niedziela, 10 lutego 2019

Od Aerandira do Reece - W poszukiwaniu szczęścia

Pokiwałem powoli głową, ciągle patrząc mu w oczy. Nie chciałem myśleć, co takiego zrobił, w końcu w konflikt można popaść w wiele sposób: wyzwać kogoś, poniżyć, okraść, odmówić, zabić… a po co mam wiedzieć? W końcu nie zamierzałem się z nim zaznajamiać na długie lata. Mężczyzna się odwrócił i wybrał drogę, a ja ruszyłem za nim, kompletnie nie mając pojęcia, gdzie się znajdowałem, tym bardziej, że po ciemku wszystko wydawało się dokładnie takie same, jakby wszędzie były porozstawiane lustra. Przez chwilę szliśmy w ciszy, między drzewami, zostawiając za sobą ślady w śniegu. W końcu dotarliśmy do jakiejś drogi; przynajmniej takie miałem wrażenie, ponieważ drzewa przed nami były bardziej odsunięte w bok, zamiast stać przed naszymi nosami. Biała ścieżka była co jakiś czas oświetlana przez słabe światło księżyca, który wychodził zza chmur, by znowu się za nimi skryć.
- Jak się nazywasz? - usłyszałem pytanie, które wybudziło mnie z monotoniczności naszego zadania. Przestałem nasłuchiwać sów, skrzypienia śniegu i świstu wiatru. Przez chwilę milczałem.
- Aerandir – odpowiedziałem po paru krokach. - A ty? - także wolałem znać imię mojego nieznanego towarzysza, choćby tylko po to, by wypełnić czymś to wspomnienie na przyszłe lata.
- Reece – odparł. Znowu zapadła cisza. Ponownie nasłuchiwałem otoczenia, przypominając sobie jego słowa o śledzeniu. Czy ktoś naprawdę mógł nas podglądać? Jeśli tak, czemu teraz nie zaatakują? Teren na pewno jest bezpieczny, przynajmniej miałem takie wrażenie. Nie słyszałem niczego podejrzanego, nawet nie musiałem się bać, gdyż taka osoba jak ja, nie ma czego. - Co robiłeś tak właściwie w lesie o tej porze? - zadał po chwili, a ja zacząłem się zastanawiać, czy powiedzieć prawdę, gdyż mimo wszystko „oglądałem gwiazdy i zasnąłem na drzewie” brzmiało w pewien sposób śmiesznie i nienaturalnie; przynajmniej tak to odbierali inni ludzie.
- Poszedłem się przejść, aż straciłem poczucie czasu. Dopiero po fakcie zauważyłem, że zabłądziłem – wytłumaczyłem. Słowa te w pewien sposób oddawały prawdy, ale jej nie przekazały. Idealnie. Szliśmy już długo, zacząłem się zastanawiać, czy chłopak zna drogę, bo jeśli tak, naprawdę daleko się zapuściłem, aż sobie przypomniałem, że mówił o okrężnej drodze. Po chwili zauważyłem blade światło na niebie, które nie mogło być wynikiem ogniska czy jakiejś tam gwiazdki. Musieliśmy się zbliżać do miasta.
- Miałeś szczęście trafiając na mnie – stwierdził.
- Racja – odparłem krótko, nie mogąc się doczekać zamknięcia w swoich czterech ścianach.
Jednak to, co się wydarzyło w zaledwie trzy sekundy, mogło zmienić moje plany. Okrążyło nas parę osób, było ich niewielu, a dwóch z nich podsunęło pod nasze gardła jakieś ostrza. Zatrzymałem się, czując lekkie ukłucie na szyi.
- Nareszcie cię mamy… - usłyszałem czyjś głos. Od razu się domyśliłem, że słowa te zostały skierowane do towarzysza. Przełknąłem ślinę, na chwilę zamykając oczy. Chociaż wiedziałem, że nic mi się nie stanie, nie mogłem się pozbyć lekkiego strachu, który dalej we mnie siedział.
- A co z tym drugim? - usłyszałem innym głosem. Poczułem na sobie spojrzenia obcych ludzi.
- Zabić każdego świadka – odparł suchym głosem.
Nie poczułem niczego, ale widziałem kątem oka, jak czyjaś dłoń sięgnęła do mojego karku, a po chwili jego właściciel został odrzucony do tyłu na drzewo. Zrobiło się zamieszanie, gdzieś obok błysnął ogień, a strzała zatrzymała się przed moją twarzą. Została złamana.

<Reece?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by...