wtorek, 22 stycznia 2019

Od Elise do Blacil'a - Pragnienie

Już niedaleko. Jeszcze tylko kawałek. W myślach cały czas powtarzałam te słowa, próbując dodać sobie otuchy. Na ogół wyprawy w nieznane rejony, nie sprawiały mi większego problemu, jednak ruiny znajdowały się dosyć daleko od miejsca, w którym zostawił mnie woźnica. Z jakiegoś powodu nikt nie chciał zapuszczać się do tej strefy. Właściwie to nawet sam mężczyzna, który był na tyle miły, by mnie tu przywieźć, poradził, żebym zastanowiła się dwa razy, zanim postawię stopę w tym miejscu. Oczywiście nie przejęłam się tym zbytnio. Odkąd tylko usłyszałam o tajemniczych ruinach, wiedziałam, że muszę je zobaczyć na własne oczy. Moja ciekawość wzrastała wraz z każdą usłyszaną informacją na ich temat. Właściwie były to same plotki, głownie na temat groźnych stworów, znajdujących się w zamku, jak i otaczającym go lesie. Jednak jedna rzecz zaciekawiła mnie najbardziej - tajemniczy kwiat, który rósł tylko i wyłącznie w tym rejonie. Jego płatki od wewnątrz były białe niczym śnieg, natomiast zewnętrzna strona rzekomo miała barwę szkarłatną, jak krew. Tylko w nocy następował moment przełomowy, kwiat ukazywał swój złoty słupek, od którego biło ciepłe światło. Zupełnie tak, jakby był jego sercem. Jeżeli owa roślina naprawdę istnieje, muszę ją zobaczyć! Jedyną przeszkodę stanowi w tej chwili... śnieg. W pierwszej chwili niezmiernie ucieszyłam się na widok białego puchu. Z niewiadomego powodu, gdy tylko go widziałam czułam się naprawdę wolna. Radość z samego dotyku, mimo przeszywającego zimna była ogromna. Ciężko opisać, dlaczego towarzyszyły mi właśnie takie uczucia. Oczywiście nie omieszkałam zrobić anioła na śniegu i małego bałwanka. Jeżeli naprawdę są tu jakieś straszne stwory, może patrząc na moje dzieło, poprawi im się humor. Dopiero po dłuższej chwili zaczęło mi dokuczać zimno, zapewne przez to, że w końcu skupiłam się na celu mojej wyprawy. Największym minusem całej tej sytuacji było to, że nie miałam odpowiednich ubrań. Wioska, od której zaczęłam podróż, była położona dosyć daleko od ruin, tym samym pogoda różniła się od tej, którą zastałam tutaj. Słońce w szybkim tempie zbliżało się ku ziemi. Wiedziałam, że niedługo nastanie zmierzch. Miała dwie opcje do wyboru - zacząć szukać miejsca na nocleg niedaleko moje położenia lub przyspieszyć kroku i udać się do zamku, by to tam spędzić noc. Rozsądniejsze byłoby wybranie opcji pierwszej, jednak rozsądek i ja niekoniecznie idziemy w parze, dlatego ruszyłam w kierunku ruin. Szłam szybciej niż wcześniej, tym samym powodując jeszcze więcej hałasu. Jeżeli cokolwiek naprawdę tutaj żyje to z pewnością wie o moim przybyciu. Być może nawet teraz jakieś potężne i niebezpieczne stworzenie śledzi każdy mój krok... Albo i nie. Wzruszyłam ramionami. Nieszczególnie się bałam. Dokładniej mówiąc nie miałam powodu, by się bać. To nie pierwszy raz, gdy zapuszczam się samotnie w jakieś podejrzane miejsce. Za każdym razem, jakimś szczęśliwym trafem, budziłam się w bezpiecznym miejscu jedynie z paroma ranami. Nic nie wskazywało na to, by i tym razem miało być inaczej. Wtedy to usłyszałam czyjeś kroki. Szybko schowałam się za drzewem i obserwowałam. Nie musiałam czekać długo, prawie natychmiast moim oczom ukazało się ogromne cielsko. Chimera... przez głowę przemknęło mi to słowo, najlepiej oddające stworzenie, z którym przyszło mi się spotkać. Pierwsza myśl, na jaką wpadłam to by podejść i być może wyjaśnić swoją sytuację. W końcu to ja jestem tutaj nieproszonym gościem, więc wypadałoby się przedstawić... Z drugiej strony coś z tyłu mojego umysłu podpowiadało, bym uciekała. Być może był to instynkt przetrwania, a być może coś całkiem innego. W każdym razie nie było czasu, by rozwodzić się nad ową sprawą dłużej. Musiałam podjąć decyzję. Wtedy to zobaczyłam małego zająca zaraz obok chimery. Jeszcze go nie zauważyła, ale
było to tylko kwestią czasu. Nie byłabym sobą gdybym mu nie pomogła, więc szybko pobiegłam w jego stronę i złapałam w ręce. Wtedy ogromne stworzenie zwróciło swoją uwagę w moim kierunku. Zaczęłam biec, jednak nie zdało mi się to na wiele. Już po chwili byłam przygwożdżona do jednego z drzew. Myśl! Co dalej.. co dalej... Niebo. Jedno słowo, które szybko wypełniło cały mój umysł. Szybko wzbiłam się w niebo, o mały włos unikając łapy chimery. Znajdujący w moich rękach zając z przerażeniem patrzył, jak z każdym trzepotem skrzydeł, ziemia niknęła w dole. Gdy byłam już na bezpiecznej wysokości, spojrzałam na olbrzymiego stwora, który z góry nie wydawał się taki wielki. Najwyraźniej zły, że stracił swój dzisiejszy obiad, odszedł. Odleciałam kawałek dalej, by upewnić się, że bestia nie wróci i wylądowałam. Zaraz potem wypuściłam małe stworzonko, które pobiegło w swoim własnym kierunku, najwidoczniej bardzo zadowolone, że znajduje się już na ziemi. Pomachałam mu na do widzenia, ale nawet nie raczył spojrzeć w moją stronę. Cóż... Grunt, że jest żywy. Zaczęłam na nowo iść w kierunku ruin, ale już po parku krokach sparaliżował mnie ogromny ból. Upadłam na ziemię z trudem podpierając się rękoma. No tak, zapomniałam, że używanie skrzydeł aż tak bardzo mnie męczy. Przeczołgałam się pod drzewo, by zaraz potem się o nie oprzeć. Nie byłam pewna, po jakim czasie owy ból ustąpi. Mogłam jedynie czekać i modlić się, by nastąpiło to jak najszybciej. Powinnam bardziej nad tym pracować. Co to za Nefilim, który męczy się po tak krótkim lataniu. W duchu postanowiłam zacząć ćwiczyć nad ową umiejętnością, jednak w tej chwili mogłam tylko siedzieć i czekać. W tej chwili na nowo poczułam, jak moje ciało przeszywa przerażający chłód i zdałam sobie sprawę, że słońce już prawie całkowicie zniknęło za horyzontem. Podpierając się drzewa powoli wstałam i zaczęłam iść. W tej chwili z każdym kolejnym krokiem czułam ogromny ból, jednak byłam w stanie go znieść. Powoli do przodu. Możliwe, że nie dotrę już do ruin, jednak muszę znaleźć jakieś miejsce na nocleg. Wtedy usłyszałam hałas. Coś w rodzaju osoby, która upadła. Znowu sprzeczne myśli - iść w tamtym kierunku czy nie. Jeżeli to naprawdę jakaś osoba, to może potrzebować pomocy...  Z drugiej strony sama nie jestem w najlepszym stanie. Mimo to nie mogę zostawić potrzebującego. Powoli podeszłam do miejsca, z którego wydobył się dźwięk i zobaczyłam nieprzytomnego mężczyznę. Przykucnęłam obok niego, by sprawdzić, co jest nie tak. Po raz pierwszy od bardzo dawna czułam się nieswojo. Uczucie to nasiliło się, gdy spojrzałam na jego twarz... a konkretniej na kły. W głowie zapaliła mi się czerwona lampka i całe moje ciało krzyczało "niebezpieczeństwo, uciekaj". Nigdy wcześniej, nie spotkałam wampira, jednak nie miałam wątpliwości, że mam do czynienia z jednym z przedstawicieli tego gatunku. Jego kły dokładnie potwierdzały ten fakt. Mimo tego nie mogłam go tak zostawić. Wystawiłam ręce przed siebie, tak by znajdowały się nad klatką mężczyzny, następnie zamknęłam oczy i skoncentrowałam się na przepływającej wewnątrz mnie energii, po czym przekierowałam ją do rąk. Stamtąd energia zaczęła przenikać do ciała mężczyzny. Moja moc powinna sprawić, że wszelkie rany, jakie posiadał wampir powinny po chwili zniknąć, jednak... nie czułam, by to obrażenia były powodem utraty przytomności, gdyż żadnych nie miał. Zaprzestałam więc dalszej próby leczenia i zastanowiłam się, co dalej. Byłam pewna, że żyje i że żadne rany fizyczne nie doprowadziły go do takiego stanu. Pochyliłam się bardziej w jego kierunku i potrząsnęłam jego ramionami. Po chwili wampir zaczął powoli otwierać oczy. Moje zmysły i umysł szalały, wszystko mówiło mi, bym uciekała, jednak ja uparcie nie ruszałam się z miejsca. Gdy mężczyzna całkowicie otworzył swoje oczy, spróbowałam coś powiedzieć.
-Mogę ci jakoś pomóc? - wydukałam niepewnie i zdałam sobie sprawę, że właśnie w tej chwili zrozumiałam znaczenie słowa "strach".

<Blacil?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by...