- OSZ CHOLERA! - głośno dysząc, biegłam ze wszystkich sił w stronę lasu rosnącego zaraz obok wioski, w której dzień temu postanowiłam się zatrzymać.
Nie sądziłam, że spotka mnie kiedyś ten problem, że nie będę dała rady się przemienić w trakcie ucieczki. Jedyne co mi teraz zostało, to skakanie po koronach drzew, ale to i tak nie gwarantowało mi udanej ucieczki. W każdej chwili mogłam nadepnąć na jakąś cienką gałąź, albo jej brak...
Nie oglądałam się, ponieważ słyszałam groźby dwóch rozwścieczonych facetów, które były oczywiście skierowane w moją stronę, a jakże by inaczej. To wcale nie przez to, że przyłapali mnie na kradzieży świeżutkich pączków prosto z pieca... no dobra, przez to, ale nie ważne.
"WRESZCIE!"- ucieszyłam się w duszy, gdy w końcu odzyskałam panowanie nad przemianą. Natychmiast odepchnęłam się smukłymi, centkowanymi łapami od kolejnej, grubszej gałęzi i poleciałam jak najdalej tylko dam radę, gubiąc tych, którzy próbowali mnie schwytać.
"Szybciejszybciejszybciejświętamakrelo"- mimo, że wiedziałam, że nie mają szans mnie dogonić, to i tak to uczucie strachu przed zagrożeniem nigdy nie dawało mi spokoju. W takim obliczu zawsze wiodczały mi kończyny i nie było mi łatwo się opanować.
Ale zastanawiało mnie to, dlaczego czułam takie zachwianie w mózgu, przez co nie mogłam zapanować nad zmianą formy. Cała zdyszana przez to, że wcześniej musiałam biec o ludzkich siłach, usiadłam w jednym z wydrążonych miejsc w skale, która znajdowała się w lasku na wyżynie. Wracając do ludzkiej formy oparłam się o kamień, który natychmiast schłodził moje mokre plecy, a nogi wyciągnęłam przed siebie. Wypuściłam całe powietrze z płuc, a przy okazji niechcący rypnęłam zbyt mocno głową w skałę.
Po chwili przysłuchiwaniu się szelestowi liści, zachwycałam się widokiem, jak światło wschodzącego słońca działa na widok lasu. Kocham ten widok. No i klimat. To był jeden z tych momentów, gdy do moich myśli zaczęły napływać nostalgiczne wspomnienia.
Założyłam nogę na nogę, oparłam wygodniej głowę i przymknęłam oczy. Moje myśli krążyły teraz wokół tego, w jakie kolejne miejsce by się tutaj udać. Do tamtej wioski szybko nie wrócę, także o tym nawet nie ma co się rozwodzić. Niespodziewanie poczułam coś na nosie. Nie tylko jakiś dziwny zapach, ale i czubek nosa zaczął mnie swędzieć. Otworzyłam oczy i natychmiast podwinęłam nogi, po czym w żabim stylu odskoczyłam w bok. Najpierw towarzyszył mi przy tym przeraźliwy krzyk niewiasty wołającej o pomoc swego Romea, co z kolei przeobraziło się w niesamowicie melodyjny krzyk rozpaczy. Ponieważ strach przed osobą, którą ujrzałam powiązał się z tym, że przez ten skok spadłam z górki, by po chwili zatrzymać się głową w stronę dalszej części stoku.
- Fffyyyhhhhhhh... - to jedyne co potrafiłam z siebie wydobyć, gdy powoli odgarniałam runo leśne z mojej twarzy i szyi.
- Nic ci nie jest !?- usłyszałam kobiecy głos ze szczytu górki, z której właśnie zleciałam prawdopodobnie w stylu wystraszonej kury.
- Mam... tfu... nadzieję... ble... - odpowiedziałam wypluwając ziemię, która podczas szalonego rajdu dostała mi się do ust, niczym kawałki trzewików ostatnim zawodnikom na wyścigach biegania. Niedługo po tym nieznajoma z uszami jak misiek pomogła mi się podnieść. Oddaliłam się dwa kroki i przyjrzałam się jej dokładniej. Miała nietypowy kolor skóry, jak jakiś nieboszczyk, okropnie blade. Dodatkowo ciało miała wysadzane paskami, jak u tygrysa. Ciekawe. Pogładziłam swój nieistniejący bicek na ramieniu, bo zrobił mi się na nim siniak przez ten upadek.
- Zapomniałaś czegoś- powiedziała, niemal rzucając mi w twarz moim plecakiem. Brakuje tylko żeby mi zęby wybili.
- Dzięki... - odparłam niepewnie.
Nastała niezręczna cisza. Założyłam plecak na ramiona.
- Em... jesteś strażnikiem?... -zapytałam powoli oddalając się od niej jeszcze ze trzy kroki. Dziewczyna zrobiła wielkie oczy, po czym natychmiast przyskoczyła bliżej mnie.
- Tak! Skąd wiedziałaś?? Próbuję to zatuszować! - rozłożyła ręce, a następnie w zdenerwowaniu zmarszczyła czoło i zrobiła gest palcem, jakby mi groziła. Rozglądnęła się wokoło, po czym wzrok znów skierowała na mnie.- Nikomu ani słowa!
Co? Że jakiś tajny agent? Tak czy siak wolałam się nie przyznawać ŻADNEMU strażnikowi, że zdarza mi się podpierniczyć pączki...
- Czyli... bronisz prawa, nie? Nie nudzi ci się ta robota? - zadałam pytanie, żeby nie było, że się cholernie cykam strażników.
Ta spojrzała na mnie okropnie zdziwiona.
- O czym ty mówisz?... A, no tak, zapomniałam, że tutaj u was strażnik oznacza całkiem coś innego. Uff... weź mnie nie strasz, haha!- poklepała mnie po ramieniu. - Dobre siostro, dobre. A co, ty też próbujesz zwiać, nie?
Przełknęłam ślinę.
- Tak... tak trochę... - na mojej twarzy pojawił się stresowy uśmiech i podniesione brwi.
- Ha! Wiedziałam! - najwyraźniej się ucieszyła. No cóż, w zasadzie to sama się zaśmiałam. - Jestem Sinta Donna! - podała mi dłoń, którą uścisnęłam.
- Ale masz milutkie dłonie, oooo- przez chwilę zachwycałam się tymi dłońmi, które były jakby zrobione z puszku. Zarąbista sprawa.- A ja Mira, miło mi. - uśmiechnęłyśmy się do siebie.
Niebawem wyszłyśmy spowrotem na górę. Sinta rozglądnęła się w prawo, lewo, w górę, za siebie, a później spojrzała w moją stronę.
- Too... gdzie idziemy?- zaczęła. - Wiesz, nie znam dobrze tego świata, może byś mnie trochę oprowadziła?
"Tego świata?" To skąd ona do jasnego felka pochodzi? Może w jej terenie jest takie określenie na inny kontynent, że określają to jako zupełnie inny świat? Ale to jest niemożliwe, jak niby by sama przeszła przez pół kontynentu, jeżeli byłaby z innego, skoro nie zna tutaj niczego? Już mi się własne myśli poplątały, dlatego po prostu stwierdziłam, że najłatwiej będzie ją zapytać. Więc gdy po przechadzce przez lasek zatrzymałyśmy się na piknik, skorzystałam z okazji.
- A ty skąd jesteś? - zaczęłam, podając jej jednego z pączków, które udało mi się zwinąć.
Widać, że trochę się zawahała nad odpowiedzią. Westchnęła, po czym znowu nabrała powietrza do płuc.
- Z wymiaru zwanego Arco. - przyjęła ode mnie jedzenie i zaczęła opowiadać, uprzednio wąchając pączka.- Wiem, że tutaj bardzo, bardzo sporadycznie można spotkać jakiegokolwiek podróżnika między wymiarowego, z resztą tak samo, jak u nas. Niektórym po prostu zbyt dobrze jest w naszym świecie, więc się nigdzie nie ruszają uważając, że to błędne myślenie, gdy ktoś chce poznać co jest dalej. Ty być może nie zrozumiesz, bo czuję, że podróżujesz... - wzięła kęs oponki. - A ja chciałam spróbować w nowym świecie, w nowym miejscu, stworzyć tutaj może coś fajnego, poznawać inne istoty i ludzi, no i zwyczaje.
- W zasadzie to dokładnie wiem, jakie to uczucie. Zanim wyruszyłam, to miałam takie pragnienie, żeby poodwiedzać inne miejsca, zobaczyć innych ludzi itp...
- No, to jednak wiesz - uśmiechnęła się- no, to miałam tak samo. Moi rodzice, wygodnisie, kazali mi oczywiście ten pomysł wykluczyć z głowy, straszyli mnie, że gdy będę próbowała do nich wrócić, to mi się nie uda i zaginę na zawsze w wymiarze Indefinido. O tym wymiarze w zasadzie nikt nic nie wie, wiadomo tylko, że to nazwa określająca coś, z czego się już nigdy nikt nie wydostał.
- To jakim cudem wiadomo, że takie coś istnieje? - byłam lekko zdezorientowana tym wymiarem.
- Wiadomo, bo niektórym się udawało przedostać spowrotem, a niektórym nie. No i waśnie też przez to prawie każdy u mnie boi się "wyjeżdżać" ze strachu, że w innych wymiarach będzie o wiele gorzej i nie będą mogli wrócić do rodzinnego miejsca.
- A więc to tak... W sumie też bym się bała, gdybym nie była pewna, czy będę w stanie wrócić do domu.
Przytaknęłyśmy obie naszymi głowami.
- Mnie udało się przedostać przez Przekrętną Norę, bo w zasadzie tylko tak potrafię nazwać to miejsce.
- To brzmi jak opowieść o Alicji w Krainie Snów. Też wpadła do nory, gdy biegła za białym królikiem.
Po chwili okazało się, że mamy o wiele więcej wspólnych tematów, niż myślałam. Z Sintą bardzo dobrze mi się rozmawiało, nawet się nie ogarnęłyśmy, kiedy słońce już chyliło się ku zachodowi. To wtedy Sinta zaczęła się zachwycać kolorami ponad "tymi wielkimi kawałkami piasku". Mówiła o chmurach, ale jak widać, tam u nich mieli całkiem inne określenia na rzeczy. Te same słowa, jednak inne znaczenia.
Nagle jak grom z jasnego nieba, o zgrozo, o święta makrelo, o w mordę jeża, zostałyśmy otoczone przez jakiś dziwny gang facetów, którzy wydawali z siebie dźwięki jak dzikie goryle. Ja się prawie zesikałam ze strachu, a Sinta podniosła się do pozycji stojącej i przyglądnęła się jednemu z mężczyzn.
- Witajcie ludzie! Macie bardzo gustowne kubraczki! - ona chyba nie wiedziała, kto właśnie przed nią stoi.
Facet zdziwiony z bronią wymierzoną w nas obie, wybuchł śmiechem.
- Dzięki kotku, akurat ten został stworzony ze skóry sępa i krokodyla. - po czym słychać było przeładowanie magazynku. - A teraz pójdziecie sobie spokojnie z nami.
Powoli założyłam plecak i wstałam, stanęłam obok Sinty, podczas gdy cała grupa zbirów coraz bardziej się do nas zbliżała. Byli dosłownie wszędzie, nawet nie wiem ilu. Nie dość, że czułam brak siły w kończynach, to jeszcze byłam zdenerwowana, że znowu jestem celem zamachu. No to fajnie.
Poczułam, że Sinta złapała mnie za dłoń. Miło, przynajmniej mi się tak ręce nie trzęsą.
- Będzie trzęsło. - szepnęła ostrożnie do mnie. - Za dużo ich.
Ale że co niby???
Nie miałam czasu się zastanawiać, gdy nagle poczułam, że spadam. Dłoń Sinty gdzieś umknęła, a ja poczułam znowu ten sam niedowład w duszy, jakby mi ktoś wyssał moc. Przez spadanie czułam motyle w brzuchu, a przez ciemność nie byłam w stanie nawet rozróżnić, czy mam oczy zamknięte, czy otwarte. Starałam się mimo wszystko trzymać powieki cały czas uniesione jak najbardziej tylko możliwe. Po krótkiej chwili lotu byłam już w stanie dostrzec coś niżej, ponieważ mgła robiła się fazami coraz rzadsza.
- Mira!!!- usłyszałam wołanie trochę dalej ode mnie i natychmiast zwróciłam głowę w tamtą stronę, gdzie zobaczyłam Sintę. Ucieszyłam się i jako, że jeszcze obie byłyśmy w locie, to popłynęłam do niej odpychając się od powietrza. - Mamy kłopot... - dokończyła po chwili.
- WIESZ, ŻE ZA CHWILĘ ZOSTANIE Z NAS PAPKA?!?! - zaczęłam krzyczeć, w zasadzie to przerywając jej chyba zdanie, gdy już byłam niej nieco bliżej, na co ona tylko spojrzała w dół. Przez jej reakcję jeszcze bardziej spanikowałam i łzy zaczęły mi lecieć z oczu. Ziemia zbliżała się coraz bardziej.
Nagle uderzyłam w wielką pustynię, której kamyczki były bardzo podobne do zwyczajnego piasku. Mimo, że leciałyśmy z tak wielką prędkością, to czułam, jakbyśmy obie wylądowały na tonie piór. Piasek pod moim ciężarem nawet wystrzelił w powietrze, po czym rozwiał się jak pył. Nawet nie mam porównania do tego, co czułam w tym momencie, czy też widziałam. Nigdy sobie nawet nie wyobrażałam, że taki wymiar może istnieć na prawdę. Jednak mój wzrok zaczął poszukiwania znajomej osoby. Gdy ją wypatrzyłam, to zauważyłam, że gdy szła po tej gigantycznej pustyni, to nie mogła złapać równowagi. Jednak jakoś udało jej się dotrzeć do mnie. Nie wiem, jakim cudem ją tak daleko wywaliło, no ale kurde, to jest inny wymiar.
- Słuchaj... - powiedziała z lekką paniką, opierając dłonie na kolanach. -... mamy przerąbane.
Spojrzałam na nią przestraszona, pytając wzrokiem o co chodzi.
- To nie mój wymiar. Kamień nie zadziałał poprawnie, ale nie miałam wyjścia! Ich było za dużo, a nie mogłam narażać ciebie, bo gdybym użyła ataku, to mogłabyś razem z tamtymi wylecieć w powietrze!
- Czyli... trafiliśmy... - ledwo mówiłam.
- Do Indefinido. - dokończyła za mnie.
W tym momencie myślałam, że zemdleję. Zebrałam jednak w sobie wszystkie możliwe siły i wstałam. Jednak momentalnie upadłam na czworaka. Faktycznie, ja też nie dałam rady utrzymać tutaj równowagi. Ziemia z piasku była okropnie niestabilna, nie była przystosowana na chodzenie po niej. Rozglądnęłam się wokoło. Niebo było całkowicie czarne... o ile można to nazwać niebem. Jednak wszystko było dokładnie widać, każdą górę z piasku, a nawet nasze sylwetki.
- Czekaj... chodźmy na tamtą górę, może stamtąd będzie widać jakieś wyjście!- po czym zaczęłam iść jak bobas, bo na czworaka, w stronę tej dosyć dużej górki usypanej ze złocistego piasku, który nas otaczał. Po chwili koleżanka coś krzyknęła, odwróciłam się więc i zobaczyłam, że za nami utworzyła się gigantyczna ściana z piasku. Była daleko, ale było ją widać idealnie. z lewej strony utworzyła się także jama. Jednak byłam już dosyć wysoko szczytu góry, więc zaraz, gdy wyszłam na samą górę, spojrzałam, co się za nią kryje.
Szczena mi opadła, gdy ujrzałam okropnie czarną przepaść,która ciągnęła się bardzo, bardzo daleko, a jej końca nie było widać. Dalej w lewo, gdzie widziałam kątem oka, ciągły się zakończenia gór i wyżyn, tak samo jak ta, na której byłam. Nad czernią unosił się wielki napis stworzony z tego samego materiału, z którego skonstruowana była cała ziemia tutaj.
"NIE TUTAJ ZNAJDUJE SIĘ POSZUKIWANE PRZEZ CIEBIE WYJŚCIE."
Nie mogłam wyjść z podziwu, co tutaj się dzieje. Serce już teraz biło mi pięćdziesiąt uderzeń na sekundę. Piasek mimo, że uciekał spod moich rąk i spadał w przepaść, to z góry go nie ubywało.
Nagle jednak poczułam, że ubywa piasku spod moich nóg. Odwróciłam się i natychmiastowo zaczęłam mimowolnie zjeżdżać z góry. Cały piasek pode mną pchał mnie coraz szybciej w dół, czułam się jak na zjeżdżalni. Z resztą Sinta chyba też...
Na środku pustyni utworzył się wir, który wciągał piasek w dziurę, a my tam właśnie w tym momencie płynęłyśmy. Zbliżałyśmy się obie bardzo szybko do wielkiego, wciągającego wszystko dołu. Jedyne co mnie cieszyło, to to, że nie jestem tutaj sama. No i fajnie, przynajmniej jest zjeżdżalnia... Nie no, tak na serio, to już sikałam ze strachu.
Po kilkunastu sekundach wir wyrzucił nas na kolejny poziom. Przez chwilę jechałyśmy przez zakrytą, piaskową zjeżdżalnię, żeby potem znowu lecieć w dół. Jednak tym razem widziałyśmy już od razu ląd. Osobiście już się przygotowałam psychicznie na to wieczne spadanie w koło, kolejne psychiczne wiry i podłoże, po którym nie da się chodzić...
Jednak ku mojemu zdziwieniu, wpadłyśmy obie przez osłonę z piachu i wylądowałyśmy w pomieszczeniu, które było podzielone pół ściankami na mniejsze pomieszczenia. Były oddzielone, tak jak w sali szpitalnej. Od razu podniosłyśmy się z podłogi na której wylądowałyśmy. Cała budowla była smukła i niewielka i prostokątna. Nie miała dachu. Zbudowana z zielonego kamienia, połyskującego na morski kolor, wyglądała, jakby była zbudowana z cieniutkich i lichych cegiełek. Sinta wylądowała trochę dalej ode mnie, ja natomiast stałam dosyć blisko lustra, które dorównywało mi wzrostem. Nie mogłam się odsunąć dalej, bo była już ściana. Nagle ujrzałam, jak z lustra wypada jakaś kartka, na której w ułamku sekundy ujrzałam jakiś niebieski... rysunek? Grafikę? Co to jest? Podniosłam ją. Przyjrzałam się bliżej niebieskiej, nienaturalnie ułożonej dłoni. Miała tak dziwną budowę, a jednak była dla mnie bardzo znajoma. Wyglądała na bardzo potężną, miała czarne, ostre paznokcie, a kolor miała dosyć ciemno niebieski. Odrzuciłam ją przestraszona i natychmiast przyszłam do przedziału obok, gdzie skuliłam się w kącie. Jakaś kobieta, która wyglądała jak pielęgniarka, natychmiast przyniosła mi to zdjęcie, ale ja nie chciałam go widzieć.
- Nie! Zabierzcie to! - krzyczałam. Jednak ona przykleiła kartkę z tą "fotografią" na ścianie przede mną. Obok przykleiła także inne zdjęcie ze straszną twarzą, która zamiast oczu miała dwie czarne dziury. Ze strachu okropnie się pociłam, nie wiedziałam zupełnie, co mam robić. Z tego wyrwała mnie Sinta, która złapała mnie za rękę i pociągnęła znowu do tego lustra.
- Widzisz to??? Tędy możemy przejść! - ta ucieszona i zachwycona wskazywało na to, co przed chwilą sprawiło, że chciałam odejść ze świata żywych. Jednak spojrzałam na lustro, a tam zobaczyłam sylwetkę w bardzo modnym stroju. To zdecydowanie był facet. Spojrzałam wyżej, aby obczaić jego twarz, jednak znów zamarłam. Oczodoły miał ledwo zarysowane, z resztą tak samo jak miejsce, w którym powinny znajdować się usta. Twarz lekko zakrywały mu przetłuszczone, czarne włosy, które miały długość do podbródka. Dobra, ja już nie wyrabiam, już w tym momencie nie wiedziałam, czy ci faceci wcześniej w nas czymś trafili, że mam takie zwidy, czy to jest tak porypany wymiar.
