Nie minęło sporo czasu od ucieczki dwóch dziewczyn, w tym tego śmierdzącego feniksa. Zastanawiałem się dlaczego ja ją w ogóle zaatakowałem? Nie mam czasu na jakieś bzdety by przejmować się randomowym feniksem, który i tak zaraz zginie od paszczy tego lodowatego jaszczura. Po sprzeczce smok nawet na mnie nie spojrzał a był wręcz wkurwiony całą tą sytuacją, widocznie gadzinka nie miała dobrego kontaktu z feniksem... Więc się zaczęło, zawsze jak smok gania za feniksem lub inną zdobyczą to rozpoczyna się rywalizacja o nazwie "kto pierwszy złapie ofiarę, ten wygrywa". I tak właśnie było ze mną... Smok odleciał tą samą drogą, którą uciekły obie dziewczyny. Warknąłem do siebie i zacząłem się rozglądać by móc wydostać się z krzaków w których niemalże utknąłem przez tę dziwkę, jezu jak ja siebie nienawidzę. Po dłuższej szarpaninie udało mi się uwolnić z sideł natury i z szybkim pędem zmieniłem się w smoka i zacząłem tropić moją ofiarę, jednak wolałem być bardziej chytry niż ten kurwa biały pedał ze skrzydłami. Zapach przyciągnął mnie do mniejszej części lasu, do
takiej części gdzie zwykły smok sobie po prostu nie wejdzie gdyż jest za gruby w biodrach.
Wróciłem do ludzkiej formy i zacząłem się powoli zbliżać ku zdobyczy, nadal nie wiedziałem po co mam to robić... Widocznie mi się nudziło a rywalizacja o ofiarę tętniła swoim życiem w moim umyśle. "To co chodzi, trzeba zabić" wmawiałem sobie, coraz gorzej się czując z tym, że chodzę w takim lesie, gdzie można łatwo dostać klaustrofobii. Po chwilowym spacerku w moich butach poczułem coś o wiele gorszego... WODĘ?! Od razu się odsunąłem z lekkim zawałem serca, myślałem że zaraz płuca wypluję przez nagłe oddychanie. Przez taką mniejszą część lasu nawet nie zauważyłem, że dotknąłem stopą tafli rzeki. Już lepsza śmierć z rąk mojego ojca niż zawał przez jebaną wodę. Rozejrzałem się czy nie ma jakiegoś mostka lub kamieni by móc chociaż przeskoczyć z jednego na drugi, ale oczywiście pech mnie kochał. Rzeka nie była rwąca więc z łatwością mógłbym przejść, w myślach zacząłem się modlić do Stwórcy żebym nie zaliczył zgona przez głupią wodę. Zanurzyłem delikatnie swój but i powolnymi krokami zacząłem przechodzić na drugą stronę, z moim szczęściem zaczęło się robić odrobinę głębiej co sprawiało u mnie większe mdłości. Po przejściu przez wodę złapałem oddech i zacząłem się uspokajać, to nie było dla mnie lada wyzwanie...
Końcem końców, znów zacząłem iść zapachem obu samic, które wpadły w niezłe sidła... W
końcu znalazłem je przed wielkim jaszczurem, który miał zamiar dokończyć swoją zemstę. Zacisnąłem pięść i zgodnie ze smoczą naturą, miałem prawo zaatakować swojego pobratymca i nawet go zabić. I to też zrobiłem. Rzuciłem się na niego jako smok i zaczęła się istna rzeźnia, zacząłem swoimi szponami drapać jego ciało a ten wbijał swoje kły tam gdzie popadnie. Nie skończyło się tylko na drapaniu i gryzieniu, ja swoim całym ciałem próbowałem bić jaszczura, który wbił mi po czasie kły w szyję przez co nie mogłem się wydostać... Do czasu. Biały smok nagle poluzował swój uścisk i przewrócił się z nagłym rykiem, spojrzałem na niego zauważając wbitą strzałę między jego pyskiem a okiem, nie tylko jemu się oberwało. Feniks, który miał zostać moją ofiarą przestrzelił mi oko jedną ze swoich strzał, przez co nie mogłem złapać równowagi. Dziewczynom tym razem udało się uciec...
<Ignis?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz