czwartek, 13 czerwca 2019

Od Zory do Elijaha - Ad Mortem

Zbudziło ją słońce. Mieszkała we wschodniej części rezydencji, gdzie okna wpuszczały najwcześniejsze promienie słońca. Między innymi przez to budziła się najwcześniej spośród całej rodziny Mortem, a służba określała ją porannym ptaszkiem. Jednak ostatnie poranki były dla Zory trudniejsze, niż zazwyczaj. Niedawno matka dowiedziała się o notorycznym opuszczaniu przez Rumeysę zajęć z etyki dworskiej. Zagroziła, że jako jej rodzicielka zmusi męża do wydania córki z domu, niezależnie od jego ambicji w tej kwestii. Dziewczyna podejrzewała, że oficjalna zgoda ojca na rozpoczęcie szkolenia przysposabiającego do Inkwizycji wiele zmieniła i matka nie mogłaby od tak wyrzucić jej z domu. Jednakże wchodzenie w polemikę z lady Shahiyeną należało do wielce nierozsądnych posunięć, gdyż owa kobieta miała w sobie więcej uporu od muła ciągnącego pług, by dosięgnąć marchewki. Nie chcąc wysłuchiwać kłótni, w jakich stałaby się głównym obiektem zwady, biernie zgodziła się na kontynuację porannych lekcji dobrych manier, retoryki, kaligrafii i poprawnej dykcji. Treningi polowe zaczynała od godziny czternastej. Bolało ją, że nie może już spędzać godzin porannych tak jak wcześniej - w ogrodzie, w stajni lub na spacerze w lesie, gdzie uwielbiała chodzić boso po rosie. "W zasadzie to i tak się kłócą z mojego powodu. Matkę zawsze denerwowała moja obecność. Oraz fakt, że w ogóle się urodziłam. Może nie powinnam się starać zapobiec kolejnej kłótni? Pewnie i tak zaczną się użerać między sobą. Jeśli nie z mojego powodu, to o małego", myślała zaspana dziewczyna, nie potrafiąc skupić się na słowach guwernantki. Głowa uciekła jej w bok, w stronę okna. To okno jednak nie ukazywało widoku ogrodów, tylko plac przed rezydencją. Ten plac był wzorowany na miejsce iście królewskie - wjazd do grodu otoczony był białymi murami ze złotymi wykończeniami, a nad główną, wyłożoną kamieniami ścieżką wznosiły się kolumny, na których zainwentowano powietrzny ogród. Za bramą, wokół fontanny umiejscowionej przed wejściem do rezydencji, stały białe posągi przedstawiające różne postacie, lecz były to same anioły. Ich skrzydła roztaczały kamienny krąg wokół fontanny, zaś z ramion zwisały kołysane na wietrze jedwabne wstęgi i sprowadzane z bardzo daleka egzotyczne kwiaty. Warto przy tym wspomnieć, że w niemal każdym kącie pałacu czaiły się motywy przywodzące na myśl tropiki lub pustynię, gdyż właśnie z takich stron pochodziła lady Shahiyena.
Guwernantka krzyknęła na uczennicę, ponownie przyłapując ją na braku uwagi. Zora westchnęła cicho, spoglądając na ganiącą ją kobietę. Słowa guwernantki nie urażały dziewczyny, bo po latach stała się obojętna na obelgi, ale niesamowicie drażniło ją powoływanie się na zalecenia lady Shahiyeny. Tym bardziej, że były sprzeczne z tym, co Zora miała zaplanowane przez ojca.
- Lady dworu jest wysoce zawiedziona twoimi wynikami, Rumeyso - ciągnęła kobieta dobitnym, wzniosłym tonem. - Ja również nie pochwalam twojego lekceważącego podejścia do nauk potrzebnych młodym damom dworskim. Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że zgodnie z oczekiwaniami twojej matki, mam cię przygotować do zaślubin. A arystokratyczny tytuł nie wystarczy, by zdobyć uwagę godnych rodów! - Zakończyła z podkreśleniem oczywistości tej informacji, jak gdyby zamążpójście było jedynym marzeniem dziewczyny.
