Wracałam do domu dość powolnym krokiem, nie lubię tam za bardzo przebywać, mimo tego, że rodzice czasami okazują zrozumienie. W większości przypadków raczej negują każde moje zachowanie wychodzące ponad normę. Nie powiem, że mnie to nie złości, ale wszystko tłumaczę sobie chęcią przetrwania rasy. Powoli mnie to szczerze mówiąc męczy, zastanawiałam się nawet nad ucieczką....ale gdzie ja bym się podziała? Mój ogon i uszy są stałym elementem mojego wyglądu i nie da się ich ukryć, a na pewno jest ktoś poza Inkwizycją kto chciałby na mnie zapolować. Obserwowałam bacznie okolicę wokół siebie chcąc uniknąć niepożądanego zdarzenia. Mimo moich obaw, w podróży do domu towarzyszył mi tylko głuchy szum liści i niekiedy odpadające, pogniłe już gałęzie. Mimo takiego klimatu nie czułam niepokoju, głusza znała mnie, a ja znałam ją. To wystarczyło by bezpiecznie się po niej poruszać, jej głębia skrywa dla nieznajomych przykre niespodzianki jak chociażby wszechobecne kokony, które pochłaniają podróżników. Prócz nas nie kręci się tutaj już raczej nikt. Bardzo szybko dotarłam do bram "wioski". Przechodząc przez nie czułam na sobie wzrok naszych strażników, obleśne...chociaż większość z nich jest bardzo młoda. Mój dom znajdywał się zaraz niedaleko wejścia, więc dojście tam nie zajęło mi więc dłużej niż pięć minut. Otwierając drzwi czułam, że zapytają gdzie tak długo się podziewałam. Niestety ku mojemu zdziwieniu wiedzieli o wiele więcej niż przypuszczałam. Widzieli mnie razem z tym nieznajomym, a dokładniej jeden z ich szpiegów...zupełnie o nich zapomniała. Wzdychając ciężko przekroczyłam próg domu słuchając pierwszych żali.
- Młoda damo, jak Ty się zachowujesz? Jesteś zaręczona, a przechadzasz się z jakimś obcym mężczyzną, a do tego z kimś kto niewiele wspólnego ma z naszą rasą. - warknął ojciec. - Dobrze wiesz kim był ten nieznajomy. Zmiennokształtny. - Wysyczał przez zęby.
- Twój narzeczony byłby niezadowolony gdyby usłyszał o tym, nie wolno Ci od dzisiaj wychodzić na żadne polowania, będziesz pod ścisłą opieką jednego z naszych strażników. I żeby Ci do głowy nie przyszła ucieczka. - Matka dokończyła wyprowadzając mnie z równowagi.
Tego było już za wiele, traktowali mnie jak przedmiot a mało tego jak jakąś matronę, która w przyszłości ma urodzić małe tygrysiątka. Do wszystkiego i tak wykorzystają moją chcicę, która pojawia się u mnie w bliżej nieokreślonym czasie. Czuję się wtedy cholernie sfrustrowana i nie myślę logicznie. Bardzo łatwo mogą mnie wtedy zmusić do współżycia z tym staruchem. Na samą myśl przeszły mnie ciarki, a ciało mimowolnie zadrżało z obrzydzenia. Resztę ich wypocin zupełnie zignorowałam. Nie miałam już ochoty słuchać jak to dbają o moją przyszłość. Westchnęłam ciężko i wyszłam z domu żegnając ich zupełną ciszą. Będą próbowali mnie zatrzymać, ale nie zdążą. Nim się obejrzałam byłam już za bramami, biegnąc przez głuszę Libene. Ona dobrze wiedziała, że przed czymś uciekam, pomagała mi zatrzymując delikwentów. Zatrzymałam się dopiero na jej skraju, odwracając się ostatni raz, by przyjrzeć się jej głębi. Westchnęłam cicho rzucając na wiatr "żegnaj". To jest dobry moment by zacząć nowe życie, a poprzednie spalić gdzieś w swojej głowie. Przekroczyłam granicę głuszy, podziwiając piękno zielonej łąki. Jest tu zupełnie inaczej, żywiej niż w moim poprzednim domu. Chwilę jeszcze podziwiałam roślinność, a później udałam się prosto przed siebie. Wsłuchiwałam się w szelest liści, kiedy przez moje zamyślenie wpadłam na kogoś. Życie chyba bardzo mnie lubi, ponieważ był to ten sam nieznajomy, którego spotkałam już wcześniej.
<Miron?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz