wtorek, 22 stycznia 2019

Od Ignis do Lucy – Porażka dołuje, doświadczenie wzmacnia...

- Kurwa jego jebana mać! – wydarłam się kiedy moja towarzyszka po raz kolejny próbowała uwolnić moją nogę z pułapki.
Przez tych pieprzonych strażników, którzy nas poznali, musiałyśmy uciekać, znowu. Udało nam ich się co prawda zgubić, wioska była tak biedna, że nie posiadali tam koni, ale w zamian wpadłyśmy na teren łowiecki. I oczywiście zorientowałyśmy się dopiero, kiedy całkowicie jebanym fartem wlazłam w tą pieprzoną pułapkę.
- Cholera jasna ściągaj to gówno z mojej nogi.
- Próbuję – Lucy jeszcze raz spróbowała otworzyć pułapkę i nareszcie jej się udało.
Szybko przygarnęłam nogę do siebie i skuliłam się na trawie.
- Do chuja pierdolonego, ale mnie to napierdala – patrzyłam na ranę z której obficie spływała krew.
- Użyj może łez feniksa – zaproponowała moja kompanka.
- Nie będę ich marnować… Ugh, w torbie mam jakąś szmatę, weź mi ją daj to opatrzę ranę.
- Ale teraz by się przydały…
- Rób kurwa mać co mówię! – krzyknęłam zdenerwowana.
Dziewczyna chciała się wykłócać dalej, ale chyba mój podniesiony głos zmusił ją do rezygnacji. Zaczęła grzebać w torbie aż wreszcie podała mi jakiś materiał. Chciałam go wziąć, ale ona sama zdjęła mi buta i opatrzyła ranę.
- Cholera – syknęłam kiedy za mocno ścisnęła ten prowizoryczny opatrunek.
- Przepraszam – powiedziała zmiennokształtna i skończyła zawiązywać materiał na ranie.
Pomogła mi jeszcze założyć buta i wstać. Próbowałam iść o własnych siłach, ale nie szło mi to za dobrze, dlatego musiałam przyjąć pomoc Lucy. Znalazłyśmy jakieś ustronne miejsce, gdzie rozpaliłam ogień.
- Musimy tu przeczekać jakiś czas, aż będę w stanie sama chodzić – powiedziałam do niej kiedy już było ciemno.
- Czemu nie chcesz użyć łez? Przecież one by ci pomogły.
- Nie chce ich marnować – odpowiedziałam krótko.
- Nie marnowałabyś, tobie jest to teraz potrzebne – ciągnęła dziewczyna.
- Czy ty do cholery jasnej nie rozumiesz słowa nie?!
- Ale dlaczego?
- Bo kurwa mać one na mnie nie działają! – nie wytrzymałam już.
Zapadła cisza. Sówka była zbyt zaskoczona moim małym wyznaniem. Nie patrzyłam na nią i miałam cichą nadzieję, że nie będzie dalej próbować nic ode mnie wyciągać. Spojrzałam w niebo. Już widać było pierwsze gwiazdy. Wpatrywałam się w nie, wspominając słowa pewnej osoby. Jej zdaniem, każdy z nas ma swoją własna gwiazdę. Pojawia się pierwszy raz na niebie z chwila naszego przyjścia na świat i gaśnie razem z naszą śmiercią. Natomiast jeżeli dwie gwiazdy są blisko siebie oznacza to, że te dwie dusze są sobie przeznaczone. Obserwowałam te świecące punkty na niebie, szukając swojej własnej gwiazdki. Nie wszyscy zdawali sobie sprawę, że nie są one tylko białe, ale są też żółte czy niebieskie. Jednak aby to zauważyć, trzeba było mieć wybitnie dobry wzrok. Swój wzrok zawiesiłam na malutkiej, żółtej kuleczce, będącej najdalej ze wszystkich świecących punktów. Przyciągała mój wzrok, sama nie wiedziałam czemu.
- Prześpij się – spojrzałam już spokojniejsza na Lucy. – Ja będę pilnować ognia i tak przez ból nie zasnę.
Dziewczyna nie zamierzała się już sprzeczać, bo ułożyła się na ziemi i dosyć szybko usnęła. Ja w tym czasie wyciągnęłam z torby duży zeszyt i coś do pisania. Zaczęłam go kartkować, przeglądając jego zawartość. Zatrzymałam się na stronie, gdzie był pewien rysunek. Przedstawiał on ładną kobietę obok pewnego mężczyzny. Wyglądali jakby byli parą. Co więcej, byli dosyć do mnie podobni. Zamknęłam oczy i wróciłam do szukania pustej strony. Kiedy nareszcie ją znalazłam, wzięłam się za rysowanie. Nie miałam konkretnego planu, zaczynałam od chaotycznie porozstawianych kresek, które nic nie przypominały. Nawet nie zauważyłam, kiedy noc mi minęła, a na kartce zaczął się pojawiać obraz płomykówki.

<Hehe, Lucy?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by...