- Lustro o twym największym strachu mówi. Jednak gdy pan ciemności cię szczerze nienawidzi, to przychodzi we własnej osobie. - pielęgniarka wyjaśniła nam, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Super. Miałam ochotę teraz się rozpłakać.
Postać tego gościa zaczęła iść w naszą stronę. Zamiast jakiegokolwiek odbicia widziałam tylko jego.
- Dobra, nie słuchaj jej, idziemy! Tam widać las z twojego świata! - Sinta szarpała mnie za rękę. - Wejdziemy razem, dobra, liczę do trzech! Jak się uda, to będziemy pierwszymi, które wyszły z niewiadomego wymiaru! Ahaha! - zaczęła podskakiwać ze szczęścia, a ten blady zbliżał się do nas coraz bardziej! Po chwili już wyciągał już dłoń przed siebie, która zaczęła wychodzić po naszej stronie lustra.
Wzięłam do płuc jak najwięcej powietrza, jak tylko potrafię, chwyciłam bez ostrzeżenia towarzyszkę mocno za rękę.
- Dobra, TRZY!- I ruszyłam z całej pety w stronę lustra. Obróciłam się lekko bokiem, by zmniejszyć do minimum ewentualne obrażenia spowodowane rozbitym szkłem. Przez chwilę czułam mega mocne drapnięcie w żebro, jednak nie minęła nawet sekunda tego całego zdarzenia, jak wypadłyśmy na dosyć twardą trawę.
- Co... CO TO MIAŁO BYĆ?!?!? Mira, co się stało? - Gdy tylko się trochę ogarnęłyśmy, a po przejściu nie było śladu, kawałki lustra uniosły się i zamieniły w pył. Sinta usiadła i spojrzała na mnie. - O NIE! TY KRWAWISZ! Daj mi to! - zabrała natychmiast mój plecak, który wylądował gdzieś dalej, po czym biegiem do mnie wróciła.
- Dobra, teraz mi powiedz, co się tam stało? - zapytała spokojniej odkażając mi ranę. Było mi okropnie niedobrze. Nie dość, że ta rana okropnie boli, to jeszcze dostałam szoku międzywymiarowego.
- Więc... - westchnęłam- ...w lustrze musiałaś zobaczyć zupełnie coś innego, bo ja widziałam jakiegoś okropnie strasznego faceta, który zaczął do nas iść. Nawet wystawił doń przez lustro, no i przestraszyłam się i chciałam jakoś stamtąd uciec... Ała! -rana zapiekła.
- Hm... możliwe... - przyznała przy okazji biorąc jakiś wcześniej przygotowany bandaż.- Więc to on cię tak nieźle drapnął. Trochę czasu to zajmie, zanim ci się to całkowicie zakryje skórą.
Podziękowałam jej za opatrunek i zsunęłam spowrotem podartą koszulkę na brzuch. Podniosłam się i oparłam o drzewo.
- Trochę mi głupio, że nas w to wciągnęłam. - powiedziała Sinta leżąc na trawie i obserwując chmury, które urządzały sobie wyścigi.
- Wiesz, przynajmniej będziemy miały co wspominać... Szkoda, że jakiś turbo rysownik z nami nie poleciał. - na to obie wybuchłyśmy śmiechem. Ja trochę słabiej się śmiałam, ale to przez ranę. - Tak w ogóle, to głodna jestem, to latanie mnie wykończyło.
- No, ja też... Znasz jakieś jugondy w pobliżu? Znaczy się miejsca, gdzie można znaleźć jedzenie? Wiesz, gdzie się siada i czeka, aż ktoś ci przyniesie jedzenie.- wytłumaczyła.
- W pobliżu nie. Ale zawsze możemy iść dalej na wschód, to na pewno znajdziemy coś po drodze.
Niedługo później ruszyłyśmy w dalszą drogę. Towarzyszył nam nadal ten sam zachód słońca, a wiatr miło powiewał nam w twarz i włosy. No bo co tu kryć, po pierwsze zaczęło nam się nudzić, a po drugie obie nie chciałyśmy przebywać dłużej w tym miejscu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz