środa, 23 stycznia 2019

Od Yennefer do Searila - Nauka latania i zaufania...

Zmarszczyłam brwi powoli opuszczając łuk, a gdy zauważyłam zniesmaczoną minę ptaszyska odpuściłam zupełnie. Nie jestem w stanie stwierdzić czy ten oto osobnik stanowił dla mnie zagrożenie, ale nie mogłam patrzyć jak zaciska paluchy na białych piórach mojego towarzysza. Przewiesiłam łuk z powrotem przez ramię i podeszłam pewnym krokiem, aby wydostać Ferre z objęć faceta. Uwolniwszy ptaka poczęłam bezsensownie układać jego potargane piórka przy okazji siląc się na dalszy dialog.
- Och, jakże mogłam nie słyszeć o sławnym Searilu, królu dupków - parsknęłam zerkając na niego tylko kątem oka, a udało mi się dostrzec jego poirytowanie. Zanim zdążył coś powiedzieć, zwyczajnie kontynuowałam - Jestem Yennefer i na pewno nie jestem anielicą - poprawiłam go czując obrzydzenie do tej jakże fałszywej rasy.
- No, w pewnym sensie chyba jesteś - stwierdził prychając śmiechem przejeżdżając wzrokiem po mojej sylwetce - Zresztą widziałem jak latałaś sobie, o tak - uniósł palec pokazując jak wznosi się do góry, a potem nagle spada i niby uderza o ziemię.
- Nie masz skrzydeł, więc nie wiesz jak to jest - burknęłam pomagając Ferre wspiąć się na moje ramię, po czym wyprostowana zwróciłam się w stronę jak się niedawno dowiedziałam - Searila.
- Owszem, nie mam, ale gdybym miał chyba umiałbym nimi kilka razy zatrzepotać - skrzyżował ramiona na piersi i nie utrzymywał ze mną kontaktu wzrokowego będąc jednak bardziej zainteresowanym znalezieniem jakiegoś wyjścia, aby się mnie pozbyć.
- Mogę się dowiedzieć co tutaj robisz? - podeszłam bliżej starając się zwrócić na siebie uwagę.
- Po co ci to wiedzieć, maleńka? - zmarszczył brwi uśmiechając się pobłażliwie - Jeżeli chcesz mnie zaprosić do siebie, to po prostu to powiedz.
Przewróciłam oczami nie mając siły na takie gadki, więc po prostu pokręciłam głową i usunęłam mu się z drogi. Wskazałam ręką przejście jakby chcąc go zachęcić, aby ruszył już dalej. Cokolwiek, aby stąd zniknął i więcej mnie nie drażnił. Mężczyzna skinął głową i zagadując jeszcze raz w jakiś głupi sposób, postawił kilka kroków w przód. Spojrzał na mnie ostatni raz przez ramię i zupełnie już zniknął za drzewami. Odetchnęłam z ulgą uspokajając przy tym kruka, który cały czas był jakoś dziwnie spięty. Szybko zapominając o wydarzeniach sprzed kilku minut, nasunęłam spory kaptur i ruszyłam w przeciwnym kierunku niż tamten koleś. Po drodze bacznie rozglądałam się dookoła w obawie, że spotkam dzisiaj jeszcze nie jednego takiego podejrzanego typa. W tych okolicach zazwyczaj nikogo nie ma, dlatego między innymi zatrzymałam się tu na nieco dłużej. Jak widać niedługo przyda się zmienić miejsce zamieszkania, bo pułapek jakoś nie chce mi się zakładać. Mam w tej chacie bardzo cenne rzeczy nawet, jak tylko dla mnie, to i tak muszę ich strzec. Strzec, przed takimi na przykład, jak ci masywni mężczyźni przebijający się przez leśną gęstwinę. Była ich czwórka i szli prosto w moją stronę, ale zanim udało im się mnie dostrzec, już bezszelestnie wspinałam się na drzewo. Przytrzymałam się na jednej wystarczająco grubej gałęzi i odwróciłam, aby lepiej przyjrzeć się śmiałkom. Nie bardzo mogłam rozpoznać ich twarzy, ale po znakach na ciele i ubraniach wywnioskowałam tyle, że nie mają dobrych zamiarów. Tak przynajmniej tłumaczył Lukas, gdy wyjaśniał od kogo lepiej trzymać się z daleka, a kogo bez wahania zabijać. Tym jednak darowałabym gdyby nie to, że kierowali się prosto do mojej chaty widocznie zainteresowani jej położeniem i tym, jakie sekrety mogła skrywać.
