Nie sądziłem, że ten dzień wyróżni się z pozostałych, jeśli nie licząc podróży do tej wioski. Był to zwyczajny, szary dzień jak każdy inny, podczas których ludzie pracują, a Inkwizycja szuka nieludzi. Przyjechałem do tej wioski, by odwiedzić starego przyjaciela mojego ojca oraz kupić gwoździe. Mogłem je zakupić gdzie indziej, ale w tej wiosce produkowano najlepsze, dlatego mogłem załatwić dwie sprawy za jednym zamachem. Podróż minęła szybko, dlatego nim się obejrzałem, byłem na miejscu. Przywitać mnie przyjechał starszy mężczyzna ze swoją żoną, oraz malutką wnuczką. Dziewczynka mnie nie znała, dlatego stała u boku swej babci i uważnie mi się przyglądała.
Wydusiłem z siebie sztuczny uśmiech, kiedy mężczyzna do mnie podszedł.
- Witaj Aerandirze, im jesteś starszy, tym bardziej przypominasz ojca – odkąd on umarł, widzieliśmy się ze trzy razy. Zawsze do niego przyjeżdżałem pomóc w czymś, można powiedzieć, że to tradycja mojego ojca, którą odziedziczyłem. Za każdym razem mówił to samo, a ja wiedziałem, że kłamie. Mój ojciec był potężnym mężczyzną, silnym i bardzo przystojnym, ja przypominałem matkę, miałem nawet jej budowę, która niezbyt umożliwiała mi nabranie masy (ale to nie oznacza, że wcale jej nie miał).
Zmusiłem się do uścisku dłoni z dziadkiem oraz z babcią, która posłała mi serdeczny uśmiech. Potem kucnąłem obok dziewczynki.
- Rosalio, to Aerandir. Przyjechał do nas na jakiś czas, by nam pomóc – przedstawiła mnie kobieta, która pchnęła dziecko, by się przywitało. Dziewczynka niepewnie wyciągnęła dłoń, którą delikatnie uścisnąłem.
- Miło cię poznać – powiedziałem łagodnie.
- Mi też – powiedziała cichutko, a gdy ją puściłem i wstałem, przytuliła się do kobiety.
- Chodź, pewnie jesteś zmęczony – przytaknąłem i pozbyłem się uśmiechu z twarzy, który wcale mi nie pasował. Ruszyłem z nimi do ich domu.
Mieszkali w środku wioski, a ich domek był obszerny, z pięcioma pomieszczeniami: kuchnia, salon, łazienka, pokój wnuczki i pusty pokój, przygotowany specjalnie dla mnie. Świeża pościel leżała na materacu i zachęcała do położenia się. Mimo to ja tylko odłożyłem bagaż na ziemię i odetchnąłem. Jednocześnie nie byłem zadowolony z przyjazdu tutaj, ale z drugiej cieszyłem się, że mogłem zobaczyć znajomą twarz, z którą mogę powspominać dzieciństwo. Mężczyzna nazywał się Elias i kiedy wszyscy zostali mi odebrani, jako pierwszy wyciągnął rękę. Nigdy nie pytał, co się stało z moim wyglądem i jakim cudem stałem się albinosem, odpornym na słońce, a ja nigdy mu tego nie powiedziałem. Inni uznali, że ze strachu posiwiałem, czy coś takiego, nigdy nie zagłębiałem się w czyjeś myśli, czy wyniki. Lubiłem Elias’a i jego żonę Ruth, ja po prostu nie potrafiłem się cieszyć tak, jak dawniej, jednak musiałem wymusić u siebie jakiekolwiek zadowolenie, by nie pomyśleli, że wolałem wracać do domu. Nie chciałem być nieuprzejmy, dlatego idąc do kuchni, w której Ruth przygotowała kolację, starałem się wyglądać tylko na zmęczonego, a nie przybitego życiem.
Kolacja składała się z sałatki i gulaszu, który był wyśmienity. Przez jakiś czas rozmawialiśmy co u nas słychać, a potem mogłem pójść się położyć. Sen w nowym miejscu przyszedł późno, ale spałem jak kamień i o dziwo się wyspałem. Nie miałem żadnych koszmarów, zamiast tego czułem, że ktoś był przy mnie, gdy spałem. Domyślałem się, kto to był, dlatego spokojnie mogłem odpoczywać.
Z samego rana ruszyłem pomóc Elias’owi w przyniesieniu drewna i uzupełnieniu zapasów. Potem, kiedy on poszedł do swojego warsztatu stolarskiego, ja pomagałem Ruth w spiżarni. Wtedy mała Rozalia zapragnęła odwiedzić swojego dziadka i gdyby nie ona, nie byłbym świadkiem okropnego zajścia, jakie trwało na targu. Kobieta zrobiła ze mnie opiekuna, mówiąc, że jeśli się zgodzę, pójdzie. Dziewczynka przez chwilę nie była przekonana, co do wyjścia z nowo poznanym człowiekiem, ale po chwili zaczęła mnie prosić. Zgodziłem się, przy okazji zabierając listę zakupów, jakie należało zrobić. Ruth dała mi pieniądze, koszyk dla dziewczynki i wyszliśmy z domu. Na rynek wiodła krótka droga, a przez tłum ludzi, jaki tu się znajdował, wziąłem dziecko za rękę. Tutaj nie miałem problemu z dotykiem: jeśli chodziło o dzieci, nigdy go nie miałem.
Nim dotarliśmy do sklepu stolarskiego, wszystko się zaczęło.
Puściłem Rose, bo drewniany obiekt znajdował się w zasięgu wzroku. Ja za to zacząłem robić zakupy. U miłej kobiety zakupiłem warzywa, a potem poszedłem po masło do kolejnego stoiska, kiedy usłyszałem hałas łamanego drewna i krzyku jakiegoś mężczyzny. Zerknąłem bok, wokół budynku, w którym pracował Elias, zebrała się grupka ludzi. Obok nich stały wozy, które nie mogły należeć do zwykłych, szarych mieszkańców tej wioski. Natychmiast ruszyłem w tamtą stronę. Ciężko mi było się przecisnąć przez ludzi, ale wywalając po drodze dwie młode panny, stanąłem z przodu.
Nie znałem mężczyzny, ani jego drużyny, która zaczęła wszystko wywalać, ale kiedy już tam się pojawiłem, Elias klęczał na ziemi i błagał o litość. Stałem w miejscu, nim nie rozumiejąc. Osobnik przed nim, ubrany w drogie ubrania, wyglądał na szlachcica. Co on mógł robić w tej podrzędnej wiosce? Na początku wyzywał i obrażał pracę staruszka, a jego ludzie, ubrani w ten sam sposób, wszystko niszczyli. Na zewnątrz wywalali stoły, stołki, szafki, półki i inne drewniane wyroby. Łamali je i rzucali na stos, który mieli zamiar podpalić. Wiedziałem, że nic nie zrobię, tym bardziej, że byłem tchórzem. I tu już nie wchodził w grę mój brat, nie mogłem na siebie zwrócić żadnej uwagi, ponieważ na ich wozach zauważyłem charakterystyczny symbol, który starałem się wymijać. Kiedy zaczęli mówić o małej dziewczynce, automatycznie zacząłem szukać Rose wzrokiem. Znalazłem ją przy połamanym stoliku. Była brudna i zapłakana. Nie wspomniałem tu jeszcze o dwóch ludziach, którzy pojawili się razem ze szlachcicem. Była to kobieta z dzieckiem, prawdopodobnie jego żona i syn. Szlachcianka stała nieruchomo i się nie odzywała, jej wzrok był nie obecny i patrzyła się w niewiadomy punkt. Chłopiec za to był rozpieszczonym smarkaczem, który ciągle męczył swoją rodzicielkę, a potem Rose. Nie miałem pojęcia, kiedy to się skończy, nie mogłem już na to patrzeć, ale jednocześnie nie mogłem odwrócić wzroku. Jedyny plus tego wszystkiego był taki, że ani nie zabrali dziewczynki, ani nie pobili starca. Wtedy nie wiem, czy dalej potrafiłbym stać w miejscu.
Dowódca nie przestawał ubliżać mężczyźnie, nie przestając gestykulować i pokazywać swego oburzenia. Z jego krzyku niestety nie zrozumiałem nic, co by pomogło mi zrozumieć sytuację, ale co tu do rozumowania? To inkwizycja, oni nie muszą mieć powodu.
Wtedy coś przykuło moją uwagę. Jakieś jasne światełko wychodziło zza straganu naprzeciwko mnie, ale gdy starałem się zobaczyć co to było, zaraz mi zniknęło z oczu. Rozejrzałem się, niestety wszyscy uważnie przyglądali się zajściu, nikt tego nie zauważył. Nikt też nie spostrzegł, że ten wredny chłopczyk ruszył w sobie znanym kierunku. Co go mogło tak przyciągnąć? Wyglądał jak zaczarowany. Przecisnąłem się przez tłum, by się nieco lepiej temu przyjrzeć, kiedy wszyscy zamarli. Szlachcic jeszcze przez chwilę nie zamykał swojej gęby, aż zrozumiał, że nikt nie zwraca na niego uwagi, nawet jego żołnierze, którzy powędrowali wzrokiem w kierunku chłopca, z konkretniej, to zawiesili oczy nad nim. Bowiem nad jego głową świeciła mała istotka, przynajmniej tak mi się wydawało, że było to coś na wzór wróżki, ale potem nie byłem tego pewien, ponieważ na jej miejscu pojawiła się przepiękna kobieta, wręcz o nienaturalnych rysach twarzy.
I nagle ludzie się zerwali z miejsc. Zaczęli uciekać, popychając mnie do tyłu, aż nie wylądowałem przy stosie połamanych rzeczy. Przez to nie zrozumiałem, co dokładnie kobieta mówiła do chłopca, ale słyszałem jej delikatny i przyjemny dla ucha głos. Kiedy większość ludzi zniknęła stąd szybciej, niż się pojawiła, stanąłem na prostych nogach i wtedy zobaczyłem, jak z tego samego miejsca, w którym zobaczyłem dziwne światełko, wychodzi mężczyzna, odziany w ubogą narzutę. Kiedy krzyknął, że syn lorda-Inwizytora jest nawiedzony, poczułem się dziwnie. Coś mi tu nie grało. Normalny człowiek widząc magię, uciekłby jak reszta, a on wyszedł z ukrycia, jakby na to czekał. Do tego, skąd ta postać w tej wiosce? Jeśli mi się nie przewidziało i jeżeli rzeczywiście przez ułamek sekundy widziałem wróżkę, to musiało tu coś nie grać, one mieszkają w lesie.
Jednak nie miałem czasu na rozmyślanie, co tu się tak właściwie stało. Rozgorączkowany szlachcic poprzysiągł nam zemstę i spalenie lasu, potem zabrał cały swój dobytek, razem z „nawiedzonym synem”, który zaczął płakać i trząść się ze strachu, po czym stąd odjechał. Wtedy ludzie znowu się pojawili na targu i zaczęli głośno się zastanawiać, czy dziecko naprawdę było przeklęte i czy Inwizycja wróci, by spalić ich las, a może i nawet wioskę. Moje przypuszczenia, że coś nie gra, zwiększyły się, kiedy ten sam mężczyzna, który przed chwilą nazwał chłopca nawiedzonym, ponownie przemówił, kiedy reszta ludzi dyskutowała na temat tego zajścia.
Albo miałem rację, albo ta wioska nie działa na mnie dobrze. Wybrałem tę drugą opcję, była bliżej prawdy.
Podszedłem do Rose, która ciągle stała w tym samym miejscu i się nie ruszała. Pod moim dotykiem zadygotała.
- Rose, już po wszystkim – oznajmiłem łagodnie. Ta momentalnie podniosła na mnie głowę i zarzuciła mi ręce na szyję.
- To było straszne – poklepałem ją lekko po plecach i przyznałem jej racje. Potem zauważyłem moje zakupy i koszyk leżący na ziemi, który wypuściłem, kiedy ludzi zaczęli uciekać. Podszedłem tam z dzieckiem na ramionach.
- No już, ciężka jesteś – oznajmiłem i ją puściłem. Szybko pobiegła do dziadka, przy którym… znowu stała ta sama osoba. Rozmawiał z Elias’em, na którego twarzy widniał delikatny uśmiech, a kiedy odchodził, ja z ulgą stwierdziłem, że koszyk był cały. Zebrałem niektóre warzywa, która mogliśmy jeszcze spożyć, a te zgniecione przez ludzkie buty, zostawiłem. Podszedłem do nieszczęścia, który właśnie stracił miejsce do pracy. Pomogłem mu wstać, ponieważ dalej klęczał na ziemi.
- To okropne – jęczał. - Wszystko zniszczone – trzymał za rękę wnuczkę, która wytarła policzki.
- Czego oni chcieli? - zapytałem. Spojrzał na mnie smutnymi oczami.
- Też bym chciał wiedzieć. W ostatnim tygodniu sprzedałem im stół na specjalne zamówienie, a teraz mówił coś, że mebel się połamał podczas ważnej uczty, w której uczestniczyli klerycy. Stwierdzili oni, że to nie przypadek i drewno było zaczarowane, ponieważ spadło na jednego psa, który spał pod stołem – wytłumaczył cicho. Nie chciało mi się wierzyć, tylko dlatego, że jedno zwierzę umarło, stwierdzono, że jego zakład para się magią? Jak tak można! To był czysty przypadek! Po za tym znałem Elias’a i wiedziałem, jaki się pracowity i dokładny, mebel nie mógł się od tak sobie złamać, musieli się do tego przyczynić. Albo go uszkodzili podczas drogi, albo nie upilnowali kogoś w mieszkaniu. Słysząc tę historię, miałem ochotę krzyczeć.
- Nie martw się, wszystko naprawimy – spróbowałem go pocieszyć. - Tak właściwie, kto to był?
- Ten mężczyzna? - skinąłem głowa. - Nie mam pojęcia, ale zaoferował mi pomoc i pieniądze – zdziwiłem się. Obcy człowiek oferuje pomoc finansową? Dlaczego?
- Nie wydaje ci się, że to dziwne? - zapytałem.
- Może trochę jest, ale jak widzisz, nasze źródło utrzymania przepadło – miał rację, ale mimo wszystko nie miałem zamiaru wierzyć temu komuś. Był podejrzany po tym wszystkim.
Zostawiając wszystko, jak jest (bo kto ci ukradnie zdewastowane meble?), wróciliśmy do domu. Rose cały czas była przygnębiona, Elias zmęczony i załamany, a ja się zastanawiałem, co tutaj robiłem. Po co tu przyjechałem? Nie mogłem zostać w domu i mieć to wszystko gdzieś? Niestety teraz ich problem stał się też moim, w końcu przyjechałem ty by im pomóc, jak to mój ojciec, który zawsze powtarzał, że trzeba być uczynnym.
Ruth już czekała na nas w progu i podczas picia herbaty, wszystko jej opowiedzieliśmy: a raczej Elias i jego córka, ja siedziałem cicho w kącie, zastanawiając się, dlaczego ten mężczyzna chce im pomóc. Gdyby to był jakiś znajomy, jeszcze zrozumiem, ale staruszek sam przyznał, że go nie znał. Gdy skończyli opowiadać, ja poszedłem dokończyć zakupy. W wiosce nigdzie go nie wiedziałem, jakby się rozpłynął. Cały czas chodził mi po głowie, nawet kiedy kłóciłem się ze sprzedawcą, że chce mi sprzedać starą rybę.
Po obiedzie Rose została wysłana do znajomej babci, gdzie mogła się bawić ze swoją rówieśniczką, a nasza trójka poszła posprzątać. Wszystko stało na swoim miejscu tak, jak zostało rozwalone. Kobieta widząc tę masakrę, nagle zaczęła płakać i kiedy ja wyrzucałem ze środka rozwalone deski, które w tej chwili były tylko przydatne jako opał, mężczyzna pocieszał swą żonę. Gdy przestała płakać, dołączyli do mnie. Koniec końców nie zniszczyli tylko jednej, dość sporej szafy, która stała z tyłu oraz zestawu pięciu krzeseł. Kiedy słońce zaczynało się chylić ku zachodowi, nieznajomy pomocnik wrócił. Elias podszedł do niego, widziałem jak dziękuje mu za pomoc, kiedy dziwny mężczyzna daje mu pieniądze. Czego on tak naprawdę chciał? Gdy oni rozmawiali, ja pomogłem przerzucać drewno na wóz, w końcu należało oczyścić drogę.
<Kelezarr?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz