napadu płaczu, a Zora obserwowała własną matkę, która wydawała się kompletnie nieprzygotowana na tę sytuację i tym samym całkowicie rozbita. Dziewczyna miała ochotę podbiec do brata, podnieść go i przytulić – nie wątpiła w to, że by go uniosła, bo wyglądał na o wiele lżejszego od ciężarów, jakie już niejednokrotnie dźwigała – lecz z orszakiem specjalnej służby oraz rodzicielką w pobliżu nie podejrzewała, że jej się to uda.
- Nie – wykrztusiła w końcu arystokratka. – Odejść. – Szybko wyminęła płaczącego syna, by nieco szerzej otworzyć drzwi jego pokoju i pociągnęła go do środka. – Przygotujcie moje szaty wieczorowe.
Po czym zatrzasnęła wrota zamykające przejście pomiędzy jej światem – światem matki i izolowanego syna – a światem, jaki znała Zora. Zanim drzwi się zamknęły, dziewczyna z konsternacją oglądała, jak Shahiyena z trudem przytrzymuje krzyczącego i wyrywającego się Elijaha. Chciała coś zrobić, ale przeczuwała, że będzie musiała jeszcze poczekać. Przyzwyczaiła się do cierpliwości, lecz tym razem zwlekanie wierciło jej dziurę w brzuchu. Co nie znaczyło, że w jej głowie nie pojawił się pewien pomysł.
Służące lady dworu ze zmartwieniem zapatrywały się w zamknięte już chwilę temu drzwi, zza których nadal dobiegał płacz dziecka. Rumeysa westchnęła i odwróciła się, żeby wyjść, chociaż dręczyło ją wrażenie, iż w tym salonie zostawia swoją własną duszę.
- A co pani tu robi? – Usłyszała zza pleców, kiedy już otwierała drzwi.
- Wychodzę. Nie widać? – rzuciła kąśliwie, nawet się nie odwracając.
Nie czuła potrzeby bycia uprzejmą wobec służących swojej matki. Wiedziała, że to nie czyni z niej eleganckiej damy, ale uważała, że skoro te panie nie starają się zachować wymaganych uprzejmości wobec niej – córki lorda Mortema – to ona tym bardziej nie powinna się dla nich wysilać.
Template by...