piątek, 25 stycznia 2019

Od Mirona do Aesandi - Nostalgiczny spokój

- Dobra, dobra, to pomóż mi tylko to rozplątać i już ci dam spokój.
Miałem dzisiaj dosyć dużo zajęć, ale nie mogłem odmówić mojemu ziomkowi pomocy przy ponownym rozplątywaniu pułapki, w którą przez przypadek wpadł nasz kolega... Wisiał tak przez dobre kilka minut, zanim ktokolwiek w ogóle go usłyszał. Zaplątany był w dosyć mocne liny, jeszcze w dodatku nad dziurą, która została wykopana, gdyby jakieś inne zwierzę zainteresowało się tym, co się złapało w liny.
- A mówiłem, żeby oznaczać miejsca z pułapkami... -ledwo powstrzymując śmiech, wyciągnąłem przenośny, mały scyzoryk i przeciąłem nim mocne liny. Trzeba będzie wszystko robić od nowa. No trudno, zdarza się... już piąty raz... Aaron o mały włos już wpadłby do dziury pod nim, ale się mnie przytrzymał, przez co wpadlibyśmy oboje, gdyby dwóch zgromadzonych z nami ziomków nie pociągnęło nas dosyć daleko od dziury.
- Ech... dzięki...- odparł wcześniej uwięziony, podnosząc się z ziemi i strzepując liście z ubrań.
- Spoko młody- odpowiedziałem i objąłem jego szyję ręką, po czym rozczochrałem jego i tak już rozpierniczoną fryzurę.
- No ja pierdziele, Miron! Dejże ty spokój!- śmiechy i dokazywanie towarzyszyło nam przez całą drogę do domu.
Jednak chwilę po tym, jak z mojego domu zabrałem potrzebne mi rzeczy, wyruszyłem do oddalonego nieco dalej lasu, aby pozbierać dla pewnej babuni zioła, aby z nich mogła wytworzyć kolejne wywary. Nie znam się na tym dokładnie, ale wiem, czego szukać. Przebierałem rytmicznie nogami i wczuwałem się w muzykę wiatru i ptaków. Pod nosem nuciłem zapamiętaną nutę, którą słyszałem wczoraj przy ognisku. Nie wiem, dlaczego zapadła mi tak mocno w pamięć... Próbowałem sobie jakoś to wyjaśnić, ale nic z tego. No trudno. Wzruszyłem tylko ramionami i ruszyłem dalej, wprost między wysokie, smukłe drzewa przepięknego lasu. Nabrałem do płuc pełno pięknego zapachu kwiatów, które rosły na jednym pagórku.
- Dobra, potrzebujemy ciebie... -zerwałem jeden z kwiatów i schowałem go do plecaka. Nagle do moich nozdrzy dotarł nieznajomy zapach. Zastygłem w bezruchu. Usłyszałem krzyk ze zdecydowanie oddalonej trochę części lasu. Natychmiast założyłem torbę spowrotem na plecy i zacząłem biec w kierunku słyszanego wcześniej krzyku. Zmieniłem jednak formę na ligera, ponieważ wtedy zdecydowanie szybciej biegłem. Ktoś może mieć cholerne kłopoty... Po chwili usłyszałem kolejny krzyk, tym razem był już bardzo blisko. Nie mam pojęcia, czy należał do kobiety czy mężczyzny, bo był tak przeraźliwy, że nie sposób go było odróżnić. Ten kolejny, to chyba wydał z siebie ten przerażony facet, który rozglądał się na wszystkie strony ze strachem w oczach. Nie zdążyłem się do niego nawet zbliżyć, gdy został przebity na wylot włócznią. Prawdopodobnie został jeszcze czymś zatruty, bo nie sądzę, że to możliwe, aby umarł w tak szybkim tempie. Chociaż... gdyby tak trafić w odpowiednie miejsce, to może...
Ale nadal nie rozumiałem, co tutaj tak właściwie zaszło. Przeobrażając się spowrotem w człowieka, ujrzałem, że ktoś w niesamowicie szybkim tempie zabiera włócznię i ucieka, przez co zdołałem ujrzeć tylko biały ogon chowający się za jednym z drzew.
- Co... ŁOHESÓ!- po chwili niespodziewanie moje płuco zostałoby przebite na wylot, gdybym nie zrobił taktycznego uniku. Włócznia poleciała dalej i z całej pety wbiła się w drzewo. Tak się właśnie kończą wycieczki po ziółka. Niezłe ziółko to chyba właśnie pozabijało tamtych kolesi, no a teraz próbuje zabić mnie. Spojrzałem zdziwiony w stronę, skąd wystrzelono dzidę zabójcę.

<Aesandi?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by...