- Nie tak prędko - szepnęłam sama do siebie nakazując Ferre, aby podleciał bliżej po drodze wskazując mi drogę.
Było dosyć ciemno, a jego białe pióra w kontakcie ze światłem księżyca niemalże błyszczały idealnie oświetlając kolejne gałęzie, po których skakałam zbliżając się do chaty. Gdy byłam już wystarczająco blisko, sięgnęłam łuku i naciągnęłam strzałę z trucizną paraliżującą. Wycelowałam w pierwszego faceta, którego dłoń sięgała klamki mojej chaty. Po chwili obserwowałam jak strzała wbija się w ramię zbira, a trucizna powoli rozchodzi się po jego ciele uniemożliwiając mu poruszanie się. Pozostała trójka od razu zwróciła się w moją stronę, a raczej tam gdzie przed chwilą jeszcze siedziałam. Przeskoczywszy na kolejną gałąź wystrzeliłam kolejną strzałę, tym razem powodującą poparzenia. Skóra faceta zaczęła puchnąć i pojawiały się na niej liczne i nieprzyjemnie wyglądające bąble. Uśmiechnęłam się z satysfakcją i umieszczając łuk na plecach przystąpiłam do walki tym razem nie z ukrycia. Zeskoczyłam z drzewa lądując prosto na barkach zdezorientowanego olbrzyma. Owinęłam mu nogi wokół szyi i skutecznie przewróciłam go na ziemię obkręcając się z impetem. Z trudem uwolniłam się spod mężczyzny, który prawie co przygniótł mnie do ziemi. Ostatni przeciwnik zauważywszy w jakiej pozycji znajduje się jego kolega, groźnie uniósł wargi i rzucił się w moją stronę. Przewidziawszy jego pierwszy cios z pięści, wykonałam unik schylając się przy tym podkaszając mu nogi. W mojej głowie przewidziałam już naszą całą walkę i wszystko wyglądało na to, że zwyciężę. Muszę się jednak skarcić za to, że w stresie przewidywanie przyszłości rzadko się udaje. Za bardzo polegam na swojej ledwo odkrytej mocy. Warknęłam sama do siebie i tym razem nie zdążyłam uchronić się przed ciosem. Dostałam całkiem mocno twardym buciorem w nos przez co odleciałam do tyłu. Podczas lotu wyczułam, że kość idealnie pękła. Wylądowałam na tyłku i nie czekając na oklaski, otarłam krew wyciekającą z nosa i podniosłam się. A raczej taki miałam zamiar. Miałam kolejne nieprzyjemne spotkanie z butem zbira. Tym razem dostałam w brzuch, gdzie poczułam niesamowity ból. Zaczęłam kaszleć czując jak niepohamowane łzy napływają mi do oczu. Ostatecznie znalazłam nieco sił na to, żeby wyciągnąć łuk i wycelować śmiercionośną strzałę w faceta. Nie zdążyłam jej jednak wypuścić, gdyż jego klatkę piersiową na wylot przebił miecz. Zmarszczyłam brwi obserwując śmiertelnie zdziwioną minę mężczyzny, który po wyjęciu miecza od razu opadł na ziemię niczym kurtyna odsłaniając stojącego Searila. Spojrzał na mnie wycierając miecz z krwi i lekko przekrzywił głowę.
- Aniołek się wplątał w tarapaty? - zacmokał umieszczając miecz na powrót w swoim pasie.
- Nie prosiłam cię o pomoc - pokręciłam głową ignorując wszelki ból, aby w końcu się podnieść.
Wypowiadając te słowa czułam na języku metaliczny posmak krwi, więc ponownie otarłam nos o rękaw, który i tak przesiąknięty był już krwią.
- Na co się tak gapisz? - uniosłam jedną brew nie ukazując mu swojej wdzięczności, a przyznać muszę, że zawdzięczałam mu życie.

<Searil? My hero? XD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by...