wtorek, 22 stycznia 2019

Od Blacil'a Do Elise - Pragnienie

Historia ta rozpoczęła się pewnego bardzo wietrznego, zimowego dnia.
Blacil, łykając swoje ostatnie zapasy zwierzęcej krwi, które oddzielały go od totalnego szaleństwa, rozmyślał, co będzie dalej. Przeszywający calutkie ciało, mroźny wiatr wpadał przez szczeliny w ścianach domu, w którym wampir przesiadywał. Nie każdy nazwałby domem cztery dziurawe ściany, które podpierały równie mocno podziurawiony sufit, lecz niczego innego, co byłoby lepszym schronieniem nie można było znaleźć w Calenhad, a raczej w tym, co pozostało z tego miasta. Przez dziury w dachu, na ciało czarnowłosego padały poranne promienie słońca.
Blacil wstał z fotelu, który zapewne miał tyle lat, co on. Ruszył wolnym krokiem do swojego schowka, w którym trzymał swoje zapasy krwi, trzymające go przy życiu.
Otworzył dużych rozmiarów skrzynie i spojrzał do środka. Głębokim westchnięciem skomentował zawartość skrzyni i zamknął ją. Wiedział on, że jeśli nie upoluje dziś czegoś, bardzo źle skończy się to dla niego.
Była to najgorsza pora roku na polowanie – Zima. Blacil nie był głupi i był świadom tego, że szanse upolowania teraz czegokolwiek są nikłe, lecz nie mógł się poddać. Albo znajdzie coś, w czym płynie krew, albo jego tysiącletnia egzystencja pozostanie jedynie historią. Do tej pory radził sobie bez przeszkód ze zdobywaniem pożywienia, lecz od pewnego czasu ludzie zaczęli przychodzić w te rejony. Nie chciał nikomu się ujawniać, więc jedynie obserwował śmiałków, którzy bezmyślnie wpadali w otchłań ruin, gdzie rozszarpywały ich przeróżne bestie, które się tam uchowały. Nawet taka istota, jak on, nie miała odwagi, by wkroczyć w głąb Calenhad, a co dopiero do lochów tego zamku. Zwierzęta, które żyły nieopodal także zostały w pewnej części wytępione przez wędrowców, przemierzających te tereny, jak i przez myśliwych, którzy coraz to bardziej wchodzili w głąb lasu, który rozrósł się nieopodal ruin.
Do tego właśnie lasu zmierzał wampir. Pogoda nie dopisywała mu w tym momencie. Niebo było całe błękitne, a słońca nie przykrywała ani jedna chmura, lecz wiatr był dla niego niemiłosierny. Wiało bardzo mocno. Każda rozsądna kreatura na pewno zostałaby w swoim ukryciu przy takiej wichurze i on dobrze o tym wiedział. Wiedział także, że to może być jego ostatnie polowanie, chociaż nie stresował się tym. Był spokojny, jak przez ostatnie tysiąc lat.
Po paru minutach od wyjścia ze swojej kryjówki, maszerował przez las wolnym krokiem, nasłuchując i wypatrując wszystkiego, co mogłoby stanowić dla niego dobre pożywienie.
Śnieg, który napadał ostatniej nocy nie pomagał mu. Nie mógł dobrze ukrywać szelestu, który wydawał przy przemieszczaniu się, co przestraszyłoby ofiarę zanim cokolwiek mógłby zrobić.
Oślepiający wiatr także powstrzymywał go przed wypatrzeniem czegokolwiek, a przebijające się przez korony drzew promienie słońca, w żaden sposób nie były pomocne.
Szedł przez las godzinami, nie mogąc znaleźć niczego, co mogłoby zaspokoić jego pragnienie. Jego gardło zaczęło powoli zasychać, a jego usta robiły się suche. Jego spokojny charakter powoli zaczęło przyćmiewać pragnienie. Maszerował coraz to szybciej i szybciej, gdy w końcu, po paru kolejnych godzinach, gdy słońce powoli zaczynało chować swoje promienie za horyzontem, ujrzał sylwetkę człowieka. Brak smaku krwi w ustach zaczęło odczuwać całe jego ciało. Nie miał już sił, by zmuszać się do dalszego wysiłku. Po paru krokach w stronę nieznajomej postaci, jego ciało było już na skraju i padł bezwładnie w puch, wyczekując najgorszego.

<Elise?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by...