środa, 6 lutego 2019

Od Ifrite do Alvaro - Zamiana ról

Słońce chyliło się już ku zachodowi, a ja szybkim krokiem szłam w głąb lasu w stronę wioski Prieve. Moim zamiarem było dotarcie do karczmy, do której chodziłam co jakiś czas, aby zebrać nowe informacje. W tym celu najlepszą porą był wieczór, ponieważ wtedy chłopi kończyli swoją pracę i szukali rozrywki w trunku, który rozwiązywał im języki, co mi w łatwy sposób pozwalało dowiedzieć się różnych wiadomości i plotek, które tak kochali w swoim nudnym życiu. Idąc na wydeptanej ścieżce, zastanawiałam się, co teraz będzie ich głównym tematem. Najczęściej mówili o coraz droższych podatkach, narzekali na swojego pana i poruszali inne bzdury. Chociaż czasem natrafiałam na rozmowy o handlu, przy których zawsze można było się czegoś dowiedzieć. Znając politykę różnych królestw, na ogół nie było to  jednak najczęściej nic interesującego. Zbliżałam się do wioski, ponieważ między drzewami zaczął widnieć niski kamienny murek, przypominający bardziej płot niż coś, co miało działać obronnie na wypadek jakichś napastników. Jednak owi nie mieliby z tego większych korzyści, ponieważ wioska nie słynęła z bogactwa, lecz z mieszkanek wioski, które swoją urodą przyciągały pragnących miłości młodzieńców. Przeszłam przez łuk, który pełnił rolę bramy i skierowałam się od razu w prawo, gdzie na samym początku budynków jeden charakteryzował się swoim większym rozmiarem. Z okien wychodziło światło i z daleka można było usłyszeć głosy, które wydobywały się z wewnątrz. Z pewnym niesmakiem otworzyłam drzwi i natychmiastowo uderzył mnie smród niemytych ciał oraz niezbyt porządnej jakości alkoholu. Długie ławy w większości zostały zajęte przez krzepkich mężczyzn, a rzadziej między nimi widziałam kobiety. Mimo, że w wiosce więcej jest przedstawicielek płci pięknej, rzadko zapuszczają się do tego miejsca, ze względów, które zresztą mnie również w pewnym stopniu odtrącają.  Usiadłam na jednej ławie z najmniejszą ilością osób oraz ustawiłam się tak, aby widzieć drzwi, a tym samym ludzi wchodzących i wychodzących z karczmy. Krzątająca się dziewczyna, młodsza z dwóch córek karczmarza, przyjmowała zamówienia od klientów, zręcznie unikając „niechcących” prób dotknięcia jej intymnej części ciała.  Poprosiłam ją o pieczeń cielęcą, jeden ze specjałów tego lokalu przygotowywany przez żonę właściciela. Po wysłuchaniu szybko się oddaliła. W oczekiwaniu na posiłek rozglądałam się po pomieszczeniu. Budynek nie charakteryzował się niczym szczególnym od innych karczm. Można było nawet powiedzieć, że prezentował się lepiej niż niektóre przeze mnie odwiedzone. Na drewnianych ścianach i podłodze w niektórych miejscach widniały zaschnięte ślady krwi, najpewniej ludzi zbyt upitych oraz zbyt chętnych szukania problemów, które musiał potem rozwiązywać karczmarz wywalając osiłków z tawerny. Oprócz tego budynek został porządnie zbudowany, zmniejszając prawdopodobieństwo zawalenia. Jednak nie przyszłam tu po to, aby podziwiać widoki. Od razu skierowałam swój wzrok na ludzi. Większość z nich poznawałam mieszkańców wioski, reszta to pewnie podróżni zmierzający do Królestwa Risea. Nie zapowiadało się dzisiaj, na coś ciekawszego od zwyczajowych pogadanek. Obserwując, zauważyłam drugą z córek, która przykuwała więcej sprośnych spojrzeń od swojej młodszej siostry przez jej bardziej rozwinięte kształty. Ostrożnie, lecz zwinnie szła w moją stronę z moim zamówieniem, w drugiej ręce trzymając tacę, na której stały kufle zapełnione piwem. Położyła przede mną strawę i szybko przeszła dalej, aby rozdać innym trzymany alkohol. Powolnie jedząc i udając, że jestem skupiona na swoim talerzu, uważnie słuchałam innych. Żadna z rozmów nie przykuła mojej uwagi, a coraz późniejsza godzina skłaniała mnie do wyjścia i wrócenia do swojej kryjówki. Gdy nadszedł punkt kulminacyjny, kiedy było najgłośniej do środka weszła zakapturzona postać, która od razu przykuła moją uwagę. Sądząc po sylwetce, był to średniego wzrostu mężczyzna. Niektórzy zaszczycili go ulotnymi spojrzeniami, natychmiast  wracając do rozmowy, co wskazywało na to, że nikt stąd go nie znał. Usiadł kilka miejsc dalej i wyglądał, jakby na kogoś czekał. Krótko po jego przybyciu przez drzwi przeszła kolejna osoba. Miała płaszcz, jednak nie zakryła twarzy kapturem, ukazując pospolitą, zmęczoną podróżą twarz mężczyzny w wieku 30 może trochę więcej lat. Przez chwilę zapatrzył się na tłum. Kiedy już napotkał wzrokiem tego, kogo chciał ruszył w jego stronę. Poruszał się miękkim krokiem charakterystycznym dla osób, które zajmują się brudną robotą, co jeszcze bardziej mnie zainteresowało. Usiadł obok tajemniczej postaci i zamówił kufel piwa dla siebie oraz znajomego. Mężczyzna, który przyszedł drugi, zaczął mówić, a ja nastawiłam uszu. Mimo gwaru byłam w stanie ich zrozumieć, dzięki temu, że byli niedaleko.
-Więc? Czemu kazałeś mi przyjść taki kawał drogi do tej wioski? Musiałem iść pieszo!- Powiedział z pewnym wyrzutem, rozglądając się po miejscu. Pierwszy wydawał się zirytowany obecnością kolegi. Najwidoczniej nie dogadywali lepiej niż to konieczne do interesów.
-Wrócenie tylko po to, aby powiedzieć czego się dowiedziałem byłoby…- Umilkł, gdyż zauważył jedną z córek karczmarza. Poczekał, aż dziewczyna się oddaliła, a tymczasem zmęczony znajomy z ulgą spojrzał na dostarczony kufel pełen piwa i wziął duży łyk.
-... ryzykowne. Mogłaby zmienić położenie.- Dokończył wcześniej przerwane zdanie. Miałam już wcześniej te wrażenie, lecz czy ja go skądś nie znam?
-Wiesz, gdzie jest? Ona jednak żyje?- Towarzysz znacznie się ożywił na tę wiadomość. 
-Tak, podobno jest w stolicy Królestwa Risea. Przekaż to szefowi. Mam zamiar tam pójść i w razie jakichś problemów zostawię wiadomość w umówionym miejscu.- Odpowiedział oschle, choć drugi niezbyt się tym przejął, najwidoczniej nadal przetrawiając informację. 
-Wszyscy myśleli, że umarła… ale czemu szef dał na nią zlecenie?- Spytał z zamyślonym wyrazem twarzy, próbując odpowiedzieć sobie na zadane pytanie.
-Po to, aby nie puściła pary z ust. Założę, że niejeden informator dałby niezłą sumkę za lokalizację gildii.- Jego irytacja opadła, zastępując ją obojętnością. Coś zaczyna mi śmierdzieć. Należą do jakiejś gildii, a ich szef dał zlecenie na dziewczynę. Ważniejsze jest, jaka to jest gildia. Łowców? A co jeśli gorzej...Zabójców? Jeśli tak, to wszystko się układa w jedną całość. Ten drugi zapytał czy ta dziewczyna żyje, jakby o tym nie wiedzieli. Również tłumaczyłoby to, że gdzieś słyszałam jednego z nich. Nagle poczułam ciarki na myśl, co to może znaczyć.
-Nie, nie uważasz tego za dziwne? Gdyby się o to martwił, to kazałby ją zabić, a tymczasem powiedział, aby ją schwytać i zaprowadzić do gildii.- Nadal dopytywał. 
-Słuchaj, nie przyszedłem tutaj, aby prowadzić z tobą rozmowę o zleceniu, lecz jego wykonaniu. Interesują mnie tylko pieniądze i moje życie. Czy to Wiedźma, czy ktoś inny, jeśli dostanę wynagrodzenie,  podejmę się tego.- Tymi słowami uciął wywód drugiego i wstał, kierując się do drzwi. 
-Miło było, Shalot.- W końcu zirytowany postawą  zakapturzonego, mruknął sarkastycznie pod nosem. Za okna dało się usłyszeć odgłos kopyt. Po czym sam wstał i zaczął iść. W tym czasie znając już sytuację opanował mnie spokój i zaczęłam myśleć co zrobić. Aby gildia nie dowiedziała się więcej niż już wie, muszę zabić niosącego wiadomość. Następnie skieruję się do Risea w celu uciszenia drugiego. Kiedy wyszedł, również zaczęłam się powoli zbierać. Kierując się w stronę wyjścia, ukradkiem spojrzałam czy ktoś się przygląda. Usatysfakcjonowa, że nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Otworzyłam drzwi i ostrożnie, lecz szybko wyszłam z budynku. Najpewniej szedł na wschód, więc zaczęłam za nim podążać. Po chwili z daleka widziałam jego sylwetkę. Idąc za nim, uważałam, aby nie wydać głośnych hałasów, unikając co większych gałązek. Stwierdziwszy, że oddaliliśmy się dostatecznie daleko, zbliżyłam się bardziej do swojego celu.  Następnie sięgnęłam do pasa, do którego przyczepione były ostrza bez głowni, niektóre z nich zostały własnoręcznie zrobione z miedzi, oprócz nich były jeszcze inne wykonane z różnych metali. Wzięłam trzy, po czym dokładnie wycelowałam, aby trafiły w punkty witalne. Pchnięte trzy naraz poleciały z ogromną prędkością w nieszczęśnika. Ten musiał coś usłyszeć i odwrócił się. Jednak przez to, jeden z ostrzy idealnie przebił jego krtań na wylot. Mężczyzna rozszerzył oczy w nagłym zaskoczeniu i wydał z siebie skrzek, nie mogąc nawet krzyknąć. Nie trzeba było długo czekać na jego koniec. Szarpnął się i upadł na ziemie z martwym już wzrokiem. Podeszłam do niego, upewniając się czy faktycznie już nie żyje.  Wyjęłam swoje ostrze i dwa inne, które wbiły się w ziemię obok nieboszczyka. Również wyrwałam jego włos, który wsadziłam do jednej ze swoich sakw. Jego pechem było, że urodził się człowiekiem. Co za ironia losu, że osoba, którą szukał, znajdowała się kilka miejsc od niego. Wstałam, ale nie postąpiłam kroku, ponieważ usłyszałam nagły trzask gałęzi.
-Kimkolwiek jesteś lepiej, abyś się pokazał- Powiedziałam i przyjęłam swobodną postawę, lecz nie opuściłam gardy.

<Alvaro?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by...