Minęły już godziny odkąd się rozdzieliliśmy, nie byłam pewna czy to dobry pomysł by zostawiać Hash samą w tym lesie... No, ale cóż... Tak wybrało przeznaczenie. Szwędałam się gdzieś za lasem próbując wytropić gdzieś tego mieszańca, który uciekł z ruin nie patrząc na niebezpieczeństwo. Boże... A mogłam po prostu go zabić i by nie było problemu. Doszłam do dróżki, której jeszcze nigdy tu nie widziałam. Zaciekawiona poszłam jej śladem, aż doszłam do wniosku, że poznaje okolice. Nie wiedziałam jednak skąd ze względu, że czułam bardziej takie deja vu. Droga była jednolita, prowadziła w stronę innych ruin. Nie byłam pewna, gdzie dokładnie jestem ani dokąd zmierzam ale coś kazało mi iść ku ponurym zgliszczom. Czułam bardzo duży niepokój kiedy tylko przechodziłam przez "opuszczone miasto", które wyglądało przerażająco pomimo, że nikogo tu nie było, co było jeszcze bardziej straszne niż się spodziewałam. Pierwszy raz poczułam taki mocniejszy strach, nigdy nie sądziłam że taki niepewny niepokój zamieni się w coś bardziej niepokojącego. Czułam jak coś za mną chodzi, jednak nie wiedziałam do końca co. Chwyciłam ręką za sztylet, który miałam w pochwie i wolałam jednak mieć go blisko siebie na wypadek gdyby jednak coś mi wyskoczyło na twarz, jeszcze ten śmiech tego pieprzonego cwela w moim ciele...
Po wędrówce dopiero po chwili ujrzałam, że poznaję te miejsce, były to ruiny Calenhad ale dlaczego ich wcześniej nie poznałam? Zaczęła mnie boleć głowa przez ten stres, jednak nie przeszkodziło mi to w dalszej wyprawie. Zaraz za ruinami zauważyłam ścieżkę, która prowadziła do jakiejś krypty. Dość śmierdziało mi tutaj tym skunksem, którego poznałyśmy ze Słowikiem. Otworzyłam kryptę i postanowiłam zejść niżej. Okazało się, że właśnie dostałam się do lochów jakimś innym wejściem. Na ziemi zobaczyłam krople krwi, które należały do innej osoby, spojrzałam w górę i zauważyłam wisielca, który miał wiele cięć na całym ciele. Pokręciłam głową i ruszyłam dalej, miałam delikatną nadzieję że jednak z Kiranem wszystko dobrze. Idąc dalej wyczułam, że nie jestem tu sama... Bardzo szybko schowałam się za jakąś ścianą, z drugiej strony wyszło paru mężczyzn przebranych w dziwne stroje. Zaczęłam im się przyglądać, zauważyłam że odprawiają jakieś kurwa modły do jakiejś celi. W mgnieniu oka dostrzegłam posturę mężczyzny, był to Kiran, jednak prawie coś mi umkło... Obok Kirana była jeszcze jedna osoba, której nie mogłam dostrzec tej osoby. Jeden z gangu debili podszedł do celi z ostrym sztyletem. Wyczułam krew, która skapła z jednej ofiary z celi, olśniło mnie kiedy tylko poczułam zapach... Ta krew należała do Hasharian. Zacisnęłam pięść, że właśnie ktoś ją jak kolwiek skrzywdził... Ogarnęło mnie całe piekło, przez adrenalinę właśnie przemieniłam się w krwiożerczą bestię, która zaatakowała grupkę ludzi. Doszło do takich rękoczynów, że każde ciało rozrywałam na części, flaki jak i inne organy były porozrzucane po całym korytarzu zaś dwójka z nich straciła łby. Po ratunkowej akcji doszłam do siebie, po napadzie szału nie zauważyłam że owe debile właśnie poharatały mi ciało w bardzo ostry sposób, mój żołądek był podziurawiony przez dźgnięcia nożem a ramiona były całe pocięte. Podeszłam do pomieszczenia gdzie wisiały dwa gamonie... To był moment mojej słabości, słabości strachu że mogę stracić osobę mojego życia... Udało mi się ich ściągnąć jednak musiałam się bardzo spieszyć, nie wiadomo kiedy wróci reszta tych dzikusów a właśnie miałam dwie nieprzytomne osoby... No świetnie.
Próbowałam jakkolwiek dobudzić Kirana bo był o wiele mniej ranny niż Hasharian, cudem mi się to udało...
<Kiran?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz