wtorek, 22 stycznia 2019

Od Searila Do Yennefer - Nauka latania i zaufania...

Pożegnałem się z dwoma swoimi kumplami i udałem się do swojej kwatery. Musiałem przygotować się na podróż po nieznanym. A tak faktycznie, to po prostu czekała mnie prosta misja typu przynieś, wyrzuć, pozamiataj. Jakbym nie miał nic konkretnego do roboty. A mała samodzielność handlarzy cennych przedmiotów wręcz mnie z lekka dobijała. Każda lepsza zbójnicka banda mogła z łatwością pokonać takiego zwykłego handlarza. A korzystając z okazji wezmą ze sobą pierwszego lepszego skrytobójcę, licząc na to że ich obroni. Na mnie mogą nie liczyć. Przedmiot, który miał zostać przewieziony nie należał do super rzadkich. Trudno, jakoś się wytłumaczę. No i nie zapłacili od razu całej kwoty. Skąd więc mam mieć pewność że nie oszukają mnie na pieniądze? Nie mam zamiaru narażać życia dla tych ludzi. Jestem okrutny, ale za to jaki szczery.
Nadeszła ta wyczekiwana przeze mnie godzina. Do swojego boku miałem przymocowane dwa ulubione miecze. Ich ostrza na obu końcach klingi połyskiwały niebezpiecznie czekając aż zatopią się w czyimś ciele. Praktycznie nie czułem ich ciężaru, ponieważ te były przystosowane do szybkiej reakcji bez zbędnych opóźnień. Wystarczyła milisekunda opóźnienia i mogło być po mnie. Na plecach miałem przewieszony mały plecak, w którym zapakowałem dla siebie wodę, prowiant i lecznicze rośliny, których mogłem tak łatwo nie znaleźć na naszej trasie. W małej kieszonce miałem zapas shurikenów. Szedł z nami jeszcze jeden młokos niezwykle szczęśliwy z wyprawy. Przewróciłem tylko oczami zastanawiając się dlaczego nie przydzielono ze mną żadnej pięknej niewiasty.
W nocy rozbiliśmy obozowisko i na początku postawiłem młokosa na wachcie, a kiedy przyszła kolej na mnie, udałem się kawałek dalej. No może troszkę dalej niż kawałek ale na tyle blisko, żeby usłyszeć ich przerażający krzyk. Zaskoczony tym wszystkim pobiegłem sprawdzić co się stało. Ja tylko żartowałem, halo, będę miał kłopoty. Jednak zastałem zamordowanych handlarzy, nietknięty przedmiot i spłoszonego jelonka w postaci tego kretyna.
-Co się stało? - spytałem szczerze rozbawiony.
-Nie mam bladego pojęcia, ale zjebaliśmy na całej linii - wykrztusił jedynie na co parsknąłem.
-Mieliśmy nie dać zabrać tego - wskazałem na przedmiot. - a nie dać im przeżyć. Takich jak oni jest całe mnóstwo. Zwykłe porachunki jak mniemam. To cud, że ciebie nie tknęli -po krótkiej ciszy na powrót zwróciłem się do młokosa. -Zabierz ten przedmiot i czym prędzej wracaj do wioski. Niech ktoś inny się tym zajmie. Nic nie będziemy doręczać.
-A co z tobą? - ochłonął na tyle, by mógł wstać i udawać że nic się nie wydarzyło. Bardziej chyba przestraszył się kary i konsekwencje nie wykonania zadania niż widoku martwych ludzi.
-Ja? Rozejrzę się za bandą odpowiedzialną za to, pochowam ich czy coś, wiesz takie tam, coś wymyśl.
Faktycznie, zakopałem dwóch nieboszczyków i zabrawszy swój plecaczek ze sobą, ruszyłem dalej przed siebie, kij wie gdzie. Najważniejsze, że wiem jak wrócić. Wspiąłem się na jedno z wyższych drzew oceniając swoją pozycję. Na niebie przyuważyłem anielice. Albo dziecko anioła. W każdym bądź razie tych skrzydeł nie da się pomylić z niczym innym. Wzbijała się w powietrze więc opcja, że na nią wpadnę była mało prawdopodobna. Zszedłem z drzewa kierując się dalej w swoją stronę. Wnet jednak usłyszałem jakieś dziwne hałasy. Przyspieszyłem nie dbając o zachowanie dyskrecji. Nie tak szybko oberwę. A cóż to za spotkanie… nie za przyjemne, bo już niewiasta grozi mi bronią. Wydawała się niezwykle pewna tego co robi. Zagwizdałem krótko. Wsparłem się dłońmi o biodra przekrzywiając głowę.
-No maleńka, chyba ktoś nienawidzi świata, co? - uśmiechnąłem się tak jak zwykle. Ale nie działa. - I nigdy nie wierzyłem, że anielicę spadają z nieba, a jednak.
-Nie nazywaj mnie w ten sposób - nie ruszyła się choćby o centymetr, nie zwątpiła choćby na sekundę. Mój urok na nią nie działa, a nie zamierzam się wycofać.
-No pewnie, facet chce zaimponować chociażby w głupi sposób, to żadna kobieta nie doceni naszych starań - wydawałem się być urażony.
-Nikt nie będzie mnie dotykał. My kobiety wiemy czego chcecie i tego nie dostaniecie - odpowiedziała prędko unosząc delikatnie podbródek.
-Uuu… zgrywamy niedostępną? Ładnie, ładnie ale wybacz mi, nie ze wszystkim same sobie poradzicie. A teraz złotko, opuścisz ten łuk? Jakbym miał pewność, że nie jest nasączony żadną trucizną, chętnie bym się dał przebić strzałą kupidyna - zaśmiałem się zastanawiając jak ją ominąć.
-Nic z tego, nie będzie tak łatwo - nagle poczułem jak jakieś ptaszysko uderza mnie w skroń. Zmarszczyłem brwi odganiając ptaszysko wokół głowy, ale to krakało mi nad uchem i nie chciało odpuścić.
-Co to za durne ptaszysko. Nic ci nie zrobiłem, zostaw mnie - mruknąłem zdruzgotany. Pochwyciłem ptaka w dłoń wyciągając przed siebie. Uniosłem jedną brew do góry. - No mały, przegwizdałeś sobie.
Mina boskiej istoty dawała mi do zrozumienia, że coś jest na rzeczy.
-To twoje ? No i skończmy już z podejrzliwością, jestem Searil Olhier Sarethe i nic mnie nie obchodzi czy słyszałaś o mnie, czy też wręcz przeciwnie. Ale zapamiętać je możesz -zerknąłem na blondynkę.

<Yennefer?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by...