- Przepraszam, ale wydaje mi się, że niektóre kwestie wymagają dopowiedzenia - wtrąciła ostrożnie Zora po chwili zastanowienia, wiedząc, że źle zbudowana lub nieprawidłowo wygłoszona wypowiedź jest zupełnie ignorowana przez guwernantkę. - Mój ojciec wyraził zgodę na, em... na rozpoczęcie mojego szkolenia. Jako inkwizytorka... - Dziewczyna chciała wytłumaczyć, lecz kobieta jej przerwała.
- Twój ojciec, panienko Mortem, oczekuje od ciebie wypełniania obowiązków córki wobec matki, a ty jak dotąd nie wykazałaś się w tej kwestii.
Próbując zachować spokój i wysoką kulturę osobistą, dziewczyna zacisnęła palce na krawędzi stolika, przy którym siedziała, a jej zęby cichutko zgrzytnęły.
"Niby jak mam być dobrą córką, skoro tak naprawdę nie mam matki? Mam iść się utopić? Chyba to by ucieszyło je obie".
- Szkolenie inkwizytorskie nie zwalnia cię z obowiązku zdobywania niezbędnej wiedzy. Wręcz przeciwnie. – Kobieta przechadzała się przy niewielkiej tablicy, sztywno wyprostowana, z dłońmi ułożonymi przy talii.
Zora przewróciła oczami, co natychmiast sprowokowało nauczycielkę.
- Jak widzę, jesteś bardziej zainteresowana ośmieszaniem się.
- Może następnym razem powinna przekazać pani mojej matce, że wykazuję odpowiednie predyspozycje na dworskiego błazna, a nie damę – powiedziała Rumeysa bardzo wyraźnie, lecz ze słyszalną złością w głosie.
Dziewczyna nie dała sobie odpowiednio dużo czasu, aby przemyśleć skutki takiej odpowiedzi, ale czuła się zbyt przytłoczona przez narastające w ostatnich dniach emocje i nie miała ochoty dłużej wstrzymywać kąśliwych ripost. Co prawda żałowała swoich słów, ale też czuła się znacznie lżej po wyrzuceniu z siebie zakazanych sentencji.
Guwernantka nie wydawała się zaskoczona reakcją młodej arystokratki. Z jej twarzy można było wywnioskować, że wręcz oczekiwała na moment, w którym dziewczyna ujawni całą irytację. Oczy kobiety pozostały skupione, a głowa uniesiona, lecz na jej ustach rysowało się coś na wzór tłumionego rozbawienia.
- Nawet dworski błazen, panienko Mortem, musi posiadać odpowiednie wykształcenie, jakim ty obecnie nie możesz się pochwalić – podsumowała głosem przepełnionym zachwytem nad sposobnością wykazania swojej racji. -  Lecz wkrótce to się zmieni. Mogę to zagwarantować. – Zatrzymała się i obróciła ku uczennicy, patrząc na nią z góry. – Obecnie uważam lekcję za zakończoną. Chcę cię widzieć za półtorej godziny.
- Słucham? – Znużony wzrok Rumeysy utkwił w chłodnych tęczówkach guwernantki. – Mam wtedy zaplanowany trening z ojcem.
- Lord Mortem już zgodził się ze mną, że edukacja powinna przedkładać się nad szkolenie. Z mojej wiedzy wynika, że tego popołudnia miałaś zaplanowany trening konny. Zgadza się? – Moment milczenia utwierdził kobietę w przekonaniu, że tak właśnie było. – Twoje plany, panienko Mortem, nie uległy znacznej zmianie. Albowiem od dziś będziesz uczyć się kobiecej jazdy konnej. W kobiecym siodle – oznajmiła tonem sugerującym, że każdy inny sposób dosiadania konia przez kobietę jest niedopuszczalny.
Dziewczyna westchnęła ciężko, opierając się na krześle zupełnie krzywo i niepoprawnie. Wiedziała o tym, bo doskonale znała wszystkie zasady estetyki dworskiej, ale w tamtej chwili niewiele ją to interesowało. Spoglądała w okno, nienawidząc anielskich posągów bardziej niż kiedykolwiek. Nie mogła uwierzyć, że jej ojciec naprawdę wyraził poparcie tak idiotycznego szkolenia.
Rumeysa wstała, z trudem przeciskając przez zaciśnięte od stresu gardło formułki pożegnalne. Miała w planach przebrać się ze sztywnego, szkółkowego ubrania, w jakim zawsze musiała przychodzić na zajęcia, lecz uznała, że to bez sensu i udała się wprost do ogrodów, w nadziei, że znajdzie tam ojca.

Dzień w grodzie Mortemów upływał schematycznie, acz pracowicie. Ogrodnicy i stajenni pieczołowicie uwijali się między ogrodami, podjazdem do rezydencji zaopatrzonym w liczne szopy i magazyny, i stajniami. Zora kroczyła ścieżkami przeznaczonymi dla klasy robotniczej, żałując, że nie zmieniła ubrania, bo w prostej, ciasnej sukience nie mogła przebiec przez grządki pełne wysokich kwiatów. Szła więc szybkim krokiem, po drodze witając się ze zdumionymi ogrodnikami.
- Zora! – zawołał starzec, podnosząc się wolno znad różanego krzewu.
- Dziadyga! – Zaśmiała się dziewczyna, machając do niego energicznie. – Wszystko w porządku?
- Lata już nie te. – Starszy ogrodnik machnął ręką. – A ty? – Zmierzył ją wzrokiem, podpierając dłonią obolały od schylania się kręgosłup. – Szaty godne damy! Lecz niepasujące ci, Zoro.
- …Tak. To trochę skomplikowane. – Westchnęła nerwowo. – Właśnie. Widziałeś tu gdzieś mojego ojca?
- Lorda Aleksandra? Wierzę, że udał się do stajni. W końcu macie dziś odbywać wspólny trening, czyż nie?
- No właśnie nie – odrzekła zirytowana dziewczyna, na co zaciekawiony starzec uniósł brwi. – Guwernantka zmieniła mi plany.
- Ach… Lady Shahiyena… - Zamyślił się głośno starzec, wymawiając imię matki Zory z nutą pogardy.
- Też tak myślę, Anton, lecz nie ryzykuj. Może praca w grodzie Mortemów nie jest najwygodniejsza, ale wolę cię widzieć tutaj, niż żyć ze świadomością, że zostałeś wyrzucony przez moją matkę. – Dziewczyna rozwinęła zażyłą relację ze starym Antonem, który chętnie opowiadał jej bajki, gdy była mała, a także opowiedział jej o swojej kryminalnej przeszłości i nauczył otwierania nieskomplikowanych zamków. Można śmiało powiedzieć, że znała tego starca lepiej niż własnych rodziców i brata. Razem wziętych, rzecz jasna.
- Nie byłbym sobą, Zoro, gdybym bał się twojej „egzotycznej” matki – zachrypiał, szydząc z pochodzenia lady Shahiyeny.
- Wiem, Anton. Ale chociaż spróbuj udawać. – Obdarzyła go słabym uśmiechem.
- To, droga panno, jest coś, czego musimy dokonać oboje.
Zora kiwnęła głową w zrozumieniu i poszła odnaleźć ojca. Nie zajęło jej to długo, bo stał przed stajniami, zajęty oporządzaniem swojego konia – majestatycznego ogiera fryzyjskiego w typie barokowym, nazwanego dumnym imieniem Savior. Dziewczyna przystanęła, wodząc zmęczonym wzrokiem po innych koniach. Nie było żadnego przeznaczonego dla niej. „A więc to prawda. Ojciec wiedział”, pomyślała z goryczą. Miała ochotę odwrócić się i odejść do swojego pokoju, po czym zamknąć się w nim i nigdy więcej nie wychodzić, ale wydał ją Savior. Ogier zarżał donośnie i potrząsnął głową, po czym wyciągnął szyję i postąpił dwa kroki naprzód, pomimo przytrzymującej wodze dłoni lorda Aleksandra. Arystokrata obejrzał się zdumiony, aby sprawdzić źródło zainteresowania swojego wierzchowca.
- Ach! Rumeysa! – Zawołał, klepiąc konia po szyi. – Lubi cię, co?
- Zdarzyło mi się nim zajmować. Parę razy… - mruknęła dziewczyna, wiedząc, że ojciec niejednokrotnie ganił stajennych za dopuszczanie jego córki do inkwizycyjnych ogierów bojowych.
Mężczyzna zaśmiał się przyjaźnie. Najwyraźniej odkąd usłyszał, że jego córka chce zostać inkwizytorką, zwiększył się jego próg tolerancji dla podejmowanych przez nią niebezpiecznych czynności.
- A skąd taka mina? – zapytał po chwili.
Zora była nieco zaskoczona pytaniem. Planowała opowiedzieć ojcu o całym zajściu, ale jak dotąd tkwiła w przekonaniu, że ojciec tak naprawdę o niczym nie wie. Tymczasem wiedział. Co więc miała odpowiedzieć?
- Po prostu myślałam, że to ty będziesz mnie dzisiaj czegoś uczył – odparła smętnie, patrząc z utęsknieniem na dobrze wykonane, skórzane siodło Saviora i jego wykończoną stalowymi elementami uprząż.
- Na to jeszcze przyjdzie czas, córko. Posłuchaj. Twoja matka nie chce dla ciebie źle. – Gdy ojciec wypowiadał te słowa, Zora obróciła głowę w bok, by ukryć zmarszczone brwi i zaciśnięte usta. – Nosząc arystokratyczne nazwisko, musisz znać arystokratyczne zwyczaje. Inaczej narazisz się na kpiny rekrutów z niższych warstw społecznych. Pamiętaj, w oddziale każdy wart jest tyle samo, a o twoich postępach decydują czyny.
- No właśnie, czyny, tato. W czym może mi pomóc siedzenie na koniu bokiem? – prychnęła, krzyżując ręce na piersi, a przynajmniej próbując, bo ciasny materiał krępował jej łokcie.
- Och, przestań, Rumeyso. Wybitni inkwizytorzy często bywają na dworze samego Króla. Nie chciałabyś chyba odbierać specjalnego odznaczenia za swoje wyczyny, siedząc na koniu po męsku, hm? – Lord próbował zachęcić córkę, wyprowadzając przy okazji konia na drogę.
- A co w tym złego? – Zora rozłożyła ręce w geście niewiedzy, odsuwając się, by zrobić przejście dla Saviora. – Moim zdaniem to tylko potwierdza wagę wyczynu. Odbierając nagrodę za zabicie lorda wampirów wolałabym, żeby ludzie zapamiętali mnie przez siłę – powiedziała wzburzonym głosem. - …A nie, żeby gadali po kątach, że pewnie tylko podeszłam przybić kołek. – Opuściła głowę, bo samo wyobrażenie sobie tak okrutnego dobicia pokonanej istoty napawał ją wstrętem.
- Gadali? A cóż to za słownictwo wybrzmiewa z ust młodej damy? – Lord ponownie się zaśmiał. – Zaufaj mi, Rumeyso. Elegancja się ceni.
- Tak, zwłaszcza dla mojej matki – powiedziała z sarkazmem.
- Jakby nie patrzeć, nosi tytuł lady tego dworu.
- Tato, ona chce się mnie pozbyć! Chce mnie wydać za mąż! Właśnie to mnie czeka, kiedy zakończę edukację! – zajęczała Zora, uporczywie gestykulując i modląc się, by ojciec zwrócił na nią uwagę.
- Moja droga córko – zaczął ten, wsiadając na konia. – Po zakończeniu edukacji dworskiej czekają cię długie, wyczerpujące i trudne szkolenia polowe, a także dłużące się dnie spędzone nad księgami opisującymi każdego ze szkodników, na jakiego poluje Inkwizycja. – Ton arystokraty był poważny, a dosiad dumny i profesjonalny. – Czyżbyś zapomniała, że to ojciec ma ostateczny głos przy wydawaniu córki za mąż? – zapytał srogo.
- Nie… - bąknęła niepewnie Zora, patrząc na swoje eleganckie buciki, ubrudzone ziemią podczas przechodzenia wąskimi ścieżkami. – Nie zapomniałam… Tylko… Po prostu wiem, że wszystko, czego chce dla mnie matka, wiąże się właśnie z tym – wyjaśniła smutnym głosem. – Damska jazda konna też.
- Doprawdy? – Lord ujął wodze i zerknął w bok na swoją zmartwioną córkę. – I cóż miałabyś z tą zdolnością uczynić? Jeździć wokół nieszczęsnych chłoptasiów z okolicznych grodów, wymachując im swoimi zgrabnymi nogami i nakazując im robić uniki? – Aleksander prychnął, a Rumeysa wybuchła niekontrolowanym śmiechem. – I nawet gdyby koń szedł stępa, żaden z nich by nie podołał. Nie są warci uwagi córki Inkwizytora! – Savior zarżał, wtórując rozbawionej dziewczynie. – Widzisz, nawet on to wie.
- No chyba tak, ojcze. Prędzej podziała to na nich, niż na wampiry. Prawda? – Śmiała się.
- A jakże! To się nazywa dywersja, Rumeyso. Która pijawka oparłaby się wdziękom mojej córki, hm?! – zagrzmiał, wywołując rozbawienie u pracujących w okolicy stajennych.
- Obawiam się, że każda, ojcze.
- Wówczas spotkają się z moim mieczem! – oświadczył gniewnie, po czym obdarzył córkę łagodnym uśmiechem. – Muszę jechać. A ty przygotuj się do zajęć. Ach, bym zapomniał. Przekaż matce, że ze względu na naglące wezwanie nie będzie mnie na jutrzejszym rodzinnym obiedzie. W związku z tym zjemy dziś wspólną kolację.
- Tak jest, ojcze.
- Jeszcze jedno. Przekaż jej, że życzę sobie, aby przy kolacji obecny był mój syn, Elijah. – Po tych słowach lord popędził konia i odjechał szybkim galopem.
- …Och.
Zora poczuła, jak przechodzą ją ciarki. Potrafiła doskonale przewidzieć reakcję matki na to polecenie i nie miała ochoty przekazywać jej tego osobiście.

Pierwsza lekcja damskiego dosiadu upłynęła szybko. W normalnych warunkach Rumeysa byłaby niezwykle znudzona, gdyż wstępne zajęcia polegały na przyswojeniu wiedzy teoretycznej o prawidłowym sprzęcie, ubiorze (przy okazji dostało jej się za „niewystarczająco szykowną kreację”) oraz dosiadzie, ale dziewczyna była myślami daleko od białego konia, sukienki i guwernantki. Układała około czterdziestu razy wypowiedź, którą wkrótce miała przekazać matce. Czas mijał nieubłaganie, a Rumeysa wiedziała, iż musi iść do matki odpowiednio wcześniej, by ta miała okazję się przygotować… Siebie i syna.
Dziewczyna odczuwała nieprzyjemne łaskotanie w żołądku już wtedy, gdy wchodziła po schodach prowadzących do zachodnich komnat. Normalnie nie wolno jej było wchodzić do części przeznaczonej dla lady Shahiyeny i Elijaha. Czuła, jak jej serce nieprzyjemnie przyspiesza, gdy stanęła przed drzwiami otwierającymi wejście do salonu. Z kolei w tym salonie znajdowały się liczne pokoje przeznaczone dla lady i panicza Mortem – tych członków rodziny, których Rumeysa w ogóle nie znała.
„Pukać, nie pukać? Raczej mnie nie usłyszą… Ale może jest tam służba?”, zastanawiała się dziewczyna, stojąc niezręcznie przed drzwiami i bawiąc się palcami. „Och, po prostu wejdę. To w końcu jest moja matka…”.
Otworzyła drzwi, licząc na to, że lady Shahiyena będzie zamknięta w pokoju razem z synem. Niestety, myliła się. Żołądek podskoczył jej do gardła, gdy na środku salonu dostrzegła spoglądającą w okno kobietę w turbanie na głowie, odzianą w jedwabną, czarno-czerwoną suknię, ze złotymi bransoletami sięgającymi od nadgarstków aż po barki. Lady Shahiyena powiodła spojrzeniem ku otwartym drzwiom. Widząc w nich Rumeysę, odwróciła się powoli, a jej oblicze przybrało zgorszony wyraz.
- Mamo… - wykrztusiła dziewczyna, nie pamiętając, kiedy ostatnim razem zwracała się tak do własnej rodzicielki.
- Rumeyso. – Sam głos Shahiyeny, połączony z jej przywodzącym na myśl wężowe spojrzeniem skutecznie napawał strachem rozmawiające z nią osoby. – Nie powinno cię tu być. Czyż nie wyraziłam się jasno, zakazując ci wstępu do moich komnat?
- Tak, ale…
- Natychmiast wyjdź.
- Ojciec kazał mi coś przekazać – wyrzuciła z siebie pospiesznie, rozumiejąc, że nie wskóra niczego w inny sposób.
Kobieta zmrużyła oczy i przyglądała się Rumeysie, jak gdyby zastanawiała się, czy to wystarczający powód, by dopuścić córkę do głosu. Po kilkunastu sekundach kiwnęła głową i powróciła spojrzeniem do czegoś za oknem.
- Ojciec wyjeżdża i nie będzie go na jutrzejszym obiedzie. Życzy sobie, byśmy zjedli dziś wspólną kolację – powiedziała, czując, jak od środka zalewa ją smutek, a wnętrze ust staje się gorzkie.
Shahiyena ponownie kiwnęła głową.
- Czy to wszystko?
- Nie. – Rumeysa czuła, że brakuje jej oddechu w piersiach. – Kazał przekazać, że… - Czuła, jak załamuje się cała jej wola, jaka dotąd uchodziła za silną. – Życzy sobie, aby Elijah również był obecny.
Dziewczyna widziała, jak wyraz twarzy jej matki gwałtownie zmienia się ze zniesmaczonego na gniewny. Rodzicielka wbiła w nią spojrzenie, jakiego nie powstydziłaby się sama Meduza. W istocie, Shahiyena przypominała nieco wężowatych ludzi, lecz w tamtym momencie mogłaby pozować jako ucieleśnienie nienawiści i zemsty.
Rumeysa miała ochotę uciec przed złością matki, ale spodziewała się, że po prostu dane jej będzie przyjąć cały ten gniew na siebie. Wtem wydarzyło się coś, co musiało powstrzymać nawet coś tak straszliwego i niezłomnego, jak lady Shahiyena. Jedne z bogato zdobionych drzwi otworzyły się od środka, przepuszczając majestatyczne promienie popołudniowego słońca, w jakich skąpany był pokój. Rumeysa miała nadzieję, że to ktoś ze służby, kto być może odwróci uwagę jej matki. Zdziwiło ją, gdy z początku nie dostrzegła nikogo w drzwiach. Wówczas zniżyła nieco wzrok, a jej oczom ukazało się dziecko o tak uroczym wyrazie twarzy, że nagle cały ten lęk przed gniewem Shahiyeny zdał się zaledwie drobnostką przy sposobności dostrzeżenia czegoś tak ślicznego i niewinnego zarazem. Dziewczyna wielokrotnie odczuwała głuchą złość względem swojego brata, bo czuła, że to przez niego straciła matkę raz na zawsze. Jednak w tamtej chwili wszystkie negatywne emocje żywione względem chłopczyka wydawały jej się niepoprawne, nieodpowiednie. Było jej wstyd, że kiedykolwiek pomyślała o nim źle.
Elijah wpatrywał się przez krótki moment w Shahiyenę, po czym jego wzrok przesunął się na Rumeysę. Dziewczyna odczuła coś dziwnego, gdy napotkała spojrzenie małego braciszka. Jego oczy były urokliwe, jak zresztą on cały, a jego oblicze promienne i roztapiające najtwardsze serca. A jednak w głębi duszy Rumeysa poczuła smutek. Zamrugała, chcąc się upewnić, czy dziecko nie jest przygnębione. Lecz nadal widziała jego prześliczną, może nieco zdumioną buzię. Zaś gdzieś w jej głowie kotłowały się dziwne myśli. Przypomniała sobie, jak parę dni temu za stajnią zobaczyła martwego szczura. Zwierzę było w stanie rozkładu, a jego wnętrzności wyżerało obrzydliwe robactwo. Co gorsza, szczur był jedzony także przez okoliczne koty. Równie obrzydliwe, jak padlina – wychudzone, z chorobami skóry, z ropiejącymi ślepiami. Dziewczynę przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Starała się wyrzucić ten okropny widok z pamięci. „Dlaczego powrócił akurat teraz?”
Tymczasem chłopiec uniósł paluszek i wskazał nim na Rumeysę.
- Mamusiu, a kto to jest? – zapytał tak uroczym głosikiem, jakiego dziewczyna nigdy sobie nawet nie wyobraziła.
Rumeysa odkryła, że nie tylko na nią chłopiec ma duży wpływ. Oblicze lady Shahiyeny natychmiast złagodniało, a nawet stało się radosne i na tyle przyjazne, że można by ją w tamtej chwili podejrzewać o bycie dobrą matką. Kobieta energicznie obróciła się w stronę syna, protekcjonalnie podchodząc do niego i stając za nim. Pochyliła się i położyła dłonie na jego dziecięcych ramionkach.
- Ona jest twoją starszą siostrą, kwiatuszku – powiedziała miłym, dźwięcznym głosem. – Niestety, jest bardzo zajęta. – Wypowiadając te słowa, uniosła wzrok i korzystając z tego, że dziecko go nie widziało, utkwiła gniewne spojrzenie w córce. – Musimy wracać do środka.
Rumeysa odczuła, jak narasta w niej gniew. O wiele intensywniejszy, niż zazwyczaj. W jej głowie pojawiły się myśli, do jakich nigdy wcześniej się nie dopuściła. A to wszystko przez bezczelne kłamstwo matki. Nie liczyło się to, że nie znała tego dziecka. Ani to, że do niedawna odczuwała pasywną agresję na myśl o tym, iż gdzieś w komnatach w zachodniej części pałacu znajduje się jej brat, skupiający wokół siebie całą miłość matki. Teraz liczyło się już tylko to, że jako rodzeństwo mogli się poznać. Zawsze znalazłby się na to czas. Nawet teraz, gdy Rumeysa ma naprawdę niewiele wolnych chwil.
Nie mogła pojąć, skąd wziął się ten nagły gniew do matki i uwielbienie względem braciszka, ale jakoś nie miała ochoty na tłumienie żadnego z odczuć. I wiele wskazywało na to, że dziecko również polubiło swoją siostrę, bo chłopiec najzwyczajniej w świecie wyrwał się spod dłoni matki i pobiegł ku nowo poznanej osobie. Z ust lady Shahiyeny wyrwał się stłumiony dźwięk zaskoczenia, a na jej twarzy wymalowała się najprawdziwsza matczyna boleść. Czyżby jej wieloletnie starania miały właśnie pójść na marne?
Chłopiec zatrzymał się tuż przed zdziwioną siostrą, która w geście zdumienia uniosła nieco ręce, ale nie cofnęła się. Nie zwracała uwagi na matkę. Jej brat również, bo w swojej dziecięcej niewinności objął ją drobnymi rączkami. Rumeysa powiedziała ciche „ojej”, po czym zaśmiała się krótko. Przytuliła braciszka, by chwilę później nieco go odsunąć. Przyklęknęła naprzeciwko niego tak, by zrównać się z nim na wysokości spojrzenia.
- Wystarczy. – Rozbrzmiał podenerwowany głos matki. – Rumeysa, wracaj do swoich zajęć.
- Cześć, mały – przywitała się pogodnie, patrząc mu prosto w oczy i ukradkiem poprawiając szykowną suknię krępującą jej kolana w tej pozycji. – Ty jesteś Elijah, prawda? A ja Rumeysa Zora. Gdybyś chciał się pobawić… - mówiła, ale w tej właśnie chwili ich interakcja została przerwana przez rozeźloną rodzicielkę.
- Dość tego. – Kobieta wkroczyła niemalże pomiędzy nich i odepchnęła córkę, która ze względu na ograniczające ruchy ubranie zachwiała się i musiała podeprzeć ręką, by nie wylądować na plecach na podłodze. – Nie będę ignorowana. – Schyliła się i chwyciła za ramię Elijaha, łagodnie acz stanowczo ciągnąc go do pokoju.
Rumeysa wydała z siebie niekontrolowane westchnienie złości, podnosząc się do pozycji prostej, a salon wypełniło szlochanie zasmuconego chłopca, który właśnie tracił jedyną w swoim życiu okazję do pobawienia się z kimś.
- Elijah! – krzyknęła kobieta, próbując przywołać swoje ukochane dziecię do rozsądku. – Czyżbyś zapomniał o wszystkim, co ci tłumaczyłam? – W jej tonie pobrzmiewała desperacja.
- Co mu tłumaczyłaś, matko? Że nie może widywać się z własną siostrą? Zdaje się, że w ogóle nie wiedział o moim istnieniu. – Wtrąciła się Zora, czując nagły przypływ odwagi na myśl o tym, że ten malec znowu zostanie zamknięty w pokoju przez jakąś fanatyczkę.
Rozszlochany chłopiec spoglądał na matkę wzrokiem zbitego szczenięcia, a w jego oczach było widać błagalną prośbę zezwolenia mu na zabawę z siostrą. Lady Shahiyena jednak w tamtej chwili nie była skupiona na synu, a na córce, która ośmieliła się podważać jej rozkazy. Kobieta puściła dziecko i podeszła do Rumeysy, a Elijah podążał za nią wzrokiem.
- Ośmielasz się podważać MOJE metody wychowawcze? Śmiesz sądzić, że robię to dla WŁASNEGO dobra? Co ty i twój ojciec możecie wiedzieć o życiu, wyjaśnij mi? A o ile dobrze mi wiadomo, zdecydowałaś się pójść w jego ślady. – Głos kobiety wyraźnie sugerował, że dziewczyna przekroczyła dopuszczalną granicę.
Rumeysa również to czuła, ale duma nie pozwalała jej wycofać się w takim momencie.
- Wiedziałaś, że wychodzisz za Inkwizytora, matko – powiedziała z lekkim roztrzęsieniem, ale też z pewnością.
Kiedy tylko wygłosiła to, co miała do powiedzenia, wściekła matka wymierzyła jej bolesny policzek. Siła uderzenia zmusiła dziewczynę do cofnięcia się o krok. Odruchowo podniosła dłoń do piekącej twarzy. Miała ochotę zatkać też uszy, bo połowę rezydencji wypełnił ogłuszający wrzask rozpłakanego Elijaha, który bardzo nie lubił, jak jego matka się z kimś kłóciła, a na pewno nie był przygotowany na taką scenę.
Najbardziej oddalone drzwi w głębi salonu otworzyły się niemalże z hukiem, a ze skromnie urządzonego pomieszczenia wybiegło pospiesznie kilka kobiet.
- Lady Shahiyeno, czy coś się stało? – zapytała jedna z nich, rozgorączkowana, zupełnie ignorując obecność Rumeysy.
- Czy pan Elijah jest ranny?
- Czy to jakiś atak?
Jedna przez drugą zadawały pytania, starając się ustalić przyczynę dziecięcego napadu płaczu, a Zora obserwowała własną matkę, która wydawała się kompletnie nieprzygotowana na tę sytuację i tym samym całkowicie rozbita. Dziewczyna miała ochotę podbiec do brata, podnieść go i przytulić – nie wątpiła w to, że by go uniosła, bo wyglądał na o wiele lżejszego od ciężarów, jakie już niejednokrotnie dźwigała – lecz z orszakiem specjalnej służby oraz rodzicielką w pobliżu nie podejrzewała, że jej się to uda.
- Nie – wykrztusiła w końcu arystokratka. – Odejść. – Szybko wyminęła płaczącego syna, by nieco szerzej otworzyć drzwi jego pokoju i pociągnęła go do środka. – Przygotujcie moje szaty wieczorowe.
Po czym zatrzasnęła wrota zamykające przejście pomiędzy jej światem – światem matki i izolowanego syna – a światem, jaki znała Zora. Zanim drzwi się zamknęły, dziewczyna z konsternacją oglądała, jak Shahiyena z trudem przytrzymuje krzyczącego i wyrywającego się Elijaha. Chciała coś zrobić, ale przeczuwała, że będzie musiała jeszcze poczekać. Przyzwyczaiła się do cierpliwości, lecz tym razem zwlekanie wierciło jej dziurę w brzuchu. Co nie znaczyło, że w jej głowie nie pojawił się pewien pomysł.
Służące lady dworu ze zmartwieniem zapatrywały się w zamknięte już chwilę temu drzwi, zza których nadal dobiegał płacz dziecka. Rumeysa westchnęła i odwróciła się, żeby wyjść, chociaż dręczyło ją wrażenie, iż w tym salonie zostawia swoją własną duszę.
- A co pani tu robi? – Usłyszała zza pleców, kiedy już otwierała drzwi.
- Wychodzę. Nie widać? – rzuciła kąśliwie, nawet się nie odwracając.
Nie czuła potrzeby bycia uprzejmą wobec służących swojej matki. Wiedziała, że to nie czyni z niej eleganckiej damy, ale uważała, że skoro te panie nie starają się zachować wymaganych uprzejmości wobec niej – córki lorda Mortema – to ona tym bardziej nie powinna się dla nich wysilać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by...